Co ta miłość z nich zrobiła…
[Siergiej Paradżanow „Kolekcja Filmów Siergieja Paradżanowa” - recenzja]
Kraina, o której zapomnieli Bóg i ludzie
Pisząc scenariusz, Siergiej Josifowicz sięgnął po liczącą już sobie ponad pół wieku książkę Mychajły Kociubyńskiego, który, gdyby był długowieczny, w 1964 roku obchodziłby swoje setne urodziny. Kociubyński był synem drobnego urzędnika; przez jakiś czas uczył się w seminarium duchownym w Kamieńcu Podolskim, ale musiał z niego zrezygnować z powodu kłopotów materialnych rodziny. Wrócił wówczas do rodzinnej Winnicy i zajął się pisaniem. Tworzył nowele, opowiadania, wierszowane baśnie; z jednej strony oparte na podaniach ludowych, z drugiej – to już po klęsce rewolucji 1905 roku – coraz odważniej podejmujące tematy społeczne. Bohaterami jego najbardziej znanej książki byli Huculi, dlatego też film powstał na Huculszczyźnie, w okolicach wsi Kryworównia (w rejonie wierchowińskim), o której wspomina w swym dziele Kociubyński. Oficjalna premiera miała miejsce 29 kwietnia 1966 roku. Urzędnicy Goskina, czyli Państwowego Komitetu Kinematografii, byli nieco zdezorientowani. I w zasadzie trudno im się dziwić; obraz Paradżanowa nie przypominał bowiem żadnego innego, który powstał wcześniej w Związku Radzieckim. Ratunek przyszedł z zagranicy, gdzie „Cienie zapomnianych przodków” przyjęte zostały z entuzjazmem, zdobywając między innymi laury na festiwalach w Rzymie, Salonikach i argentyńskim Mar der Plata (w sumie film zdobył dwadzieścia osiem różnych nagród, wyróżnień i dyplomów). Po dziś dzień pozostają też, całkiem zasłużenie, najbardziej znanym dziełem Siergieja Josifowicza.
Głównym bohaterem filmu jest huculski chłop Iwan Palijczuk. Jego rodzina już od pokoleń mieszka w Kryworówni. I od pokoleń też znajduje się w konflikcie z innym zakorzenionym w tym regionie rodem – Huteniukami. Szczęście Palijczukom nie sprzyja, dzieci umierają młodo, a jeśli któremuś dane jest dożyć nastu lat, Bóg i tak się w końcu o nie upomina. Jak o Ołesia, który ginie w lesie przygnieciony świeżo ściętym drzewem, ratując przed tragiczną śmiercią swego młodszego brata Iwanka. Jakiś czas później podczas nabożeństwa w cerkwi Petr Palijczuk, ojciec chłopca, zostaje obrażony przez Onufrego Huteniuka; po wyjściu na zewnątrz mężczyźni próbują rozwiązać zadawniony konflikt, co kończy się zgonem Petra. Iwan ze złości policzkuje młodszą od siebie Mariczkę, córkę Onufrego, a jej ozdobny szal wrzuca do rzeki. Ponownie spotykają się w czasie pogrzebu; dziewczynka z daleka przygląda się żałobnej procesji, chłopiec zaś, nie zważając na matczyną rozpacz, podchodzi do niej i rozpoczyna rozmowę. Od tej pory razem się bawią i razem pasą owce, spacerują po lesie i kąpią nago w leśnym strumyku. Po latach zastanawiają się, czym dane będzie im związać się węzłem małżeńskim. Mariczka wątpi – ich rodziny przecież nienawidzą się od tak dawna, a matka Iwana wciąż nie wybaczyła jej ojcu śmierci swego męża. Młody Palijczuk nie ma jednak zamiaru poddawać się nieprzyjaznemu losowi; postanawia wyruszyć w świat, zarobić pieniądze, a po powrocie, nie oglądając się na obie rodziny, ożenić z Mariczką. Na odchodne obiecuje dziewczynie, że wróci zimą; każe jej czekać. Najmuje się jako pasterz owiec w wysokich górach. Nocami zaś spogląda w niebo – na te same gwiazdy, które obserwuje również jego ukochana.
Los się nie może odwrócić
Niepomyślny los nie przestaje jednak prześladować Iwana. Mariczka, chcąc ratować samotną czarną owieczkę, która wdrapała się na skały, ulega wypadkowi; jej ciało porywa rwący nurt rzeki. Chłopak przeczuwa nieszczęście, natychmiast porzuca pracę i co sił w nogach biegnie na spotkanie z dziewczyną – nie jest już jednak w stanie jej uratować. Gdy na dodatek umiera jeszcze jego matka, postanawia opuścić dom. Nic go już w nim nie trzyma. Znajduje pracę u starej wdowy, remontuje jej zniszczoną chatę. Poza tym całymi dniami rozmyśla o przeszłości i gra na okarynie. Z biegiem czasu zostaje kowalem. Pewnego dnia podkuwa konie zalotnej Pałahnie. Kobieta wpada mu w oko, on jej zresztą również. Ich znajomość kończy się niebawem ślubem. Iwan ma prawo myśleć, że Los postanowił mu wreszcie sprzyjać, ale nic bardziej mylnego. Pałahna okazuje się bowiem niewierna i podstępna, co prowadzi do kolejnej wielkiej tragedii. Zaczynają się „Cienie zapomnianych przodków” jak Szekspirowski dramat „Romeo i Julia”. Z tą różnicą, że Kociubyński, a w ślad za nim Paradżanow, nie skupiają się jedynie na miłości huculskich Romea (Iwana) i Julii (Mariczki). Idą krok dalej, próbują pokazać, jak potoczyłyby się losy jednego z kochanków, któremu dane byłoby przeżyć drugiego. I tym samym stawiają odwieczne pytania, na które po dziś dzień nie znaleziono satysfakcjonujących odpowiedzi: Ile warte jest życie bez umiłowanego człowieka? Czy można wejść jeszcze raz do tej samej wody i pokochać po raz drugi – tak samo mocno, z takim samym oddaniem i ekscytacją?
„Cienie zapomnianych przodków” to przede wszystkim wspaniała, ponadczasowa opowieść o wielkiej i niespełnionej miłości. Tyle że podobnych filmów nakręcono w historii światowej kinematografii setki – od „Przeminęło z wiatrem” po „Ostatniego Mohikanina”, od „Love Story” po „Angielskiego pacjenta”. Co zatem wyróżnia dzieło ormiańskiego reżysera? Odpowiedź jest, wbrew pozorom, bardzo prosta: Jego zakorzenienie w egzotycznej dla świata – i w zasadzie nieistniejącej już dzisiaj – kulturze Hucułów. Paradżanow starał się bardzo wiernie odtworzyć na ekranie opisane przez Kociubyńskiego huculskie tradycje i obrządki oraz zaprezentować skrzące się kolorami stroje ludowe; w tle zaś praktycznie przez cały czas słychać rzewne pieśni, które urzekają tym charakterystycznie brzmiącym w uszach każdego chyba Polaka wschodnim, zabużańskim zaśpiewem. Oglądając „Cienie zapomnianych przodków”, dowiadujemy się, jak przebiegały u Hucułów ceremonie pogrzebin i zaślubin, jak obchodzili oni Boże Narodzenie, a jak dzień świętego Jura; czym zajmowali się na co dzień i jak umilali sobie wieczory i noce po ciężkiej pracy. Wszystko to sfilmowane zostało w naturalnych plenerach. I to jak sfilmowane! Paradżanow – nie tylko reżyser, ale także mistyk i esteta, koneser sztuki, malarz i rysownik – do spółki z operatorem zadbał o to, aby film był nieprzerwanym ciągiem olśniewających wizualnie obrazów. Wspaniale skadrowanych, jak na pracach dziewiętnastowiecznych rosyjskich mistrzów malarskich ze szkoły bliskich ludowi pieriedwiżników. Dlatego też jednym z najważniejszych bohaterów dzieła Siergieja Josifowicza jest często obecna również na ich płótnach natura – rozległe połoniny, górskie hale, szemrzące leśne strumyki, błękitne, to znów szaro-granatowe bądź brunatne niebo, którego zmieniające się barwy odpowiadają najczęściej zmiennym nastrojom postaci. Niezapomniane wrażenie robi scena, którą łatwo przeoczyć – gdy Iwan pochyla się nad strumykiem, a widz obserwuje jego skupioną twarz z punktu widzenia kamery umieszczonej pod wodą. Zmącona ręką bohatera tafla sprawia, że portret mężczyzny zaczyna dygotać, rozpływać się. Czy można sobie wyobrazić piękniejszy (i prostszy) synonim wewnętrznego rozdarcia i rozedrgania bohatera?
Na pierwszym i drugim planie…
Główną rolę, Hucuła Iwana Palijczuka, reżyser powierzył mało jeszcze wówczas znanemu, urodzonemu we wsi Czertorija na przedgórzu Karpat Wschodnich, dwudziestotrzyletniemu Ukraińcowi Iwanowi Mikołajczukowi. Pochodził on z bardzo biednej rodziny, od dziecka musiał ciężko pracować fizycznie. Przed „Cieniami zapomnianych przodków” na planie filmowym pojawił się tylko raz – w biograficznym dramacie Władimira Denisenki „Son” (1964), w którym zagrał młodego Tarasa Szewczenkę. Był wtedy studentem Państwowego Kijowskiego Instytutu Sztuki imienia Iwana Karpenko-Karego, który ukończył dopiero rok później. Szczyt jego popularności przypadł na drugą połowę lat 60. XX wieku, kiedy to zagrał między innymi w rewolucyjno-historycznej „Żmii” (1965) Wiktora Iwczenki (na podstawie opowiadania Aleksieja Tołstoja), opowiadającym o wojnie domowej w Rosji „Burjanie” (1966) Anatolija Bukowskiego oraz rozgrywających się w czasie Wielkiej Wojny Ojczyźnianej „Annyczce” Borisa Iwczenki i „Razwiedczikach” Łesia Szwaczko i Igora Samborskiego (oba z 1968 roku). Ukoronowaniem tego etapu kariery Mikołajczuka była znacząca rola w epopei Jurija Ozierowa „Wyzwolenie” (1968-1971). W nową dekadę aktor wkroczył bardzo udanym występem w dramacie obyczajowym Jurija Iljenki „Biały ptak z czarnym znamieniem” (1970), w którym u jego boku na dużym ekranie zadebiutował trzydziestoletni Bohdan Stupka. W 1979 roku Ukrainiec spełnił swoje wielkie marzenie, reżyserując, opartą na prozie Wasila Ziemliaka, epicką opowieść o ukraińskiej wsi – „Wawiłon XX”. Cztery lata później zagrał natomiast w historycznej „Legendzie o księżnej Oldze” Iljenki i był to jego ostatni znaczący film, zmarł bowiem w Kijowie w 1987 roku. W ukochaną Iwana, Mariczkę, wcieliła się dwudziestosiedmioletnia wówczas moskwianka Łarisa Kadocznikowa (córka Niny Alisowej, która też zresztą pojawiła się w „Cieniach zapomnianych przodków”), absolwentka WGIK-u i przez wiele lat aktorka kijowskiego teatru imienia Łesi Ukrainki. Po raz pierwszy wystąpiła przed kamerą w biograficznym „Wasiliju Surikowie” (1959) Anatolija Rybakowa, gdzie zagrała żonę słynnego malarza. Popularność przyszła wraz z rolą w wojennym „Miczmanie Paninie” (1960) Michaiła Szwejcera, gdzie partnerowała między innymi przystojnemu
Wiaczesławowi Tichonowowi. Za swoje największe osiągnięcia, oczywiście poza rolą u Paradżanowa, może uznać dwa obrazy Iljenki: „Wieczier nakanunie Iwana Kupała” (1968) oraz wspomnianego już „Białego ptaka…” (1970). W latach 1992-2005 Kadocznikowa wzięła rozbrat z kinem i telewizją; od sześciu lat grywa ponownie, ale bez większych sukcesów.