WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić |
Great Scott!Michał Chaciński, Sebastian Chosiński, Piotr Dobry, Alicja Kuciel, Jarosław Loretz, Konrad Wągrowski, Kamil Witek
Michał Chaciński, Sebastian Chosiński, Piotr Dobry, Alicja Kuciel, Jarosław Loretz, Konrad Wągrowski, Kamil WitekGreat Scott!Historia zemsty i odzyskiwania dawno utraconej godności. Było? Było, ale rzadko kiedy z takim ładunkiem emocjonalnym, takim realizmem i chyba jeszcze nigdy w tak mistrzowskiej formie (Scott eksperymentował z nią po raz pierwszy w krótkometrażówce „Beat the Devil” z produkowanego przez BMW cyklu „Hire” z Clivem Owenem – warto zobaczyć). Do tego aktorscy geniusze trzech pokoleń: na pierwszym planie Denzel Washington i Dakota Fanning (ależ między tym dwojgiem iskrzy!), na drugim Christopher Walken (w rzadkiej dla siebie roli pozytywnej). Prawdziwy majstersztyk kina sensacyjnego. Piotr Dobry Wyobraźcie sobie, że nadpobudliwe ruchowo dziecko dorywa się do blendera, wrzuca do niego kilogram różnokolorowych cekinów, garść tiktaków, dwie żaby oraz zwój podpalonych kapiszonów, po czym podłącza ustrojstwo do prądu. To, co zaczyna w środku wirować, przypomina właśnie „Domino”. Ten film to taki kolorowy kipisz, melanż na granicy oczopląsu, rodzaj aktorskiego komiksu przeznaczonego dla pokolenia wychowanego na MTV, nawykłego do chłonięcia poszatkowanego, skaczącego obrazu muzycznych klipów. W tym filmie nic nie stoi w miejscu. Montażysta, który najwyraźniej zerwał się ze smyczy Scottowi, rzucił się z pasją do cięcia i przemontowywania obrazu tak, by nie zostało bodaj jedno nieprzerwane ujęcie trwające dłużej niż sekundę. W efekcie sceny przesłuchania zasypywane są utopionymi w sepiowej żółci obrazami retrospekcyjnymi, które w konwulsyjnych podrygach są spychane z ekranu sinozielonymi sekwencjami różnych akcji przeprowadzanych przez bohaterkę, sławną najemniczkę, Domino Harvey, po których to sekwencjach znowu wskakuje żółć retrospekcji i rollercoaster wspomnień. Do tego dochodzą skoki obrazu, zwolnione bądź przyspieszone ujęcia, a swoje trzy grosze dorzuca kamerzysta, machając obiektywem z prawa na lewo, z góry na dół i bawiąc się ogniskową obrazu. A przecież jeszcze są rozliczne, podawane pisemnie informacje, wyskakujące w najdziwniejszych momentach i znikające w takim pośpiechu, że wystarczy na pół sekundy odwrócić wzrok, i już kawałek fabuły ucieka, i już można się pogubić. A mimo to, jak się już wsiąknie w fabułę, trudno oderwać wzrok od obrazu. Ten film ma jakąś hipnotyczną moc. Jego rozedrgana forma, poniekąd stanowiąca surogat wartkiej akcji, potrafi w magiczny sposób przykuć do ekranu, wcisnąć w fotel, zachwycić niesamowitymi zdjęciami i ułożoną z malutkich klocuszków, drobiazgowo przemyślaną fabułą. Przekonać, że obcujemy oto z dziełem wysokiej klasy. Szkoda tylko, że dzieło to w istocie rzeczy jest po prostu szurniętym eksperymentem, który wymknął się spod kontroli i zgubił gdzieś po drodze myśl przewodnią. Bo ani to solidna biografia, ani dynamiczny film akcji, ani przejmujący dramat. Szczególnie że Keira Knightley niespecjalnie sobie radzi jako twarda baba pełna seksu. Jarosław Loretz Każdego miłośnika fantastyki „Deja Vu” powinno przyprawić o ból zębów, tymczasem jednak trudno było mi powiedzieć, że żałowałem seansu. Bo film Scotta po prostu „fajnie się oglądało”. Właściwie dlaczego? Przede wszystkim ze względu na Denzela Washingtona, który jest dość rzadkim typem świetnego aktora, sprawiającym przy tym wciąż wrażenie niezwykle sympatycznego gościa. Po prostu trudno go nie lubić – nawet gdy ma tak prostą, schematyczną rolę jak w „Deja Vu”, jego przemiana z cynicznego, zdystansowanego agenta w człowieka zaangażowanego i zdeterminowanego wygląda jak najbardziej wiarygodnie. Po drugie – bo Tony Scott znów okazał się być rzemieślnikiem pierwszej klasy. Początkowa sekwencja eksplozji na promie, w miejskim porcie, w słoneczny dzień, po prostu wciskała w kinowy fotel, film potem przez prawie dwie godziny nie zwalnia tempa ani na chwilę Cóż, dzięki temu nie mamy czasu zastanawiać się nad logiką. Szacunek budzi oryginalny pomysł samochodowego pościgu „w dwóch czasach”: bohater jadący samochodem jednym okiem śledzi sytuację sprzed czterech dni i ściganego terrorystę, a drugim – obecny ruch na szosie. Nie ma też problemu z emocjonalnym zaangażowaniem się w historię – być może zdjęcia dzieci na promie to chwyt banalny, ale niezwykle skuteczny. Choć przyznać jednak trzeba, że po „Spy game” i „Człowieku w ogniu” „Deja vu” dla Tony’ego Scotta to był jednak pewien krok wstecz. Konrad Wągrowski Tym razem niewypał. Film zupełnie bez jaj i bez pazura, niebezpiecznie przypominający pozostałe kaszanki (np: „Kod dostępu”), w których Travolta próbował być zły, zepsuty i twardzielski – tak fabułą jak i kiepską grą aktorską, tutaj jeszcze podkreślaną przez idiotyczną, „bandziorską” charakteryzację. Zupełnie nie wygrano napięcia i dylematów związanych z tym, że protagonista, zwykły, szary człowieczek (dobry na tle Travolty Washington) też ma grzeszki na sumieniu. Napięcia zresztą nie ma też w samym porwanym wagonie – niby kogoś zabijają, niby pędzi ten wagon na złamanie karku, ale widza niewiele to obchodzi. Może dlatego, że ten rozpędzony wagon zostaje uratowany ot tak sobie, nie wiedzieć czemu? Równie bezpłciowa i zupełnie niesatysfakcjonująca, rozegrana na zasadzie deus ex machina, jest scena finałowa. Dobry jest tu tylko pomysł na całą intrygę bandziora – z gruntu współczesny, opierający się na popularnych ostatnio machlojkach finansowych, a co ważniejsze realny i niegłupi. Ale to było za mało na choćby przyzwoity thriller. Jakub Gałka Nie było w ostatnim filmie Tony′ego Scotta wielkich fajerwerków. Wielka w tym chyba odwaga scenarzysty, który oparł się wszelkim współczesnym pokusom, by na pokład pociągu („dla podkręcenia napięcia”) wpuścić grupę terrorystów, a w jednym z wagonów ukryć co najmniej bombę atomową. Nie, tym razem mieliśmy w miarę zwykły pociąg, zawierający co prawda łatwopalne chemikalia (realne zagrożenie musi być), ale uciekający nie na skutek wielkiego spisku, ale niedbalstwa i głupoty. I ten pociąg trzeba było zatrzymać, którego to zadania podjął się niezawodny (i jak zwykle bardzo charyzmatyczny, nawet w roli kolejowego maszynisty z 28-letnim stażem) Denzel Washington, któremu towarzyszył nieco stłamszony, choć nadal sympatyczny Chris Pine. I choć od początku wiedzieliśmy, jak to się skończy, reżyserska precyzja Scotta i ciekawe przeplatanie kina akcji z quasi-dokumentalną relacją telewizyjną doskonale trzymała w napięciu do samego końca. Warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz. Ostatni film Tony′ego Scotta konfrontuje odważny, kreatywny i budzący sympatię ciężko pracujący lud Ameryki z biznesmenami, którzy podczas golfa podejmują błędne decyzje. Taki znak naszych czasów, szkoda, że nie dowiedzieliśmy się, czy mający na dłużej zagościć w twórczości Scotta. Filmem o uciekającym pociągu zamknął swą reżyserską drogę. Konrad Wągrowski |
Jedna drobna uwaga. Wesley Snipes w "Strefie zrzutu" był pozytywnym, a nie czarnym charakterem.
Podobnie w "Pasażer 57" - był agentem ochrony, próbującym powstrzymać psychopatę przejmującego samolot.
"Prawdziwy romans" pierwszy raz widziałem w "złotych czasach" VHS - wersja co prawda "nieco" odbiegała jakością od jakiegokolwiek standardu (z racji którejś tam z kolei kopii) ale wrażenie jakie wywarł na mnie ten film było ogromne. W dodatku, jako że wersja była tłumaczona amatorsko nikt się nie oglądał na to, co wypada a co nie wypada przetłumaczyć więc słychać było wszystko bez "motylonogiego" filtru - znakomicie wpasowane w klimat filmu mięsko bryzgało aż miło ;) Poza tym w filmie jest taka obsada że podobnej w jednym obrazie już nie dałby rady dziś chyba nikt zebrać... Gwiazdy (albo wschodzące gwiazdy ;) ) grają nawet w krótkich epizodach. Ech, cały ten film to cudeńko i katalog pamiętnych scen - jak choćby ta cudowna riposta jaką Floyd rzuca ze swej ulubionej kanapy za morderczym zimnym mafijnym cynglem ;)
"Ostatni skaut" jest zaś w moim osobistym rankingu najlepszym filmem z Brucem WiIlisem i kropka :)
Szkoda, że przedwcześnie odszedł ktoś, kto potrafił tak czarować na rozrywkowym srebrnym ekranie...
Ale tam jest napisane:
coraz częściej w tamtym czasie pojawiał się jako czarny – dosłownie i w przenośni – charakter w kinie akcji,
co nie znaczy, że zawsze.
Szkoda, że podsumowanie dokonań Tony'ego Scotta to jedynie zlepek krótkich recenzyjek, które w kilku przypadkach rażą wręcz ignorancją. Pan Chosiński nazwaniem "Odwetu" koszmarkiem odwalił nieprawdopodobną kompromitację, a jego argumentacja przypomina wypociny z cyklu "ta płyta producenta muzyki techno jest fatalna, bo nie ma w niej gitar". Nie lepiej mu poszło z podsumowaniem "Ostatniego skauta", który jest filmem może mniej znanym od "Szklanej pułapki", ale ikonicznym w swoim gatunku. No i tekst o tym, że w "Domino" Tony nie przypilnował montażysty woła o pomstę do nieba. Robicie podsumowanie działalności reżysera, a nie wiecie, że gość uczestniczył przy montażu każdego swojego filmu, a często go sam przemontowywał? Mało tego - rozstawiał kamery, ustawiał oświetlenie, przygotowywał plan zdjęciowy na wiele godzin przed przybyciem reszty ekipy. Nazwaliście tekst "Great Scott!", a nie potraficie nawet w jednym zdaniu ukazać tej "wielkości". Więc po cholerę ten tekst? Chyba tylko na potrzeby pozycjonowania w Google.
Gdy w lutym 1967 roku Teatr Sensacji wyemitował „Cichą przystań” – ostatni odcinek „Stawki większej niż życie” – widzowie mieli prawo poczuć się osieroceni przez Hansa Klossa. Bohater, który towarzyszył im od dwóch lat, miał zniknąć z ekranów. Na szczęście nie na długo. Telewizja Polska miała już bowiem w planach powstanie serialu, na którego premierę trzeba było jednak poczekać do października 1968 roku.
więcej »Tak to jest, jak w najbliższej okolicy planu zdjęciowego nie ma najmarniejszej nawet knajpki.
więcej »Domino – jak wielu uważa – to takie mniej poważne szachy. Ale na pewno nie w trzynastym (czwartym drugiej serii) odcinku teatralnej „Stawki większej niż życie”. tu „Partia domina” to nadzwyczaj ryzykowna gra, która może kosztować życie wielu ludzi. O to, by tak się nie stało i śmierć poniósł jedynie ten, który na to ewidentnie zasługuje, stara się agent J-23. Nie do końca mu to wychodzi.
więcej »Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
Zemsty szpon
— Jarosław Loretz
Weekendowa Bezsensja: 10 jeszcze bardziej twardzielskich wcieleń Denzela Washingtona
— Jakub Gałka
Weekendowa Bezsensja: 10 twardzielskich wcieleń Denzela Washingtona
— Jakub Gałka
SPF – Subiektywny Przegląd Filmów (18)
— Konrad Wągrowski
Cyrk na… szynach
— Ewa Drab
Do kina marsz: Listopad 2010
— Esensja
50 najlepszych filmów o miłości
— Esensja
SPF – Subiektywny Przegląd Filmów (8)
— Jakub Gałka
10 najciekawszych filmow o kidnaperach
— Jakub Gałka
Co nam w kinie zagra… w 2009 roku (1)
— Jakub Gałka
Fajnie się ogląda
— Konrad Wągrowski
Czas zatrzymuje się dla jazzmanów
— Sebastian Chosiński
Płynąć na chmurach
— Sebastian Chosiński
Ptaki wśród chmur
— Sebastian Chosiński
„Czemu mi smutno i czemu najsmutniej…”
— Sebastian Chosiński
Pieśni wędrujące, przydrożne i roztańczone
— Sebastian Chosiński
W kosmosie też znają jazz i hip hop
— Sebastian Chosiński
Od Bacha do Hindemitha
— Sebastian Chosiński
Z widokiem na Manhattan
— Sebastian Chosiński
Duńczyk, który gra po amerykańsku
— Sebastian Chosiński
Awangardowa siła kobiet
— Sebastian Chosiński
Szkoda. Dla mnie największa strata kina w tym roku. Kręcił mało i nierówno ale zawsze czekałem z nadzieją że będzie kolejny "ostatni skaut". A "Niepowstrzymany" był zaskakująco dobrym finałem kariery.