Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 21 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Oglądając muzykę: Listopad 2007

Esensja.pl
Esensja.pl
Witam w nowym comiesięcznym cyklu recenzji teledysków! Dziś poznamy inwalidę tańczącego lepiej niż absztyfikant Kasi Cichopek oraz dowiemy się, co łączy Paulo Coelho z pewnym znakomitym brooklyńskim raperem. Wraz z Nelly Furtado udamy się w sentymentalną podróż do lat 90., na koniec zaś spalimy dość kiepsko skręconego Blunta.

Jacek Sobczyński

Oglądając muzykę: Listopad 2007

Witam w nowym comiesięcznym cyklu recenzji teledysków! Dziś poznamy inwalidę tańczącego lepiej niż absztyfikant Kasi Cichopek oraz dowiemy się, co łączy Paulo Coelho z pewnym znakomitym brooklyńskim raperem. Wraz z Nelly Furtado udamy się w sentymentalną podróż do lat 90., na koniec zaś spalimy dość kiepsko skręconego Blunta.

Wszyscy oglądamy teledyski – co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Wszyscy oglądamy teledyski, a jednak tak niewiele w polskojęzycznych mediach możemy o nich przeczytać. Ten prężnie rozwijający się gatunek sztuki filmowej jest wciąż traktowany przez krytyków po macoszemu, jako przystawka do muzycznego dania głównego. Nierzadko efektowna, lecz zawsze tylko przystawka. Pora wypełnić tę próżnię. Co miesiąc będę serwował Wam garść recenzji teledysków świeżych jak wiosenna trawa, bez żadnych podziałów na gatunki muzyczne, jakie reprezentują. Subiektywnie, z humorem i linkiem do danego klipu w sieci – w ten sposób chciałbym zachęcić Was do comiesięcznego „oglądania” muzyki. W końcu „Video killed the radio star”, jak śpiewali przed laty The Buggles. A sam zabójca mimo upływających lat wciąż trzyma się całkiem nieźle. Sądzę, że warto poświęcić mu trochę uwagi.

RJD2 – „WORK IT OUT”
Na początek małe wprowadzenie. Bill Shannon jest amerykańskim tancerzem zawodowo zajmującym się choreografią do różnorakich przedstawień, w których sam bierze udział. W świecie twórców street artu cieszy się dużą estymą i poważaniem. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że Shannon od dziecka cierpi na zwyrodnienie kości, przez co zmuszony jest poruszać się o kulach. Jednak nawet to nie zraziło go do tańca, więcej, to właśnie na swym kalectwie artysta oparł własną twórczość. Zwykle obciążające chorego kule stały się w przypadku Shannona integralnym elementem artystycznym jego performance’ów, a maestria i pomysłowość, z jaką porusza się, pomagając sobie nimi w tańcu, szybko uczyniła zeń gwiazdę, w czym wsparł go również Internet i masa stron pokroju „niewiarygodne, ale prawdziwe”, często i gęsto opisujące jego niespotykany przypadek.
Reżyser teledysku Joey Garfield (twórca niegdysiejszego hitu wypożyczalni „Poltergeist 3”) poszedł o krok dalej niż Spike Jonze w „Weapon of Choice” Fatboy Slima. Podobnie jak on oparł klip wyłącznie na warstwie choreograficznej, lecz o ile w przypadku Jonze′ego bohaterem jest wywijający piruety i wywołujący pocieszne uśmiechy na twarzach widzów podtatusiały hollywoodzki gwiazdor, o tyle Garfield niczym magnes przyciągnął szczęki odbiorców do ziemi, serwując im niesamowite trzy minuty z udziałem faceta, który na dobrą sprawę powinien mieć spore kłopoty choćby z wchodzeniem do autobusu.
„Work it Out” to świetnie zharmonizowany z utworem teledysk będący dowodem, że nie grube tysiaki, lecz dobry koncept jest gwarantem na nakręcenie krótkiego filmu muzycznego na długo zapadającego w pamięć. Hype „Jestem królem ociekających botoksem i silikonem czarnoskórych laleczek” Williams mógłby Garfieldowi i Shannonowi co najwyżej obuwie wiązać. Choć patrząc na kosmiczne umiejętności manualne tego drugiego, jestem w stanie się założyć, że potrafiłby dokonać tego sam, wyłącznie przy użyciu własnych kul.
Ekstrakt: 90%
TALIB KWELI – „HOT THING”
Każdy, kto choć raz był na jakimkolwiek festiwalu filmowym, dobrze wie, jak „orzeźwiająco” na stan ducha działa ten sam blok reklamowy puszczony przed pięćdziesiątym z kolei seansem. Podczas tegorocznego festiwalu Era Nowe Horyzonty najbardziej pamiętnym był spot z udziałem Paulo Coelho, reklamujący laptopy jednej z najpopularniejszych komputerowych firm. Na ekranie widać było wyłącznie dłonie pisarza, którymi wyczarowywał rozmaite postacie tudzież przedmioty, całości zaś dopełniał dobiegający z offu komentarz autora „Alchemika”, ciepłym tembrem głosu opowiadając, jak też bardzo ów laptop przydaje mu się w pracy.
„Mam dziwne uczucie déjà vu” – pomyślałem, cytując tym samym skecz legendarnej trupy Monty Python, kiedy po raz pierwszy obejrzałem w całości najnowszy klip Taliba Kweli. „Hot Thing” oparty jest bowiem niemal na identycznym pomyśle. Talib rapuje, a spod jego dłoni wypływają słowa, obrazy, ba, nawet filmy z udziałem między innymi gościnnie pojawiającego się także wokalnie Will.I.Am z Black Eyed Peas. Całość imponuje prostotą pomysłu i misternością wykonania, oko zaś raduje się ślicznymi aktorkami obficie zaludniającymi ekran. Cieszę się, że Talib Kweli to po Commonie kolejny MC, dla którego synonimem kobiecości w klipach jest naturalne piękno wolne od jakichkolwiek plastikowych wspomagaczy. Podobno nad montażem tego niespełna czterominutowego teledysku fachowcy pracowali okrągły miesiąc. Co począć, taka cena jakości. Poza tym od tego właśnie są montażyści. Od tego oni są. Od tego są oni. Od tego są.
Ekstrakt: 80%
NELLY FURTADO – „DO IT”
Kiedy już w pierwszej scenie widzimy gromadę dziewcząt poprawiających makijaż przed lustrem w klubowej toalecie, wszystko staje się jasne. Mamy do czynienia albo z polskim filmem telewizyjnym, w którym jedna z bohaterek za chwilę udusi drugą komunijnym łańcuszkiem, zapewne zazdroszcząc jej powodzenia u chłopców, albo z teledyskiem ilustrującym dowolny amerykański utwór teenpopowy. Ja wybieram to drugie. Lubię ten kawałek bardzo niedyskretnie odwołujący się do tradycji czysto plastikowego dziewczyńskiego popu z lat 80. i 90., lubię nowe wcielenie Nelly Furtado, która, miejmy nadzieję, raz na zawsze zrzuciła z siebie posthippisowskie łaszki, przeistaczając się (z całkiem udanym skutkiem) w latynoskiego wampa. I lubię obrazek ilustrujący „Do It”, niemal w całości skonstruowany z klisz i zapożyczeń. 50 sekunda, dziewczyny uciekają z klubu – czyżby kalka zakończenia „Wannabe” Spice Girls? 1:09, przebieranki w pokoju Nelly Furtado, mmm, smells like „Clueless”. 1:27, ubrana na biało Nelly wygina śmiało ciało, w tle podobnie wyglądający tancerze, jednym słowem boysbandowe lata 90. w pełnej krasie. 1:53, dziewczynom psuje się kabriolet, a nam przed oczyma momentalnie stają setki filmów, w których grupka podróżującej młodzieży musi radzić sobie z podobnym defektem. I tak aż do samego końca. Podobno Timbaland, szczycący się wyprodukowaniem tego cukierkowego cudeńka, podkradł spory kawałek bitu nieznanemu szerzej fińskiemu kompozytorowi Janne Suni. Cóż, żyjemy w postmodernizmie, tutaj wszyscy podkradają, zaś na szczyty przebijają się wyłącznie ci, którzy robią to z największą klasą: Tarantino, Timba, Nelly Furtado – tak, to właśnie ona jest autorką klipu do „Do It”. Ja też się zdziwiłem.
Ekstrakt: 60%
JAMES BLUNT – „1973”
Pamiętacie opustoszałe ulice z teledysku Chemical Brothers „Believe”, którymi ile sił w nogach uciekał znany nam z „Human Traffic” John Simm goniony przez robotoidalnego stwora zrodzonego w jego chorej świadomości? Po podobnych spaceruje dziś James Blunt, wypadkowa wszystkich rozpoetyzowanych, okutanych w przydługie szale chłopców świata, z Garym Barlowem, Jamesem Morrisonem czy naszym swojskim Marcinem Rozynkiem na czele. Dwa lata temu w teledyskach promujących swój debiutancki album „Back to Bedlam” James albo rozbierał się na mrozie („You’re Beautiful”), albo szaleńczo kłusował pomiędzy rozłożystymi sosnami, by finalnie przystanąć pod jedną z nich, niczym niewyróżniającą się od reszty („High”).
W obrazku do swego najnowszego singla „1973” Blunt, idąc przez puste miasto, z rozmarzeniem wspomina tytułowy rok, wiatr zaś rozwiewa leżące na chodniku gazety, zapewne publikujące ostatnie zestawienia list przebojów z słodkim Jamesem na czele. Całościowo teledysk jest przeraźliwie wręcz nudny, zaś jego główną atrakcją wizualną ma być zapewne zmiana barw obrazu w chwili spotkania artysty z jakąkolwiek kobietą płci odmiennej, jak mawiał niezrównany Herr Flick z „Allo, allo”. Kiedy Blunt idzie sam, świat namalowany jest dlań na ciemnoniebiesko, gdy widzi piękną dziewczynę – jawi mu się wielobarwny. Faktycznie, choleeernie nowatorski zabieg. Niestety, nie bardziej niż muzyka Jamesa Blunta.
Ekstrakt: 20%
koniec
11 listopada 2007

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Nie taki krautrock straszny: Eins, zwei, drei, vier, fünf, sechs, sieben…
Sebastian Chosiński

20 V 2024

Gdybym w połowie lat 70. ubiegłego wieku mieszkał w Republice Federalnej Niemiec i był fanem krautrocka, nie omieszkałbym wybrać się na koncert Can. Może nawet pojechałbym (i częściowo popłynął promem) do Brighton, choć pewnie nie byłoby to tanie. Po występnie musiałbym jednak uznać, że opłacało się. „Live in Brighton 1975” to najlepszy koncertowy zapis, jaki pozostawił po sobie zespół z Kolonii.

więcej »

Non omnis moriar: Płyń, Pavel, płyń!
Sebastian Chosiński

18 V 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj kolejny longplay, tym razem wydany w RFN, na którym Orkiestra Gustava Broma wykonuje utwory Pavla Blatnego.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Średnio udane lądowanie
Sebastian Chosiński

13 V 2024

W połowie lat 70. zespół Can zmienił wydawcę. Amerykanów z United Artists zastąpili Brytyjczycy z Virgin. Pierwszym albumem, jaki ujrzał światło dzienne z nowym logo na okładce, był „Landed” – najsłabszy z wszystkich dotychczasowych w dorobku formacji z Kolonii.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

Z tego cyklu

Subiektywna lista najlepszych teledysków 2008 roku
— Jacek Sobczyński

Wrzesień 2008
— Jacek Sobczyński

Lipiec - Sierpień 2008
— Jacek Sobczyński

Maj – Czerwiec 2008
— Jacek Sobczyński

marzec-kwiecień 2008
— Jacek Sobczyński

Luty 2008
— Jacek Sobczyński

Styczeń 2008
— Jacek Sobczyński

Subiektywna lista najlepszych teledysków 2007 roku
— Jacek Sobczyński

Grudzień 2007
— Jacek Sobczyński

Tegoż autora

Podsumowanie muzyczne roku 2008 (3)
— Rafał Maćkowski, Jacek Sobczyński

Prezenty świąteczne: Prezentuj, broń!
— Paweł Franczak, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek Sobczyński, Mieszko B. Wandowicz

Zły i Niegłupi: Podróż sentymentalna
— Paweł Franczak, Jacek Sobczyński

Do nieba, do piekła
— Jacek Sobczyński

Między pasją a lansem - Off Festival 2008
— Jacek Sobczyński

ENH 08: Muzyka na Nowych Horyzontach
— Jacek Sobczyński

Zły i Niegłupi: Po bandzie jechać czas!
— Paweł Franczak, Jacek Sobczyński

50 najbardziej obciachowych momentów polskiego hip-hopu
— Jacek Sobczyński

40 najlepszych soundtracków wszech czasów
— Sebastian Chosiński, Paweł Franczak, Wojciech Gołąbowski, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek Sobczyński, Konrad Wągrowski

Najgłupsze okładki płyt 2007
— Paweł Franczak, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek Sobczyński

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.