EKSTRAKT: | 80% |
---|---|
WASZ EKSTRAKT: | |
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Klaus Lenz – Modern Soul – Big Band |
Wykonawca / Kompozytor | Klaus Lenz – Modern Soul – Big Band |
Data wydania | 1974 |
Wydawca | Amiga |
Nośnik | Winyl |
Czas trwania | 38:42 |
Gatunek | jazz, rock, soul |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Utwory | |
Winyl1 | |
1) Soul Five | 14:39 |
2) Reverend Lee | 04:40 |
3) Reminiszenz an D.E. | 07:44 |
4) Song of an Impatiencer | 05:09 |
5) Fusion | 06:29 |
Non omnis moriar: Dwa w jednym – modern jazz i modern soulMuzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj (wschodnio)niemiecka orkiestra jazzowa Klausa Lenza do spółki z Modern Soul Band.
Sebastian ChosińskiNon omnis moriar: Dwa w jednym – modern jazz i modern soulMuzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj (wschodnio)niemiecka orkiestra jazzowa Klausa Lenza do spółki z Modern Soul Band. Klaus Lenz – Modern Soul – Big Band![]()
Wyszukaj / Kup Jak ten czas leci! W lipcu minęły trzy lata od czasu, kiedy zajmowałem się twórczością trębacza i bandlidera Klausa Lenza. Przyjrzałem się wówczas bliżej jego dokonaniom w drugiej połowie lat 70. ubiegłego wieku, czyli ostatnim płytom nagranym przez prowadzony przez niego big band we Niemieckiej Republice Demokratycznej („Aufbruch”, 1976; „Wiegenlied”) i pierwszym, jakie nagrał – swoją drogą we współpracy ze Zbigniewem Namysłowskim – już po emigracji za „żelazną kurtynę” („Fusion”, 1978; „Sleepless Nights”, 1980). Dzisiaj, wracając do tej niezwykle ważnej dla europejskiego jazzu postaci, cofam się w czasie do 1973 roku, kiedy to orkiestra Lenza zarejestrowała materiał na swój oficjalny debiut. Choć oczywiście nie był to debiut samego Klausa. Lenz urodził się w marcu 1940 roku w Berlinie. Po wojnie wraz z rodziną znalazł się w radzieckiej strefie okupacyjnej, by później stać się obywatelem komunistycznej NRD. Jako szesnastolatek rozpoczął naukę w szkole muzycznej, dwa lata później trafił do konserwatorium (ukończył klasę trąbki). W tym samym czasie nawiązał współpracę z mającą swoją siedzibę w Görlitz orkiestrą Eberharda Weisera; dwa lata później trafił do składu Tanz- und Schauorchester Maksa Reichelta. Mając zaledwie dwadzieścia jeden lat, stworzył pierwszy własny zespół – Quintett 61, z którym w 1963 roku zaliczył debiut fonograficzny (EP „Quintett 61”). Od tej pory poszło już z górki. Dwa lata po Kwintecie narodził się Sekstet (pozostały po nim trzy single), a chwilę później pierwsza orkiestra, którą kierował – Modern Jazz Big Band 65. Z nią wydał dwa koncertowe longplaye: „Modern Jazz Big Band 65” oraz „Manfred Krug und die Modern Jazz Big Band 65” (oba w 1966 roku). W 1970 roku ukazała się natomiast, sygnowana jedynie nazwiskiem Klausa, płyta „Für Fenz”, która z jednej strony zawierała muzykę bliską stylistyce easy listening, z drugiej – skręcała w stronę jazz-rocka. Kolejnym etapem w karierze trębacza stało się powołanie do życia w 1970 roku nowej orkiestry, której nazwa brzmiała Klaus Lenz Big Band. Jej lider, jak już wiemy, był zawsze otwarty na współpracę z innymi wykonawcami; wkrótce doszło więc do mariażu kierowanej przez niego formacji z zespołem Modern Soul Band, na czele którego stał puzonista Gerhard Laartz. To on stworzył grupę pod koniec lat 60.; początkowo występowała ona jednak pod szyldem Modern Septett i skupiała się głównie na graniu coverów z repertuaru Chicago i Blood, Sweat & Tears. Zmiany składu były częste, trudno więc było mówić o jakiejś stabilizacji czy choćby nagraniu płyty. Drogę ku temu otworzyła dopiero propozycja Lenza, który w pewnym sensie wziął Modern Soul Band pod swoje skrzydła, oznajmiając o powstaniu… Klaus Lenz – Modern Soul – Big Band. Ta kooperacja – głównie koncertowa – trwała przez cztery lata: od 1973 do 1977 roku. Chociaż w tym czasie oba podmioty działały także na własną rękę. Pamiątką po współpracy pozostała natomiast wydana w 1974 roku przez Amigę – monopolistę na wschodnioniemieckim rynku płytowym – płyta długogrająca zatytułowana po prostu „Klaus Lenz – Modern Soul – Big Band”. Trafiły na nią fragmenty koncertu, jaki orkiestra – wraz z występującymi gościnnie wokalistami – dała rok wcześniej (dokładnie 5 kwietnia) w drezdeńskim Muzeum Higieny. Na krążek trafiły trzy kompozycje instrumentalne i dwie piosenki, którymi podzieli się Uschi Brüning i Klaus Nowodworski (niekiedy można spotkać nieco inną pisownię nazwiska – Nowodworsky). Uschi urodziła się w Lipski w 1947 roku, karierę zaczęła od występów w amatorskiej grupie wokalnej Studio Team. Studia muzyczne odbyła w Zwickau i Berlinie, potem związała się z zespołem pianisty Günthera Fischera i orkiestrą Lenza. Nowodworski natomiast przyszedł na świat w 1940 roku, był zatem rówieśnikiem Klausa; śpiewał soul i rock, zajmował się jazzem. Zmarł, mając zaledwie sześćdziesiąt jeden lat, na nowotwór ośrodkowego układu nerwowego. Niewiele pozostawił po sobie nagrań, co pozwala chyba stwierdzić, że był jednym z licznych niewykorzystanych talentów. Poza nimi orkiestra Lenza składała się przede wszystkim z rozbudowanej sekcji dętej (aż dziesięciu muzyków!), a skład uzupełniali jeszcze klawiszowiec Mario Peters, gitarzysta Eberhard Klunker, dwaj basiści Eugen Hahn i Jörg Dobersch oraz perkusista Karl-Jürgen Rath. Klaus, który był liderem zespołu, należał jednak do artystów dających możliwość wykazania się swoim współpracownikom; chętnie sięgał więc po ich kompozycje, jak również dawał im możliwość wykazania się w czasie licznych partii solowych. Grzechem byłoby zresztą, gdyby robił inaczej; miał przecież u swego boku twórców tej miary, co saksofonista Axel-Glenn Müller czy puzoniści Conrad (Conny) Bauer i Gerhard Laartz. Album otwiera najdłuższy w całym zestawie, prawie piętnastominutowy, wielowątkowy utwór „Soul Five” autorstwa Conrada Bauera. Zaczyna się on od króciutkiej introdukcji dęciaków (wspomaganych przez perkusję), po której z całej sekcji na polu boju pozostaje tylko puzon Bauera, grającego bardzo nastrojowo i zarazem niepokojąco. Kilkadziesiąt sekund później powracają jego koledzy i stopniowo robi się coraz bardziej dynamicznie. Ciekawie jest głównie dlatego, że dziesięcioosobowa sekcja dęta została podzielona na podgrupy, które grając unisono, prowadzą ze sobą dialog; w tym samym czasie na drugim planie pojawia klimatyczna partia fortepianu elektrycznego Petersa. Część drugą kompozycji otwiera natomiast solowy improwizowany popis Joachima Graswurma na skrzydłówce, który tak bardzo przypadł do gustu słuchaczom, iż postanowili oni uhonorować artystę prawdziwą – i jak najbardziej zasłużoną – owacją. Kolejny wątek ponownie zapoczątkowuje Peters, ale tym razem na organach, po nim z kolei przebija się flet Axela Gothego, którego z czasem znów zaczynają wspomagać pozostali koledzy. Po Gothem możliwość zaprezentowania swoich umiejętności otrzymuje Eberhard Klunker; jego gitarowa solówka przenosi nas ze świata jazzu do świata rocka, co – sądząc po reakcji widowni – również przez nią zostało przyjęte z entuzjazmem. W ostatniej części znów pojawia się cała sekcja dęta, której ton nadaje… rozpędzona perkusja Karla-Jürgena Ratha. To do niego tak naprawdę należy ostatnie słowo! „Soul Five” okazuje się więc doskonałym otwarciem, podczas którego słuchacze poznają praktycznie wszystkich solistów orkiestry. Chwilę później na scenie pojawia się Uschi Brüning, aby zaśpiewać, głównie przy akompaniamencie fortepianu akustycznego Petersa, soulowo-bluesową pieśń Roberty Flack „Reverend Lee” (kompozycja Eugene’a McDanielsa do muzycznego krwioobiegu Stanów Zjednoczonych weszła trzy lata wcześniej i z miejsca stała się klasykiem, podbijając także inne kontynenty i kraje). Niemal ośmiominutowy „Reminiszenz an D.E.” to z kolei kompozycja lidera big bandu. Do której zresztą powrócił on kilka lat później, nagrywając jej nową wersję na potrzeby albumu „Fusion” (1978), powstałego już po wyjeździe do Republiki Federalnej Niemiec. Podobnie jak w „Soul Five” najpierw pojawiają się na krótko wszystkie dęciaki, które jednak szybko oddają pole basiście (tylko któremu?) i organiście. Wracają pod koniec drugiej minuty, a na plan pierwszy przebija się po raz kolejny Graswurm ze swoją skrzydłówką, po którym pałeczkę przejmuje grający na saksofonie altowym Rainer Gäbler. Po dwóch okazałych solówkach na finał orkiestra wraca do punktu wyjścia, spinając całość klamrą. Po tym popisie instrumentalnym przychodzi kolej na następną piosenkę, tym razem zaśpiewaną przez Klausa Nowodworskiego – „Song of an Impatiencer”. Tym razem nie jest to anglosaski klasyk, ale oryginale dzieło saksofonisty Axela-Glenna Müllera, do którego angielski tekst dopisał sam wokalista. „Song of an Impatiencer” to typowa „czarna”, soulowa piosenka, której kolejne zwrotki przetykane są krótkimi wstawkami solowymi – najpierw saksofonu Müllera, a następnie puzonu Sieghardta Schuberta. Cały album wieńczy utwór o znaczącym tytule – „Fusion”. Wyszedł on spod ręki Lenza, nie ma jednak nic – poza tytułem oczywiście – wspólnego z numerem, jaki znalazł się w 1978 roku na pierwszej płycie projektu Klaus Lenz Jazz & Rock Machine (tę późniejszą „Fuzję” skomponował wschodnioniemiecki pianista jazzowy Wolfgang Fiedler). To zarazem pierwszy (i ostatni) numer, w którym wreszcie zaistniał twórca orkiestry. Od pierwszych sekund rozbrzmiewa trąbka Lenza, której partia wspaniale się rozwija. Także wówczas gdy dołącza reszta big bandu, tłumiąc dźwięki instrumentu solowego. Przez kolejne minuty sekcja dęta, podobnie jak to było w „Soul Five”, prowadzi zajęcia w podgrupach, by na finał lojalnie ustąpić miejsca liderowi i grającemu na fortepianie elektrycznym Petersowi. „Klaus Lenz – Modern Soul – Big Band” to pierwsza z doskonałych płyt tego artysty, na których starał się połączyć modern jazz i brzmienia orkiestrowe z fusion. Nic więc dziwnego, że zwrócili na niego uwagę organizatorzy Jazz Jamboree i w następnym roku wschodnioniemiecki big band pojawiła się na festiwalowej scenie w Sali Kongresowej Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie. Jednocześnie też Polskie Nagrania wydały kolejną płyę orkiestry. Ale o niej następnym razem… ![]() 10 sierpnia 2019 Skład: Uschi Brüning – śpiew (2) Klaus Nowodworski – śpiew (4) Klaus Lenz – lider, trąbka Claus Dieter Knispel – trąbka Joachim Graswurm – trąbka, skrzydłówka Rainer Gäbler – saksofon altowy Axel Gothe – saksofon barytonowy, flet Axel-Glenn Müller – saksofon tenorowy Caspar Hansmann – saksofon tenorowy Conrad Bauer – puzon Gerhard Laartz – puzon Sieghardt Schubert – puzon Eberhard Klunker – gitara elektryczna Mario Peters – fortepian elektryczny, fortepian, organy Eugen Hahn – gitara basowa Jörg Dobersch – gitara basowa Karl-Jürgen Rath – perkusja |
Coś w tym musi być! Ukazujące się w serii „Can Live” angielskie koncerty Can wybijają się zdecydowanie ponad inne. Wydany trzy lata temu „Live in Brighton 1975” to prawdziwe arcydzieło, a tegoroczny „Live in Aston 1977” niewiele mu ustępuje. Ale czy może być inaczej, skoro muzycy biorą na warsztat między innymi tak wspaniały utwór, jak „Vitamin C”?
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj jedyny longplay czechosłowackiej formacji Studio 5 wibrafonisty Karela Velebnego, na której gruzach powstał zespół SHQ.
więcej »Na wydanym w 1977 roku albumie „Saw Delight” skład Can został poszerzony do sekstetu. Uzupełnili go bowiem dwaj instrumentaliści (rodem z Jamajki i Ghany), którzy nie tak dawno przewinęli się przez brytyjską formację Traffic. Nie wpłynęło to jednak na uczynienie jej muzyki progresywną czy jazzrockową, stała się za to dużo bardziej etniczna. Co w paru utworach przyniosło całkiem sympatyczny efekt.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Narodziny legendy
— Sebastian Chosiński
Neurotyczny pies wymaga szczególnej uwagi
— Sebastian Chosiński
Wielebny Karel i jego przyjaciele
— Sebastian Chosiński
Gdyby Corea urodził się w Słowacji…
— Sebastian Chosiński
„Praska Wiosna”, praska jesień
— Sebastian Chosiński
Płyń, Pavel, płyń!
— Sebastian Chosiński
Jak to jest płynąć „trzecim nurtem”…
— Sebastian Chosiński
Siła jazzowych orkiestr
— Sebastian Chosiński
Brom w wersji fusion
— Sebastian Chosiński
Praga pachnąca kanadyjską żywicą
— Sebastian Chosiński
Świat taki mały, a jego pępkiem jest Girona
— Sebastian Chosiński
PRL w kryminale: Czarna i złota młodzież PRL-u
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Zaśpiewaj na do widzenia o świcie
— Sebastian Chosiński
Klasyka kina radzieckiego: Sama przeciwko wszystkim
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: I przysięgam, że cię nie opuszczę…
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Wejście w dorosłość
— Sebastian Chosiński
„Kobra” i inne zbrodnie: Wilcze jagody niosą śmierć
— Sebastian Chosiński
Nie taki krautrock straszny: I jeszcze raaaz… i jeszcze dwaaa…
— Sebastian Chosiński
East Side Story: Na szczyt!
— Sebastian Chosiński
Perły ze skazą: Homo homini lupus est
— Sebastian Chosiński