W podróży przez filmowe zakątki Czech zdążamy dzisiaj do położonego w województwie środkowoczeskim powiatu Příbram. To w tych okolicach nakręcono dwa zupełnie różne filmy: jeden u schyłku Praskiej Wiosny, drugi tuż po aksamitnej rewolucji. Jeden w ciepłych, słonecznych barwach; drugi w surowej czerni i bieli. Mowa o „Szkole podstawowej” Jana Svěráka z 1991 roku i „Końcu proboszcza” Evalda Schorma z 1968 roku.
Filmowy atlas Czech: Tam, gdzie coś się zaczyna, a coś kończy
W podróży przez filmowe zakątki Czech zdążamy dzisiaj do położonego w województwie środkowoczeskim powiatu Příbram. To w tych okolicach nakręcono dwa zupełnie różne filmy: jeden u schyłku Praskiej Wiosny, drugi tuż po aksamitnej rewolucji. Jeden w ciepłych, słonecznych barwach; drugi w surowej czerni i bieli. Mowa o „Szkole podstawowej” Jana Svěráka z 1991 roku i „Końcu proboszcza” Evalda Schorma z 1968 roku.
Jan Sverák
‹Szkoła podstawowa›
Zanim Jan Svěrák dostał Oscarową statuetkę za „Kolę” – a działo się to w roku 1996, kiedy polskim kandydatem był ostatecznie nienominowany „Cwał” Krzysztofa Zanussiego – inny jego film został wysłany do rywalizacji o słynną złotą figurkę. Poszczęściło mu się znacznie bardziej niż wspomnianemu „Cwałowi” i film ten może się poszczycić nominacją w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny. Była to „Szkoła podstawowa” („Obecná škola”), w ogóle ostatni film, który wystawiła do konkursu Czechosłowacja – w roku 1991. Po aksamitnym rozwodzie w 1993 oba kraje wysyłały już filmy na własną rękę.
„Kolę” i „Szkołę podstawową” łączy kilka kwestii. Oba filmy wyreżyserował Jan, a napisał do nich scenariusz jego ojciec, Zdeněk. Ten duet pracuje ze sobą zresztą często i bardzo chętnie, stworzyli wspólnie sześć filmów (w tym roku latem na ekrany wszedł najnowszy „Tři bratři”, czyli „Trzej bracia”, baśniowy musical na motywach operetek napisanych przez Svěráka seniora i Jaroslava Uhlířa), nie licząc dokumentu, który Jan nakręcił o ojcu. Innym łącznikiem między „Kolą” i „Szkołą podstawową” jest postać dziecka, z perspektywy którego możemy obserwować wydarzenia. W „Koli” tytułowego malca dopełnia jeszcze jego starszy opiekun, grany przez Zdeňka Svěráka. W „Szkole podstawowej” to spojrzenie dziecka jest natomiast, cóż: podstawowe. To przez pryzmat przeżyć Edy śledzimy powojenną rzeczywistość. Twórcy prowadzą nas od pierwszej sekwencji, przedstawiającej zabawę w wojnę, kiedy dwójka kolegów odtwarza na własną rękę niedawne wydarzenia, siedząc w porzuconym przez wojsko czołgu, po ostatnią, kiedy ulubione miejsce zabaw chłopców zostaje odholowane na złomowisko.
W jednej ze scen klasa Edy zostaje zabrana na wycieczkę. Z peryferii Pragi (szkoła i domy chłopców znajdują się bowiem w praskiej dzielnicy Michle, gdzie zresztą kręcono sceny domowe) ruszają oni zatem na teren jednostki wojskowej, gdzie nauczyciel pokazuje im pozostałość po wojnie: bunkry. Zachwala ich mocną konstrukcję i perfekcyjne wykonanie, lawirując wokół tematu wojny jako takiej i czeskiego w niej udziału. Bunkier, wokół którego zbiera się klasa Edy, znajduje się faktycznie na poligonie – w okolicach miejscowości Brdy, leżącej w powiecie Příbram. I to okolice Příbramia będą punktem wyjścia dla rozważań o dwóch czeskich filmach w tej części „Filmowego atlasu Czech”.
Poligon w Brdach powstał w 1926 – w roku, w którym Czechosłowacja zaczęła de facto przygotowywać się, by odeprzeć ewentualne zagrożenie dla swojego istnienia. W domyśle chodziło tu raczej o niepokoje wzdłuż granic państwa, zamieszkałe w dużej mierze przez czeskich Niemców. Brdy są trzecim co do wielkości poligonem na terenie Czech – a scena ze „Szkoły podstawowej” kręcona była dokładnie na szczycie Jordánu, gdzie stoi pokazany w filmie bunkier. Miał on stać się jednym z miejsc kluczowych dla obrony przed ewentualnym najeźdźcą, ale w ostateczności czeski rząd zdecydował się odwołać mobilizację – to staje się zresztą w „Szkole podstawowej” punktem wyjścia do dyskusji nad możliwym rozwojem sytuacji. Kierowca autobusu, który przywiózł klasę Edy na miejsce, niedbale rzuca, że powinni byli się przecież bronić. Z ferworem odpowiada mu na ten wyrzut ojciec Edy (grany przez Zdeňka Svěráka), który udowadnia, że przecież gdyby tak się stało, nie byłoby mowy o tym, żeby Czechy wyglądały tak, jak wyglądają, a większości osób obecnych na wycieczce pewnie by tam nie było. Ten moment traumy po braku bohaterstwa jest zresztą swoistym leitmotivem „Szkoły…”. Powraca w kilku innych scenach za sprawą postaci nowego nauczyciela Edy, Igora Hnízdo. Po tym, jak klasa doprowadza nauczycielkę do szaleństwa (w przenośni i dosłownie), pojawia się w niej srogi, ale sprawiedliwy pedagog o nieposkromionych romantycznych zapędach, paradujący na co dzień w dziwnej mieszance munduru lotnika i piechura. To on każe uczniom dziękować za wymierzane im – zresztą nielegalnie – kary cielesne i wzrusza ich plastycznymi opisami męczeństwa Jana Husa. A żeby zażegnać różne niewesołe sytuacje, opowiada im o swojej żołnierskiej przeszłości: jak to uciekł do Anglii, skąd został zrzucony na spadochronie do Czech, gdzie dostał się do obozu, z którego uciekł i został członkiem ruchu oporu i tym podobne. Oczywiście nie tylko dzieci zaczynają podejrzewać, że z tymi opowieściami jest coś nie tak. W międzyczasie jednak dostajemy tragikomiczną scenę przy obiedzie w domu Edy, kiedy chłopiec pod wpływem bohaterskich opowieści nauczyciela zada ojcu pytanie, czy był w ruchu oporu. Matka, chcąc odeprzeć od męża ewentualne posądzenia o tchórzostwo, odpowie szybko, że przecież ojciec słuchał radia na falach krótkich, za co groziła kara śmierci.
Oparta na wielu autobiograficznych elementach z życia starszego Svěráka opowieść pozwala poczuć atmosferę wczesnego powojnia w Czechosłowacji. Co prawda w kraju nadal są żołnierze Armii Czerwonej (których z taką radością u schyłku ich bytności w Czechosłowacji obserwuje mały bohater „Koli”), w szkole obok zdjęcia prezydenta Edwarda Beneša wisi portret Stalina, a komuniści są na najlepszej drodze, żeby wygrać wybory, ale czuje się jeszcze powiew nadziei na to, że wszystko będzie dobrze. Że Czechosłowacja stanie się „mostem” między komunistycznym Wschodem a demokratycznym Zachodem. Jak deklaruje ojciec Edy: to nowe pokolenie będzie miało bardzo szczęśliwe życie.
Słodko-gorzki krajobraz dopełniają wypełniające dziecięcy świat Edy historie. O bracie, który zmarł przed jego narodzeniem, a po którym Eda odziedziczył imię (historia to zresztą autentyczna, którą Svěrák zaczerpnął z własnego życia – jego matkę widzimy nawet na cmentarzu, podlewającą kwiaty). O kolegach z klasy, którzy jakoś muszą się wyrównać z brzemieniem historii, naciskającej na nich z przeszłości. Wydźwięk historii jako takiej jest zresztą też nie napawający optymizmem: wiemy przecież, że za dwa lata od zakończenia akcji, w lutym 1948 roku, komuniści przejmą władzę, a ludzie tacy jak ojciec Edy, który nie chce głosować na komunistów czy nauczyciel Hnízdo, rzekomy członek ruchu oporu, albo zmienią swoje ideały, albo będą prześladowani w nadchodzących mrocznych latach stalinizmu.
Ale póki co trwa jeszcze lato, do „zwycięskiego lutego” stąd dość daleko. To wybranie dziecięcej perspektywy do opowiedzenia historii twórcy podkreślają jeszcze przez sielankowość zdjęć, wykonanych przez ciepły, żółty filtr. Za zdjęcia odpowiedzialny był Fratišek A. Brabec, ten sam, który stworzy później udaną ekranizację zbioru romantycznych ballad Karla Jaromíra Erbena „Kytice” i zupełnie nieudaną najwybitniejszego (i właściwie jedynego) czeskiego poematu romantycznego, „Mája„ Karla Hynka Máchy.
Porzucając te ciepłe barwy, udajemy się na drugi koniec powiatu Příbram, do miejscowości Počepice niedaleko Sedlčan. Stoi w niej kościół, który spotkał los taki jak większość czeskich kościołów, które miały to szczęście, że zbudowano je w średniowieczu. Pierwotną gotycką budowlę w czasie intensywnej rekatolizacji kraju zbarokizowano. Kościół ten, pod wezwaniem Jana Chrzciciela, jak i sama miejscowość, zostały tłem do mało w Polsce znanego, a zdecydowanie wartego poznania, filmu Evalda Schorma („Perličky na dne„, „Den sedmý, osmá noc„).
O jednym takim, co chciał ukraść sutannę
Evald Schorm
‹Koniec proboszcza›
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Koniec proboszcza |
Tytuł oryginalny | Farářův konec |
Reżyseria | Evald Schorm |
Zdjęcia | Jaromír Sofr |
Scenariusz | Evald Schorm, Josef Skvorecký |
Obsada | Vlastimil Brodský, Jan Libícek, Zdena Skvorecka, Jana Brejchová, Vladimír Valenta, Pavel Bosek, Gueye Cheick, Andrea Cunderlíková |
Muzyka | Jan Klusák |
Rok produkcji | 1968 |
Kraj produkcji | Czechosłowacja |
Czas trwania | 98 min |
Gatunek | dramat, komedia |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
„Farářův konec„, czyli „Koniec proboszcza”, skończono kręcić dwudziestego sierpnia 1968 roku. Następnego dnia do Czechosłowacji wkroczyły wojska Układu Warszawskiego, kończąc tym samym okres tzw. Praskiej Wiosny, odwilży politycznej i kulturalnej. Film co prawda doczekał się oficjalnej premiery, wkrótce jednak trafił na półki, na których przeleżał dwadzieścia lat, a scenarzysta i pomysłodawca, Josef Škvorecký, autor powieści „Trzórze” i „Przypadki inżyniera ludzkich dusz”, wyemigrował do Kanady. Mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać, że „Koniec proboszcza” to właściwie rzecz niepolityczna. Przemieszanie rzeczywistości i fantazji artystycznej sprawia, że można odczytywać tę historię nie tyle jako satyrę na cokolwiek, ile jako przypowieść, czasem mocniej, czasem luźniej powiązaną z Ewangelią. Przecież nawet pracownicy StB (czyli czechosłowackiej ubecji) wyglądają jak szpicle z okresu monarchii austro-węgierskiej. A jednak.
Film ten, dzięki wpisaniu w szeroką ramę odniesień, właściwie się nie zestarzał. Nie jest to bowiem wyłącznie komedyjka o tym, jak niezbyt rozgarnięty kościelny wyrusza na wieś, by udawać księdza katolickiego. Bardziej jest to tragikomedia o tym, jak wiele podobnego mają obrządek religijny i teatr, ideologiczny komunizm i żarliwa wiara w Boga. O co bowiem chodzi? Albert, kościelny, który pod nieobecność swojego proboszcza lubi przebierać się w ornat i udawać, że odprawia mszę – łącząc ze sobą w potoku wymowy różne zapamiętane łacińskie frazy – zostaje przez starsze małżeństwo wzięty za prawdziwego kapłana. Pod gradem usilnych namów zgadza się ochrzcić ich wnuka. W tej sposób odkrywa rodzaj powołania; tyle tylko, że zamiast zgłosić się do seminarium, pakuje sutannę do walizki i jedzie na zapadłą wieś z pustawym, zrujnowanym kościółkiem, żeby tam zostać samozwańczym proboszczem.
Wydaje się jednak, że nie tyle chodzi tu o spryt i cwaniactwo – Albert ani jednego, ani drugiego nie ma szczerze mówiąc zbyt wiele – raczej o poszukiwanie właściwego miejsca w życiu. Kościelny bowiem wymiguje się jak może od wszystkiego, co wymaga faktycznych święceń kapłańskich: odwodzi małżonków od ślubu, a umierającą przekonuje, że zamiast ostatniego namaszczenia wystarczy jej żarliwa modlitwa. Oczywiście splot szczęśliwych wypadków sprawia, że staje się w oczach miejscowych niemal świętym. Dopomaga mu w tym lokalny prorok, Jan Páně (czyli „Pański” – jak „Anioł Pański”), który w każdym posunięciu rzekomego proboszcza umie dostrzec palec Boży. Jan jest zresztą bohaterem cudownego wątku: miejscowy nauczyciel dostarcza mu książki o „naukowym ateizmie”, wierząc, że zainteresowanie Jana nimi jest właśnie wynikiem żarliwego ateizmu mężczyzny. Tymczasem Jan wycina z nich biblijne cytaty, które wkleja do swojego zeszytu, opatrzonego nazwą „Moja książka o Bogu”.
Od początku do końca przeplata się przez film motyw obwoźnego teatru dość podłej jakości, który we wsi pokazuje swoje szemrane przedstawienie. Wąsaty impresario za pomocą monideł, w których pojawiają się twarze kolejnych dramatis personae, zapowiada następujące po sobie wątki, które możemy śledzić na ekranie. Aktorzy mieszają się z miejscowymi, tak że czasami trudno odróżnić, kto faktycznie mieszka we wsi, a kto tylko odprawia tutaj błazenadę. Koncepcja postarzająca czeską wieś lat 50. (wspomniani austro-węgierscy ubecy) sprawia, że trudno jest odróżnić prawdziwego strażaka od aktora w kostiumie z epoki. Wiejska społeczność też wygląda mocno eklektycznie: tu chłopiec w dżinsach, tam kobieta w tradycyjnym stroju ludowym. Sugestywne czarno-białe zdjęcia o wysokim kontraście, zrobione przez operatora Jaromíra Šofra (odpowiedzialnego m.in. za „Pociągi pod specjalnym nadzorem”) potęgują jeszcze to wrażenie.
Albert grający księdza, odtwarzający skomplikowaną choreografię i śpiew przed ołtarzem, w pewien sposób także przypomina aktora. Tak samo jak msza, której kroków trzeba się po kolei nauczyć, jest grą. Takie rozważania podsuwają nam reżyser i scenarzysta. Zresztą nie tylko Albert udaje kogoś, kim nie jest. Cała wieś zdaje się udawać inną niż w rzeczywistości. Sugeruje to nie tylko powtarzający się motyw montowania wiejskiego radia (chodzi o megafony na słupach wysokiego napięcia – coś, co na wsi czeskiej do dnia dzisiejszego jest normą). Miejscowość ma być nowoczesna. „Nigdy nie było tutaj lepiej” – powtarza jak mantrę nauczyciel, główny orędownik tej modernizacji. Raczy innych mieszkańców miejscowości, jak już było powiedziane, książkami „unowocześniającymi” ich światopogląd, starszym oferując np. ulotki o ich roli w socjalistycznym społeczeństwie wiejskim. A jak trzeba to i przedstawi marksistowską wykładnię szachów („pionki są najważniejsze i jest ich najwięcej, bo to tacy szachowi robotnicy”).
Grający głowną rolę Vlastimil Brodský idealnie dostosowuje mowę ciała do aktualnej pozycji swojego bohatera. Jako kościelny jest niemal obły, z rozbieganym spojrzeniem i nerwowymi ruchami. Jego proboszcz to z kolei ostoja: niewzruszony, z lekko nawiedzonym wyrazem twarzy, kreślący w powietrzu średnio pewne krzyże. W „Końcu proboszcza” Brodský gra ze swoją ówczesną żoną, Janą Brejchovą – podobnie jak to
miało miejsce w „Nocy na Karlsztejnie” – tutaj wcielającą się w rolę lokalnej nierządnicy, która zafascynowana pobożnym proboszczem postanawia porzucić swój grzeszny tryb życia. Świetny jest rozpięty między ideologią a przyzwoitością wiejski nauczyciel Jana Libíčka, któremu w udziale przypadają zresztą najbardziej chwytliwe one-linery w filmie, jak w początkowej rozmowie z rzekomym księdzem, w której próbuje jakoś wynegocjować sobie pozycję we wsi, zauroczonej nowym kapłanem: „przecież nasze poglądy różnią się tak naprawdę detalem: ja mówię, że Boga nie ma, a pan, że jest”.
To zresztą film bez słabych ról. Drugoplanowa postać umierającej babuni (Josefa Pechlátová), usiłującej ograć proboszcza w oczko, zasługuje na uwagę na równi z doskonałą kreacją Brodskiego.
Škvorecký to przecież:
Batalion czołgów (Tankový prapor)