25 najlepszych płyt 2011 rokuMiniony rok to mnóstwo dobrych albumów. Nawet wybranie dwudziestu pięciu najlepszych z nich było zadaniem całkiem trudnym, bo wartych tylko wspomnienia krążków można by wymienić co najmniej o kilkanaście więcej.
Michał Perzyna25 najlepszych płyt 2011 rokuMiniony rok to mnóstwo dobrych albumów. Nawet wybranie dwudziestu pięciu najlepszych z nich było zadaniem całkiem trudnym, bo wartych tylko wspomnienia krążków można by wymienić co najmniej o kilkanaście więcej. Na ostatecznie wskazanych płytach dominuje różnorodne gitarowe granie oraz raczej spokojna elektronika. Tak naprawdę prym wiedzie eklektyzm – przejawiający się choćby w trip hopie, downtempie, indie popie, popie, r’n’b, dubstepie czy muzyce klasycznej. Te wszystkie gatunki mają albo swoich płytowych reprezentantów, albo najzwyczajniej większy lub mniejszy wpływ na bardziej złożone wydawnictwa. Dlatego jestem przekonany, że poniżej każdy powinien znaleźć dla siebie coś znakomitego. 25. Metronomy „The English Riviera”
Wyszukaj / Kup Przede wszystkim na płycie „The English Riviera” znajduje się jeden z najlepszych utworów roku 2011. Mowa o drugim singlu – „The Look”, zaaranżowanym jakby od niechcenia, a jednak wciągającym aż za bardzo (z równie dobrym wideoklipem). Źródłem jego sukcesu jest świetna rytmika, charakterystyczne gitary i zwiewny śpiew pomysłodawcy grupy – Josepha Mounta. Gdyby tylko tej chwytliwości i przyjemnego klimatu wystarczyło Metronomy na cały album… wtedy wylądowałoby pewnie jakieś dwadzieścia trzy miejsca wyżej. Jednak i bez tego dla „The English Riviera” warto zarezerwować miejsce w odtwarzaczu. Wśród jedenastu kurortowych tracków (stąd ciepło, mewy i szum fal) odnajdujemy jeszcze choćby pulsujący „She Wants”, na którym drugim głosem jest perkusistka Anna Priori (wypada świetnie), a pojawia się w tej roli także w późniejszym, bujającym i bardzo syntetycznym „Corinne”. To ważne urozmaicenie, ponieważ wysoki wokal Mounta jest, to prawda, dość monotonny, choć przynajmniej dla mnie nie stanowi to wady – pasuje po prostu do zestawu nagrań. Podobną funkcję pełni jeszcze gitarowy (z dodatkiem saksofonu) „Everything Goes My Way”, gdzie gościnnie śpiewa Roxanne Clifford, a do gustu mogą przypaść także m.in. taneczny „The Bay” albo końcowy „Love Underlined”. Trzeci album Brytyjczyków to kolejna muzyczna odmiana. Mimo że w zaprezentowanych utworach brak szaleństwa, to stanowią one znakomity soundtrack – kołyszący, elektroniczny, zabawny i oldschoolowy. I co aż emanuje – niewymuszony. 24. Sbtrkt „SBTRKT” Aaron Jerome, skrywający się pod pseudonimem SBTRKT, czarował już od jakiegoś czasu, zwłaszcza swoimi licznymi remiksami. Starający się zachować anonimowość producent dostarczył w końcu melomanom krążek zatytułowany, jakżeby inaczej, „SBTRKT”. Interesująco wypada już numer promujący „Wildfire” – z miłym dla ucha, kołyszącym beatem oraz gościnnie śpiewającą, charakterystyczną Yukimi Nagano z Little Dragon. Cały album otwiera natomiast rozpływający się „Heatwave”, który swoją migotliwością i rozmytym głosem wprowadza jednak nieco odmienny nastrój. Następny „Hold On” to już prawdziwy, bardziej popowy, bujający przebój ze świetnym motywem przewodnim oraz chwytliwym wokalem, za który odpowiada Sampha. Na płycie pojawiają się jeszcze dwa ważne głosy. Pierwszy należy do Jessie Ware i dodaje zmysłowości dość surowemu „Right Thing To Do”, a drugi do Roses Gabor, która śpiewa w klubowym „Pharaohs”. Niewątpliwie wszyscy wymienieni goście wnoszą do „SBTRKT” sporo eklektyzmu i subtelności, ale kluczem do sukcesu wydawnictwa i tak jest warstwa muzyczna – łącząca w sobie mnóstwo niejednorodnych wpływów, wśród których najczęściej i najgłośniej mówi się o dubstepie, ale wspomnieć wypada też choćby o soulu, r’n’b, klubowym popie i w końcu o dominującej elektronice. Do tego dodajmy pewnego afrykańskiego ducha, przejawiającego się nie tylko za sprawą maski Aarona i mamy wszystkie najważniejsze elementy tego naprawdę dobrego, świeżego i melodyjnego albumu. 23. Fm Belfast „Don’t Want To Sleep”
Wyszukaj / Kup „Niewymyślna, taneczna elektronika, żywe rytmy oraz dominujący damsko-męski duet wokalny. Nic specjalnego? Islandzka grupa FM Belfast pokazuje, że przy użyciu właśnie takich środków można nagrać dobrą i pełną zabawy płytę” – tak zachęcałem kilka miesięcy temu czytelników „Esensji” do poznania tej elektronicznej, tanecznej grupy. Tytuł jej drugiego albumu – „Don’t Want To Sleep” – oddaje największy atut serwowanych przez nią dźwięków. Dźwięków, które nie tylko niezwykle pobudzają, ale też bardzo skutecznie zapraszają do wspólnych podrygiwań i aktywnej zabawy. Żeby się o tym przekonać wystarczy sprawdzić, jak wyglądają koncerty FM Belfast – kiedy całe sale wypełnione fanami spływają tanecznym potem, a zebrani tracą głosy od chóralnego śpiewania. Więcej w recenzji. 22. Yonderboi „Passive Control” Trzeci krążek w dorobku László Fogarasiego zawodzi większość jego starych fanów, którzy oczekiwali tworów bardziej zbliżonych swoją zawartością do poprzednich płyt – „Shallow And Profound” oraz „Splendid Isolation”. Moim zdaniem, pomimo pewnej odmiany, Yonderboi serwuje naprawdę multum dobrej elektroniki, która swoją różnorodnością, ale też przebojowością i przystępnością, wywalczyła sobie prawo do znalezienia się w tym zestawieniu. Zwłaszcza że takie numery jak: „I Am CGI”, „Roast Pigeon” albo „Inexhaustible Well” to mnóstwo świetnych melodii, łączących nowoczesne brzmienia ze specyficznym, węgierskim klimatem, a mogących kołatać się po głowie bardzo długo. Na płycie, poza otwierającym całość monologiem Edwarda Ka-Spela w „Sustainable Development”, króluje głos Charlotte Brandi. Pierwszą próbkę swoich możliwości debiutująca wokalistka daje na trzecim, niezłym „She Complains”, czym potwierdza również zmysł Yonderboia do odkrywania nieznanych postaci. Charakterystyczne, że właściwie każdy z kawałków (inspirowanych głównie współczesnymi mediami społecznościowymi czy futurystycznymi wizualizacjami) umieszczonych na „Passive Control” wciąga i można by wymienić go tutaj jako wartego uwagi – dlatego jestem przekonany, że jeśli komuś przypadnie do gustu choćby jeden z nich, to da się porwać całemu albumowi. 21. The Drums „Portamento”
Wyszukaj / Kup Na szczęście szybkość nagrywania oraz roszady w składzie nie odbiły się na swobodzie, z jaką nowojorczycy nagrywają chwytliwe, gitarowe kawałki, czego najlepszym potwierdzeniem są: kołyszący „Money” oraz „I Need A Doctor”. Zresztą całe „Portamento” to zbiór spontanicznych, lekkich i bujających numerów, które (mimo że nie grzeszą zbytnim skomplikowaniem czy wyrafinowaniem), pozwalają na błogi relaks przy całkiem energicznym, oldschoolowym indie popie. Więcej w recenzji. |
Plastik Rock na tej liście dominuje
3 najlepsze płyty 2011
"Let England Shake" PJH
"Yuck" Yuck
"Smoke Ring For My Halo" Kurt Vile
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj kolejny longplay, tym razem wydany w RFN, na którym Orkiestra Gustava Broma wykonuje utwory Pavla Blatnego.
więcej »W połowie lat 70. zespół Can zmienił wydawcę. Amerykanów z United Artists zastąpili Brytyjczycy z Virgin. Pierwszym albumem, jaki ujrzał światło dzienne z nowym logo na okładce, był „Landed” – najsłabszy z wszystkich dotychczasowych w dorobku formacji z Kolonii.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj album z „trzecionurtowymi” kompozycjami Pavla Blatnego w wykonaniu Orkiestry Gustava Broma.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Jeszcze jedno muzyczne podsumowanie 2011
— Jakub Stępień
Weekendowa Bezsensja: 50 najgorszych okładek płyt 2011 roku
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Kolejne podsumowanie muzyczne roku 2011
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Kobieta zrodzona z mroku
— Michał Perzyna
Bittersweet melodies
— Michał Perzyna
Dubstepowa orkiestra i jej nowoczesny jazz
— Michał Perzyna
Niedoceniona, na szczęście
— Michał Perzyna
Na strunach melancholii
— Michał Perzyna
Jesienna chandra surferów
— Michał Perzyna
Magiczna pozytywka
— Michał Perzyna
Krocząc sprawdzoną ścieżką
— Michał Perzyna
Kwiecisty folk
— Michał Perzyna
W świadomie obranym kierunku
— Michał Perzyna
Surferzy z Brooklynu
— Michał Perzyna
Pot i Kreff – Made in Poland: Polly w ekstazie
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Bez noży, krzyży i polowań
— Michał Perzyna
Siostry na wznoszącej fali
— Michał Perzyna
Senne marzenia ciągle żywe
— Michał Perzyna
Rozpromienione oblicze
— Michał Perzyna
Krocząc sprawdzoną ścieżką
— Michał Perzyna
Mały jazzowy pożar
— Michał Perzyna
Nie tylko o rozstaniach
— Michał Perzyna
W idealnej harmonii
— Michał Perzyna
Złe wieści – dobre wieści
— Michał Perzyna
W słodkiej melancholii
— Michał Perzyna
Ja rozumiem, że można nie znać Ólafura Arnaldsa, Bon Iver, Metronomy czy Submotion Orchestra. Ale jeśli komuś, choćby z nazwy, obca jest PJ Harvey to dziwne. Warto się doedukować. ;)