Ambasador z nożem w plecach [Jo Nesbø „Karaluchy” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Bardzo długo polscy wielbiciele twórczości norweskiego autora kryminałów Jø Nesbo musieli czekać na „Karaluchy” – drugą w kolejności powieść o przygodach nieustraszonego i nieustępliwego sierżanta, a następnie komisarza Harry’ego Hole. Pierwotnie książka ukazała się w 1998 roku, jej polski przekład – trzynaście lat później. Lepiej późno, niż wcale.
Ambasador z nożem w plecach [Jo Nesbø „Karaluchy” - recenzja]Bardzo długo polscy wielbiciele twórczości norweskiego autora kryminałów Jø Nesbo musieli czekać na „Karaluchy” – drugą w kolejności powieść o przygodach nieustraszonego i nieustępliwego sierżanta, a następnie komisarza Harry’ego Hole. Pierwotnie książka ukazała się w 1998 roku, jej polski przekład – trzynaście lat później. Lepiej późno, niż wcale.
W sumie to nawet trudno odpowiedzieć na pytanie, dlaczego druga w kolejności powieść Jø Nesbo o komisarzu Hole ukazała się w naszym kraju jako ostatnia (z dotychczas przetłumaczonych)? Przed nią pojawił się nie tylko debiutancki „Człowiek-nietoperz” (1997), co akurat dziwić nie powinno, ale również napisane i wydane już po „Karaluchach” – „ Czerwone Gardło” (2000), „ Trzeci klucz” (2002), „ Pentagram” (2003), „ Wybawiciel” (2005), „ Pierwszy śnieg” (2007) oraz „ Pancerne serce” (2009). Najważniejsze jednak, że doczekaliśmy się w końcu i tego brakującego ogniwa w ewolucji przetrąconego przez życie policjanta z Oslo. Co ciekawe, na kartach pierwszej książki cyklu autor wysłał Harry’ego Hole (wtedy jeszcze tylko w stopniu sierżanta) aż na Antypody, gdzie Norweg pomagał australijskiej policji w tropieniu arcygroźnego seryjnego mordercy. Po tym śledztwie, zakończonym oczywiście sukcesem, stał się on gwiazdą mediów i najbardziej rozpoznawalnym gliniarzem w Skandynawii. Za drugim razem, by wykazać się swymi talentami, też musiał odbyć daleką podróż, choć w porównaniu z poprzednią mimo wszystko nieco krótszą, bo tylko do… Tajlandii. Swoją drogą to zainteresowanie skandynawskich autorów powieści kryminalnych krajami Azji Południowej i Wschodniej jest, co najmniej, zaskakujące. Bo przecież trzeba pamiętać, że choć Nesbo był pierwszy, to za nim podążyli inni – między innymi jego rodaczka Karin Fossum (vide „ Utracona”), jak również Henning Mankell („ Chińczyk”) z sąsiedniej Szwecji. Hole przedstawiony w „Karaluchach” to już w zasadzie ta sama postać, którą tak dobrze poznaliśmy w kolejnych odsłonach serii. Samotny i nieobliczalny, rozżalony i nieustępliwy, przepijający czas i zdrowie w barze U Schrødera, który stał się niemal jego drugim domem. Na dodatek targany wyrzutami sumienia, że nie potrafił uchronić przed niebezpieczeństwem swoją, chorą na zespół Downa, siostrę Sio. Słowem: świetny materiał na powieściowego bohatera, a na policjanta – skrojonego na miarę Philipa Marlowe’a końca XX wieku (pamiętajmy bowiem, że powieść ukazała się w 1998 roku) – wręcz idealny. Nie wszyscy jednak, nawet po spektakularnym sukcesie odniesionym przez niego w Sydney, doceniają sierżanta Hole; są tacy, którzy najchętniej pozbyliby się go z szeregów służb porządkowych, uważając za czarną owcę wśród policyjnej braci (jak chociażby Tom Waaler, który w „Karaluchach” jest jedynie postacią epizodyczną, ale już niebawem, w „Trylogii z Oslo”, urośnie do rangi głównego przeciwnika Harry’ego). Kiedy więc tylko nadarza się okazja, by wyekspediować go z ojczyzny gdzieś daleko, tak właśnie się dzieje. Jeszcze nie do końca trzeźwy, Hole zostaje zapakowany do samolotu i – via Zurych – wysłany do Bangkoku, gdzie ma podjąć próbę wytropienia zabójcy swojego rodaka Atlego Molnesa. Molnes to nie byle wycieczkowicz, który wybrał się do Azji w celach mniej lub bardziej turystycznych, ale… norweski ambasador w Tajlandii. Na dodatek bliski przyjaciel premiera Norwegii i jeszcze do niedawna prominentny działacz rządzącej Chrześcijańskiej Partii Ludowej. Jak widać, i tacy ludzie mogą paść ofiarą zbrodni. Podstawowym problemem dla polityków jest jednak fakt, że zwłoki dyplomaty zostały odnalezione w bardzo podejrzanym miejscu na przedmieściach Bangkoku – motelu, a tak naprawdę burdelu, o wykwintnej nazwie „Olympussy”. Biorąc pod uwagę, że rodzima partia Molnesa, jak na chadeków przystało, sprzeciwia się wszelkim przejawom odstępstwa od zasad i norm chrześcijańskich (tym samym potępia korzystanie z usług prostytutek, nawet poza granicami kraju), wiadomość o tym, gdzie ambasador spędził ostatnie godziny swego życia, może wywołać poważne reperkusje, włącznie z utratą władzy przez obecnie ją sprawujących. Dlatego też urzędnicy najwyższego szczebla Ministerstwa Spraw Zagranicznych decydują się nie tylko na utrzymanie w tajemnicy, najdłużej jak się da, faktu śmierci dyplomaty, ale również na podesłanie tajlandzkiej policji pomocnika w postaci sierżanta Hole. Jako że Harry nie zna ani kraju, ani języka, komendant policji w Bangkoku w porozumieniu ze swoim odpowiednikiem w Oslo, przydziela go do zespołu komisarz Wydziału Zabójstw Liz Crumley, córki amerykańskiego żołnierza służącego w Wietnamie i Tajki. Chociaż Hole stara się, jak może, i już w pierwszych godzinach dochodzenia ustala fakty, na które miejscowe służby nie zwróciły uwagi, śledztwo początkowo bardzo się ślimaczy; Harry ma wręcz wrażenie, że drepcze w miejscu. Jest to po części skutkiem tego, że poza radcą ambasady Tonje Wiig nikt tak naprawdę nie chce mówić prawdy (także ci, którzy zdecydowali o wysłaniu sierżanta do Bangkoku). Z biegiem czasu udaje mu się jednak znaleźć drobny wyłom w otaczającym go murze kłamstw, a pośrednio pomaga mu w tym nastoletnia córka ambasadora Runa Molnes. Od tego momentu akcja nabiera tempa, prowadząc do – typowego dla Nesbo – rozegranego z wielkim rozmachem dramatycznego finału. Którego notabene nie powstydziłby się chyba żaden z horrorów gore… Fabuła „Karaluchów” (tytuł należy rozpatrywać w kategoriach symbolu) posłużyła norweskiemu pisarzowi, co też nie jest już żadnym zaskoczeniem dla wielbicieli jego twórczości, do wyeksponowania kilku ważkich problemów, które jak rak drążą nie tylko będące jeszcze na dorobku społeczeństwo Tajlandii, lecz także sytych Skandynawów. W tym wypadku chodzi przede wszystkim o seksturystykę i ciągnących do Bangkoku jak muchy do lepu pedofilów z Europy Zachodniej i Ameryki Północnej. Nesbo sięga jednak jeszcze głębiej, wskazując na zagrożenia związane z infiltracją i eksploatacją ekonomiczną biedniejszych krajów Azji, co postrzega jako zakamuflowaną formę neokolonializmu. Intrygujące, że w późniejszym o dekadę „ Chińczyku” Henning Mankell zdaje się żywić obawy zupełnie odwrotne, dostrzegając w polityce gospodarczej współczesnych Chin chęć podporządkowania sobie niektórych państw Czarnego Lądu. Mimo bezsprzecznych walorów „Karaluchów” jako powieści gatunkowej – vide przekonujący główny bohater (z odpowiednio skomplikowaną osobowością i życiorysem), atrakcyjna fabuła (z mafią, dziwkami i perwersyjnymi pedofilami w tle), odpowiednio wykorzystana egzotyka miejsca akcji (z próbą zaprezentowania osobliwej dla mieszkańców Europy mentalności Tajów) – trzeba też uczciwie przyznać, że ustępuje ona niektórym z późniejszych części cyklu. Bardzo istotnym elementem dobrego kryminału jest bowiem prawdopodobieństwo wydarzeń. A w tym przypadku w kilku momentach można w nie zwątpić. Kiedy w ostatnich rozdziałach książki, Nesbo po kolei rozplątuje wszystkie wątki, czytelnik może chwycić się za głowę – jak jednemu człowiekowi udało się nie tyle nawet zaplanować, co zrealizować tak misterny, bandycki plan? Czyżby pobierał on lekcje u samego „Napoleona zbrodni” – Profesora Moriarty’ego? W każdym razie swą demoniczną konsekwencją w czynieniu zła „czarny charakter” „Karaluchów” w niczym nie ustępuje postaci stworzonej przez Sir Arthura Conan Doyle’a. Szczęśliwie jednak i on trafił na godnego siebie rywala. I pomyśleć, że ci, którzy wysłali sierżanta Hole z Oslo do Bangkoku, tak naprawdę liczyli na to, że nie odkryje zbyt dużo.
|