Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 17 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Oglądając muzykę: marzec-kwiecień 2008

Esensja.pl
Esensja.pl
1 2 »
O ile żaden z wykonawców biorących udział w krajowych eliminacjach do konkursu Eurowizji nie rozgrzał mnie ani krztynę, o tyle któremuś z nich sztuka ta niewątpliwie udała się z moim domowym pecetem – spalił się w niewyjaśnionych okolicznościach zaledwie godzinę po rzeczonej imprezie. Tym samym przepraszam za spowodowaną brakiem sprzętu zwłokę, zachęcając jednocześnie do lektury kolejnej porcji teledysków. W tym wydaniu będziecie mieli Państwo przyjemność obcować z kanibalizmem, pijaństwem, białymi kozaczkami i paroma innymi, nie mniej atrakcyjnymi dla oka rzeczami.

Jacek Sobczyński

Oglądając muzykę: marzec-kwiecień 2008

O ile żaden z wykonawców biorących udział w krajowych eliminacjach do konkursu Eurowizji nie rozgrzał mnie ani krztynę, o tyle któremuś z nich sztuka ta niewątpliwie udała się z moim domowym pecetem – spalił się w niewyjaśnionych okolicznościach zaledwie godzinę po rzeczonej imprezie. Tym samym przepraszam za spowodowaną brakiem sprzętu zwłokę, zachęcając jednocześnie do lektury kolejnej porcji teledysków. W tym wydaniu będziecie mieli Państwo przyjemność obcować z kanibalizmem, pijaństwem, białymi kozaczkami i paroma innymi, nie mniej atrakcyjnymi dla oka rzeczami.

Wszyscy oglądamy teledyski – co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Wszyscy oglądamy teledyski, a jednak tak niewiele w polskojęzycznych mediach możemy o nich przeczytać. Ten prężnie rozwijający się gatunek sztuki filmowej jest wciąż traktowany przez krytyków po macoszemu, jako przystawka do muzycznego dania głównego. Nierzadko efektowna, lecz zawsze tylko przystawka. Pora wypełnić tę próżnię. Co miesiąc będę serwował Wam garść recenzji teledysków świeżych jak wiosenna trawa, bez żadnych podziałów na gatunki muzyczne, jakie reprezentują. Subiektywnie, z humorem i linkiem do danego klipu w sieci – w ten sposób chciałbym zachęcić Was do comiesięcznego „oglądania” muzyki. W końcu „Video killed the radio star”, jak śpiewali przed laty The Buggles. A sam zabójca mimo upływających lat wciąż trzyma się całkiem nieźle. Sądzę, że warto poświęcić mu trochę uwagi.

MOBY – „DISCO LIES”
Na wstępie chciałbym zaznaczyć, iż piosenka, do której nakręcono opisywany obrazek jest absolutnie tragiczna. Nigdy nie należałem do szczególnych admiratorów ostro przereklamowanej (nie chodzi mi tu o dużą ilość jego kawałków obecnych w telewizyjnych reklamach) twórczości Richarda Melville’a Halla, jednak przy „Disco lies” nawet największemu apologecie Moby’ego opadną ręce. Tandetna melodyjka na wzór kasetowych przebojów europejskiego disco lat 90., przepuszczona przez irytujący wokal wzięty chyba z najgłębszych czeluści studia nagraniowego Mousse’a T. Jak to zgrabnie ujął mój kolega: „Takiego syfu nawet nie chce mi się ściągać”. Nie wspominając nawet o wydawaniu na nowy album Łysego ciężko zarobionych pieniędzy! Ładna okładka to niestety trochę za mało.
Całe szczęście, że przynajmniej teledysk trzyma naprawdę niezły poziom. Najbardziej cieszy obecność porządnej i atrakcyjnie opowiedzianej historii. Nie myślę tu o sytuacji: chłopiec wchodzi do windy – dziewczyna wchodzi do windy, chłopiec uśmiecha się – dziewczyna spuszcza wzrok, chłopiec odchodzi – dziewczyna odchodzi, jak z ostatniego klipu Rihanny. „Disco lies” to kawał dobrego storytellingu wzbogaconego odważnym i krwistym jak sen rzeźnika poczuciem humoru. Zaczyna się jak skany z „Miasta Boga” Meirellesa, z tym, że role brazylijskich chłopaczków odgrywają tu rozczulające kurczęta. A potem już tylko krew, pościgi, wyłupywane oczy i odrażająca reklamowa uczta, której nie powstydziłby się nawet mistrz Greenaway. To ciekawe, że kojarzony dotąd z raczej pokojowym i pełnym miłosierdzia nastawieniem do świata Moby sprzedaje nam taki mięsny thriller. Jeśli ma to być krytyką konsumpcjonizmu Fast Food Nation, strzał okazał się chybiony – ja przynajmniej po obejrzeniu tego teledysku nabrałem dzikiej wręcz ochoty na spałaszowanie nuggetsa w wyjątkowo niezdrowej panierce. Zresztą oddajmy głos trochę bardziej obeznanej w temacie parze myślicieli:
JULES: Mogę się poczęstować? To Twój, prawda? To jest naprawdę smaczny hamburger. Vincent, jadłeś burgera z Big Kahuna? Chcesz gryza? Są pyszne.
VINCENT: Nie jestem głodny.
JULES: Ale spróbuj kiedyś. Sam rzadko je jadam, bo narzeczona jest jaroszką. Więc i ja jestem jaroszem. Ale lubię smak dobrego hamburgera.
I chyba właśnie o to w tym wszystkim chodzi.
Ekstrakt: 70%
MUCHY –„ NAJWAŻNIEJSZY DZIEŃ”
Ale o czym mam właściwie napisać? Że kiczowato, kolorowo i w komiksowej ornamentyce? To chyba trochę za mało. Że to najlepszy polski zespół bez płyty? Eee, już nieaktualne. To może wspomnieć co nieco o fakcie, iż teledysk nakręcił wokalista Cool Kids Of Death, Krzysztof Ostrowski? No dobra, nakręcił. I co z tego? Swojej kapeli też kręcił równie dobre rzeczy. Muchy są zespołem mającym rzadką umiejętność tworzenia obrzydliwie modnych kompozycji stojących zarazem na niebywale wysokim poziomie artystycznym. Wysuwane w stronę innych kapel zarzuty o „radiowość” w przypadku poznaniaków obracają się w potężny atut. W końcu czego innego, jak nie sprawnie skonstruowanych przebojów potrzebuje współczesny słuchacz, którego uszy gwałcone są z jednej strony przez sączące się z co drugiego odbiornika nieśmiertelne Beatę czy Urszulę, z drugiej zaś atakowane rytmicznym łup-łup sygnowanym przez Kalwiego lub innego Remiego. A, zapomniałbym o ostatnim dzwonkowym przeboju telefonów komórkowych: „Du Hast Den Schoensten Arsch Der Welt” (proszę koniecznie przetłumaczyć sobie ten tytuł na język polski!). W klipie do „Najważniejszego dnia” chłopcy są cudownie pretensjonalni i do bólu przerysowani. Normalnie widok wokalisty pławiącego się w kolorowych balonach przyprawiałby odbiorcę o zgrzyt zębów; tu zaś cieszymy się i chcemy jeszcze. Popularność Much wzrasta w oszałamiającym tempie – i bardzo dobrze. Szczerze liczę na to, że uda im się oswobodzić przeciętnego fana rocka z wyciągniętego swetra i oliwkowych bojówek, zabrać mu z ręki puszkę wygazowanego Okocima i wypchnąć go z pierwszych rzędów widowni Kultu wprost na kolorowy parkiet. A jeśli nie będzie chciał? Trudno, nic na siłę. Ważne, że w polskiej muzyce wreszcie nadchodzi nowe.
Ekstrakt: 70%
PEZET – „NOC I DZIEŃ”
Dziwne postacie zapraszające nas na samym początku klipu do bram klubowego piekła stylizowanego nieco na „Rectum” z filmu „Nieodwracalne” zwiastują najgorsze. Ten teledysk miał szanse stać się dziełem tak groteskowym jak sama piosenka. Tymczasem nie jest tak źle, choć żal, że Pezetowi z wiekiem nieco poprzestawiały się priorytety. Wychowany na soczystych wersach „Muzyki klasycznej” słuchacz może przeżyć lekki szok, obcując z zawartością liryczną najnowszego albumu pana Pawła. Nie różni się ona zanadto od tego, co widzimy na jego najnowszym obrazku - co martwi, ponieważ o tym, że Pezet utalentowanym writerem jest, wiemy nie od dziś (vide wspaniałe zwrotki do „Szóstego zmysłu” czy rewelacyjnego kawałka „Ukryty w mieście krzyk”). Ale dosyć narzekania, skupmy się raczej na tym, co widać. Bardzo dobre, duszne zdjęcia. Interesujące zmiany perspektyw. Naprawdę przyzwoite efekty, zwłaszcza jazda kamery w momencie wychylania następnej kolejki przez występującego gościnnie Małolata. Bardzo udane przejście z Pezetem opadającym na poduszki. To nic, że całościowo klip przedstawia się jako lekka zrzynka z „Blinded by the lights” The Streets (pamiętacie Państwo? to ten Angol, który rap zastąpił mówieniem, do tego ze znakomitym skutkiem). Mało mamy na naszym rapowym podwórku teledysków, do których chce się wracać. A przyznam się, że „Noc i dzień” obejrzałem na Tubce przynajmniej dziesięć razy. Z czego osiem przy wyłączonych głośnikach.
Ekstrakt: 60%
HERCULES AND LOVE AFFAIR FEAT. ANTONY – „BLIND”
Dotychczas sądziłem, że podczas wypełnionych seksem i alkoholem prehistorycznych imprez łatwiej byłoby w obłąkańczym amoku poderżnąć sobie gardło, niż nudzić się choćby przez chwilę. Tymczasem okazuje się, iż podczas oglądania klipu do jednego z najpopularniejszych singli bieżącego roku, paszczęka niemal rozrywa się człowiekowi od ziewania. Może dlatego klecenie więcej niż przysłowiowych trzech zdań na temat tego usypiającego gniota jest zajęciem cokolwiek bezsensownym.
Ekstrakt: 20%
THE JET SET – „THE BEAT OF YOUR HEART”
1 2 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Nie taki krautrock straszny: Średnio udane lądowanie
Sebastian Chosiński

13 V 2024

W połowie lat 70. zespół Can zmienił wydawcę. Amerykanów z United Artists zastąpili Brytyjczycy z Virgin. Pierwszym albumem, jaki ujrzał światło dzienne z nowym logo na okładce, był „Landed” – najsłabszy z wszystkich dotychczasowych w dorobku formacji z Kolonii.

więcej »

Non omnis moriar: Jak to jest płynąć „trzecim nurtem”…
Sebastian Chosiński

11 V 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj album z „trzecionurtowymi” kompozycjami Pavla Blatnego w wykonaniu Orkiestry Gustava Broma.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Od krautu do minimalistycznego ambientu
Sebastian Chosiński

6 V 2024

Pierwsza nagrana po rozstaniu z wokalistą Damo Suzukim płyta Can była dla zespołu próbą tego, na co go stać. Co z tej próby wyszło? Cóż, „Soon Over Babaluma” nie jest może arcydziełem krautrocka, ale muzycy, którzy w składzie pozostali, czyli Michael Karoli, Irmin Schmidt, Holger Czukay i Jaki Liebezeit, na pewno nie musieli wstydzić się jej.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

Z tego cyklu

Subiektywna lista najlepszych teledysków 2008 roku
— Jacek Sobczyński

Wrzesień 2008
— Jacek Sobczyński

Lipiec - Sierpień 2008
— Jacek Sobczyński

Maj – Czerwiec 2008
— Jacek Sobczyński

Luty 2008
— Jacek Sobczyński

Styczeń 2008
— Jacek Sobczyński

Subiektywna lista najlepszych teledysków 2007 roku
— Jacek Sobczyński

Grudzień 2007
— Jacek Sobczyński

Listopad 2007
— Jacek Sobczyński

Tegoż autora

Podsumowanie muzyczne roku 2008 (3)
— Rafał Maćkowski, Jacek Sobczyński

Prezenty świąteczne: Prezentuj, broń!
— Paweł Franczak, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek Sobczyński, Mieszko B. Wandowicz

Zły i Niegłupi: Podróż sentymentalna
— Paweł Franczak, Jacek Sobczyński

Do nieba, do piekła
— Jacek Sobczyński

Między pasją a lansem - Off Festival 2008
— Jacek Sobczyński

ENH 08: Muzyka na Nowych Horyzontach
— Jacek Sobczyński

Zły i Niegłupi: Po bandzie jechać czas!
— Paweł Franczak, Jacek Sobczyński

50 najbardziej obciachowych momentów polskiego hip-hopu
— Jacek Sobczyński

40 najlepszych soundtracków wszech czasów
— Sebastian Chosiński, Paweł Franczak, Wojciech Gołąbowski, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek Sobczyński, Konrad Wągrowski

Najgłupsze okładki płyt 2007
— Paweł Franczak, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek Sobczyński

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.