EKSTRAKT: | 70% |
---|---|
WASZ EKSTRAKT: | |
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Modern Soul Band |
Wykonawca / Kompozytor | Modern Soul Band |
Data wydania | 1976 |
Wydawca | Amiga |
Nośnik | Winyl |
Czas trwania | 38:10 |
Gatunek | jazz, rock, soul |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
W składzie |
Klaus Nowodworski, Regine Dobberschütz, Gerhard Laartz, Dagobert Darsow, Jochen Gleichmann, Jürgen Fritsch, Eberhard Klunker, Eugen Hahn, Karl-Jürgen Rath |
Utwory | |
Winyl1 | |
1) He, Mann | 03:50 |
2) Schlafen geh’n | 04:12 |
3) 5 nach halb 7 | 04:05 |
4) Autobiografie | 02:41 |
5) Irrtum | 03:57 |
6) Himmel und Hölle | 03:36 |
7) Hallo, Carlos | 04:03 |
8) Nochmal klein sein | 04:14 |
9) Verlier nie die eig’ne Fantasie | 07:32 |
Non omnis moriar: Piekło i Niebo demokratycznej republikiMuzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj drugie spotkanie ze (wschodnio)niemieckim zespołem Modern Soul Band.
Sebastian ChosińskiNon omnis moriar: Piekło i Niebo demokratycznej republikiMuzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj drugie spotkanie ze (wschodnio)niemieckim zespołem Modern Soul Band. Modern Soul Band
Wyszukaj / Kup Zespoły – czy to rockowe, czy jazzowe – rodem z Niemieckiej Republiki Demokratycznej zawsze traktowane były w Polsce (także tej Ludowej) z pewnym przymrużeniem oka. Kojarzyły się bowiem z typową komunistyczną siermiężnością i uładzonym wizerunkiem. Często, o czym jednak słuchacze ani w NRD, ani nad Wisłą nie wiedzieli, było to wymuszone tajnym działaniem władz, które napuszczały na muzyków służbę bezpieczeństwa (Stasi) bądź wprowadzały zakazy występowania. W ten sposób łamano artystom kręgosłupy, zmuszając ich do tego, aby poruszali się jedynie w ściśle określonych i aprobowanych przez Socjalistyczną Partię Jedności Niemiec (SED) ramach. Taka nieprzyjemność spotkała również na początku kariery Gerharda Laartza (przez przyjaciół nazywanego „Hugo”), jednego z najwybitniejszych przedstawicieli (wschodnio)niemieckiego jazz-rocka i soulu. Laartz urodził się w Berlinie w lipcu 1940 roku. Po ukończeniu szkoły średniej podjął pracę w telekomunikacji. Pociągała go jednak przede wszystkim muzyka, dlatego pod koniec lat 50. XX wieku założył grupę skiffle’ową (czyli łączącą folk z elementami jazzu i bluesa) Music-Stromers. Najpierw było to trio, które jednak z czasem rozrosło się do sekstetu. Młodzi Niemcy byli bardzo wyczuleni na to, co grali ich rówieśnicy po drugiej stronie „żelaznej kurtyny”. Włączali więc do swojego repertuaru utwory The Beatles, The Who, The Spencer Davis Group czy Jimiego Hendrixa. Co oczywiście nie uszło uwadze władz i bardzo, ale to bardzo!, nie spodobało im się. W efekcie grupa otrzymała zakaz występowania. W takiej sytuacji Gerhard nie miał wyboru i musiał rozwiązać Music-Stromers. Nie miał też jednak najmniejszego zamiaru rezygnować ze swojej największej pasji i w 1968 roku powołał do życia nową formację – Modern Septett, który dwa lata później został przekształcony w Modern Soul Band. W pierwszym składzie grupy (tym z 1968 roku) znaleźli się jeszcze, obok lidera, wokalista Klaus Nowodworski, trębacz Andy (Andreas) Altenfelder, saksofonista Jürgen Fritsch, gitarzysta Günter Dobrowolski, basista Eugen Hahn oraz perkusista Gunther Wosylus. Oprócz własnych utworów septet sięgał także po klasyki amerykańskiego jazz-rocka, zwłaszcza kompozycja Blood, Sweat & Tears oraz Chicago. Muzycy szybko udowodnili, że są fachowcami pierwszej klasy, więc zaczęli wyciągać po nich ręce inni; wkrótce odeszli Altenfelder, Dobrowolski i Wosylus – ten ostatni przyjął propozycję od zespołu, który stał się w przyszłości najsłynniejszym przedstawicielem enerdowskiego rocka, czyli Die Puhdys. Ich miejsce zajęli natomiast puzonista Conny Bauer oraz bębniarz Karl-Jürgen Rath, a niebawem jeszcze – już po zmianie nazwy na Modern Soul Band – gitarzysta Hansi (Johannes) Biebl i trębacz Jochen Gleichmann (który swego czasu przewinął się przez Music-Stromers). Biebl wytrzymał u boku Laartza tylko dwa lata, po czym dał się skusić pięknej Veronice Fischer i zasilił jej band, robiąc przy okazji miejsce dla Eberharda Klunkera. Kolejne zmiany personalne nastąpiły w 1973 roku, kiedy to z kolegami pożegnał się Bauer, który został zastąpiony przez Dagoberta Darsowa; w tym samym czasie Gerhard postanowił również zatrudnić wokalistkę Regine Dobberschütz, mającą stanowić swoistą konkurencję dla Nowodworskiego. Ale w tym samym czasie lider podjął jeszcze jedną bardzo ważną decyzję – zdecydował się połączyć siły z big bandem Klausa Lenza. Od tej pory przez cztery kolejne lata obie formacje bardzo często pojawiały się na scenie jako jedna jazzowo-rockowo-soulowa orkiestra. Pamiątką po wspólnych występach stał się debiutancki dla obu podmiotów wykonawczych longplay „Klaus Lenz – Modern Soul – Big Band” (1974). Czasami zdarzało im się też jednak koncertować osobno i właśnie ten moment portretuje – wydany przez Amigę w 1976 roku – longplay „Modern Soul Band”. Niestety, jak to często bywało w przypadku tej firmy, nie podano na okładce żadnych danych dotyczących miejsca i czasu, w jakich miał miejsce ten występ (względnie występy). Ba! nie umieszczono nawet składu grupy. Podejdę jednak do materiału zawartego na „Modern Soul Band”, jakby to był konkretny koncert, a nie montaż różnych występów. Bo nawet jeśli nie, to całkiem możliwe, że tak właśnie grupa prezentowała się wówczas na żywo. W każdym razie skorzystano z usług obojga wokalistów, chociaż nie potraktowano ich po równo – Klaus śpiewa samodzielnie w czterech utworach, jakie trafiły na krążek, Regine tylko w dwóch; do tego doliczyć należy jedną kompozycję, w której podziwiać możemy – i nie ma w tym stwierdzeniu nawet cienia ironii – żeńsko-męski duet. Album otwiera „He, Mann” (z muzyką Gerharda do słów Jochena Kramera) – i jest to, trzeba przyznać, bardzo dobry wybór. Ten soulowy, ale z mocnym rockowym groove’em „czarny” numer świetnie nadaje się bowiem na rozruszanie publiki. Robi to głównie grająca unisono sekcja dęta, bo Laartz akurat ze swoim fortepianem elektrycznym skupia się bardziej na tworzeniu nieco psychodelicznego nastroju. Klaus śpiewa natomiast z wielkim nerwem, udowadniając po raz kolejny (bo wcześniej zrobił to na wspomnianej „Klaus Lenz – Modern Soul – Big Band”), że miał zadatki na wielkiego wokalistę. Może nie od razu formatu Joego Cockera, ale blisko. Po Nowodworskim na scenę wkracza Dobberschütz, aby zaśpiewać „Schlafen geh’n” (autorstwa lidera z tekstem, najobszerniej tu reprezentowanej jako poetka, Ingeburg Branoner). Wsłuchując się w tę piosenkę, pod wieloma względami przypominającą beatowe utwory z lat 60., można nabrać podejrzeć, że Laartz sięgnął do swego głębokiego archiwum, jeszcze z czasów Music-Stromers. Z dekady lat 70. są tu jedynie dęciaki i stylowy jazzrockowe piano. W skomponowanym przez Christiana Höhlego (współpracownika progresywnej miśnieńskiej formacji Stern Combo Meißen i big bandu Klausa Lenza) „5 nach halb 7” wokaliści mają wolne, jest to bowiem jeden z dwóch utworach w stu procentach instrumentalnych. Stylistycznie to czystej wody fusion z soulowym zabarwieniem i dwiema znakomitymi partiami solowymi – Dagoberta Darsowa na puzonie i Laartza na fortepianie elektrycznym. Nic dziwnego, że po tym numerze publiczność nagradza Modern Soul Band rzęsistymi brawami. Zasłużyli na to ze wszech miar. Drugim kawałkiem Höhlego, po których sięgnął Gerhard jest krótki, zaśpiewany przez Nowodworskiego „Autobiografie”. Tym razem mamy do czynienia z psychodeliczno-popową piosenką z mocnym bluesowym akcentem w warstwie wokalnej i w gitarowym popisie Eberharda Klunkera. Bluesowy z ducha jest również „Irrtum” (z muzyką Darsowa), który brzmi jak wczesne nagranie… polskiego Breakoutu. Wokalny duet Klausa i Regine też jednoznacznie kojarzy się z popisami Tadeusza Nalepy i Miry Kubasińskiej. Jedyną istotną różnicą jest to, że Niemcy wzbogacili aranżację o trzyosobową sekcję dętą. Zwieńczenie strony A wypada zatem bardzo interesująco i taki sam jest również początek strony B, znaczony bluesową balladą „Himmel und Hölle” (autorstwa Laartza). W refrenie Nowodworski śpiewa nieco mocniej, z rockowym zacięciem, a wspomagają go chętnie podejmujący dialog gitarzysta i pianista. Gdy z kolei Klunker decyduje się na partię solową, za jego plecami lojalnie meldują się Darsow, Gleichmann i Fritsch z – odpowiednio – puzonem, trąbką i saksofonem. Drugą instrumentalną kompozycją, pod którą ponownie podpisał się lider, jest nawiązujący do tradycji latynoamerykańskich „Hallo, Carlos”. Prym wiodą tu perkusjonalia, ale prawdziwym bohaterem staje się grający na flecie Gleichmann (sprawiający wrażenie, jakby chwilę wcześniej nasłuchał się Chrisa Hinzego), który nie tylko prezentuje świetną partię solową, lecz także chętnie dywaguje z ciągnącym całość w stronę rocka Klunkerem, a na koniec przemawia jednym głosem z fortepianem Laartza. W „Nochmal klein sein” znów króluje głos Dobberschütz i znów mamy do czynienia z beatową balladą z lat 60., chociaż w jednym momencie wokalistka przekonuje, że ze starcia z ostrzejszym repertuarem także nie wyszłaby pokonana. W części instrumentalnej natomiast wyeksponowany zostaje saksofon Jürgena Fritscha, a na finał – gitara Klunkera. Całość zamyka ponad siedmiominutowy „Verlier nie die eig’ne Fantasie” (z tekstem Bernda Maywalda), który wyraźnie dzieli się na dwie części, skonstruowane pod kątem koncertu. W części pierwszej jest to bluesowy numer, z rasowo śpiewającym Nowodworskim i zasysającą sekcją rytmiczną, która tworzy idealny fundament pod partie gitary i instrumentów dętych (z dominującą trąbką Jochena Gleichmanna). W drugiej, improwizowanej czas dostają głównie Laartz i Klunker, do którego w ostatniej fazie dołącza Klaus z dynamiczną wokalizą. Im bliżej końca, tym robi się zadziorniej, jakby zespół chciał zwieńczyć dzieło na tyle mocnym uderzeniem, by wprawić publikę w stupor. Co się, przynajmniej częściowo, udaje – na oklaski trzeba bowiem poczekać kilka sekund od wybrzmienia ostatniej nuty. „Modern Soul Band” nie jest albumem pozbawionym wad, ale w trzech czwartych na pewno zasługującym na szczególną uwagę. Słabiej wypadają te kompozycje, w których śpiewa Regine Dobberschütz, ale też na ich tle można odpowiednio docenić wokalne starania Klausa Nowodworskiego… Na kolejne płyty zespołu trzeba było trochę poczekać. „Meeting” ukazał się w 1979, „Berliner Song” w 1987, a „Moods” w 1991 roku. Co ciekawe, formacja istnieje po dziś dzień i wciąż na jej czele stoi – jako jedyny muzyk z lat 70. – Gerhard Laartz. Ba! ukazują się nawet płyty sygnowane nazwą Modern Soul Band (bądź skrótem MSB), lecz są to jedynie składanki i zapisy jubileuszowych koncertów. Niebawem zapewne ukaże się następna, upamiętniająca półwiecze istnienia zespołu. 24 sierpnia 2019 Skład: Klaus Nowodworski – śpiew (1,4,5,6,9) Regine Dobberschütz – śpiew (2,5,8) Gerhard Laartz – fortepian elektryczny Dagobert Darsow – puzon Jochen Gleichmann – trąbka, flet Jürgen Fritsch – saksofon Eberhard Klunker – gitara elektryczna Eugen Hahn – gitara basowa Karl-Jürgen Rath – perkusja |
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj solowy debiut słowackiego pianisty jazzowego Gabriela Jonáša.
więcej »Przed tygodniem zachwycałem się w tym miejscu koncertowym albumem Can „Live in Brighton 1975”. Dzisiaj chronologicznie przyszła kolej na zarejestrowany mniej więcej pół roku później „Live in Stuttgart 1975”. Niestety, tym razem zachwytów nie będzie. Zwłaszcza nad drugim dyskiem w tym dwupłytowym zestawie.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj album z „trzecionurtowymi” kompozycjami Pavela Blatnego w wykonaniu Orkiestra Jazzowa Radia Czechosłowackiego.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Gdyby Corea urodził się w Słowacji…
— Sebastian Chosiński
„Praska Wiosna”, praska jesień
— Sebastian Chosiński
Płyń, Pavel, płyń!
— Sebastian Chosiński
Jak to jest płynąć „trzecim nurtem”…
— Sebastian Chosiński
Siła jazzowych orkiestr
— Sebastian Chosiński
Brom w wersji fusion
— Sebastian Chosiński
Praga pachnąca kanadyjską żywicą
— Sebastian Chosiński
Znad Rubikonu do Aszchabadu
— Sebastian Chosiński
Gustav, Praga, Brno i Jerzy
— Sebastian Chosiński
Jazzowa „missa solemnis”
— Sebastian Chosiński
PRL w kryminale: Geniusz prowokacji
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Poezja otwieranych drzwi percepcji
— Sebastian Chosiński
Klasyka kina radzieckiego: Co ta wojna z nami zrobiła!
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Podróż w nieznane
— Sebastian Chosiński
„Kobra” i inne zbrodnie: Gipsowe okruchy rzeczywistości
— Sebastian Chosiński
Nie taki krautrock straszny: Odlicz jeszcze raz: Eins, zwei, drei, vier, fünf…
— Sebastian Chosiński
Perły ze skazą: Co to jest ta miłość, „rybia cholera”!
— Sebastian Chosiński
East Side Story: Na końcu czai się Śmierć
— Sebastian Chosiński
Nad piękną i modrą Odrą
— Sebastian Chosiński
PRL w kryminale: Polowanie na „towarzysza Bohdana”
— Sebastian Chosiński