Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 27 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

‹Off Plus Camera 2011›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Organizator Stowarzyszenie OFF CAMERA
CyklOff Plus Camera
MiejsceKraków
Od8 kwietnia 2011
Do17 kwietnia 2011
WWW

Off off with head

Esensja.pl
Esensja.pl
1 2 »
Organizatorom Off Camery skończyły się wymówki, tłumaczące błędy i niedociągnięcia festiwalu. Zeszłoroczne wydarzenia w Smoleńsku i pamiętny wybuch wulkanu na Islandii przysłoniły szereg szwów i łat nanoszonych naprędce na liczne pęknięcia. Czy udało się rozwiać wątpliwości związane z poziomem artystycznym i organizacyjnym Off Camery? Nie do końca.

Artur Zaborski

Off off with head

Organizatorom Off Camery skończyły się wymówki, tłumaczące błędy i niedociągnięcia festiwalu. Zeszłoroczne wydarzenia w Smoleńsku i pamiętny wybuch wulkanu na Islandii przysłoniły szereg szwów i łat nanoszonych naprędce na liczne pęknięcia. Czy udało się rozwiać wątpliwości związane z poziomem artystycznym i organizacyjnym Off Camery? Nie do końca.

‹Off Plus Camera 2011›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Organizator Stowarzyszenie OFF CAMERA
CyklOff Plus Camera
MiejsceKraków
Od8 kwietnia 2011
Do17 kwietnia 2011
WWW
Problemem, którego Szymon Miszczak i spółka rozwiązać nie umieją jest przede wszystkim kulejąca selekcja. O ile broniły się tytuły dopuszczone do konkursów, o tyle te w innych sekcjach były chyba dziełem przypadku. Nie wyobrażam sobie bowiem sytuacji, aby któryś z recenzentów wewnętrznych polecił sprowadzić do Krakowa takie gnioty, jak „Me & Orson Welles” czy „Chanel & Strawiński”. Sytuacja jest podwójnie dziwna, bowiem traktujący o romansie Coco Chanel i Igora Strawińskiego obraz Jana Kounena trafił do sekcji Nadrabianie Zaległości, mającej z założenia pokazywać filmy, które nie znalazły w Polsce dystrybutora, a zyskały uznanie na arenie światowej krytyki. Tymczasem „Chanel i Strawiński” nie dość, że miał swoją kinową premierę w kraju nad Wisłą w połowie grudnia 2010 roku, to został przez krytykę zmiażdżony! Jego obecność w przeglądzie zakrawa na primaaprilisowy żart – mocno przeterminowany.
Jeśli chodzi o sekcje konkursowe, to poziom ustawiony był wyżej niż podczas poprzedniej edycji. Zdecydowanie zabrakło rewelacji. Konkurencji na najwyższym szczeblu praktycznie nie było. Zakwalifikowane filmy oscylowały z reguły między oceną 3 a 4, dlatego koreański „Musan il-gy” – nagrodzony wcześniej Złotym Tygrysem na MFF w Rotterdamie – był niekwestionowanym zwycięzcą w konkursie Wytyczanie Drogi. Reżyser filmu, Park Jung-Bum odbierając nagrodę, dziękował nie tyle za wyróżnienie, co za ciepłe i refleksyjne przyjęcie filmu, który jest dla niego dziełem bliskim, bo dotykającym życia osobistego. Historia emigranta, któremu udało się uciec od totalitaryzmu Korei Północnej, pokazuje jego niemoc w znalezieniu swojego miejsca w nowym dla niego ustroju Korei Południowej. Za kanwę scenariusza posłużyły losy przyjaciela reżysera, autentycznego emigranta, który trafił na margines południowej części podzielonego kraju. Niepewność nowego systemu, zagubienie w nim przywodzą na myśl polskie filmy z początku lat 90. Traktujące o społecznych lękach, jakie wzbudzała w nas transformacja systemowa, trąciły przemocą, niesprawiedliwością, krzywdą uczciwej jednostki. Tej doświadcza także introwertyczny Jeon Seung-Chul (w tej roli reżyser filmu). Próbując znaleźć pracę, para się rozwieszaniem plakatów reklamujących nielegalne imprezy. Nieświadomy „sporów terytorialnych” pomiędzy rywalizującymi ze sobą opryszkami, jest z jednej strony wyzyskiwany przez szefa, z drugiej szykanowany przez konkurencyjnych rzezimieszków Jako emigrant nie rości sobie prawa do lepszego życia ani do łatwiejszego startu. Wykazuje raczej bierność, która pozwoliła mu przetrwać w ojczystym kraju. Bierność, która zamiast buntu czy sprzeciwu opiera się na znoszeniu kolejnych upokorzeń, nadstawianiu drugiego policzka. Dopiero, kiedy zagrożenie dotknie jedynego przyjaciela Jeon Seung-Chul – białego psa – bohater zdecyduje się odeprzeć atak, podnieść rękę na bezprawnych oprawców. Dzieło Parka Jung-Buma stanowi aktualny komentarz do obłudy krajów pozornie zaangażowanych w losy państw pokrzywdzonych. Co z tego, że uda się nam wyprowadzić z opresyjnego państwa uciskane jednostki, skoro na ziemi obiecanej czeka je los niewiele lepszy, jeśli nawet nie gorszy. Jeon Seung-Chul trafia bowiem do piekła zgotowanego przez społeczną ignorancję.
Jedną z nagród, jakie przypadły autorowi „Musan il-gy” jest dofinansowanie od Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej w wysokości miliona złotych (prowadzący galę Andrzej Sołtysik, nie omieszkał nagłośnić splendoru wydarzenia, tłumacząc ów sumę na język angielski, tak, na wypadek, żeby nikomu nie umknęło, jakimi kwotami sypie się w Polsce) na kolejny film. Warunkiem otrzymania dofinansowania jest nakręcenie kolejnego dzieła w Polsce. Jestem szczerze ciekawy, jak wypadnie koprodukcja polsko-koreańska. Dotychczasowa współpraca z krajami Azji kojarzy mi się jedynie z „Kochankami roku tygrysa” – niewypałem z Michałem Żebrowskim – który kilka lat temu przetoczył się przez polskie kina. Obiecujący debiut Koreańczyka daje nadzieję na znacznie lepszy efekt.
W Konkursie Polskich Filmów Fabularnych nie wydarzyło się nic, co byłoby godne odnotowania. Dwa najlepsze filmy polskie w ostatnim roku, czyli „Erratum” Marka Lechkiego i „Sala samobójców” Jana Komasy (o niej później) trafiły do Konkursu Głównego, w którym uległy wspomnianemu „Musan il-gy” (nie były całkiem bez szans, ale wymową Koreańczyk zostawił je w tyle).
Na bezrybiu i rak ryba, toteż jury poszło na łatwiznę i nagrodziło pretensjonalny „Chrzest” Marcina Wrony. Zdobywca Srebrnych Lwów na FPFF w Gdyni dołączył do kolekcji kolejną statuetkę. Fenomen tego filmu pozostawia mnie w wielkim zdziwieniu. To mizoginiczne kino, epatujące tanią przemocą wyjętą z infantylnych wątków sensacyjnych, nie przemawia do mnie wcale. Podobnego zdania są esensyjni Tetrycy, dlatego po uargumentowane noty zapraszam do serwisu.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Chciałbym tu zaznaczyć, że nie winię organizatorów za mizerię Konkursu Filmów Polskich. W naszym kraju powstaje za mało produkcji, aby zadowolić kilka festiwali filmowych. Większość tytułów, które ze względu na przedłużającą się postprodukcją nie zdążyły na konkurs w Gdyni, można było zobaczyć w Koszalinie („Lincz” Łukaszewicza) lub na WFF („Dwa ognie” Łukasik). Z nowości można było załapać się na nowy film Anny Jadowskiej „Z miłości”, który budzi więcej kontrowersji niż artystycznego uznania, czy na polsko-izraelską koprodukcję Ami Drozd zatytułowaną „Moja Australia”.
Żaden z tych obrazów nie urzekł publiczności, która postanowiła nagrodzić „Heńka” wyreżyserowanego przez Elizę Kowalewską, znaną do tej pory głównie za sprawą „Kuchennych rewolucji” z Magdą Gessler. Pełnometrażowy debiut ujął publiczność, która jasno dała do zrozumienia, co oznacza dla niej pojęcie filmu niezależnego. Obraz Kowalewskiej powstał w całości z jej środków. Już w czerwcu przekonamy się, czy zdanie Off Camerowej publiczności podzieli jury Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych.
Polskie kino tryumfowało także w oczach Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych. Nagroda FIPRESCI – przyznawana na festiwalu po raz pierwszy – przypadła bowiem Jankowi Komasie za „Salę samobójców”. Werdykt chwalił nowatorską technikę i dobre aktorstwo, przymknął zaś oko na nieaktualną problematyką, na której diagnozę powinniśmy czekać kilka lat krócej. Młody reżyser (znów debiutant) nie bez kozery mówił odbierając nagrodę o piętrzących się problemach finansowych w trakcie produkcji, dziękując jednocześnie ludziom, którzy przyłożyli rękę do do ich zażegnania.
Tak rozłożyły się najważniejsze nagrody festiwalowe. Teraz chciałbym zwrócić uwagę na kilka moich osobistych odkryć. Tych, jak na lekarstwo.
Repertuar Off Camery drażnił kilkoma rzeczami. Przede wszystkim, niezwykle irytujące było pokazywanie filmów, które lada chwila (albo nawet równolegle) miały mieć premierę dystrybucyjną w Polsce. Taka sytuacja miała miejsce w przypadku filmu otwarcia – „Niepokonanych” Petera Weira, których tego samego dnia można było zobaczyć w kinach całego kraju. Podobnie rzecz wyglądało z południowoamerykańskim „Pod prąd” czy hiszpańskim „80 dni”. Monolith planuje niebawem wypuścić także amerykański „Fair Game”. Takie postępowanie stawia Off Camerę w pozycji pośledniego festiwalu, który nie mogąc zdobyć kopii filmów na własną rękę, prosi o nie dystrybutorów. Za to ogromny minus.
Drugą drażniącą kwestią było wpuszczanie widzów na salę i nieodbywające się projekcje. Chcąc nadrobić „Sexy Beast” prezentowany w ramach Dachowania w Krakowie, przez cały dzień byłem informowany przez wolontariuszy, że pokaz został odwołany z powodu złej pogody. Następnego dnia, upewniając się, czy rzeczywiście tak się stało, od trzech osób z obsługi (w dwóch wypadkach te same twarze, które dzień wcześniej mówiły dokładnie coś innego) usłyszałem, że projekcja naturalnie się odbyła. Jeśli zaś chodzi o wpuszczanie na salę: rozumiem, że od akredytowanych osób ważniejsze są te z biletami, ale budziło moje zdziwienie, że pomimo informacji, że drudzy w kolejności wpuszczani będą posiadacze industry i media passów, tylko podczas dwóch seansów tej reguły przestrzegano.
Zostawiając organizację na rzecz zapowiadanych filmów, zacznę od mojej niekwestionowanej perełki, którą pozostanie „Les Petits Muchoirs” w reżyserii Guillame’a Caneta. To dwu i półgodzinne dzieło traktuje o grupie przyjaciół, którzy spędzają razem wakacje w nadmorskim domku jednego z nich. Coroczny wyjazd różni się od poprzednich jedynie nieobecnością Ludo – korzystającego z życia trzydziestolatka, który po wypadku na motocyklu trafił do szpitala. Między uczestniczącymi w wyjeździe bohaterami rozpoczyna się kurtuazyjna gra. Mieszczańskie nawyki, strojone miny, wygrywane pozy odsłaniają przed widzem obłudę klasy średniej, która nastawiona na zysk i zabawę zapomina o podstawowych uczuciach i definicjach: przyjaźń myli im się z zaproszeniem do domku na plaży, miłość z seksualnym popędem. Pozornie w tym małym arcydziele nic się nie dzieje – niektórzy widzowie potraktowali te słowa chyba zbyt poważnie – spora liczba osób wychodziła z kina w trakcie projekcji. Ci, którzy przegryźli się do jej drugiego dna dawali upust emocjom śmiejąc się w głos z naprawdę zabawnych gagów i dowcipów, ale też z sytuacji z życia wziętych. Po raz kolejny okazało się, że najbardziej lubimy śmiać się sami z siebie – z naszych pretensji, błahych problemów czy aspiracji. Dziwi mnie, że to znakomite dzieło nie zostało zakwalifikowane do Konkursu Głównego.
1 2 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

„Kobra” i inne zbrodnie: Za rok, za dzień, za chwilę…
Sebastian Chosiński

23 IV 2024

Gdy w lutym 1967 roku Teatr Sensacji wyemitował „Cichą przystań” – ostatni odcinek „Stawki większej niż życie” – widzowie mieli prawo poczuć się osieroceni przez Hansa Klossa. Bohater, który towarzyszył im od dwóch lat, miał zniknąć z ekranów. Na szczęście nie na długo. Telewizja Polska miała już bowiem w planach powstanie serialu, na którego premierę trzeba było jednak poczekać do października 1968 roku.

więcej »

Z filmu wyjęte: Knajpa na szybciutko
Jarosław Loretz

22 IV 2024

Tak to jest, jak w najbliższej okolicy planu zdjęciowego nie ma najmarniejszej nawet knajpki.

więcej »

„Kobra” i inne zbrodnie: J-23 na tropie A-4
Sebastian Chosiński

16 IV 2024

Domino – jak wielu uważa – to takie mniej poważne szachy. Ale na pewno nie w trzynastym (czwartym drugiej serii) odcinku teatralnej „Stawki większej niż życie”. tu „Partia domina” to nadzwyczaj ryzykowna gra, która może kosztować życie wielu ludzi. O to, by tak się nie stało i śmierć poniósł jedynie ten, który na to ewidentnie zasługuje, stara się agent J-23. Nie do końca mu to wychodzi.

więcej »

Polecamy

Knajpa na szybciutko

Z filmu wyjęte:

Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz

Zemsty szpon
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Tegoż twórcy

Ksiądz znikąd
— Sebastian Chosiński

Między „Dybukiem” a „Weselem”
— Sebastian Chosiński

31. Warszawski Festiwal Filmowy: Dzień trzeci
— Karolina Ćwiek-Rogalska

Esensja ogląda: Luty 2015 (1)
— Sebastian Chosiński, Jarosław Loretz

Pomysł na powstanie
— Jarosław Robak

Wytrzymać pięć minut
— Patrycja Rojek

London is calling
— Konrad Wągrowski

Tegoż autora

Trójgłos o „Ki”
— Ewa Drab, Zuzanna Witulska, Artur Zaborski

Gdynia 2011 (2): Panorama Polskiego Kina
— Urszula Lipińska, Konrad Wągrowski, Artur Zaborski

Gdynia 2011 (1): Filmy konkursowe
— Urszula Lipińska, Konrad Wągrowski, Artur Zaborski

O (p)o(d)glądaniu
— Artur Zaborski

Tydzień z hiszpańską sztuką filmową
— Artur Zaborski

Zastrzyk adrenaliny na widok podnoszącej się kurtyny
— Artur Zaborski

Ciemnego pokoju nie trzeba się bać
— Artur Zaborski

Janek Wiśniewski padł, Janek Komasa wstał
— Artur Zaborski

Jak „Och, Karola” zredukować do „Och”
— Artur Zaborski

To nie jest kolejny kebab bar dla tureckich emigrantów
— Artur Zaborski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.