50 najlepszych filmów 2015 rokuEsensja50 najlepszych filmów 2015 rokuDanny Boyle świetnie poradził sobie ze zwężoną scenografią, wymuszającą między bohaterami notoryczne kursy kolizyjne. W nieco teatralny skrypt Sorkina wpuścił dynamicznego i ekspresyjnego ducha. Odtwórców natchnął siłą potężnych osobowości, nic zatem dziwnego, że moc emocjonalnych eksplozji w potyczkach na linii Winslet-Fassbender to aktorski majstersztyk. Fassbender gra tutaj rolę życia, niesamowicie inteligentnego furiata, z jasno zakreślonym celem – chęć zmiany świata na lepsze. „Steve’a Jobsa” ogląda się jak wycinek z końcowego warsztatu artysty, tuż przed ukończeniem kompletnego dzieła, któremu brakuje tylko złożenia podpisu gdzieś na fragmencie płótna(czy raczej obudowie). To propozycja wizji człowieka pragnącego pełnej kontroli nad własnym wytworem, ale też sprawnie i nietuzinkowo odmalowany portret biznesmena o nowatorskim myśleniu o biznesie i technologii, bez którego współczesny świat byłby znacznie uboższy. Wystarczy rzucić okiem w swoim otoczeniu na obudowę komputera, telefonu czy tabletu, by dostrzec charakterystyczne logo z nadgryzionym jabłkiem. Może i Jobs nie napisał nigdy linijki kodu ani nie stworzył własnoręcznie żadnego projektu. Lecz mając do dyspozycji świetnych muzyków potrafił wykreować z nich genialnie grającą orkiestrę, której twórczości świat słucha dziś jak nigdy dotąd. Produkcja Seana Bakera pewnie nie zostanie bożonarodzeniowym klasykiem na miarę „To właśnie miłość” czy „To wspaniałe życie” – a szkoda, bo „Mandarynka” to zrealizowane z biglem kino pełne życia, emocji i humoru, oddające sens świąt wcale nie gorzej niż wspomniane tytuły. Baker opowiada o wyjątkowo burzliwej wigilii dwóch transseksualnych prostytutek z Los Angeles (rewelacyjne Mya Taylor i Kitana Kiki Rodriguez). Sin-Dee Rella właśnie wyszła z więzienia i postanawia rozmówić się z chłopakiem-alfonsem, który rzekomo znalazł sobie nową dziewczynę (bohaterka postanawia zresztą siłą zaciągnąć rywalkę na spotkanie z mężczyzną). Alexandra z kolei planuje występ wokalny w lokalnej restauracji – rozdaje ulotki na ulicy wierząc, że wieczorem ktoś wpadnie na chwilę, by przysłuchać się, jak śpiewa „Toyland” Doris Day. Jest też trzecia ważna postać filmu – ormiański taksówkarz Razmik (Karren Karagulian), ojciec, mąż (i zięć, co ma spore znaczenie dla dramaturgii), który niezupełnie realizuje się w konserwatywnej rodzinie. Baker oddaje w swoim filmie głos ludziom, których rzadko oglądamy na ekranach – a jeśli już to w postaci karykaturalnego komicznego elementu. Choć jego bohaterowie nie są kryształowi – kłamią, zdradzają, biorą narkotyki, bywają brutalni – reżyser nie osądza ich zachowań, zdaje się raczej zafascynowany ich osobowościami, językiem, podejściem do świata, erupcjami emocji i chwilami słabości. Jeśli zgodzimy się, że wykluczenie, samotność i tęsknota za bliskością to niezłe tematy świątecznego filmu, wcale nie znajdziemy tak wielu produkcji, którym „Mandarynka” ustępuje. Także dlatego, że ten nakręcony iPhonem 5S film to prawdziwy popis montażu, zdjęć, błyskotliwego doboru ścieżki dźwiękowej, dialogów, który w zręczny sposób łączy w sobie cechy cinéma-vérité, kumpelskiej komedii oraz farsy.
Wyszukaj / Kup 38. Duke of Burgundy. Reguły pożądania (2014, reż. Peter Strickland) Peter Strickland niedawno zapadł w pamięć widzów Nowych Horyzontów jako twórca przewrotnego hołdu dla kina giallo „Berberian Sound Studio”, by tym razem zaskoczyć z zupełnie nowym tematem. „Duke of Burgundy” to opowieść o lesbijskim związku sadomasochistycznym, opowieść wysmakowana, dowcipna i znów przewrotna. Dwie kobiety, zamieszkujące elegancki wiejski dom nieustannie odgrywają pewną zabawę, w której jedna z nich jest panią, a druga poniżaną służącą. Z dwóch bohaterek paradoksalnie to ta poniżana dominuje w związku, to ona inspiruje kolejne miłosne gry. Główny tematem filmu jest jednak wygaszanie namiętności i coraz bardziej próby jej przywrócenia – można więc powiedzieć, że w oryginalnej formie „Duke of Burgundy” opowiada o kryzysie w związku, z którym każdy związek kiedyś musi się zmierzyć. A wszystko w pięknych sceneriach i z dodatkowymi podtekstami.. To właśnie seks” łatwo zlekceważyć w zalewie propozycji kinowych, biorąc za produkt pośledni, epigoński względem komedii Richarda Curtisa. Tyle że analogia w tytule jest li tylko wytworem polskiego dystrybutora, w oryginale film to „The Little Death”, co jest francuskim idiomem na „orgazm”, a australijskim twórcom służy jako wieloznaczna metafora. Rzecz ma strukturę epizodyczną i tyczy rozmaitych fetyszystów, jak dakryfile czy somnofile, którzy próbują zaznać szczęścia mimo nietuzinkowych upodobań. I „próbują” jest tu słowem-kluczem, bowiem mimo że film bywa obłędnie śmieszny, kończy się konkluzją zgoła niewesołą: części bohaterów na drodze do spełnienia stają bariery społeczne i przede wszystkim wstyd przed partnerem, zaś happy end dany jest wyłącznie tym, którzy odrzucą dewiacje w imię romantycznej, nieskalanej żadnymi odchyłami miłości.
Wyszukaj / Kup 36. Gołąb przysiadł na gałęzi i rozmyśla o istnieniu (2014, reż. Roy Andersson) Najzabawniejszy pesymistyczny film ostatnich lat. Pierwszy dowcip w produkcji Roya Anderssona polega na tym, że tytułowy gołąb jest wypchany i stanowi eksponat w muzeum. Drugi (rozciągnięty do rozmiaru pełnego metrażu), że ludzcy bohaterowie filmu nie mają w sobie wiele więcej życia i snują się po ekranie niczym zombie. Szwedzki reżyser znów, tak jak w „Pieśniach z drugiego piętra” i „Do ciebie, człowieku”, rozważa temat ludzkiej egzystencji – i znów nie dochodzi do szczególnie optymistycznych wniosków. Świat w filmie Anderssona zaludniają nieudacznicy, bezbarwne persony, z których wyssano całą energię. Niech nikogo nie zmylą wypowiadane przez nich od czasu do czasu formułki w rodzaju „cieszę się, że u was wszystko dobrze” – są samotni i odizolowani tak od innych, jak od otoczenia (żadne z filmowych pomieszczeń nie ma odrobiny indywidualnego stylu – wszystkie są tak szare i ascetyczne, że przypominają wnętrza kartonowych pudeł, w których ktoś łaskawie wyciął kilka otworów, żeby wpuścić do środka odrobinę światła). Życie i śmierć jednostki zdają się absurdem, a szczęście jest niemożliwe, potwierdzają kolejni bohaterowie, w rodzaju nieudolnych komiwojażerów próbujących sprzedać m. in. sztuczne zęby wampira i poduszkę-śmiechuszkę. Jeśli myślicie, że sens odnaleźć można patrząc z szerszej, np. historycznej perspektywy… cóż, „Gołąb…” i tu przekonuje, że nie ma tak łatwo. Wielka historia jest u Anderssona wielką katastrofą – zaskakujący fragment z wojskami króla Karola XII szykującymi się do wojny z Rosją skutecznie wybija z głowy rojalistyczny sentyment, z kolei w jednej z ostatnich scen reżyser dosadnie przypomina, że dobrobyt państw Zachodu zbudowany został na wyzysku i cierpieniach innych. Film mógłby być czarnym koszmarem nawet najbardziej depresyjnego egzystencjalisty, ale jest jednak tak mistrzowsko zrealizowany pod względem kompozycji kadru, komediowego timingu, repetycji postaci, motywów i melodii, że zamiast powodować „doła”, raczej budzi podziw dla talentu reżysera i jego ekipy. Nie jest to bynajmniej pusty formalizm – ukazując smutek, banał i horror codzienności, „Gołąb…” przekonująco zaprasza do empatii i wyzwalającego śmiechu. Nawet jeśli nie wydajemy się sobie tacy szarzy i drętwi jak filmowi Szwedzi – to przecież także rzecz o nas. Zaskoczenie. Tommy Lee Jones, czyli wzorcowy amerykański macho starej daty, nakręcił bodaj pierwszy feministyczny western z prawdziwego zdarzenia od czasu „Johnny’ego Guitar” (1954) Nicholasa Raya z niezapomnianą rolą Joan Crawford. Choć „Eskorta”, oparta na bestsellerowej powieści Glendona Swarthouta, to bardziej psychodrama niż kino gatunkowe i miłośnicy rewolwerowych pojedynków mogą się poczuć rozczarowani, mamy tu Dziki Zachód pełną gębą, osadników, Indian i celebrowanie bezkresu prerii. Doskonała jest Hilary Swank w roli niezwykle silnej, niezależnej kobiety, podejmującej się misji odstraszającej wielu mężczyzn. Sam Jones aktorsko chwilami zbyt mocno szarżuje, za to nad wyraz dobrze sprawdza się po drugiej stronie kamery, gdzie przy wydatnym wsparciu operatora Rodrigo Prieto i scenografki Merideth Boswell tworzy przejmujący hołd dla pionierek udręczonych szowinistyczną, skrajnie nieprzyjazną rzeczywistością. Obok także obecnego w naszym rankingu „Slow West” i tuż przed „Nienawistną ósemką” – jeden z najdobitniejszych w ostatnich latach dowodów, że spisany jakiś czas temu na straty western wcale nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Najsłynniejszy miłośnik Vespy na świecie, włoski reżyser Nanni Moretti, wreszcie odkłada na bok politykę (no, prawie) i po krótkiej wizycie w Watykanie po raz kolejny udowadnia, że śmieszne może być smutne, a smutne – śmieszne. W swoim najnowszym, mocno autobiograficznym dramacie koncentruje się na problemach reżyserki (doskonała Margherita Buy), która zmagając się z obwiniającym ją za rozpad związku byłym partnerem, nieznośnym amerykańskim aktorem (John Turturro mówiący po włosku jak Brad Pitt w „Bękartach wojny”) i osobistą tragedią próbuje jednocześnie ukończyć swój kolejny film. A wydawało się, że to Guido Anselmi miał w życiu ciężko. Christian Petzold główny nacisk kładzie na relacje pomiędzy bohaterami. Bardzo umiejętnie przy tym buduje napięcie. Do tego stopnia, że mimo powolnej, dalekiej od fajerwerków narracji widz przez cały czas siedzi przykuty do fotela i głowi się, jaki będzie koniec tej historii. Przy okazji zadaje sobie też, wraz z Nelly, kilka innych, niezwykle istotnych pytań; nie znając odpowiedzi na nie, kobieta nie będzie w stanie zbudować swej nowej egzystencji – wbrew tytułowi, nie odrodzi się jak mityczny ptak. Niemiecki reżyser chętnie korzysta z nagłych cięć i niedopowiedzeń; zamiast wykładać kawę na ławę, woli zmusić do myślenia odbiorcę. Drobnymi kroczkami przesuwa granicę naszej wiedzy, by w pełnym aluzji, subtelnym finale – rozegranym w takt pięknej ballady Kurta Weilla i Ogdena Nasha „Speak Low” (z powstałego w czasie wojny musicalu „One Touch of Venus”) – doprowadzić do prawdziwego trzęsienia ziemi. I niemal natychmiast spuścić kurtynę! Dzieło Petzolda pokazywane było podczas kilkudziesięciu festiwali filmowych, zgarnęło też kilka nagród. Żałować tylko należy, że tego momentu chwały nie dożył Harun Farocki. Scenarzysta zmarł 30 lipca ubiegłego roku, na nieco ponad miesiąc przed oficjalną premierą „Feniksa”. Choć można też spojrzeć na to tragiczne wydarzenie z innej, metafizycznej strony – odszedł, by chwilę później odrodzić się w filmie swego przyjaciela. „Marsjanin” Ridleya Scotta to wyjątkowo sympatyczny powrót do dobrej formy tego reżysera po kilku ostatnich mocno krytykowanych projektach. Trzeba przyznać jednak, że twórca „Obcego” miał doskonały materiał do adaptacji – książka Andy’ego Weira aż prosi się o ekranizację. Scott fabularnie nie szaleje, podąża zdecydowanie za fabułą książki, odpowiednio rozdzielając akcenty. Jego niewątpliwą zasługą jest umiejętność takiego pokazania scen walki Marka Watneya o przetrwanie, że – mimo tego, że dotyczą sadzenia ziemniaków czy mozolnego uruchamiania komunikacji z Ziemią – nie nudzą i celnie ukazują determinację i pomysłowość bohatera. Bardzo dobrze w roli Watneya odnajduje się Matt Damon, potrafiąc ironiczne poczucie humoru swego bohatera i jego metodyczne podejście do każdego pojawiającego się po drodze problemu, solidnie wypada też cały drugi plan z Jessiką Chastain i Jeffem Danielsem i Kristen Wiig. Poza tym „Marsjanin” jest oczywiście efektowną hollywoodzką produkcją, ze świetnymi efektami specjalnymi i piękną scenografią Czerwonej Planety, pozostając przy tym optymistycznym peanem na cześć ludzkiej pomysłowości, siły charakteru i potrzeby współpracy. O tym, że Małgorzata Szumowska ma niepospolity talent, wiadomo przynajmniej od czasu „33 scen z życia” (ale nawet wcześniejsze „Szczęśliwy człowiek” i generalnie niedobre „Ono” miały w sobie zaczyn intrygującego kina). Potem przyszły jednak penetracja analna butelką w „Sponsoringu” i zupełnie przestrzelone „W imię”, po których można było odnieść wrażenie, że zdolna reżyserka wiedzę o rzeczywistości czerpie jedynie z magazynów dla kobiet i pogaduch w hipsterskich knajpach. Dlatego „Body/Ciało” jest tak pozytywnym zaskoczeniem – to najdojrzalszy, najbardziej precyzyjny, chyba też najmądrzejszy film Szumowskiej (ale mimo to nie najlepszy). Konflikt zdrowego rozsądku z metafizyką (a także początek z ożywającym wisielcem) zdają się trącić późnym Kieślowskim (tym spod znaku „Bez końca” i „Podwójnego życia Weroniki”, brrr!), ale na szczęście im dłużej „Body/Ciało” trwa, tym chętniej reżyserka pokpiwa sobie z tego typu kina (choć też zupełnie się od niego nie odcina). To nie pierwszy raz, gdy śmierć i zmarli są w centrum zainteresowania Szumowskiej – autorka znakomitego dokumentu „A czego tu się bać”, opowiadającego o mazurskich zwyczajach pogrzebowych, jak nikt w polskim kinie, stawia czoła tematom ostatecznym mając w orężu humor; przekonuje że śmiech czy wręcz chichot, potrafi być doświadczeniem wyzwalającym i rozbrajającym rozpacz. W „Body/Ciało” motyw śmierć/śmiech poprowadzony jest bardzo konsekwentnie i zwieńczony zostaje jednym z najpiękniejszych finałów w polskim kinie ostatnich lat. Film jest rewelacyjny aktorsko – fantastyczni są Janusz Gajos w roli racjonalnego prokuratora, nie potrafiącego dogadać się z córką-anorektyczką (też świetna Justyna Suwała) i Maja Ostaszewska jako medium-feministka, dzięki którym „Body/Ciało” nie daje się sprowadzić jedynie do światopoglądowej naparzanki. Udał się też Szumowskiej obraz współczesnej Polski – jest szaro, pada deszcz, a szpitale w niczym nie przypominają tego z „Na dobre i na złe” (nie przeszkadzają też lokalne smaczki porozrzucane w filmie – choć całość z powodzeniem obyłaby się i bez nich). A jednak brakuje w „Body/Ciało” jakiegoś pęknięcia, mocniejszej kreski – film wydaje się jedynie popisowo odrobionym zadaniem, perfekcyjnie rozpisującym role i akcenty, ale w gruncie rzeczy bezpiecznym i szybko ulatującym z głowy po wyjściu z kina (a jednak wspomniane „33 sceny z życia”, choć formalnie mniej wymuskane, były o wiele mocniejszym uderzeniem). |
Ciekawe czy ktokolwiek w Esensji zdaje sobie sprawę co oznaczałoby nakręcenie filmu w jednym ujęciu.
Z racji wieku pamiętam jak twierdzono, że Harold Lloyd naprawdę wisiał na wskazówkach zegara. Na wysokości. Bez asekuracji.
Historia uczy nas tylko jednego. Tego, że historia nikogo niczego nie nauczyła.
@Bajaos
Dla mnie 'Mad Max' nie broni się nawet jako czysty film rozrywkowy/akcji. Dlaczego? Prosta sprawa - brak zmiany tempa akcji, brak fabuły i niesamowita powtarzalność akcji (trep z pompką, czy trep z piłą mechaniczną stojący na aucie to dla mnie ciągle to samo)
Przykład dobrego kina akcji? Choćby zeszłoroczni 'Strażnicy Galaktyki'
Nie odmawiam oczywiście nikomu prawa lubić Mad Max :)
Efektowne to, dobrze nakręcone, brudne, klimatyczne etc (tyle że imo - nudne :) )
Przyznam się szczerzę - nie rozumiem zbytnio dodatkowych atutów filmu w postaci - nakręcony w 1 ujęciu. A co mnie to obchodzi?
Może ktoś kiedyś nakręci wszystko w 1 ujęciu, stojąc na 1 nodze i żonglując 5 bananami?
Gdy w lutym 1967 roku Teatr Sensacji wyemitował „Cichą przystań” – ostatni odcinek „Stawki większej niż życie” – widzowie mieli prawo poczuć się osieroceni przez Hansa Klossa. Bohater, który towarzyszył im od dwóch lat, miał zniknąć z ekranów. Na szczęście nie na długo. Telewizja Polska miała już bowiem w planach powstanie serialu, na którego premierę trzeba było jednak poczekać do października 1968 roku.
więcej »Tak to jest, jak w najbliższej okolicy planu zdjęciowego nie ma najmarniejszej nawet knajpki.
więcej »Domino – jak wielu uważa – to takie mniej poważne szachy. Ale na pewno nie w trzynastym (czwartym drugiej serii) odcinku teatralnej „Stawki większej niż życie”. tu „Partia domina” to nadzwyczaj ryzykowna gra, która może kosztować życie wielu ludzi. O to, by tak się nie stało i śmierć poniósł jedynie ten, który na to ewidentnie zasługuje, stara się agent J-23. Nie do końca mu to wychodzi.
więcej »Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
Zemsty szpon
— Jarosław Loretz
Do sedna: Alejandro González Iñárritu. Birdman
— Marcin Knyszyński
20 najlepszych filmów animowanych XXI wieku
— Esensja
20 najlepszych polskich filmów XXI wieku
— Esensja
10 najlepszych westernów XXI wieku
— Esensja
15 najlepszych horrorów XXI wieku
— Esensja
10 najlepszych filmów science fiction XXI wieku
— Esensja
100 najlepszych filmów XXI wieku. Druga setka
— Esensja
100 najlepszych filmów XXI wieku
— Esensja
Esensja ogląda: Marzec 2018 (1)
— Piotr Dobry, Marcin Mroziuk, Konrad Wągrowski, Kamil Witek
Esensja ogląda: Luty 2018 (2)
— Jarosław Loretz, Anna Nieznaj, Agnieszka ‘Achika’ Szady
10 Najlepszych płyt koncertowych 2015 roku
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Największe rozczarowania muzyczne 2015 roku
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Przemysław Pietruszewski
Najlepsze książki 2015 roku
— Esensja
50 najlepszych płyt 2015 roku
— Esensja
Przybij piątkę – filmowe wyróżnienia roku 2015
— Esensja
40 książek z 2015 roku, które warto znać
— Esensja
Porażki i sukcesy 2015
— Piotr Dobry, Ewa Drab, Grzegorz Fortuna, Krystian Fred, Jarosław Robak, Krzysztof Spór, Konrad Wągrowski
Najlepsze komiksy 2015 roku
— Esensja
Pościg z drągiem za pociągiem
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Rejs
— Konrad Wągrowski
Kroniki młodego Stevena Spielberga
— Konrad Wągrowski
Krótko o filmach: Thor to imię czy stanowisko?
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Wychowane przez wilki: Sez. 2, Odc. 8. Wysoka cena przetrwania
— Marcin Mroziuk
Wychowane przez wilki: Sez. 2, Odc. 7. Sojusze ponad podziałami
— Marcin Mroziuk
Wychowane przez wilki: Sez. 2, Odc. 6. Przeszłość jest kluczem do przyszłości
— Marcin Mroziuk
Wychowane przez wilki: Sez. 2, Odc. 5. Jak trwoga, to do Sola
— Marcin Mroziuk
Wychowane przez wilki: Sez. 2, Odc. 4. Wiara, logika i miłość
— Marcin Mroziuk
Wychowane przez wilki: Sez. 2, Odc. 3. Matka najlepiej zna swoje dzieci
— Marcin Mroziuk
Zmarł Leonard Pietraszak
— Esensja
Do kina marsz: Marzec 2020
— Esensja
Do kina marsz: Luty 2020
— Esensja
50 najlepszych filmów 2019 roku
— Esensja
Do kina marsz: Styczeń 2020
— Esensja
Do kina marsz: Grudzień 2019
— Esensja
Do kina marsz: Listopad 2019
— Esensja
Do kina marsz: Październik 2019
— Esensja
Do kina marsz: Wrzesień 2019
— Esensja
Do kina marsz: Sierpień 2019
— Esensja
Brakowało dystrybucji kinowej.