Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 7 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup

25 najlepszych płyt 2011 roku

Esensja.pl
Esensja.pl
« 1 2 3 4 »

Michał Perzyna

25 najlepszych płyt 2011 roku

20. Tycho „Dive”
W tym zestawieniu to jedna z najbardziej urzekających i subtelnych propozycji. Jej twórcą jest rzecz jasna Scott Hansen, który jako Tycho nagrał już w sumie trzy studyjne krążki: jego oficjalny debiut to „Sunrise Projector” z 2004 roku, dwa lata później ukazał się „Past Is Prologue”, a w 2011 światło dzienne ujrzał właśnie „Dive”. Ten ostatni to bardzo przyjemny, jesienny zestaw dziesięciu kompozycji z pogranicza ambientu, IDM-u oraz sennej elektroniki (z lekkimi odchyleniami w stronę innych syntetycznych gatunków). Wszystko jednak w melodyjnym, rozmytym i migotliwym klimacie, który nie tylko uspokaja, ale i przyjemnie ogrzewa. A że na płycie nie brakuje pulsujących, dość żywych kawałków (jak „Hours”, „Dive”, „Coastal Brake”), to można być pewnym, że całość na pewno nie znudzi. Jednak dla mnie najlepsze fragmenty krążka to bez wątpienia jego druga, spowolniona część – ze znakomitymi „Adrift”, „Epigram” oraz „Elegy”, pięknie korespondującymi choćby z dokonaniami Boards Of Canada. Zwłaszcza ten ostatni, wykorzystujący akustyczną gitarę, zapada w pamięć. Najistotniejsze jednak, że cały „Dive” to kapitalne, syntezatorowe downtempo godne roli ścieżki dźwiękowej dla wielu nie tylko chłodnych popołudni i wieczorów.
19. I’m from Barcelona „Forever Today”
„Forever Today” to dość prosto zbudowany, ale niezwykle radosny i porywający, popowy album stworzony przez zespół złożony z bardzo wielu muzyków. Wśród nich mamy choćby gitarzystów, basistów, perkusistów, trębaczy, saksofonistów czy nawet wirtuozów bandżo. Do tego dochodzi śpiew pomysłodawcy przedsięwzięcia – Emanuela Lundgrena, a także obficie występujące, dynamiczne chórki. Wszystkie elementy dają razem mnóstwo świetnej zabawy płynącej z żywych, euforycznych brzmień i wspólnego śpiewania. Album aż ociekający pozytywną energią.
Więcej w recenzji.
18. Emika „Emika”
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Ema Jolly, w światku muzycznym znana jako Emika, zadebiutowała jednym z najbardziej wciągających albumów 2011 roku. W swojej twórczości połączyła mroczny dubstep, minimalistyczną, klubową elektronikę, instrumentalne (zwłaszcza fortepianowe) wstawki oraz kobiecy, delikatniejszy wokal. Dało to efekt niezwykle intrygujący i spójny, co podkreślają także występy na żywo, kiedy Brytyjka w pojedynkę potrafi porwać tłumy. Tłumy szalejące zwłaszcza przy takich utworach jak: „3 Hours”, „Double Edge” oraz „Drop The Other”.
Więcej w recenzji.
17. Butcher The Bar „For Each A Future Tethered”
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
„Urok gitarowego spokoju” – takim tytułem rozpocząłem swego czasu recenzję drugiego albumu Joela Nicholsona i do dzisiaj podtrzymuję jego trafność. Brzmienia, które ukazują się pod marką Butcher The Bar to przede wszystkim melodyjne, pobudzające i optymistyczne, gitarowe piosenki. Zwraca jednak uwagę, że w porównaniu z debiutem młody Brytyjczyk zwiększył znacznie liczbę wykorzystywanych instrumentów, a co najważniejsze – idealnie dopasował je do swojego aksamitnego głosu. Efektem są takie kawałki jak: „Bobby”, „Cradle Song”, „Alpha Street West”. Każdy niesie sporą energię (w ich trakcie w ruch idą dodatkowo klawisze i tamburyna), ale na płycie nie brakuje też subtelnych ballad – na takie miano zasługują choćby „Blood For The Breeze” albo „Lullaby”.
Więcej w recenzji.
16. Austra „Feel It Break”
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Dokonania kanadyjskiej Austry zestawiane są bardzo często m.in. z twórczością The Knife. Sama próba porównania z taką ikoną wskazuje, że potencjał tej elektronicznej grupy jest ogromny. I choć trafiają się malkontenci zarzucający jej debiutowi nierówność, to na pewno nie można jej odmówić oryginalności i doskonałej producenckiej obróbki. „Feel It Break” to nie tylko porywająca, klubowa elektronika, operowy i potężny śpiew Katie Stelmanis, ale też niepowtarzalny, niepokojący i frapujący nastrój. Warte uwagi kawałki to przede wszystkim: „Lose It”, „Beat And The Pulse” oraz zaskakujący, instrumentalny „The Beast”. Austra to jedno z ważniejszych objawień roku 2011.
Więcej w recenzji.
15. Submotion Orchestra „Finest Hour”
Grupa Submotion Orchestra to połączenie miarowego downtempa, jazzu, odrobiny dubstepu i zmysłowego śpiewu Ruby Wood. Ta ostatnia, znana z występów razem z Bonobo, odpowiednio dopasowuje się do zróżnicowanych podkładów i radzi sobie nawet w ostrych, eksperymentalnych numerach – co nie zmienia faktu, że najkorzystniej wypada w typowych, nieco sennych, ale ciepłych kawałkach jak „Angel Eyes” albo „Always”. W przypadku debiutanckiego „Finest Hour” trzeba zwrócić uwagę nie tylko na obfite czerpanie z odmiennych gatunków, ale również na wykorzystywanie sporego instrumentarium, z którego na pierwszy plan zdecydowanie wysuwa się trąbka. Całość stanowi świeży i eklektyczny krążek, który zapewnia mnóstwo muzycznych atrakcji. Mój cichy faworyt z jego playlisty to „Backchat” – na żywo wypadający naprawdę porażająco.
Więcej w recenzji.
14. Lykke Li „Wounded Rhymes”
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Drugi studyjny materiał uwodzicielskiej Szwedki przyniósł sporą odmianę jej muzycznego wizerunku. Słodkie brzmienia zastąpiła pokaźna dawka mrocznych, dudniących dźwięków, ale też wielokrotnie znacznie bardziej wyważonych, surowych i zimnych. Lykke Li udowodniała już nieraz, że potrafi radzić sobie znakomicie nawet w towarzystwie pojedynczych instrumentów i tak jest choćby w „I Know Places” lub „Unrequited Love”. Jednak na płycie znajdziemy również przebojowy „Get Some”, melodyjny „I Follow Rivers” oraz senny „Love Out Of The Lust”. Rzeczywiście jest w czym wybierać i do czego wracać.
Więcej w recenzji.
« 1 2 3 4 »

Komentarze

« 1 2
05 I 2012   20:12:53

Ja rozumiem, że można nie znać Ólafura Arnaldsa, Bon Iver, Metronomy czy Submotion Orchestra. Ale jeśli komuś, choćby z nazwy, obca jest PJ Harvey to dziwne. Warto się doedukować. ;)

05 I 2012   21:14:39

Plastik Rock na tej liście dominuje

3 najlepsze płyty 2011
"Let England Shake" PJH
"Yuck" Yuck
"Smoke Ring For My Halo" Kurt Vile

05 I 2012   22:19:15

@goandrewgo
co z tej listy zaliczyłeś do tego "plastik rocka"?
"Yuck" to rzeczywiście dobra płyta.

« 1 2

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Nie taki krautrock straszny: Od krautu do minimalistycznego ambientu
Sebastian Chosiński

6 V 2024

Pierwsza nagrana po rozstaniu z wokalistą Damo Suzukim płyta Can była dla zespołu próbą tego, na co go stać. Co z tej próby wyszło? Cóż, „Soon Over Babaluma” nie jest może arcydziełem krautrocka, ale muzycy, którzy w składzie pozostali, czyli Michael Karoli, Irmin Schmidt, Holger Czukay i Jaki Liebezeit, na pewno nie musieli wstydzić się jej.

więcej »

Non omnis moriar: Siła jazzowych orkiestr
Sebastian Chosiński

4 V 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj longplay z serii Supraphonu „Interjazz” z nagraniu dwóch czechosłowackich orkiestry pod dyrekcją Jana Ptaszyna Wróblewskiego i Gustava Broma.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Eins, zwei, drei, vier, fünf…
Sebastian Chosiński

29 IV 2024

Wydawana od trzech lat seria koncertów Can z lat 70. ubiegłego wieku to wielka gratka dla wielbicieli krautrocka. Przed niemal trzema miesiącami ukazał się w niej album czwarty, zawierający koncert z paryskiej Olympii z maja 1973 roku. To jeden z ostatnich występów z wokalistą Damo Suzukim w składzie.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

Inne recenzje

Jeszcze jedno muzyczne podsumowanie 2011
— Jakub Stępień

Weekendowa Bezsensja: 50 najgorszych okładek płyt 2011 roku
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Kolejne podsumowanie muzyczne roku 2011
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Kobieta zrodzona z mroku
— Michał Perzyna

Bittersweet melodies
— Michał Perzyna

Dubstepowa orkiestra i jej nowoczesny jazz
— Michał Perzyna

Niedoceniona, na szczęście
— Michał Perzyna

Na strunach melancholii
— Michał Perzyna

Jesienna chandra surferów
— Michał Perzyna

Magiczna pozytywka
— Michał Perzyna

Tegoż twórcy

Krocząc sprawdzoną ścieżką
— Michał Perzyna

Kwiecisty folk
— Michał Perzyna

W świadomie obranym kierunku
— Michał Perzyna

Surferzy z Brooklynu
— Michał Perzyna

Pot i Kreff – Made in Poland: Polly w ekstazie
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Tegoż autora

Bez noży, krzyży i polowań
— Michał Perzyna

Siostry na wznoszącej fali
— Michał Perzyna

Senne marzenia ciągle żywe
— Michał Perzyna

Rozpromienione oblicze
— Michał Perzyna

Krocząc sprawdzoną ścieżką
— Michał Perzyna

Mały jazzowy pożar
— Michał Perzyna

Nie tylko o rozstaniach
— Michał Perzyna

W idealnej harmonii
— Michał Perzyna

Złe wieści – dobre wieści
— Michał Perzyna

W słodkiej melancholii
— Michał Perzyna

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.