Rosyjski remake „Dwunastu gniewnych ludzi” Sidneya Lumeta nakręcony został przez Nikitę Michałkowa w ciągu zaledwie dwóch tygodni, w przerwie między przygotowaniami do drugiej części „Spalonych słońcem”. Ten pośpiech nie odbił się jednak negatywnie na jakości filmu. Wręcz przeciwnie – porywający dramat sądowy „12” już ogłoszono jednym z kandydatów do Oscara w kategorii filmu nieanglojęzycznego.
East Side Story: Dwunastu gniewnych ludzi po rosyjsku
[Nikita Michałkow „12” - recenzja]
Rosyjski remake „Dwunastu gniewnych ludzi” Sidneya Lumeta nakręcony został przez Nikitę Michałkowa w ciągu zaledwie dwóch tygodni, w przerwie między przygotowaniami do drugiej części „Spalonych słońcem”. Ten pośpiech nie odbił się jednak negatywnie na jakości filmu. Wręcz przeciwnie – porywający dramat sądowy „12” już ogłoszono jednym z kandydatów do Oscara w kategorii filmu nieanglojęzycznego.
Nikita Michałkow
‹12›
EKSTRAKT: | 90% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | 12 |
Dystrybutor | Propaganda |
Reżyseria | Nikita Michałkow |
Zdjęcia | WładIsław Opeljanc |
Scenariusz | Nikita Michałkow |
Obsada | Siergiej Makowiecki, Siergiej Garmasz, Aleksiej Petrenko, Jurij Stojanow, Siergiej Gazarow, Nikita Michałkow, Michaił Jefremow, Valentin Gaft, Aleksiej Gorbunow |
Muzyka | Eduard Artiemiew |
Rok produkcji | 2007 |
Kraj produkcji | Rosja |
Czas trwania | 153 min |
Gatunek | dramat |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Nikita Michałkow to chyba najwybitniejszy z żyjących rosyjskich reżyserów. Twórca wielu znakomitych filmów, które powstawały zarówno w czasach Związku Radzieckiego (debiutancki „Swój wśród obcych, obcy wśród swoich”, 1974; „Niewolnica miłości”, 1976), jak i po jego upadku (nagrodzeni Oscarem „Spaleni słońcem”, 1995; „Cyrulik syberyjski”, 1999). W tym kontekście niemałym zaskoczeniem była informacja, że kolejny obraz klasyka ze Wschodu będzie… remakiem. I to na dodatek dzieła amerykańskiego. Michałkow postanowił bowiem wziąć na warsztat słynny dramat sądowy Sidneya Lumeta „Dwunastu gniewnych ludzi” (1957). Nie byłby jednak sobą, gdyby – pisząc scenariusz – nie dopasował go do realiów rosyjskich. Ale i tak chyba mało kto spodziewał się, że wpisze go w realia wojny rosyjsko-czeczeńskiej. Mimo to „12” nie jest filmem politycznym, choć jego autor nie chowa głowy w piasek i nie unika wyrażania swoich przekonań. A są to poglądy nie zawsze zgodne z oficjalnym stanowiskiem Kremla. Powstało zatem nie tylko dzieło ważne, ale nade wszystko – odważne!
Główna oś dramatu została wzięta żywcem z obrazu Lumeta. Otóż obserwujemy dwunastkę sędziów przysięgłych, którzy mają orzec o winie bądź niewinności podejrzanego o zbrodnię. Początkowo można odnieść wrażenie, że podjęcie przez nich decyzji będzie jedynie formalnością i nie zabierze im więcej niż kilka minut. Gdy jednak okazuje się, że z tuzina „gniewnych sprawiedliwych” jeden nie zgadza się z nimi i w pierwszym głosowaniu podnosi rękę za „niewinny”, pozostałych zmusza to również do głębszej refleksji. A z biegiem czasu także do przewartościowania swoich sądów. Film Lumeta jest doskonale znany – nie ma więc co ukrywać zakończenia, tym bardziej, że Michałkow nie dokonał w nim znaczących zmian. Ostatecznie przysięgli opowiedzą się za niewinnością podejrzanego i będzie on mógł opuścić więzienie. Na czym więc polega wielkość „12”? Odpowiedź jest prosta – na rosyjskości filmu, na kontekście, którego nie posiadał oryginał, na dodanej przez reżysera symbolice. Tym sposobem ze schematu, jak mogło się wydawać, ogranego do cna Michałkow „wycisnął” nową jakość. W jego obrazie sędziowie przysięgli tak naprawdę nie debatują jedynie nad prostą alternatywą: winien – nie winien, ale spierają się o Rosję i jej rolę we współczesnym świecie. Sąd toczy się więc nad potężnym krajem, który – w imię własnych mocarstwowych interesów – zdecydował się najechać i wyniszczyć niewielki, choć niezwykle dumny, naród żyjący na krańcu świata.
Zanim jednak to odkryjemy, głównym oskarżonym będzie dla nas nieznany nawet z imienia osiemnastoletni Czeczeniec, podejrzany o zamordowanie swego ojczyma – oficera armii rosyjskiej (chyba nie ma wątpliwości co do symboliki owych „rodzinnych” więzów: Rosja jako przybrany rodzic Czeczenii), przed laty walczącego właśnie w kaukaskiej republice. Tam spotkał on osieroconego chłopca, którego w odruchu współczucia – jego rodzice zginęli bowiem podczas ostrzału domu przez Rosjan – postanowił adoptować i zabrać do Moskwy. W krótkich, urywanych retrospektywach Michałkow pokaże codzienne przerażające życie mieszkańców Groznego: biedę i beznadzieję, rwących się do walki na śmierć i życie partyzantów, zrujnowane domy i ulice. Za każdym razem powracać też będą, jak w sennym koszmarze, dwa symbole: czołg i wyłaniający się z dymu czy też mgły czarny pies. Wizja ta nie pozostawia raczej wątpliwości co do tego, którą stronę konfliktu reżyser obwinia za wyrządzone zło. Jest jednak zbyt wytrawnym artystą, aby swoje dzieło ograniczyć tylko i wyłącznie do propagandowego potępienia polityki prowadzonej przez Kreml. Michałkow przedstawi racje obu stron – przekażą je przysięgli, między którymi rozegra się prawdziwa psychodrama.
Ile można czekać na jakieś cholerne flaczki?
I tu docieramy do kolejnego źródła wielkości „12” – do gry aktorskiej. Obsada filmu jest fantastyczna; reżyser zgromadził na planie całą aktorską śmietankę współczesnego rosyjskiego kina. Najbardziej błyszczą: prezentujący skrajnie nacjonalistyczne poglądy Siergiej Garmasz (znany między innymi z „72 metrów”, „Swoich”, seriali „Brygada”, „Upadek imperium” i „Doktor Żywago”, ale również jako kapitan Popow, czyli dobry Rosjanin z „Katynia” Wajdy) oraz jego główny oponent – jedyny, który w pierwszym głosowaniu opowiedział się przeciwko uznaniu winy Czeczeńca – pełen rozterek Siergiej Makowiecki (również pojawiający się w „72 metrach” i „Upadku imperium”, u nas znany głównie z „Brata 2”). Z biegiem czasu i inni aktorzy otrzymują swoje „pięć minut”. I żaden z nich nie zawiedzie – ani grający Żyda Walentin Gaft („Czarodzieje” według braci Strugackich, serial „Mistrz i Małgorzata”), ani Michaił Jefremow („Toczka”, serial „Leningrad”), ani Wiktor Wierżbicki (w Polsce kojarzony przede wszystkim z roli Zawulona w „Nocnym…” i „Dziennym Patrolu”). Dziwić może nieco odsunięcie się w cień samego Michałkowa, grającego przewodniczącego składu orzekającego. Ale i jego kolej nadejdzie – ucharakteryzowany na biblijnego patriarchę aktor i reżyser postawi bowiem kropkę nad „i”. To z jego ust padną najważniejsze w całym filmie słowa, będące alegorią współczesnych stosunków rosyjsko-czeczeńskich. To zagrana przez niego – do spółki z Aptim Magamajewem (wcielającego się w postać chłopaka oskarżonego o zabójstwo ojczyma) – scena finałowa wzruszy do głębi najtwardsze nawet serce. Choć zupełnie inną sprawą jest, do jakich skłoni refleksji… Zapewne inaczej odczytają ją widzowie w Rosji, inaczej w Europie Zachodniej, jeszcze inną interpretację mogą przedstawić sami Czeczeńcy.
Choć film powstawał w ogromnym pośpiechu, dopracowany jest do ostatniego szczegółu. Świetnie skonstruowane są postaci, z własnym bagażem tragicznych wspomnień, które ostatecznie pozwolą im przełamać początkowy upór i bezwzględność, by odnaleźć w sobie głęboko skrywaną empatię. Żywe i barwne dialogi umożliwiają pełne wyeksponowanie dramatyzmu procesu. Ścieżka dźwiękowa autorstwa klasyka rosyjskiej muzyki elektronicznej Eduarda Artiemiewa dodatkowo uwypukla zmienne emocje i nastroje. Z powagą filmu pozornie kontrastuje jedynie scenografia. W przeciwieństwie do Lumeta Michałkow zrezygnował bowiem z sali sądowej jako głównego miejsca akcji, przenosząc ją do… szkolnej sali gimnastycznej. Ale właśnie to banalne tło – bramka piłkarska, siatka chroniąca część sali przeznaczoną dla widowni, szafki na rzeczy, zamknięte w klatce pianino – podkreśla jeszcze bardziej tragizm problemu, nad którym debatują przysięgli… Podczas tych niekończących się dyskusji, niejako pomiędzy wierszami, pada wiele uwag na temat współczesnej Rosji. I jakkolwiek gorzkie będą to momentami twierdzenia, Michałkow nie da nam mimo wszystko zapomnieć o tym, że jest rosyjskim patriotą, a jego ojciec – autorem tekstu do hymnu państwowego. Czy „12” w wyścigu do Oskara zdystansuje „Katyń”? Oby nie. Ale pewne jest, że ze zwycięstwa Wajdy ucieszy się przynajmniej jeden z aktorów Michałkowa – Siergiej Garmasz, który wystąpił w obu nominowanych filmach. Swoją drogą, to aktor naprawdę wielkiego formatu, w niczym nieustępujący takim legendom Hollywood jak Al Pacino czy Robert de Niro. Nie miałbym więc nic przeciwko temu, by rola w „Katyniu” stała się początkiem trwalszego romansu Garmasza z polską kinematografią.