Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Steven Wilson
‹The Raven that Refused to Sing (and other stories)›

EKSTRAKT:90%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułThe Raven that Refused to Sing (and other stories)
Wykonawca / KompozytorSteven Wilson
Data wydania25 lutego 2013
Wydawca Kscope
NośnikCD
Czas trwania54:43
Gatunekrock
EAN802644824222
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Steven Wilson, Guthrie Govan, Nick Beggs, Adam Holzman, Theo Travis, Marco Minnemann, Jakko Jakszyk, Alan Parsons, Perry Montague-Mason, London Session Orchestra
Utwory
CD1
1) Luminol12:10
2) Drive Home7:37
3) The Holy Drinker10:13
4) The Pin Drop5:03
5) The Watchmaker11:43
6) The Raven That Refused to Sing7:57
Wyszukaj / Kup

Tu miejsce na labirynt…: Kruk krukowi, czyli Muzyczna opowieść niesamowita
[Steven Wilson „The Raven that Refused to Sing (and other stories)” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
Steven Wilson ma wszelkie zadatki na to, aby stać się współczesnym królem Midasem. Czego nie dotknie, zamienia w złoto. I mniej istotne, czy firmuje to szyldem Porcupine Tree, Blackfield, No-Man, Bass Communion czy Storm Corrosion. Kolejnym dowodem na powyższą tezę jest najnowszy album Brytyjczyka, trzeci wydany pod własnym nazwiskiem – „The Raven That Refused to Sing (and Other Stories)”. To 50 minut rocka progresywnego na najwyższym światowym poziomie!

Sebastian Chosiński

Tu miejsce na labirynt…: Kruk krukowi, czyli Muzyczna opowieść niesamowita
[Steven Wilson „The Raven that Refused to Sing (and other stories)” - recenzja]

Steven Wilson ma wszelkie zadatki na to, aby stać się współczesnym królem Midasem. Czego nie dotknie, zamienia w złoto. I mniej istotne, czy firmuje to szyldem Porcupine Tree, Blackfield, No-Man, Bass Communion czy Storm Corrosion. Kolejnym dowodem na powyższą tezę jest najnowszy album Brytyjczyka, trzeci wydany pod własnym nazwiskiem – „The Raven That Refused to Sing (and Other Stories)”. To 50 minut rocka progresywnego na najwyższym światowym poziomie!

Steven Wilson
‹The Raven that Refused to Sing (and other stories)›

EKSTRAKT:90%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułThe Raven that Refused to Sing (and other stories)
Wykonawca / KompozytorSteven Wilson
Data wydania25 lutego 2013
Wydawca Kscope
NośnikCD
Czas trwania54:43
Gatunekrock
EAN802644824222
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Steven Wilson, Guthrie Govan, Nick Beggs, Adam Holzman, Theo Travis, Marco Minnemann, Jakko Jakszyk, Alan Parsons, Perry Montague-Mason, London Session Orchestra
Utwory
CD1
1) Luminol12:10
2) Drive Home7:37
3) The Holy Drinker10:13
4) The Pin Drop5:03
5) The Watchmaker11:43
6) The Raven That Refused to Sing7:57
Wyszukaj / Kup
Byłaby to duża nieostrożność, a może nawet nieodpowiedzialność, ze strony recenzenta – w lutym przesądzać, jaka płyta zdobędzie miano najlepszej produkcji rockowej w 2013 roku. A jednak można to stwierdzić już teraz, bez najmniejszego narażania się na śmieszność – trzeci solowy album Stevena Wilsona (na co dzień podpory Porcupine Tree) w wielu klasyfikacjach podsumowujących dopiero co rozpoczęty rok znajdzie się na szczytach. Skąd to przekonanie? To proste: „The Raven That Refused to Sing (and Other Stories)” – nagrany we wrześniu ubiegłego roku w Los Angeles – jest nie tylko najciekawszym solowym dziełem artysty, ale w ogóle zawiera najbardziej fascynującą muzykę, jaką Brytyjczyk nagrał w ostatnich latach pod różnymi szyldami. Przebija zarówno dokonania jego macierzystej kapeli, jak i licznych projektów pobocznych (w tym bardzo dobrze ocenionego przez fanów i krytyków Storm Corrosion). Ale też trudno się temu dziwić, gdy widzi się „listę płac”. Nagrywając krążek, Wilson skorzystał bowiem z usług muzyków, których przecenić zwyczajnie się nie da. To profesjonaliści najwyższej klasy, którzy z niejednego pieca muzycznego jedli chleb.
Gitarzysta Guthrie Govan pojawił się między innymi na dwóch albumach supergrupy Asia („Aura”, 2001; „Silent Nation”, 2004), by przed dwoma laty powołać do życia – wespół z niemieckim perkusistą Marco Minnemannem (niegdyś w Illegal Aliens) – rewelacyjną jazz-rockową kapelę The Aristocrats (która notabene zwizytowała Polskę w ubiegłym roku). Basista Nick Beggs przed laty przewinął się przez składy Kajagoogoo i Iona, a Amerykanin Adam Holzman – jeden z najsłynniejszych klawiszowców za Oceanem – ma na koncie kilkadziesiąt albumów nagranych z własnymi zespołami i tuzami światowego jazzu (chociażby ze świętej pamięci Michelem Petruccianim). Z kolei Theo Travis – specjalista od dęciaków – wspierał swoim talentem i Roberta Frippa, i Gong, i The Tangent („COMM”, 2011). Także pojawiający się gościnnie w roli wokalisty wspomagającego Jakko Jakszyk ma bardzo bogatą kartotekę – od Level 42 po 21st Century Schizoid Band, w którym grał przez kilka lat, towarzysząc byłym muzykom King Crimson. Do tego zestawienia należałoby dorzucić jeszcze samego Alana Parsonsa jako inżyniera dźwięku (i gitarzystę w jednym kawałku).
Inspirowany opowieściami niesamowitymi (tytuł sugerowałby powinowactwo artystyczne z Edgarem Allanem Poe) „The Raven That Refused to Sing (and Other Stories)” to – po „Insurgentes” (2008) i „Grace for Drowning” (2011) – trzecie solowe wydawnictwo lidera Porcupine Tree. O ile jednak podczas pracy nad poprzednimi płytami Wilson korzystał de facto z usług muzyków sesyjnych (i bez większego znaczenia był fakt, że z niektórymi z nich, jak na przykład z Gavinem Harrisonem, grywał już wiele lat wcześniej), tym razem zależało mu na tym, aby ekipa, która znajdzie się w studiu, tworzyła zespół z prawdziwego zdarzenia. Jego zalążki powstały podczas trasy promującej poprzedni krążek, co zostało udokumentowane na koncertowym DVD „Get All You Deserve” (2012). Tam pojawili się już panowie Beggs, Holzman, Travis i Minnemann, brakowało jedynie Govana – ściągniętego nieco później przez Minnemanna na miejsce, które wcześniej zajmowali kolejno Aziz Ibrahim (w czasie koncertów po Europie) oraz John Wesley i Niko Tsonev (za Oceanem). Podczas trasy fani mogli usłyszeć głównie kompozycje z dwóch pierwszych albumów solowych Stevena, jednak w drugiej jej części, a więc w kwietniu i maju ubiegłego roku, setlistę uzupełnił utwór uprzednio nieznany, zatytułowany „Luminol”, który w wersji studyjnej pojawił się dopiero – i to na pierwszym miejscu – na „Kruku…”.
„Luminol” to najdłuższy (liczy sobie bowiem ponad 12 minut) i chyba najbardziej zróżnicowany kawałek na całym wydawnictwie. Tę różnorodność zespół podkreśla już we wstępie, kiedy po kolei prezentują nam się wszyscy instrumentaliści – począwszy od Govana i Minnemanna, grających tak wściekle, jakby to był album The Aristocrats, poprzez Beggsa, aż po wnoszącego odrobinę spokoju Travisa na flecie; później słyszymy głos i gitarę Wilsona, który po jakimś czasie ustępuje miejsca sekcji rytmicznej, następnie pojawia się Holzman, w pierwszej kolejności „odpalający” swego Fendera, a potem dorzucający jeszcze kilka majestatycznych dźwięków na Hammondach. Prezentacja została więc dokonana! Ten pokaz bogactwa instrumentarium nie jest jednak jedynie czczą przechwałką – w dalszym ciągu (i chodzi tu nie tylko o długaśny „Luminol”, ale o cały krążek) każdy z muzyków ma taki sam wpływ na ostateczny kształt dzieła, żaden nie pozostaje w cieniu lidera. Numer otwierający składa się z kilku części – po fragmentach ostrych i dynamicznych, z okolic progresywnego metalu, pojawiają się znacznie spokojniejsze, klimatyczne, przywodzące na myśl lata 70. ubiegłego wieku – jeden z motywów gitarowych wprost nawiązuje do „Dancing with the Moonlit Knight” Genesis. A kiedy odzywa się fortepian Holzmana, robi się nawet smoothjazzowo.
Osobom o romantycznym usposobieniu może się spodobać nastrojowy „Drive Home” – otwarty typowo progresywną, powłóczystą solówką na gitarze w stylu charakterystycznym dla Steve’a Hacketta, później wzbogacony jeszcze subtelną partią saksofonu Travisa. W zupełnie inne rejony zabiera natomiast słuchaczy „The Holy Drinker”. Na początek Holzman serwuje prawdziwie kosmiczne dźwięki wyczarowane na syntezatorze; kiedy zaś dochodzą pozostałe instrumenty, utwór nabiera mocy – słychać wówczas nie tylko potęgę brzmienia i rozmach aranżacyjny, ale również perfekcyjną produkcję i idealny dobór proporcji. Mniej więcej w połowie maszyna zaczyna jednak zwalniać – dźwięki saksofonu, fletu oraz fortepianu elektrycznego (Fender) sprawiają, że znów robi się jazzowo. Lecz to tylko cisza przed burzą; w końcówce po partii organów następuje prawdziwa eksplozja – na tle hardrockowej sekcji rytmicznej słychać mięsistą solówkę gitarową. „The Pin Drop” trwa zaledwie pięć minut i jest – chciałoby się rzec – typową piosenką progresywną (pytanie tylko, co to takiego?); w każdym razie wpada w ucho, między innymi dlatego, że już na początek okraszona została świetną partią saksofonu.
„The Watchmaker” – kolejna opowieść niesamowita o duchach – ma odpowiedni do tematu klimat: nostalgiczny, ale też niepokojący. Na plan pierwszy wybija się w niej flet Travisa, dopiero w piątej minucie odzywa się gitara Wilsona; do głosu dochodzi też jednak Holzman, którego klawisze (tym razem głównie fortepian) w dużej mierze odpowiadają za niezwykłą atmosferę części środkowej. W końcówce natomiast zespół po raz kolejny udowadnia, że potrafi także, jeśli istnieje taka potrzeba, dorzucić do pieca – takiego finału nie powstydziliby się bowiem nawet panowie z Dream Theater! Na koniec pojawia się kompozycja tytułowa – zabarwiona psychodelią ballada, której rozmachu dodają orkiestrowe smyczki, użyte jednak z dużym umiarem i gracją, bez niepotrzebnego patosu i gigantomanii. Wilson doskonale to potrafi, nigdy przecież nie należał do tandetnych efekciarzy. Subtelna aranżacja „The Raven That Refused to Sing” robi duże wrażenie, przydaje utworowi przestrzeni, pozwala mu także pięknie wybrzmieć i tym samym taktownie zwieńczyć całość. Niezwykły to album, na którym w idealnej symbiozie z klasyką progresywną z lat 70. XX wieku współbrzmią elementy jazz-rocka i prog-metalu. Jest w tym zapewne również duża zasługa, wspomagającego Wilsona w studiu, Alana Parsonsa. Bo przecież nie możemy zapominać, że to właśnie on przed prawie 40 laty „namówił” miliony wielbicieli muzyki rockowej na całym świecie na bliższą znajomość z twórczością – zarówno prozatorską, jak i poetycką – Edgara Allana Poe. To on, nagrywając album „Tales of Mystery and Imagination Edgar Allan Poe” (1976), w utworze „The Raven” („Kruk”) wykorzystał fragmenty najsłynniejszego poematu amerykańskiego pisarza.
Warto dodać jeszcze, że do edycji limitowanej „The Raven That Refused to Sing (and Other Stories)” dorzucono drugi krążek z wersjami demo wszystkich kawałków. Trafiła nań także instrumentalna kompozycja „Clock Song” – jedyny fragment, który został przez Wilsona odrzucony. I można to zrozumieć: jak na zwykły przerywnik jest za długi i zbyt nużący, jak na pełnoprawny utwór – zdecydowanie za krótki (zaledwie cztery i pół minuty).
koniec
26 lutego 2013
Skład:
  • Steven Wilson – śpiew, mellotron, instrumenty klawiszowe, gitara, gitara basowa (3)
  • Guthrie Govan – gitara solowa
  • Nick Beggs – gitara basowa, chapman stick (3), chórki
  • Adam Holzman – instrumenty klawiszowe (piano Fendera, organy Hammonda, fortepian, syntezator minimoog)
  • Theo Travis – flet, saksofony, klarnet
  • Marco Minnemann – perkusja, instrumenty perkusyjne
Gościnnie:
  • Jakko Jakszyk – śpiew (1,5)
  • Alan Parsons – gitara (3)
  • London Session Orchestra (6)
  • Perry Montague-Mason – skrzypce (6)

Komentarze

28 II 2013   09:41:33

To pierwszy w 100% udany solowy krążek Wilsona. Ale czynienie z niego boga ojca i Midasa jest mocno na wyrost, w końcu Steven przypomina typowego polskiego piłkarza - od ponad 20 lat jest młodym, zdolnym, dobrze zapowiadajacym się. Ale nowego biegu muzyce nie nada, nie ta epoka, nie te zdolności.

28 II 2013   11:22:34

Fakt, a jego projekt z frontmanem Opeth, to grzmot nudny jak posiedzenia Sejmu RP. A zapowiadał się tak pięknie. ;(

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Tu miejsce na labirynt…: Ente wcielenie Magmy
Sebastian Chosiński

26 IV 2024

Chociaż poprzednia płyta Rhùn, czyli „Tozïh”, ukazała się już niemal rok temu, najnowsza, której muzycy nadali tytuł „Tozzos”, wcale nie zawiera nagrań powstałych bądź zarejestrowanych później. Oba materiały są owocami tej samej sesji. Trudno dziwić się więc, że i stylistycznie są sobie bliźniacze.

więcej »

Czas zatrzymuje się dla jazzmanów
Sebastian Chosiński

25 IV 2024

Arild Andersen to w świecie europejskiego jazzu postać pomnikowa. Kontrabasista nie lubi jednak przesiadywać na cokole. Mimo że za rok będzie świętować osiemdziesiąte urodziny, wciąż koncertuje i nagrywa. Na dodatek kolejnymi produkcjami udowadnia, że jest bardzo daleki od odcinania kuponów. „As Time Passes” to nagrany z muzykami młodszymi od Norwega o kilkadziesiąt lat album, który sprawi mnóstwo radości wszystkim wielbicielom nordic-jazzu.

więcej »

Tu miejsce na labirynt…: Oniryczne żałobne misterium
Sebastian Chosiński

24 IV 2024

Martin Küchen – lider freejazzowej formacji Angles 9 – zaskakiwał już niejeden raz. Ale to, co przyszło mu na myśl w czasie pandemicznego odosobnienia, przebiło wszystko dotychczasowe. Postanowił stworzyć – opartą na starożytnym greckim micie i „Odysei” Homera – jazzową operę. Do współpracy zaprosił wokalistkę Elle-Kari Sander, kolegów z Angles oraz kwartet smyczkowy. Tak narodziło się „The Death of Kalypso”.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

Z tego cyklu

Ente wcielenie Magmy
— Sebastian Chosiński

Oniryczne żałobne misterium
— Sebastian Chosiński

Mityczna rzeka w jaskini lwa
— Sebastian Chosiński

W poszukiwaniu zapomnianej przyszłości
— Sebastian Chosiński

Muzyczny seans spirytystyczny
— Sebastian Chosiński

Ciało, umysł i duch
— Sebastian Chosiński

Co tam, panie, w innym świecie?!
— Sebastian Chosiński

W pełni usprawiedliwiona pewność siebie
— Sebastian Chosiński

Szczęśliwi, choć nostalgiczni
— Sebastian Chosiński

Opus magnum
— Sebastian Chosiński

Tegoż twórcy

Esensja słucha: Październik 2011
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Bartosz Makświej, Michał Perzyna

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.