Dom niespokojnej starości [Giancarlo Berardi, Sergio Toppi „Julia - Przygody kryminolożki: Wieczny odpoczynek” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl W „Wiecznym odpoczynku” – najnowszej, przynajmniej z polskiej perspektywy, odsłonie przygód kryminolożki Julii Kendall – cofamy się praktycznie do początków serii. Jest to bowiem tom jedenasty (z niemal trzystu), który oryginalnie ukazał się… dwadzieścia cztery lata temu. Nie to jest jednak jego największym problemem. Bardziej przeszkadza fakt, że scenarzysta nie miał dobrego konceptu na to, jak zwieńczyć dochodzenie dotyczące wyjątkowo makabrycznej zbrodni.
Dom niespokojnej starości [Giancarlo Berardi, Sergio Toppi „Julia - Przygody kryminolożki: Wieczny odpoczynek” - recenzja]W „Wiecznym odpoczynku” – najnowszej, przynajmniej z polskiej perspektywy, odsłonie przygód kryminolożki Julii Kendall – cofamy się praktycznie do początków serii. Jest to bowiem tom jedenasty (z niemal trzystu), który oryginalnie ukazał się… dwadzieścia cztery lata temu. Nie to jest jednak jego największym problemem. Bardziej przeszkadza fakt, że scenarzysta nie miał dobrego konceptu na to, jak zwieńczyć dochodzenie dotyczące wyjątkowo makabrycznej zbrodni.
Giancarlo Berardi, Sergio Toppi ‹Julia - Przygody kryminolożki: Wieczny odpoczynek›Na pewno byłoby fajniej (i przede wszystkim dużo bardziej logicznie), gdyby kolejne tomy opowieści o perypetiach Julii Kendall, utalentowanej kryminolożki z Garden City, ukazywały się w Polsce w porządku chronologicznym. Tak było przynajmniej na samym początku, kiedy to do rąk czytelników trafiła trylogia, w której tytułowa bohaterka stara się dopaść okrutną seryjną zabójczynię Myrnę Harrod (patrz: „ Oczy otchłani”, „ Obiekt miłości” oraz „ W umyśle potwora”). Później jednak wydawca zaczął kombinować i przeskakiwać raz o kilka lat do przodu, sięgając po albumy z 2006 („ Walizka pełna śniegu”) bądź 2007 roku („ Żywa lub martwa”), by teraz cofnąć się do końca poprzedniego wieku („Wieczny odpoczynek” ukazał się jako jedenasty spośród dotychczasowych niemal trzystu albumików). Jakby tego było mało, zdecydował się również na mieszanie dwóch cykli: wystartował, zgodnie z kalendarium publikacji, od „Z archiwum spraw kryminalnych”, by potem przeskoczyć do „Przygód kryminolożki”, następnie znów sięgnąć po „Archiwum…”, aby po „ Witaj ponownie, Myrno!” wrócić do „Przygód…”. Pogubiliście się w tym wszystkim? Nic dziwnego, ja także czasami się gubię. Zwłaszcza że w scenariuszach Giancarla Berardiego bardzo istotna jest ewolucja relacji pomiędzy najważniejszymi postaciami. Czytając więc na przykład wydaną w ubiegłym roku „Żywą lub martwą”, dostrzeżecie bez trudu fakt, że panna Kendall i porucznik Alan Webb wyraźnie mają się ku sobie. Z kolei podczas lektury „Wiecznego odpoczynku” możecie ze zdziwieniem przecierać oczy, widząc ich ostre kłótnie. To oczywiste, że polski czytelnik, nieprzyzwyczajony do kupowania co miesiąc komiksu z ulubionej serii (kilka takich prób już podejmowano i żadna na dłużej się nie przyjęła), nie stanie się tak namiętnym odbiorcą opowieści o pięknej kryminolożce jak Włosi, ale to chyba nie stoi na przeszkodzie temu, aby wybierając do publikacji kolejne części, sięgać po nie w ujęciu chronologicznym. Ale dość psioczenia! Wszak, pomijając komiksy, w których pojawia się Myrna Harrod, pozostałe (co można wnioskować z tych, jakie dotąd ukazały się nad Wisłą) są zamkniętymi fabularnie całościami. To sprawia, że brak znajomości wcześniejszych publikacji nie umniejsza w jakiś szczególny sposób radości czerpanej z lektury kolejnych (aczkolwiek mogą nam jednak umykać pewne niuanse). „Wieczny odpoczynek” zaczyna się od bardzo mocnego, wręcz makabrycznego akcentu. W domu spokojnej starości na przedmieściach Garden City zostaje zamordowany jego pensjonariusz. Ba! gdyby staruszka jedynie uduszono czy zadźgano nożem, można by na pewno mówić o okrucieństwie, ale nie wywołałoby to aż takiego szoku. Ciało niemal osiemdziesięcioletniego Donalda Ericsona zostało bowiem po śmierci rozczłonkowane, a jego części rozrzucone po ogrodzie przylegającym do Ośrodka Świętego Jerzego. Głowę na przykład sprzątaczka znalazła w kontenerze na śmierci, a serce – przybite do drzewa. Osobliwy rytuał. Nie dziwi więc, że prokurator postanowił zatrudnić do tej sprawy Julię Kendall, mając nadzieję, że kobieta, zaznajomiwszy się z okolicznościami, stworzy wiarygodny portret psychologiczny zabójcy. Nie jest to łatwe, bo komu mógłby wadzić człowiek i tak znajdujący się – z powodu zaawansowanego raka płuc – jedną nogą w grobie? A jednak ten koszmar jest faktem. Kendall pomaga w prowadzeniu śledztwa porucznikowi Webbowi, z którym – jak już wcześniej wspomniałem – częściej spiera się, niż dochodzi do jakiegoś konsensusu, oraz sierżantowi Benowi Irvingowi, któremu nie przez przypadek nadano ksywkę „Big”. Jak wielu ludzi słusznej postury, jest on jednak z gatunku tych do rany przyłóż, więc w relacjach Julii z Alanem pełni rolę rozjemcy. A powodów do gaszenia pożarów ma kilka, ponieważ panna Kendall – po pierwsze – lubi mieć własne zdanie, a po drugie – dość często, nawet niechcący, pakuje się w tarapaty. A co by to było, gdyby media rozgłosiły, iż policja nie zapewniła bezpieczeństwa współpracującej z nią kryminolożce! Tym bardziej że w tym przypadku funkcjonariusze mają do czynienia z przestępcą, który, jak widać, nie cofnie się przed niczym. A to tylko jeden wątek opowieści, Giancarlo Berardi zawsze bowiem dorzuca poboczne. Tutaj mamy do czynienia jeszcze z kradzieżami samochodów i handlem heroiną, a daleko w tle majaczą także nie do końca legalne machinacje deweloperów. Policja i przy okazji również Julia Kendall mają nad czym łamać sobie głowy. Berardi stara się wszystkie motywy powiązać w jedno, co wypada trochę sztucznie. Zwłaszcza kiedy okazuje się, że – w przeciwieństwie do mniej istotnych elementów śledztwa – ten najważniejszy, czyli okrutna śmierć Donalda Ericsona, wciąż daleki jest od wyjaśnienia. Wtedy włoski scenarzysta decyduje się na rozwiązanie, które szczególnej chwały nie może mu przysporzyć – robi potężny skrót fabularny, zsyła na Julię Kendall olśnienie i tym samym pozwala jej ogłosić, że sprawcą zbrodni jest… Wbrew pozorom nie kelner. Być może Berardi sam doszedł do wniosku, że już tak bardzo zagmatwał sprawę, iż bez interwencji na wzór Aleksandra Macedońskiego w świątyni w Gordion logicznie rozwikłać tego się nie da. Szkoda, ponieważ sprawa takiego kalibru zasługiwała na atrakcyjniejsze zwieńczenie. Rysunki (tym razem autorstwa Sergia Toppiego), do czego komiksy z cyklu „Przygody kryminolożki” zdążyły nas już przyzwyczaić, są czarno-białe. Ich realizm pozwala wprawdzie na śledzenie wydarzeń z zainteresowaniem i bez konieczności domyślania się, co aktualnie rozgrywa się przed naszymi oczyma, ale jednak, zwłaszcza przy formacie zeszytowym opowieści, umyka wiele smaczków. Wystarczy porównać „Wieczny odpoczynek” chociażby z „ Witaj ponownie, Myrno!”. Różnica jest zasadnicza. 
|