Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 14 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup

Największe muzyczne rozczarowania 2012 roku

Esensja.pl
Esensja.pl
Zrobiliśmy już ranking najlepszych płyt 2012 roku, czas na małą refleksję dotyczącą tego, co nas w minionym roku wyjątkowo rozczarowało. Nie wiem, na ile to nasza cecha narodowa, a na ile kondycja światowej muzyki rozrywkowej, ale mam wrażenie, że w ciągu ostatnich miesięcy jednak częściej wydawaliśmy jęki zawodu niż okrzyki rozkoszy.

Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Największe muzyczne rozczarowania 2012 roku

Zrobiliśmy już ranking najlepszych płyt 2012 roku, czas na małą refleksję dotyczącą tego, co nas w minionym roku wyjątkowo rozczarowało. Nie wiem, na ile to nasza cecha narodowa, a na ile kondycja światowej muzyki rozrywkowej, ale mam wrażenie, że w ciągu ostatnich miesięcy jednak częściej wydawaliśmy jęki zawodu niż okrzyki rozkoszy.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
10. „Beyond Magnetic EP” Metallica
Na pierwszy ogień idzie Metallica ze swoim minialbumem zawierającym odrzuty z sesji do „Death Magnetic”. Jednak to, że nie mamy do czynienia z najlepszymi utworami (delikatnie mówiąc), to nie największy grzech tej EP-ki. Na negatywne wyróżnienie zasługuje za to, że Metallica wydała ją tylko po to, by zdystansować się do projektu „Lulu”, jaki nagrała z Lou Reedem. Owszem, był to ryzykowny krok, ale szkoda, że zamiast wziąć krytykę na klatę, Hetfield i spółka zaczęli się z niego wycofywać rakiem, że niby to wina Lou, a oni tak na prawdę grają thrash, a „Beyond Magnetic EP” ma być tego dowodem.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
9. „Saiko” Quidam
Miało być zwięźlej i po polsku i w zasadzie to się udało. Tyle tylko, że pod względem muzycznym wieje nudą, a teksty są nieporadne. Niemniej wciąż dopinguję zespołowi, a umieszczenie go w niniejszym zestawieniu traktuję jako zachętę do mobilizacji i przygotowania albumu, który odzwierciedlałby ich umiejętności, bo w przeszłości pokazali, że są nieprzeciętne.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
8. „Overexposed” Maroon 5
Przyznam, że debiut Maroon 5, „Songs About Jane”, przyjąłem z entuzjazmem. Trzeba było co prawda jeszcze popracować nad własnym stylem, ale generalnie zespół dobrze rokował (a nawet rockował, co dziś wydaje się wręcz nieprawdopodobne), dlatego też słuchając koszmarka, jakim niewątpliwie jest „Overexposed”, czuję się zniesmaczony w dwójnasób. Po pierwsze – jest zwyczajnie słaby, utwory nie różnią się od siebie, a popowa pulpa wylewa się z każdej nuty; po drugie – panowie tak daleko odeszli od gitarowego grania (tym, którzy nie wierzą w rockową przeszłość Maroon 5, polecam koncertówkę „Live Friday the 13th” z 2005 roku), a także swojego pierwotnego, całkiem interesującego stylu łączenia Lenny’ego Kravitza ze Steviem Wonderem, że już chyba nie ma dla nich ratunku.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
7. „Battle Born” The Killers
Zarzut ten sam, co piętro wyżej, z tym że rozczarowanie boli jeszcze bardziej. W końcu Killersi nagrali jedną z najlepszych indierockowych płyt XXI wieku („Hot Fuss” z 2004 roku)! Niestety, rozmienianie się na drobne i zarozumiałość lidera, Brandona Flowersa, prowadzą ten zespół po równi pochyłej w dół. I to coraz szybciej. „Battle Born” miało być nowym rozdziałem w historii formacji, a może okazać się przypieczętowaniem jej żywota (przynajmniej dla tych, którzy lubią dobrą muzykę).
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
6. „The 2nd Law” Muse
To się musiało wreszcie stać. W końcu jak długo można nagrywać świetne płyty. „The 2nd Law” miała ambicje być najświetniejszą z nich, ale okazała się wydmuszką. Utwory cechuje nieznośna pompatyczność, nawet jak na Muse, a produkcyjny lukier już w połowie albumu zaczyna mdlić. No i te wszystkie zapożyczenia. Ja tam na miejscu Queen, Prince’a i U2 zgłosiłbym się do Matta Bellamy’ego po tantiemy.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
5. „Coexist” The xx / „The Haunted Man” Bat For Lashes
Pozwoliłem sobie na umieszczenie The xx i Bat For Lashes na jednej pozycji, ponieważ zarzuty, jakie kieruję w ich stronę, są w zasadzie jednakowe: nie podołali oczekiwaniom związanym z rewelacyjnymi ostatnimi płytami. W porównaniu z cudownie nastrojowym i tajemniczym debiutem The xx, jego następca jawi się jako gorszy brat. Niby dostaliśmy to samo, tyle że w wersji dla ubogich. Kompozycje nie przykuwają uwagi, natomiast powtarzane przez krytyków stwierdzenie, że to płyta, która „daje się wybrzmieć ciszy”, oznacza tyle, że następnym krokiem jest sprzedawanie pustych taśm. Co zaś się tyczy Bat For Lashes, sprawa jest o wiele prostsza – zabrakło pomysłów na ciekawe kompozycje. Gdyby nie… hm… oryginalna okładka (o tym w innym zestawieniu) można by zapomnieć, że „The Haunted Man” w ogóle mieliśmy w swoich rękach.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
4. „Gold Dust” Tori Amos
Moda na nagrywanie płyt z towarzyszeniem orkiestr symfonicznych wraca i niestety nie wszystkim wychodzi to na dobre. Już przy okazji poprzedniego wydawnictwa Tori Amos chciało się zakrzyknąć, że nie tędy droga. Niestety, przy słuchaniu „Gold Dust” to uczucie narasta. I nie pomaga nawet to, że mamy do czynienia jedynie z nowymi wersjami starych utworów, które tak bardzo kochamy.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
3. „MDNA” Madonna
Jedyne, co się Madonnie udało w związku z ostatnim albumem, to tytuł. Zawartość muzyczna jest bowiem straszna i żenująca za razem. Aż trudno uwierzyć, że to płyta osoby, która jeszcze niedawno nadawała ton współczesnej muzyce rozrywkowej, a teraz stara się ścigać z młodszymi koleżankami pokroju Lady Gagi. To nie przystoi królowej popu. Wygląda na to, że dłużej nie uda jej się oszukiwać czasu i musi poważnie zastanowić się nad swoją karierą, bo dalej udając dwudziestolatkę, staje się swoją własną karykaturą.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
2. „Soundtrack” Lao Che
Zacznijmy od tego, że ostatnie dwie płyty Lao Che uznawałem za jedne z najciekawszych pozycji, jakie ukazywały się kolejno w 2008 i 2010 roku, natomiast „Powstanie Warszawskie” to jedna z moich ulubionych polskich płyt… ever. Z tym większym bólem muszę wyróżnić „Soundtrack” jako jedno z najsroższych rozczarowań minionych dwunastu miesięcy i wbrew temu, co mówią niektórzy, nie pomagają kolejne przesłuchania. Album jest po prostu męczący, zarówno pod względem muzycznym (lata 80. odzywające się na „Prąd stały/Prąd zmienny” intrygowały, tu są irytujące), jak i tekstowym (pomimo całego szacunku dla elokwencji Spiętego, tym razem otrzymaliśmy pseudointelektualny bełkot). W zasadzie jedynym utworem ratującym ten krążek przed objęciem prowadzenia w stawce najgorszych jest wieńczący całość „Idzie wiatr”, który pozwala mieć nadzieję, że zespół przestanie wreszcie realizować swoje awangardowe zapędy i nagra jeszcze coś dla ludzi.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
1. „The Spirit Indestructible” Nelly Furtado
Tu komentarz wydaje się zbędny, wystarczy spojrzeć na wyniki sprzedaży i porównać je z multiplatynowym albumem „Loose” (Wielka Brytania: 46. miejsce najlepiej sprzedawanych albumów, amerykański Billboard: 79., nawet w rodzimej Kanadzie dotarł tylko do 18. pozycji). Czy wiedzieliście, że Nelly wykroiła z tego krążka aż cztery single? Ja też nie – myślałem, że to jedna piosenka i do tego wyjątkowo mało udana. Niestety, taki jest cały „The Spirit Indestructible”, słucha się go w bólach, a potem nie pamięta dosłownie niczego. Nieźle jak na, nie licząc samej Furtado, trzynastu producentów. Wygląda na to, że Nelly miała rację, śpiewając na „Loose”, że „wszystkie dobre rzeczy zmierzają do końca”.
koniec
28 stycznia 2013

Komentarze

28 I 2013   13:01:34

The xx? Muse? Lao Che? Chyba kpicie... Czepianie sie pompatyczności i zapożyczeń u Muse? Przecież to od zawsze byľ niejako ich znak charakterystyczny. A nowa pľyta The xx wcale nie odbiega specjalnie od debiutu, naprawdę jest aż takim rozczarowaniem? Co do Lao Che... Jak dla mnie - najepszy ich album, nie za bardzo rozumiem, o co chodzi z tymi zarzutami. Awangarda? Gdzie niby tam objawiają się 'awangardowe zapędy'?

28 I 2013   15:33:33

Dokładnie jw.
Lao Che - jaki "pseudointelektualny bełkot"?? Prosty przekaz, może właśnie aż zbyt klarowny.

01 II 2013   09:53:01

wlasnie Lao Che pochwalilbym za eksperyment.

03 II 2013   16:22:27

Podzielam zdanie Piotra odnośnie Lao Che i Muse. Choć już w przypadku The xx i Bat For Lashes sprawa wygląda zupełnie inaczej...

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Nie taki krautrock straszny: Średnio udane lądowanie
Sebastian Chosiński

13 V 2024

W połowie lat 70. zespół Can zmienił wydawcę. Amerykanów z United Artists zastąpili Brytyjczycy z Virgin. Pierwszym albumem, jaki ujrzał światło dzienne z nowym logo na okładce, był „Landed” – najsłabszy z wszystkich dotychczasowych w dorobku formacji z Kolonii.

więcej »

Non omnis moriar: Jak to jest płynąć „trzecim nurtem”…
Sebastian Chosiński

11 V 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj album z „trzecionurtowymi” kompozycjami Pavla Blatnego w wykonaniu Orkiestry Gustava Broma.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Od krautu do minimalistycznego ambientu
Sebastian Chosiński

6 V 2024

Pierwsza nagrana po rozstaniu z wokalistą Damo Suzukim płyta Can była dla zespołu próbą tego, na co go stać. Co z tej próby wyszło? Cóż, „Soon Over Babaluma” nie jest może arcydziełem krautrocka, ale muzycy, którzy w składzie pozostali, czyli Michael Karoli, Irmin Schmidt, Holger Czukay i Jaki Liebezeit, na pewno nie musieli wstydzić się jej.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

Inne recenzje

Esensja słucha: Maj 2013
— Sebastian Chosiński, Łukasz Izbiński, Dawid Josz, Michał Perzyna

Weekendowa Bezsensja: 50 najgorszych okładek płyt 2012 roku
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Album niekoncepcyjny z konceptem
— Monika Kapela

Esensja słucha: Listopad 2012
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Dawid Josz, Michał Perzyna, Przemysław Pietruszewski

Po płytę marsz: Październik 2012
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Uzależniający od basu i emocji
— Michał Perzyna

Po płytę marsz: Wrzesień 2012 (2)
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Po płytę marsz: Wrzesień 2012 (1)
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Po płytę marsz: Czerwiec 2012
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Tu miejsce na labirynt…: Wszystkie pory roku i kolory tęczy
— Sebastian Chosiński

Tegoż twórcy

Sympatyczne słuchadło
— Jakub Dzióbek

Esensja słucha: Grudzień 2013
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Dawid Josz, Mateusz Kowalski

Pot i Kreff – Made in Poland: Największy z Wielkiej Czwórki
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Pot i Kreff – Made in Poland: Metallica poczuła się dobrze!
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Nareszcie
— Jakub Stępień

W 70 minut dookoła thrashu
— Marcin Piwnik

Festiwal piosenki studenckiej
— Paweł Franczak

Wakacyjne pudło
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Tu miejsce na labirynt…: Quidam w krainie łagodności
— Sebastian Chosiński

Z wizytą w kasynie
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Tegoż autora

Napoleon i jego cień
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Maska kryjąca twarz mroku
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Włoski Kurosawa
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Palec z artretyzmem na cynglu
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Idź do krateru wulkanu Snæfellsjökull…
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

I ty możesz być Kubą Rozpruwaczem
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

My i Oni
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Wielki mały finał
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Piołun w sercu a w słowach brak miodu, czyli 10 utworów do tekstów Ernesta Brylla
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Kim był Józef J.?
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.