Konrad Wągrowski
Orient Express: (4) Policjanci i złodzieje w Pachnącym Porcie
[Benny Chan „Śmiertelna gra”, Tung-Shing Yee „Pewnej nocy w Mongkoku”, John Woo „Byle do jutra”, John Woo „The Killer” - recenzja]
Tak jak Japonia słynie z kina samurajskiego i filmów o potworach, jak Indie znane są na całym świecie z romantycznych komedii muzycznych, tak Hongkong słynie oczywiście z kina kung fu. Ale nie tylko. Drugim gatunkiem filmowym, który rozsławił byłą brytyjską kolonię i pozwolił wielu jej twórcom na międzynarodową karierę, były thrillery gangsterskie. Dwa nazwiska, które na dobre i na złe łączą się z tym gatunkiem, to reżyser John Woo i aktor Chow Yun-fat. Obydwaj robią dziś karierę w Ameryce: John Woo ma na koncie kilka filmów w Hollywood, Chowa zobaczymy wkrótce choćby w „Piratach z Karaibów”. Amerykańskie Filmy Woo nie zachwycają (a gdy myślimy o „Szyfrach wojny” – wręcz żenują), Chow Yun-fat wielkiej kariery na razie nie zrobił, trudno tego oczekiwać po starszym już panu. Jego najlepsze lata, gdy bywał charyzmatycznym twardzielem, gangsterem z zasadami, dawno już minęły. Nikogo nie zdziwi jeśli tych dwóch zostanie zapamiętanych za to, co w latach 80. zrobili w Hongkongu.
Benny Chan
‹Śmiertelna gra›
EKSTRAKT: | 50% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Śmiertelna gra |
Tytuł oryginalny | San cha kou |
Dystrybutor | IDG |
Reżyseria | Benny Chan |
Zdjęcia | Anthony Pun |
Scenariusz | Ivy Ho |
Obsada | Aaron Kwok, Ekin Cheng, Daniel Wu, Gallen Law, Angelica Lee, Jing Ning, Eric Tsang |
Muzyka | Anthony Chue |
Rok produkcji | 2005 |
Kraj produkcji | Hong Kong |
Czas trwania | 101 min |
Parametry | DTS, Dolby Digital 5.1; format: 2,35:1 |
WWW | Strona |
Gatunek | sensacja |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Co absolutnie zadziwiające, żaden z klasyków gangstersko-policyjnych (zwanych nieraz „Bloodshed of Heroes” – Krew Bohaterów) Johna Woo i Chow Yun-fata do tej pory nie został w Polsce wydany (z małym wyjątkiem „A better tomorrow” na zapomnianym już VHS). W Azji i w Stanach dostępne są bardzo atrakcyjne wydania, o których za chwilkę opowiem. Nam w Polsce, oprócz oczywiście
omawianej już przeze mnie trylogii „Infernal Affairs”, pozostają dwa mniej istotne filmy gangsterskie słabiej znanych twórców, wydane przez IDG.
ŚMIERTELNA GRA
Zaskakujące, że choć najczęstszym elementem kina gangsterskiego jest męska przyjaźń, dwa filmy wydane w Polsce mówią o samotnikach. „Śmiertelna gra” to średni film z dobrą końcówką. Opowiada równoległą historię trzech mężczyzn – zgorzkniałego policjanta, który wykonuje swe obowiązki sumiennie, ale cały czas poszukuje zaginionej przez dziesięciu laty narzeczonej; sfrustrowanego prawnika, nocami odreagowującego sprawy, w których musiał bronić prawdziwych złoczyńców; i nieco wypalonego, zmęczonego zawodowego zabójcy. Łączy ich dość skomplikowana historia kryminalna, która tak naprawdę jest tylko przykrywką dla pokazania różnych rodzajów samotności trzech głównych bohaterów. Policjant szuka utraconej miłości, prawnik właśnie ją traci, zabójca właśnie ją zdobywa. Mniej więc w tym filmie walki, więcej refleksji. Filmowi szkodzi jednak zbyt zagmatwany scenariusz, powodujący niemożność wzbudzenia jakichkolwiek uczuć do głównych bohaterów, nie pomaga też kilka emocjonalnie przerysowanych scen. Zakończenie, z dwoma zaskakującymi zwrotami, wyjaśniającymi dotychczasowe zagadki, jest jednak przedniej marki, a pościg na rybnym targu i późniejsza walka dwóch mężczyzn z workami foliowymi owiniętymi wokół głowy, uniemożliwiającymi oddychanie, to dość oryginalny i bardzo solidnie zrobiony kawałek kina akcji. Umiarkowanie polecam.
Tung-Shing Yee
‹Pewnej nocy w Mongkoku›
PEWNEJ NOCY W MONGKOKU
Wszystko w tym filmie wydaje się być inne, niż wydaje się na pierwszy rzut oka. Zapowiada się jak komedia, okazuje się być dramatem. Wszystko wskazuje na romans, ale nic z niego nie wychodzi. Głównymi pozytywnymi bohaterami, którym kibicujemy, są płatny zabójca i prostytutka. Po stronie łotrów stoją na równi skorumpowana policja i gangsterzy. Dobre uczynki wcale nie popłacają. Tam, gdzie oczekujemy efektownej strzelaniny, otrzymujemy całkiem zaskakujące rozstrzygnięcia. No i czy ktoś spodziewał się właśnie TAKIEGO zakończenia…?
Dwa dni przed Bożym Narodzeniem (obchodzonym przez niektórych również w Hongkongu) w ulicznej awanturze ginie syn jednego z szefów mafii. Ów szef wynajmuje zabójcę spoza miasta, aby dokonał w jego imieniu zemsty. Ten przypadkowo oswabadza prostytutkę z rąk sadystycznego alfonsa – dziewczyna, również przyjezdna, od tej chwili będzie mu towarzyszyć (choć jej intencje wydają się zmieniać). Ostrzeżona policja chce schwytać zabójcę. Przez tytułową „noc w Mongkoku” (dzielnicy Hongkongu) trwa pościg.
Tu również, jak w przypadku „Śmiertelnej gry”, nie strzelaniny i nie sceny akcji są najważniejsze. Wyraźnie celem twórców było ukazanie złożoności życia w pełnym przemocy i przestępczości najgęściej zaludnionym obszarze na świecie – ponurym tytułowym Mongkoku. Hongkong to złe miejsce do życia, choć tak ładnie się nazywa (w tłumaczeniu – Pachnący Port)…
Inteligentny scenariusz, mądrze rozpisany na kilkoro bohaterów, a na deser w głównej kobiecej roli jedna z gwiazdek lokalnego kina – Cecylia Cheung. Polecam.
Moja importowana filmoteka
Zacznijmy więc od Johna Woo – nie ma ważniejszego twórcy hongkońskiego kina akcji, a fakt, że żaden z jego filmów do tej pory nie doczekał się w Polsce dystrybucji, zakrawa na żart.
Witamy więc w świecie, w którym współistnieje policja i Triady (to popularna nazwa organizacji przestępczych). W nieustającej między nimi walce górą jest raz jedna, raz druga strona, a ta walka jest kołem napędowym większości fabuł. Witamy w świecie moralnej niejednoznaczności – skorumpowani policjanci czy strażnicy więzienni sąsiadują ze szlachetnymi zawodowymi zabójcami (którzy pojawili się w hongkońskim kinie już na kilka lat przed „Leonem Zawodowcem”). Witamy w świecie zaskakującej symetrii – motyw duchowego braterstwa między policjantem i gangsterem jest na porządku dziennym. Witamy w męskim świecie – świecie, w którym przyjaźń między mężczyznami jest wartością najwyższą, za którą można, a nawet należy oddać życie. Kobiety – podobnie jak w kinie Władysława Pasikowskiego – odgrywają tu rolę drugorzędną, czasem właściwie będąc przeszkodą w realizacji męskich powinności. W przeciwieństwie jednak do bohaterek filmów twórcy „Psów” nie są bezmózgimi dziwkami, lecz po prostu osobami pragnącymi spokojnego, szczęśliwego życia, którego mężczyźni nie są w stanie im zapewnić. Można więc rzec, że kobiety stają się w tej kinematografii strażniczkami zdrowego rozsądku, w przeciwieństwie do kierujących się emocjami mężczyzn.
A emocjami te filmy są przesycone. Postacie nie są papierowe, mają swoją przeszłość, są nieźle – oczywiście jak na kino popularne – zarysowane psychologicznie. Kochają, nienawidzą, pragną szczęścia, ale muszą ulegać swemu przeznaczeniu (wypada dodać, że w kinie hongkońskim istnieje odgórne zalecenie, aby bohater będący przestępcą nie mógł pozostać bez kary, dlatego też czasem kręci się inne zakończenia na rynek lokalny i zagraniczny).
Najważniejsza jednak jest estetyka, bo strzelaniny nie są tu zwykłymi strzelaninami. To opera przemocy, balet z pistoletami w rękach, inspirowany westernową twórczością Sama Peckinpaha i Sergio Leone czy „Butchem Cassidym i Sundance Kidem” (z którego istotniejszy jest jednak motyw męskiej przyjaźni, ale echa finałowej bitwy z boliwijską armią też pobrzękują w filmach Woo), ale inspirujący obecnie Quentina Tarantino, Roberta Rodrigueza czy braci Wachowskich. Jak przystało na kino akcji, nie należy tu szukać realistycznego podejścia. Strzelaniny, pokazywane zwykle w zwolnionym tempie, to nierówna walka głównych bohaterów z armią przeciwników, w trakcie której wystrzeliwane są tysiące pocisków (pojemnością magazynków nikt nie zawraca sobie głowy), a bohaterowie, pomimo kilku ran ewidentnie śmiertelnych, nadal prowadzą walkę i dokonują cudów zręczności. Zawsze jednak znajdzie się kilkudziesięciosekundowa przerwa, gdy trzeba pożegnać umierającego przyjaciela… Obowiązkowa jest również efektowna scenografia: John Woo, wierzący chrześcijanin, chętnie umieszcza akcje swych strzelanin w kościołach – na przykład efektowny finał „The Killer”.
Nie tylko westerny są inspiracją dla Woo. Czerpie on z francuskiej Nowej Fali, inspirował się twórczością Jean-Pierre’a Melville’a, sentymentalny nastrój jego filmów zbliżony jest do bohaterskich opowieści wuxia, tematyka przypomina japońskie kino samurajskie…
Na początek proponuję zapoznać się z dwoma filmami, o innych z pewnością będę pisał w następnych miesiącach.
John Woo
‹Byle do jutra›
EKSTRAKT: | 80% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Byle do jutra |
Tytuł oryginalny | Ying hung boon sik |
Reżyseria | John Woo |
Zdjęcia | Wing-Hung Wong |
Scenariusz | Hing-Ka Chan, Suk-Wah Leung, John Woo |
Obsada | Lung Ti, Leslie Cheung, Yun-Fat Chow, Emily Chu, Kenneth Tsang, Hark Tsui, John Woo |
Muzyka | Joseph Koo, Ka-Fai Koo |
Rok produkcji | 1986 |
Kraj produkcji | Hong Kong |
Czas trwania | 95 min |
Gatunek | akcja, dramat, sensacja |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
A BETTER TOMORROW
„Lepsze jutro” z 1986 r. nie jest debiutem Woo, ale jest jego pierwszym filmem, który odniósł sukces. W dodatku sukces ogromny. Do tej pory reżyser nie był zbyt znany nawet na swym własnym rynku, a jego aktor Chow Yun-fat uchodził wręcz za „Box Office Poison”, czyli osobę, która przynosi klapę każdemu filmowi, w jakim wystąpi. John Woo był wówczas twórcą niezłych komedii, ale ostatnie jego filmy poległy w kinach, więc reżyser czuł się zmęczony i wypalony. Wyemigrował na Tajwan, ale od swego producenta otrzymał propozycję nakręcenia thrillera gangsterskiego w Hongkongu.
„A Better Tomorrow” (chiński tytuł dosłownie oznaczał „Esencję bohaterstwa”), efektowna, choć o niewielkim budżecie (czyli takie połączenie, jakie kochają amerykańscy producenci – stąd zainteresowanie i późniejsze ściągnięcie Woo do USA), opowieść o dwóch braciach, z których jeden jest policjantem, a drugi pragnącym powrócić na dobrą drogę gangsterem (to schemat niezwykle częsty). Przyjaźń, odpowiedzialność, wina i kara, zadośćuczynienie i efektowne strzelaniny – tak powstał nowy gatunek filmowy.
Co ciekawe, film ten wypromował Chow Yun-fata, choć nie grał on żadnej z dwóch głównych ról, lecz nieco mniej znaczącą postać najlepszego przyjaciela brata-gangstera. Jego styl – luz, maska cynizmu (ale oczywiście tylko maska), ciemne okulary, długi płaszcz, zapałka w zębach wywarł ogromne wrażenie na widzach i uczynił z aktora gwiazdę. Po tym filmie Chow Yun-fat zaczął być porównywany do Alaina Delona i Steve’a McQueena i stał się gwiazdą nie tylko na chińskim rynku. Pomimo upływu lat pojawia się w chińskich filmach „eksportowych”: „Przyczajony tygrys, ukryty smok” czy niedawna „Cesarzowa”, grywał w Hollywood już przed wspomnianymi „Piratami” (np. „Anna i król”).
Sukces „Lepszego jutra” zaowocował, podobnie jak później w przypadku „Infernal Affairs”, sequelem i prequelem. O nich w najbliższych miesiącach.
THE KILLER
W „Zabójcy” (chiński tytuł oczywiście egzaltowany: „Krew dwóch bohaterów”) Chow Yun-fat gra już rolę pierwszoplanową. Jego postać to zawodowy zabójca, który podczas strzelaniny rani przypadkową dziewczynę, piosenkarkę pracującą w klubie, gdzie odbyła się egzekucja. Dziewczyna traci wzrok. Zabójca, nie przyznając się do tego, że sam jest sprawcą jej kalectwa, zaczyna się nią opiekować. Jego ostatnia akcja ma pozwolić na zebranie pieniędzy na operację. Niestety – nie jest to tak łatwe, jak się wydaje, bo zleceniodawca chce usunięcia wykonawcy tej akcji. Jednocześnie na trop bohatera wpada lokalny policjant. O dziwo – między tymi dwoma zostanie nawiązana nić porozumienia.
„The Killer” uważany jest przez wielu za najlepszy film Johna Woo. Precyzyjny, emocjonalny, o większym budżecie niż „Lepsze jutro”, co widać zwłaszcza w efektownym finale. Oczywiście znów mówiący o przyjaźni i odpowiedzialności, oczywiście znów z fatalistyczną nutką… To ten film sprawia wrażenie zainspirowanego twórczością Jeana-Pierre’a Mellville’a, w szczególności „Le Samourai” z Alainem Delonem. Dwie sceny zapadają szczególnie w pamięć – po pierwsze „meksykańska kulminacja”, gdy policjant i zabójca jednocześnie celują do siebie z pistoletów, udając przed niewidomą dziewczyną, że są starymi przyjaciółmi (wyraźna inspiracja dla jednej z pierwszych scen „Kill Bill”, gdy podczas walki do domu wraca córeczka jednej z bohaterek, a obie przed nią udają, że nic wielkiego się nie dzieje), po drugie charakterystyczne ujęcie – bohaterowie, cali we krwi, idą z pistoletami główną nawą kościoła wśród gruzów świętych posągów, a nad nimi unosi się spłoszony gołąb…
Zapowiadany hollywoodzki remake na szczęście na razie nie powstał..
Film dokumentalny „Porwanie: Historia Megumi Yokoty” („Abduction: The Megumi Yokota Story”), niejednokrotnie nagradzany, pokazany zostanie na tegorocznym warszawskim Planete Doc Review. Rzecz jest bardzo warta uwagi, więc szczerze polecam. Napiszę o tym filmie wkrótce przy okazji relacji z festiwalu. Jeśli będziecie w Warszawie – nie przegapcie.
Japońskie studio filmowe Nikkatsu, z długoletnią tradycją i skomplikowanymi dziejami (od dramatów przed II wojną światową, po filmy porno w latach 70.), ostatnio mocno podupadłe, wraca do gry. Ogłoszono, że nowe projekty będą wysokobudżetowymi wersjami aktorskimi znanych seriali anime – „Yatterman” i „Gatchaman”. To, co w tej informacji może zainteresować polskiego widza, to fakt, że „Gatchaman” jest japońską wersją niezwykle u nas popularnej niegdyś „Wojny planet”, znanej lepiej jako „Załoga G”… Co ciekawe – studio zatrudniło już samego Takashiego Miike. Premiera planowana jest na 2009.
W tegorocznym Cannes zostaną zaprezentowane dwa koreańskie filmy – „Secret Sunshine” Lee Chang-donga, a także najnowsze dzieło Kim Ki-duka „Breath”. Film znanego dobrze również w Polsce twórcy to opowieść o związku mężczyzny skazanego na śmierć i zdradzanej przez męża kobiety. Już z tego krótkiego opisu widać, że to mocny kandydat do nagród na festiwalach… Film uznawany jest za powrót reżysera do formy po nie najlepiej odebranym „Czasie” i wcześniejszym „Łuku”. Kim Ki-duk ostatnio zdobył nieco rozgłosu pozafilmowego, krytykując rozrywkowe koreańskie blockbustery jak „The Host”, który święci wielkie finansowe triumfy. Czyli standardowe teksty twórcy kina artystycznego, który innym zazdrości widzów i zarobionej kasy.