Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 8 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii
WASZ EKSTRAKT:
100,0 (95,0) % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup

Światła na scenę: Tam, na piętrze…

Esensja.pl
Esensja.pl
Był w naszym portalu okres omawiania filmów wojennych. Zbliża się dużymi krokami seria artykułów o filmach grozy. U mnie te dwie rzeczy jakoś się wymieszały przy okazji oglądania „Szeregowca Ryana”. Oto garść refleksji o dwóch scenach z tego głośnego wojennego obrazu.

Marcin T.P. Łuczyński

Światła na scenę: Tam, na piętrze…

Był w naszym portalu okres omawiania filmów wojennych. Zbliża się dużymi krokami seria artykułów o filmach grozy. U mnie te dwie rzeczy jakoś się wymieszały przy okazji oglądania „Szeregowca Ryana”. Oto garść refleksji o dwóch scenach z tego głośnego wojennego obrazu.

Dyskutujemy o nich, przeżywamy, wspominamy, raz po raz wracamy do dawnych filmów właśnie dla nich. Dla konkretnych scen. Zadziorne dialogi, efektowne ujęcia, przejmujące aktorskie kreacje, prześmieszne gagi. Wzruszające, przerażające, pobudzające do refleksji. Niezapomniane. Poprosimy światła na kolejną scenę.

WASZ EKSTRAKT:
100,0 (95,0) % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Scen efektownych i widowiskowych w tej superprodukcji bez liku. Tym, co czyni ów wojenny dramat obrazem szczególnym, stanowią krótkie, choć zapadające w pamięć sceny. Ot, choćby sanitariusz, który pod śmiercionośnym gradem kul, otoczony kulącymi się i płaszczącymi na piasku plaży kolegami, niepomny zagrożenia wścieka się na schowanego w bunkrze wroga, za dobicie opatrywanego przed chwilą rannego, rzucając bandażem i wrzeszcząc: Skurwysynu! Daj nam szansę! Albo przejmujący obraz matki braci Ryanaów, aż przysiadającej niezgrabnie i strachliwie na ganku domu, w którym wychowała swoich czterech synów i których tam pożegnała, gdy szli na wojnę, na widok wyłaniającego się z wojskowego auta pastora. Spośród takich właśnie pereł chciałbym wyłowić dwie.
• • •
Fabuła zbliża się powoli ku finałowi. Trwa zaciekła, nierówna walka o jedyny murowany, zdolny utrzymać ciężar czołgów most w okolicy. Trwa na ulicach, trwa w zrujnowanych domach. Tu i tam żołnierze zabijają się nawzajem, normalnie, jak to podczas potyczki na wojnie. Z jednym wszelako wyjątkiem: na piętrze którejś z kamienic niemiecki żołnierz popełnia morderstwo. Brzmi to śmiesznie. W końcu czym istotnym różni się na wojnie zabijanie uzbrojonych żołnierzy w boju od mordowania uzbrojonych żołnierzy w boju? Czy to drugie jest w ogóle możliwe? Czy to wszystko nie są tylko semantyczne sztuczki? Podejrzewam, że zaczepiony o tę kwestię przed obejrzeniem „Szeregowca Ryana”, prychnąłbym wzgardliwie, że takie rozróżnienie to zawracanie głowy. Teraz już rozumiem różnicę. Teraz już wiem, że ona jest. Magia kina. Dwaj żołnierze walczą ze sobą, mocują się, przepychają, rzucają na wszystkie strony, czyniąc rumor i demolując i tak już zdemolowane pomieszczenie. W końcu padają na podłogę. Amerykanin ma pecha, ląduje na plecach. Niemiec zwala się na niego, unieruchamia. W jego ręku pojawia się bagnet. Amerykanin chwyta za nią i próbuje od siebie odepchnąć.
Rozpoczyna się siłowanie. Niemiec ma po swojej stronie ciężar własnego ciała i grawitację. Amerykanin wyłącznie słabnące coraz bardziej ramiona. I to jest moment, w którym – mam przemożne wrażenie, ile razy tę scenę oglądam – mający przewagę żołnierz zmienia się w mordercę. Pewnie dlatego, że śmierć nie zostaje zadana szybko i sprawnie. Jest powolna, dawkowana niemal perwersyjnie centymetr po centymetrze, z jakimi maleje odległość pomiędzy sztychem noża a piersią broniącego się żołnierza. Oczami wyobraźni dosłownie widzi się, jak bagnet najpierw przecina tkaninę munduru, potem podkoszulka, potem nakłuwa skórę, by w nią wniknąć, tnąc warstwę tłuszczu, idąc głębiej, przenikając między żebrami, by wreszcie dosięgnąć serca. I to wszystko odbywa się już bez bojowego szału, beznamiętnie, z zimnym spokojem tego, kto ów nóż uparcie popycha. Nie ma już żołnierzy, są dwaj ludzie.
Pokonany zaczyna się chwytać desperackich środków obrony. Próbuje wroga zagadać. W ostatnich chwilach życia napada go absurdalna zupełnie myśl, że może szkopa nakłoni do wycofania się. Ten zaś mówi do niego cicho, uspokajająco mamrocze, jakby go przekonywał, że nie ma sensu się opierać, że lepiej niczego już nie robić ani nie mówić. I pozwolić odebrać sobie życie.
Wrażenie, że oto miast żołnierzy, przez krótką chwilę obserwujemy poubierane w mundury atawizmy, wzmacnia bardzo znacząco zachowanie świadka. I fakt, że w roli świadka właśnie pozostaje on do samego końca. Jest nim przerażony do granic wytrzymałości żółtodziób, kapral Upham, wojskowy pisarz. Dzięki świetnej grze aktorskiej Jeremy’ego Daviesa widać, że sił starcza biedakowi tylko na to, by ustać w pionie i nie uciec w popłochu, a nawet by postąpić kilka stopni w górę. I tyle.
I jest to bodaj najmocniej szarpiący nerwy moment filmu. Słychać doskonale, że na piętrze kamienicy trwa zacięta walka. Wystarczy wspiąć się po schodach, stanąć w drzwiach i strzelić, choćby najpierw tylko w nogę. Można zdzielić kolbą w łeb. Można chwycić za gardło, albo nawet wbić w nie bagnet. Można zrobić tak wiele rzeczy. Zrobić cokolwiek – i będzie po sprawie. O życiu kolegi decydują sekundy, sekundę tylko potrzeba, by owo życie ocalić. A przerażony młodzik ściska karabin, zamyka oczy, słucha szamotania, stukotów i rzężenia – i nie potrafi zrobić niczego więcej. Strach, paraliżujący, gęsty wręcz, lepki strach pokazany z takim mistrzostwem, że aż człowieka z fotela wyrywa.
Uśmierciwszy wroga Niemiec schodzi na dół. Żołnierz, który tam, na piętrze, na czas jakiś żołnierzem być przestał, staje twarzą w twarz z żołnierzem, który tak naprawdę żołnierzem nie zdążył się stać. Zaważa jego broń. Zauważa skamieniałą z przerażenia sylwetkę. Zauważa drżenie ust i grozę w oczach. Mija go bez słowa, tak zwyczajnie i po prostu, bez jednego wrogiego gestu. Żołnierz by strzelił, uderzył, pchnął bagnetem. Wróg jest wróg, zostawiony za plecami żywy, może w nie strzelić, a tak byłoby jednego mniej ku chwale Tysiącletniej Rzeszy. Ale tak się nie dzieje. Bo nasycony zbrodnią morderca nie kalkuluje w podobny sposób. Morderca trawi doznanie i wtedy kolejne są mu już niepotrzebne. Na nie jeszcze przyjdzie czas.
W końcu czym istotnym różni się na wojnie zabijanie uzbrojonych żołnierzy w boju od mordowania uzbrojonych żołnierzy w boju…
• • •
Skoro już o tym filmie i o obnażonych instynktach mowa, warto sięgnąć do innej sceny, w której dobrze widać osobliwą dla odmiany reakcję na zagrożenie życia.
Po ataku na gniazda ciężkich karabinów maszynowych i bunkry stanowiące osłonę dla przeciwlotniczych dział, w ramionach kolegów umiera trafiony kulą w wątrobę wspomniany na początku tekstu sanitariusz. Jedyny ocalały po starciu niemiecki żołnierz zostaje zmuszony do kopania dla niego grobu. W oddziale dochodzi do niesubordynacji i poważnej kłótni o to, co z jeńcem zrobić. Gdy ten macha łopatą, zapada nań wyrok. Dowódca ulega presji swoich żołnierzy i postanawia jeńca rozstrzelać. Wszyscy podchodzą do pilnowanego szkopa, wyciągają go z dołu, oświadczając mu, że wystarczy tego kopania, czyniąc to na tyle wymownie, by wiedział, co się święci.
I właśnie wtedy czujący rychły koniec Niemiec zaczyna być w swej desperacji tak pocieszny, że aż przerażający. Chwyta ponownie rzucony na ziemię szpadel i wskakuje do dołu, zapewniając gorliwie, że grób nie jest jeszcze dostatecznie głęboki i że on KONIECZNIE musi kopać dalej. Zaczyna to robić z ogromnym zapałem, głośno zapewniając, że nienawidzi Niemiec, że Hitler jest kaput, że on kocha Amerykę. Zaczyna rzucać jakimiś najprawdopodobniej podsłuchanymi w amerykańskich filmach powiedzonkami i odzywkami, by wreszcie zacząć śpiewać amerykański hymn. A ponieważ nie zna słów, nuci w kółko „O, say, can you see, o, say, can you see.”
Wszyscy członkowie wysłanego na poszukiwanie ostatniego żywego z braci Ryanów oddziału patrzą na tego żałosnego szkopa z góry, widzą, jak się zwija w kopanym grobie, jednocześnie w tak absurdalny zupełnie sposób próbując ich obłaskawić. Nikt się nie śmieje. Nikt nie prycha lekceważąco. Bo to pocieszne z pozoru zachowanie jest w gruncie rzeczy przerażające. Patrzą poważnie, świadomi zapewne, że mają przed sobą wojnę w całej je krasie. Stan, w który ludzie, jako jedyne istoty na ziemi, wpadają od czasu do czasu, wywracając do góry wszystko i wszystkiemu odbierając sens. Patrzą i coś sobie myślą. Nie jest powiedziane, co, w końcu to film, pewnych rzeczy trzeba się domyślić, dośpiewać sobie to i owo. Dociekać. Ja też, kilkakrotnie oglądając tę scenę i te zasępione twarze, dociekałem, co tym kilku dzielnym mężczyznom, którzy niedawno postradali dwóch kolegów, chodzi teraz po głowach. I dzisiaj już wiem.
Wiem, że mogli myśleć: wojna jest do dupy. Wiem, że mogli myśleć: co ja tu, do ciężkiej cholery, robię? Wiem, że mogli myśleć: widok tego czegoś, w co się człowiek może zmienić, mrozi mi krew w żyłach. Ale nie myśleli o tym wszystkim. Myśleli o czymś innym i zadawali sobie to samo pytanie: kim, kurwa, jest ten cały Ryan?
Skąd wiem? Bo sam bym tak myślał.
koniec
5 listopada 2009

Komentarze

29 X 2012   17:05:14

Ostatnio znów obejrzałem film "Szeregowiec Ryan" - nie wiem który to już raz zresztą... Nie, żebym miał jakąś manię, czy bił rekordy ;) Jednak to jeden z tych filmów, które co jakiś czas obejrzeć warto by poczuć na nowo emocje i odświeżyć wspomnienia. Po seansie przypomniałem sobie, że kiedyś chyba już w "Esensji" toczyła się rozmowa na temat "Szeregowca Ryana" - postanowiłem ją sobie przypomnieć. I trafiłem tutaj - tekst artykułu zdaje się jest ten sam co kiedyś, lecz mam wrażenie, że komentarze, które (o ile się nie mylę) niegdyś były pod tym tekstem, wyparowały...

Pozwolę sobie więc napisać dwa słowa, bo moje wrażenia dość znacząco odbiegają od interpretacji szanownego Autora artykułu... Zwłaszcza chodzi mi o tak eksponowaną tzw. "scenę morderstwa". Oczywiście to film wojenny więc śmierć zbiera w nim okrutnie bogate żniwo - cóż, jakby trywialnie to nie zabrzmiało, wojna to wojna. Nie ma "czystych wojen" - nawet jej "zwykła" postać jest niewyobrażalnie okrutna a zdarzają się na niej wszak i czyny, które przychodzi zakwalifikować jako nieludzkie czy wręcz zbrodnicze - choć co prawda najczęściej takie opinie serwuje się dopiero z perspektywy dość odległej od czasu i miejsca gdzie się wydarzyły.

Według mnie faktycznie w tym filmie ukazane jest co najmniej jedno morderstwo, wręcz zbrodnia wojenna ale wcale nie ma ono miejsca na piętrze zrujnowanej kamienicy w Ramell. Walka na śmierć i życie między dwoma żołnierzami zazwyczaj kończy się śmiercią jednego z nich, czasem obu... A tam na piętrze właśnie z taką okrutną, wpisaną w ogólny obraz chaosu bitwy walką wręcz mamy do czynienia. Nie ma tam żadnego mordercy ani ofiary - są dwaj przypadkowi ludzie w różnych mundurach, których los rzucił w to miejsce - czerwony krąg śmierci, który opuścić zdoła tylko jeden z nich. Wrze bitwa, tuż przed chwilą zginął towarzysz Niemca, jeden z amerykańskich żołnierzy zachłystując się krwią właśnie oddaje ducha na podłodze - takie jest tło starcia. Mężczyźni rzucają się na siebie zupełnie instynktownie, przetaczają po podłodze w dzikim zwarciu, szarpią, gryzą... Raz jeden jest górą, raz drugi. Są wyczerpani, ale mają świadomość, że walczą o życie. W końcu Amerykanin faktycznie ląduje pod spodem, ale to właśnie ON wyciąga bagnet chcąc nim pchnąć Niemca. Ale ma pecha w tym sensie, że Niemiec zdołał schwycić jego uzbrojoną rękę, przezwycięża z ogromnym trudem opór i zaczyna zbliżać ostrze należącej do Amerykanina broni do jego własnej piersi... Amerykanin czuje, że to koniec, zaczyna absurdalnie (w kontekście sytuacji) próbować zagadać Niemca, nie przestając do końca stawiać takiego oporu, na jaki go jeszcze stać. Krańcowo wyczerpany fizycznie i psychicznie Niemiec wbija powoli bagnet w pierś przeciwnika nie dla tego, że jest mordercą i delektuje się tym aktem ale dla tego, że tylko o włos udaje mu się w ten sposób wygrać walkę - jeśli to on miałby pecha czy okazałby odrobinę słabości jego ciało stygłoby przeszyte bagnetem na strychu Ramell. To straszna scena, poruszająca swym naturalistycznym okrucieństwem esencja wojny sprowadzonej do wartości podstawowej - pytania o to, kto przetrwa. W dodatku nierozerwalnie związana z postacią kaprala Uphama, który jest tuż obok ale załamany psychicznie bitewnym stresem nie zdobywa się na to, by wejść po kilku stopniach na górę gdzie toczy się zacięta walka na śmierć i życie i wpłynąć na jej przebieg... Na widok schodzącego po schodach Niemca wręcz zastyga w przerażeniu - ale Niemiec nie atakuje. To nie triumfujący nasycony zabójstwem morderca, to krańcowo wyczerpany psychicznie człowiek, który przed chwilą ocalił swe życie płacąc straszną cenę - zabijając innego człowieka w walce wręcz. Poza tym on zna Uphama - przecież to ten sam Niemiecki żołnierz którego niedawno Upham wybronił od niemal pewnej śmierci po akcji przy radarze w której zginął sanitariusz Wade - być może go rozpoznał i w ten sposób zwrócił dług?

Kto więc jest mordercą? Moim zdaniem w filmie "Szeregowiec Ryan" jedynym pewnym kandydatem do tego miana jest nieszczęsny kapral Upham. Nieszczęsny, bo przypadkowo wplątany w sytuację która go przerosła, do której się kompletnie nie nadawał, co więcej w której nie powinien się znaleźć. Nie chodzi mi o samą wojnę - bo wszak nikt normalny nie chciałby zapewne zostać uczestnikiem wojny - ale i na wojnie należałoby wykorzystywać dostępnych żołnierzy tak, by jak najlepiej przysłużyli się sprawie zwycięstwa. Nie można uniknąć strat, ale można sobie tłumaczyć, tak jak kapitan Miller, że tracąc 10 ocala się 100. Upham to sztabowiec - kartograf władający czterema językami. Mam wrażenie, że jego umiejętności są znacznie przydatniejsze dla armii w sztabie niż w polu - tu jest miejsce gdzie jego umiejętności mogą się przełożyć na ocalenie jak największej liczby żołnierzy. Nikt go nie szkolił na komandosa. Niestety absurdalną decyzją posłania go w straceńczej misji jako tłumacza wraz z oddziałem zaprawionych w boju wyszkolonych rangersów sprowadza się go do pozycji "mięsa armatniego". A to już zwyczajne marnotrawstwo. Upham wie, że odstaje, stara się dostosować, tłumaczyć sobie naiwnie, że mu to doświadczenie "posłuży". Ale on jest tak na prawdę cywilem ubranym w mundur a nie żołnierzem. Wojna dopiero ma odcisnąć na nim piętno. To on broni Niemieckiego jeńca przed rozstrzelaniem, wierząc zapewne, że broni tym samym zasad na których opiera się jego świat... Ale wojna ma swoje własne wilcze prawa - w Ramell Upham widzi i rozpoznaje owego Niemca znów w mundurze - z bronią w ręku zabijającego alianckich żołnierzy - nie zastanawia się zapewne nad tym, czy Niemiec z własnej woli dotarł do swoich czy po prostu na swoich natrafił brnąc przez Normandię do alianckiej niewoli i nikt mu nie pozostawił wolnego wyboru czy chce dalej walczyć, czy nie. Upham czuje się zdradzony, co więcej wie, że Niemiec może zdradzić chwilę słabości kaprala jakiej uległ podczas walki w Ramell. Gdy karta bitwy się odwraca kapral Upham bierze do niewoli kilku niemieckich żołnierzy pośród których jest też i ów Niemiec, któremu niegdyś zaufał... O dziwo, Niemiec wydaje się wręcz zadowolony, wykrzykuje "ja go znam, to Upham!"... I w tym momencie zostaje przez kaprala Uphama z zimną krwią zastrzelony. Można by przypuszczać, że Upham się czegoś (niekoniecznie dobrego) nauczył, że tym gestem stara się naprawić lekkomyślny czyn z przeszłości wiedząc już, że każdy wróg puszczony wolno pozostaje śmiertelnym zagrożenie. Ale oto pozostałych jeńców, światków tej prywatnej egzekucji, Upham puszcza wolno... Przychodzi mi na myśl, że prawdopodobnie po to by nie zaświadczyli o jego czynie jako jeńcy. Wychodzi na to, że była to czysto prywatna zemsta, jedyne morderstwo z zimną krwią popełnione w "Szeregowcu Ryanie".

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

„Kobra” i inne zbrodnie: Wehrmacht kontra SS
Sebastian Chosiński

7 V 2024

Powie ktoś, że oparta na prozie słowackiego pisarza Juraja Váha „Noc w Klostertal” byłaby ciekawsza, gdyby nie pojawiający się na finał wątek propagandowy. Tyle że nie pobrzmiewa on wcale fałszywą nutą. Gdyby przyjąć założenie, że cała ta historia wydarzyła się naprawdę, byłby nawet całkiem realistyczny. W każdym razie nie zmienia to faktu, że spektakl Tadeusza Aleksandrowicza ogląda się znakomicie nawet pięćdziesiąt pięć lat po premierze.

więcej »

Z filmu wyjęte: Latająca rybka
Jarosław Loretz

6 V 2024

W chińskich filmach nawet latające ryby są trochę… duże.

więcej »

„Kobra” i inne zbrodnie: Rosjan – nawet zdrajców – zabijać nie można
Sebastian Chosiński

30 IV 2024

Opowiadanie Jerzego Gierałtowskiego „Wakacje kata” ukazało się w 1970 roku. Niemal natychmiast sięgnął po nie Zygmunt Hübner, pisząc na jego podstawie scenariusz i realizując spektakl telewizyjny dla „Sceny Współczesnej”. Spektakl, który – mimo świetnych kreacji Daniela Olbrychskiego, Romana Wilhelmiego i Aleksandra Sewruka – natychmiast po nagraniu trafił do archiwum i przeleżał w nim ponad dwie dekady, do lipca 1991 roku.

więcej »

Polecamy

Latająca rybka

Z filmu wyjęte:

Latająca rybka
— Jarosław Loretz

Android starszej daty
— Jarosław Loretz

Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Z tego cyklu

Monolog nad umarłym światem
— Marcin T.P. Łuczyński

Rozmowa przy kawie
— Michał Kubalski

Miasto za rzeką
— Marcin T. P. Łuczyński

Za dwadzieścia dolarów
— Marcin T. P. Łuczyński

Luke i jego Cień
— Konrad Wągrowski

Jednemu z tych braci moich najmniejszych…
— Marcin T. P. Łuczyński

Diamentowy pocisk
— Marcin T. P. Łuczyński

Graal dla każdego
— Marcin Łuczyński

Tegoż twórcy

Kroniki młodego Stevena Spielberga
— Konrad Wągrowski

Esensja ogląda: Marzec 2018 (1)
— Piotr Dobry, Marcin Mroziuk, Konrad Wągrowski, Kamil Witek

Esensja ogląda: Styczeń 2016 (1)
— Jarosław Loretz, Marcin Mroziuk, Jarosław Robak, Konrad Wągrowski

Najlepszego sortu Amerykanin
— Jarosław Robak

Esensja ogląda: Czerwiec 2013 (1)
— Sebastian Chosiński, Ewa Drab, Gabriel Krawczyk, Jarosław Loretz

Esensja ogląda: Luty 2013 (Kino)
— Miłosz Cybowski, Gabriel Krawczyk, Alicja Kuciel, Konrad Wągrowski

Esensja ogląda: Styczeń 2013 (Kino)
— Sebastian Chosiński, Miłosz Cybowski, Piotr Dobry, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Alicja Kuciel, Beatrycze Nowicka, Agnieszka Szady, Konrad Wągrowski

Dymy i światła
— Karolina Ćwiek-Rogalska

Człowiek pogryzł konia
— Łukasz Gręda

Zabili go i uciekł
— Agnieszka Szady

Tegoż autora

Piosenki Wojciecha Młynarskiego
— Przemysław Ciura, Wojciech Gołąbowski, Adam Kordaś, Marcin T.P. Łuczyński, Konrad Wągrowski

Wracaj, gdy masz do czego
— Marcin T.P. Łuczyński

Scenarzysta bez Wergiliusza
— Marcin T.P. Łuczyński

Psia tęsknota
— Marcin T.P. Łuczyński

Dym/nie-dym i polarne niedźwiedzie na tropikalnej wyspie
— Konrad Wągrowski, Jędrzej Burszta, Marcin T.P. Łuczyński, Karol Kućmierz

Zagraj to jeszcze raz, odtwarzaczu…
— Marcin T.P. Łuczyński

Esensja czyta: Maj 2013
— Miłosz Cybowski, Jacek Jaciubek, Joanna Kapica-Curzytek, Jarosław Loretz, Marcin T.P. Łuczyński, Marcin Mroziuk, Joanna Słupek

Esensja ogląda: Maj 2013 (1)
— Anna Kańtoch, Gabriel Krawczyk, Jarosław Loretz, Marcin T.P. Łuczyński

Panie Stanisławie, Mrogi Drożku!
— Marcin T.P. Łuczyński

Towarzyszka nudziarka
— Marcin T.P. Łuczyński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.