Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Zoo
‹Hard Times, Good Times›

EKSTRAKT:80%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułHard Times, Good Times
Wykonawca / KompozytorZoo
Data wydania1972
Wydawca Riviera
NośnikWinyl
Czas trwania38:36
Gatunekjazz, rock
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Ian Bellamy, Michel Ripoche, Daniel Carlet, André Hervé, Michel Hervé, Christian Devaux, Kaye Gardner, Rosetta Hightower, Yvonne „Sue” Wheatman, Heather „Sunny” Wheatman, Juanita Franklin
Utwory
Winyl1
1) What Am I to Be05:58
2) Down in Memphis03:48
3) Captain03:54
4) Faces04:41
5) Delusions and Dreams03:10
6) Four Strings03:59
7) Second-Class Games03:58
8) Hard Times, Good Times03:26
9) Queen of the Green Eyes03:24
10) La feuille02:18
Wyszukaj / Kup

Non omnis moriar: W ciężkich czasach trzeba szukać dobra

Esensja.pl
Esensja.pl
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj po raz trzeci (i być może ostatni) francuski zespół jazzrockowy Zoo.

Sebastian Chosiński

Non omnis moriar: W ciężkich czasach trzeba szukać dobra

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj po raz trzeci (i być może ostatni) francuski zespół jazzrockowy Zoo.

Zoo
‹Hard Times, Good Times›

EKSTRAKT:80%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułHard Times, Good Times
Wykonawca / KompozytorZoo
Data wydania1972
Wydawca Riviera
NośnikWinyl
Czas trwania38:36
Gatunekjazz, rock
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Ian Bellamy, Michel Ripoche, Daniel Carlet, André Hervé, Michel Hervé, Christian Devaux, Kaye Gardner, Rosetta Hightower, Yvonne „Sue” Wheatman, Heather „Sunny” Wheatman, Juanita Franklin
Utwory
Winyl1
1) What Am I to Be05:58
2) Down in Memphis03:48
3) Captain03:54
4) Faces04:41
5) Delusions and Dreams03:10
6) Four Strings03:59
7) Second-Class Games03:58
8) Hard Times, Good Times03:26
9) Queen of the Green Eyes03:24
10) La feuille02:18
Wyszukaj / Kup
Pomiędzy wydaniem „Zoo” (1969) a „I Shall Be Free” (1970) minął rok. Na następny – trzeci w kolejności – album francuskiej formacji, „Hard Times, Good Times”, trzeba było czekać dwa lata. Nie oznacza to jednak, że muzycy w tym czasie próżnowali. Bardzo chętnie brali bowiem na siebie także obowiązki zespołu akompaniującego innym artystom. Tym sposobem w ciągu zaledwie kilkunastu miesięcy ich dyskografia powiększyła się o cztery longplaye (na okładkach których nazwa Zoo jednak się pojawia): „Amour anarchie” (1970) i „La solitude” (1971) Léo Ferrégo, „Visage” (1971) Nicoletty Grisoni oraz „Fire and Ice [On the Greek Side of My Mind]” (1971) Greka Demisa Roussosa. Kiedy już zaspokoili potrzeby innych wykonawców, mogli wreszcie pomyśleć o działaniu na własne konto.
Po publikacji „I Shall Be Free” w składzie Zoo zaszła jedna zmiana personalna: z grupą rozstał się gitarzysta Michel Bonnecarrère. Na jego miejsce nie przyjęto nikogo nowego. Być może zabrakło na to czasu, a może po prostu André Hervé uznał, że nie ma takiej potrzeby, bo przecież w razie konieczności to on może sięgnąć po gitarę. I tak właśnie się stało; do swoich podstawowych obowiązków klawiszowca André dorzucił dodatkowe. W efekcie na „Hard Times, Good Times” można usłyszeć go grającego na – uwaga! uwaga! – gitarze solowej, gitarze akustycznej, organach Hammonda, fortepianie akustycznym, elektrycznym pianie Fendera, syntezatorze analogowym V.C.S. 3 oraz instrumentach perkusyjnych, jak również śpiewającego w chórku. Robi wrażenie, prawda?
Przy dokonaniach André wyczyny pozostałych muzyków wypadają ubogo. I to mimo że Michel Ripoche zagrał na skrzypcach elektrycznych, saksofonie tenorowym i puzonie, a Daniel Carlet – na tradycyjnych skrzypcach, saksofonach tenorowym, barytonowym i sopranowym oraz flecie. Co też musi wzbudzać podziw. Pozostali muzycy pozostali natomiast wierni swoim podstawowym obowiązkom, co oznacza, że Brytyjczyk Ian Bellamy skupił się na śpiewaniu, Michel Hervé na gitarze basowej, a Christian Devaux na perkusji. nie zabrakło też gości. Tak się złożyło, że tym razem były to same panie. W piosence otwierającej album („What Am I to Be”) zaśpiewał czteroosobowy chórek, w skład którego weszły Amerykanki Kaye Gardner i Rosetta Hightower oraz Brytyjki z duetu wokalnego Sue & Sunny, czyli siostry Wheatman – Yvonne i Heather. Z kolei w „Delusions and Dreams” Bellamy’emu towarzyszy czarnoskóra śpiewaczka soulowa z Londynu, Juanita Franklin.
Sesja, której owocem okazał się album „Hard Times, Good Times”, miała miejsce w styczniu 1972 roku w dobrze znanym francuskim zespołom rockowym i jazzowym studiu mieszczącym się w pałacu we wsi Herouville (przypomnę tylko, że nagrywali tam najwięksi artyści, w przyszłości także z innych krajów europejskich i ze Stanów Zjednoczonych). Płytę po raz kolejny wydała oficyna Riviera, z którą Zoo wiązał stały kontrakt. Tradycyjnie nie jest to długie wydawnictwo – trwa poniżej trzydziestu dziewięciu minut, chociaż trafiło na nie aż dziesięć kompozycji. Powtórzyło się więc to samo, co miało już miejsce przy okazji „I Shall Be Free”: brytyjski wokalista i francuscy instrumentaliści zdecydowali się na utwory krótkie, ale za to bardzo wyraziste. Stylistycznie – ponownie – bardzo różnorodne, ale zagrane z większą pewnością siebie i determinacją.
Rozrzut gatunkowy jest spory: od jazz rocka, poprzez progres, soul i funk, aż do hard rocka i folku. I to wszystko na płycie tego samego wykonawcy w ciągu niespełna czterdziestu minut! Przyjrzyjmy się zatem, jak to wygląda w szczegółach. Otwierający krążek „What Am I to Be” to najdłuższy numer na longplayu (sześć minut), więc sporo musi się w nim dziać. Początek jest jednak zaskakująco delikatny: gitarze akustycznej towarzyszą flet i fortepian; do tego dochodzą subtelny śpiew i „ciepły” bas. Nawet kiedy w chórku rozbrzmiewa żeński kwartet wokalny, balladowy nastrój nie znika. Co najwyżej robi się bardziej soulowo. A to jeszcze wcale nie wszystkie atrakcje. W drugiej części utwory jesteśmy bowiem świadkami ekscytującego duetu skrzypcowo-fletowego, po którym pojawia się solówka gitary tak wyrafinowana, że aż trudno uwierzyć, że nie jest to podstawowy instrument grającego na niej muzyka. Podsumowując: „What Am I to Be” to kapitalna progresywna ballada z intensywnymi soulowymi naleciałościami. Początek – można by rzec – wymarzony!
W „Down in Memphis” sekstet podążą wyznaczoną już wcześniej „czarną” ścieżką, ale bardzo dba o to, aby nie powielać schematów. Skutkiem tego podstawowe instrumentarium, nie licząc oczywiście sekcji rytmicznej, stanowią tu mocno „kwasowe” organy Hammonda oraz grające unisono dęciaki. W trzecim w kolejności „Captain” instrumenty dęte pozostają na swoim eksponowanym miejscu, lecz zmienia się całe otoczenie wokół nich. Przede wszystkim zespół podkręca dynamikę, wykorzystując do tego patenty stricte rockowe i bluesowe. Uwagę po raz kolejny przykuwa partia solowa Andrégo na gitarze, który nadzwyczaj swobodnie i płynnie przechodzi od bluesa do hard rocka. To, bez najmniejszych wątpliwości, najbardziej energetyczny utwór na płycie, a przyczyniają się do tego jeszcze zadziorne skrzypce elektryczne, którymi Michel Ripoche postanowił wzbogacić finał kompozycji.
Stronę A longplaya zamyka utwór „Faces”, którego twórcą jest człowiek spoza zespołu – francuski wokalista rockowy Emmanuel Booz; tekst napisał natomiast Boris Bergman, którego członkowie Zoo poznali doskonale, współpracując z Nicolettą Grisoni i Eddy Mitchellem. Ich dziełko (niespełna pięciominutowe) ma nieco inny charakter. Więcej w nim wtrętów musicalowych i filmowo-ilustracyjnych. Ripoche wzbogacił je o solo skrzypcowe, natomiast André Hervé o popis organowy oraz zaskakujący – z czasem nabierający energii – jazzowy duet fortepianowy, w którym wykorzystał zarówno instrument akustyczny, jak i piano Fendera. W wybranym na otwarcie strony B „Delusions and Dreams” zespół powraca na rockowo-soulowe ścieżki, lecz i tu nie brakuje ekscytujących niespodzianek. Dowody? Chociażby wygenerowane syntezatorowo orkiestrowe smyczki oraz przecinające je wstawki na flecie i puzonie.
To, co najciekawsze muzycy zostawili jednak na koniec: to frywolny flet Carleta na tle podniosłych dęciaków. Trzeba przyznać, że osoba odpowiedzialna za aranżację „Delusions and Dreams” wykazała się nadzwyczajnym talentem! Poprzednią płytę Zoo wieńczył numer country, na kolejnej pojawił się natomiast kawałek czysto folkowy. To właśnie „Four Strings”, który powstał głównie po to, jak podejrzewam, aby panowie Ripoche i Carlet mogli pograć sobie w duecie. To klasyczny bretoński (a więc i taneczny) folk, ale zagrany na rockową modłę. Im bliżej końca – tym cięższy i energetyczniejszy. Jakby zespół hardrockowy postanowił dla odmiany odłożyć na bok gitary i zamiast nich wykorzystać w tym samym celu skrzypce. Z kolei w „Second-Class Games” progresywny, pełen rozmachu podkład instrumentalny miesza się z popowym śpiewem Bellamy’ego, lecz największą wartością tej kompozycji staje się powracający, wpadający w ucho motyw na flecie.
Utwór tytułowy, który jednoznacznie przywodzi na myśl Led Zeppelin i jego „Good Times, Bad Times”, chyba nieprzypadkowo nosi właśnie takie miano – jest to bowiem najbardziej hardrockowy numer na „Hard Times, Good Times” i nie mogą tego zmienić nawet wykorzystane w nim dęciaki. Jeżeli myślicie, że to już koniec niespodzianek, to oczywiście jesteście w błędzie. Zostały przecież jeszcze dwie kompozycje. W „Queen of the Green Eyes” dominują wpływy psychodelii; by wrażenie niesamowitości było silniejsze, głos Iana został mocno przetworzony i umieszczony na dalekim planie, na pierwszym natomiast harcują sobie dwaj skrzypkowie – być może nawet trochę podrażnieni, jakby udzielała im się nerwowość basisty i bębniarza. Niecodzienne jest również instrumentalne zwieńczenie albumu, czyli oparty na perkusjonaliach i modulowanym brzmieniu syntezatora „La feuille”. Rzeczywiście ulotny jak liść – opadający, znikający… Niebawem zresztą zniknął ze sceny sam zespół.
André i Michel Hervé starali się jeszcze wskrzesić go ze swoimi braćmi Joëlem i Stéphanem oraz pochodzącą z Kanady wokalistką (o polskich korzeniach) Marią Popkiewicz. Temu właśnie miała służyć „rodzinna” Zön Orchestra Unlimited (w skrócie Z.O.U), która pozostawiła po sobie jednak tylko jedną płytę – nagrany jesienią 1974 roku longplay „Z.O.U”. To, co nastąpiło później, jest już zupełnie inną opowieścią.
koniec
7 sierpnia 2021
Skład:
Ian Bellamy – śpiew
Michel Ripoche – skrzypce elektryczne, saksofon tenorowy, puzon
Daniel Carlet – skrzypce, saksofon tenorowy, saksofon barytonowy, saksofon sopranowy, flet
André Hervé – gitara elektryczna, gitara akustyczna, organy Hammonda, fortepian, fortepian elektryczny, syntezator analogowy, chórek, instrumenty perkusyjne
Michel Hervé – gitara basowa, instrumenty perkusyjne
Christian Devaux – perkusja

gościnnie:
Kaye Gardner – chórek (1)
Rosetta Hightower – chórek (1)
Yvonne „Sue” Wheatman – chórek (1)
Heather „Sunny” Wheatman – chórek (1)
Juanita Franklin – śpiew (5)

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Nie taki krautrock straszny: Czas (smutnych) rozstań
Sebastian Chosiński

22 IV 2024

Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.

więcej »

Non omnis moriar: Praga pachnąca kanadyjską żywicą
Sebastian Chosiński

20 IV 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj wspólny album czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma i kanadyjskiego trębacza Maynarda Fergusona.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Nie zadzieraj z Czukayem!
Sebastian Chosiński

15 IV 2024

W latach 1968-1971 życie muzyków Can ogniskowało się wokół pracy. Mieszkając w Schloß Nörvenich, praktycznie nie wychodzili ze studia. To w którymś momencie musiało odbić się na kondycji jeśli nie wszystkich, to przynajmniej niektórych z nich. Pewien kryzys przyszedł wraz z sesją do „Ege Bamyasi” i nie wiadomo, jak by to wszystko się skończyło, gdyby sprawy w swoje ręce nie wziął nadzwyczaj zasadniczy Holger Czukay.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.