Karan Johar, twórca słynnego w Polsce „Czasem słońce, czasem deszcz”, będzie niedługo w środowisku wielbicieli Bollywoodu równał się hollywoodzkiemu „Titanicowi”: wszyscy oglądają, ale przyznanie się do sympatyzowania z twórcą/filmem to już obciach. Podobnie „Nazywam się Khan”- zawitał do Polski w dystrybucji kinowej i od razu został oceniony przez pryzmat wcześniejszych filmów Johara. Czy słusznie?
Pociąg do Bollywood: Walcząc o tożsamość
[Karan Johar „Nazywam się Khan” - recenzja]
Karan Johar, twórca słynnego w Polsce „Czasem słońce, czasem deszcz”, będzie niedługo w środowisku wielbicieli Bollywoodu równał się hollywoodzkiemu „Titanicowi”: wszyscy oglądają, ale przyznanie się do sympatyzowania z twórcą/filmem to już obciach. Podobnie „Nazywam się Khan”- zawitał do Polski w dystrybucji kinowej i od razu został oceniony przez pryzmat wcześniejszych filmów Johara. Czy słusznie?
Karan Johar
‹Nazywam się Khan›
Twórczość Karana Johara charakteryzuje skrajna emocjonalność: nieważna jest logika opowiadania, trzymanie się szczegółów czy oskarżenia o kicz i sentymentalność. Johar przedstawia swoje historie tak, aby wywołać w odbiorcy silne reakcje, wszystko jedno czy będzie to irytacja, zachwyt czy podyktowane empatią wzruszenie. Obojętność wydaje się podstawowym wrogiem jego filmów, dlatego reżyser stara się z nią walczyć niezależnie od efektu i jest w tym konsekwentny. Jeśli nie podobało ci się wam „Coś się dzieje”, ani „Czasem słońce, czasem deszcz”, ani tym bardziej „Nigdy nie mów żegnaj”, „Nazywam się Khan” także was zniechęci. Ale trzeba to zaznaczyć: nie stylem, rodzajem narracji czy przesadą. W pierwszych dwóch filmach Johara mieliśmy do czynienia z ideą rodziny, barwną massalą, scenami tanecznymi, zakazaną miłością. Trzeci film, chociaż nakręcony już w chłodnych barwach i w stylizacji dramatycznej nadal podążał w większości ścieżką wytyczoną przez indyjski mainstream. Tymczasem „Nazywam się Khan” jest zupełnie inny od strony narracyjno-formalnej, dużo bardziej uniwersalny i przystępny – do Polski trafiła skrócona wersja filmu, przystosowana na rynki zachodnie. Sam film bardziej skłania się do kategorii czystego dramatu, pozbawiony jest scen tanecznych, Johar wyraźnie rzadziej stosuje hiperbolizację. Ale mimo tylu różnic, reżyser nadal jest konsekwentny w kręceniu swoich filmów, bo „Nazywam się Khan” stawia na często bezwstydną emocjonalność przedkładaną nad wszystkie inne elementy składające się na dzieło filmowe. To czysto subiektywny zarzut, dla niektórych może być największą zaletą „Nazywam się Khan”. Bardziej oczywiste zarzuty z perspektywy sztuki kręcenia filmów dotyczą natomiast zupełnie czego innego: niekontrolowanego napiętrzenia wydarzeń i miejscami niebezpiecznego ideologicznie moralizatorstwa. Na pewno jednak jest to najbardziej dojrzały film w karierze Johara i jedna z najlepszych ról Shahrukha Khana, który ponownie po „Do zakochania jeden krok” odrzuca gwiazdorstwo i blichtr ekranowego bohatera na rzecz wiarygodności i prawdziwego aktorstwa. Cieszy fakt, że na tak zaawansowanym etapie kariery, gdy nazywany jest królem Bollywoodu, wciąż stać go na szukanie ciekawych projektów i kreacji aktorskich.
Tymczasem polski dystrybutor sam nie wie, co sprzedaje widzowi. W materiałach czytamy, że „Nazywam się Khan” opowiada o prześladowanym muzułmaninie, który postanawia poinformować o stanie rzeczy samego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Brzmi bzdurnie i bynajmniej nie jest zgodne z prawdą. Sam główny bohater nie jest obiektem prześladowań, jego muzułmańskie nazwisko i negatywne skojarzenia z islamem po 11 września doprowadzają natomiast do tragedii w jego rodzinie. Khan, chory na łagodną odmianę autyzmu – syndrom Aspergera – nie rozumie metafor ani podyktowanych przez emocje słów i słucha swojej żony Mandiry, która w gniewie kpi z niego, że „może najlepiej powie o tym, że mimo bycia muzułmaninem nie jest terrorystą całej Ameryce, samemu prezydentowi”. To powoduje, że bohater wybiera się w swoją beznadziejną podróż. Błąd Johara zaczyna się dopiero pod koniec, ponieważ polukrowanym finałem filmu daje nadzieję na zauważenie uczynków jednostki sprzeciwiającej się niesprawiedliwościom masy. Oczywiście optymizm jest potrzebny, podobnie jak iskra pobudzająca do działania także innych, których problem dotyczy, ale Johar, chcąc za wszelką cenę pokrzepić serca, wprowadza do niestroniącego od powagi i narracyjnej spójności filmu, zafałszowany obraz świata, w którym władze naprawdę obchodzi jeden człowiek. „Nazywam się Khan” od początku nie jest massalą z bajkowym, nielogicznym rozwojem fabuły, ale ku temu się zwraca im bliżej zakończenia, stąd w nieźle naoliwionym mechanizmie słychać nieprzyjemny zgrzyt. Niestety, na coś trzeba się zdecydować, panie Johar – albo poważne tematy albo optymistyczna bajka.
Nie znaczy to jednak, że „Nazywam się Khan” jest filmem niedobrym lub nieciekawym. Wszyscy ci, którzy stawiają w kinie na emocje powinni przejąć się losami bohatera i film Johara polubić, jeśli nie pokochać. Wbrew pozorom, „Nazywam się Khan” to także produkcja dla wielbicieli…amerykańskiego patosu i krzepiących historii o tym, że sprawiedliwości musi się stać zadość, a w USA, ziemi obiecanej milionów imigrantów, tym bardziej. W tej kwestii znów pojawia się problem reżyserskiej niekonsekwencji narracyjnej, bo przez większość obrazu rząd i władze są dla Johara jeśli nie złe, to przynajmniej nieudolne, szufladkują ludzi i popadają w paranoję, by w finale jednak zwrócić uwagę na biednego człowieczka próbującego znaleźć swoją własną sprawiedliwość. Można też uznać, że Johar jest ironiczny, specjalnie podkreślając związek reakcji rządu z reakcją i zainteresowaniem mediów. Jeśli media rozpętały na temat niewinnego muzułmanina burzę, to państwo nie może pozostawać bierne. Czy jednak taka interpretacja nie byłaby dowodem zbyt dobrej woli?
Niemniej „Nazywam się Khan” to przede wszystkim kino poruszające bardzo ważne i aktualne tematy: stereotypy narodowościowe, dyskryminację religijną, nietolerancję w ogóle. Nie bez powodu główny bohater cierpi na syndrom Aspergera. Człowiek, który od początku spotyka się z brakiem tolerancji rozumie ją na tyle dobrze, że potem mimo swoich słabości jest gotów walczyć o własną tożsamość. Teoretycznie, skoro osoba skazana na społeczny margines ma odwagę i determinację, by nie ulec ciężarowi opresji, tym bardziej powinni je mieć silni ludzie o niezachwianych pozycjach. To bierność tych ostatnich piętnuje Johar i kontrastuje postępowanie Khana z innymi muzułmanami, którzy niekoniecznie są gotowi bronić swojej tożsamości. Johar pokazuje również podobieństwa każdej wiary, które powinny łączyć, a nie dzielić. Przypomina w tym momencie Alejandro Ammenabara, który w swojej znakomitej „Agorze” atakuje nie wiarę, a fanatyzm i nietolerancję właśnie.
Pierwsza połowa filmu została nakręcona w formie komediodramatu, bo podporządkowano ją historii Khana porzucającego Indie na rzecz San Francisco, w którym mieszka jego brat. To tam bohater poznaje Mandirę (bardzo dobra rola Kajol), swoją przyszłą żonę. Ten rozciągnięty wstęp pozwala polubić bohaterów i zrozumieć ich sytuację, co daje możliwość zaangażowania się w drugą, właściwą, połowę filmu. Dopiero wtedy Johar porzuca optymistyczną sielankę i skłania się ku bardziej przyziemnym obserwacjom, dochodząc do zróżnicowanych wniosków. Akcentuje podziały wewnętrzne społeczności hinduistycznej i muzułmańskiej, by potem skonfrontować je ze wspólnym niebezpieczeństwem – napiętnowaniem obu z zewnątrz. Symboliczny wymiar ma również postać prezydenta, do którego Khan chce się dostać. Z początku jest to George W. Bush, pod koniec, po wyborach prezydenckich, już Barack Obama, a więc znak rozpoznawczy postępu pod kątem postrzegania podziałów społecznych i narodowościowych. Johar podejmuje również temat traktowania muzułmanów przez władze, prokurując w prologu „Nazywam się Khan” scenę poniżającej kontroli na lotnisku, którą bohater przechodzi, tylko dlatego, że modli się do Allaha. Przesada, filmowa manipulacja, można by rzec. Niestety, życie, jak to często bywa, zadrwiło z filmowców ułożywszy podobny scenariusz w rzeczywistości: Shahrukh Khan został zatrzymany i bardzo dokładnie przeszukany ze względu na swoje pochodzenie, kiedy przyleciał do USA kręcić właśnie „Nazywam się Khan”. Życiowa ironia, dowodząca, że Johar wybrał temat na film doskonale. Natomiast to, czy sposób jego przedstawienia jest równie trafny, zależy już od indywidualnej percepcji.