Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 7 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Muzyka

Magazyn CCXXXV

Podręcznik

Kulturowskaz MadBooks Skapiec.pl

Nowości

muzyczne (wybrane)

więcej »

Zapowiedzi

muzyczne

więcej »
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup

25 najlepszych płyt 2011 roku

Esensja.pl
Esensja.pl
« 1 2 3 4 »

Michał Perzyna

25 najlepszych płyt 2011 roku

13. Ólafur Arnalds „Living Room Songs”
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Pomysł na ostatni album utalentowanego Islandczyka, który urodził się w 1986 roku, był bardzo prosty. Przez siedem kolejnych dni razem z zaprzyjaźnionymi muzykami, w swoim salonie w Reykjavíku, nagrywał utwory (utrwalał także obrazy), a następnie umieścił je na krążku zatytułowanym po prostu „Living Room Songs”. Podobny koncept wykorzystał już choćby przy „Found Songs” i w obu przypadkach cały materiał udostępnił bezpłatnie w sieci. Co najważniejsze, pomimo udziału kamer, wszystkim muzykom udało się skonstruować niepowtarzalny, intymny nastrój, który współgra idealnie z tworzoną przez nich muzyką – delikatną i klasyczną. Sam Ólafur Arnalds potrafi grać na kilku instrumentach, ale przy omawianych nagraniach odpowiadał głównie za klawisze, a wspomagający goście za resztę: przede wszystkim smyczki (piękne skrzypce i wiolonczele) oraz ewentualne syntezatory. Na playliście mamy zarówno numery solowe (minimalistyczny, fortepianowy „Tomorrow’s Song”), jak i zaaranżowane w kilkanaście osób („Lag Fyrir Ömmu”), a odrobina elektroniki wkrada się jedynie w znakomitym, w połowie nabierającym trochę tempa „Near Light”. Drugim powalającym punktem jest „Film Credits”, ale wszystkie kompozycje są doskonale wyważone i proste – dzięki temu pojedyncze dźwięki skrzypiec potrafią przyszywać, a i klawisze brzmią niezwykle. „Living Room Songs” to spokojna, refleksyjna, neoklasyczna płyta, której jedyną wadą jest chyba czas trwania – całość zamyka się w niewiele więcej niż dwudziestu minutach.
12. Gil Scott-Heron & Jamie XX „We’re New Here”
Longplay „We’re New Here” to połączenie dwóch muzycznych pokoleń. Z jednej strony mamy weterana bluesa i poetyckiego hip-hopu, a z drugiej młodziutkiego indiepopowego producenta. Ten drugi – Jamie XX, na co dzień związany z formacją The XX, zaaranżował na nowo (wydaną po kilkunastu latach milczenia) płytę Gila Scotta-Herona, zatytułowaną „I’m New Here”. Jego mrocznej, dusznej atmosferze nadał trochę nowoczesności – w postaci minimalistycznej, nieco zwariowanej elektroniki, co uczyniło niebanalny materiał czarnoskórego muzyka znacznie bardziej przystępnym dla współczesnego odbiorcy. „We’re New Here” to także jeden z ostatnich hołdów złożonych wybitnemu i zaangażowanemu Amerykaninowi, który tworzył swe dzieła od lat 70. zeszłego wieku, a zmarł kilka miesięcy po ukazaniu się opisywanego tutaj zbioru remiksów powstałych na bazie kawałków z jego ostatniego solowego albumu.
Więcej w recenzji.
11. Sin Fang „Summer Echoes”
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Krótko trzeba było wypatrywać nowego wydawnictwa lidera islandzkiego Seabear. Po świetnym krążku „We Built A Fire” oraz emocjonującej europejskiej trasie koncertowej Sindri Már Sigfússon zajął się projektem solowym, który ukazał się w marcu 2011 roku pod szyldem Sin Fang. Na albumie „Summer Echoes” nie brakuje jednak utalentowanych gości (choćby z Seabear czy Múm), co tylko podnosi wartość żywych i melodyjnych dokonań Sindriego; a z tych wyjątkowo wypada choćby numer „Because Of The Blood”.
Więcej w recenzji.
10. Bon Iver „Bon Iver”
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Po debiutanckim „For Emma, Forever Ago” Justin Vernon powrócił, a właściwie można by rzec odżył, i zaserwował fanom lirycznego i ascetycznego indie folku nowy krążek – pod tytułem „Bon Iver”. Najkrócej pisząc, jest to zbiór skromnych ballad, które swoją wrażliwością przykuwają jak mało co. I mimo że tym razem artyście towarzyszy spory, obszerny zespół muzyków (w przeciwieństwie do pierwszej płyty), to udało mu się zachować kapitalny, intymny nastrój, który czyni go dzisiaj najprawdopodobniej numerem jeden wśród muzyków tworzących tak delikatny folk.
Więcej w recenzji.
9. The Antlers „Burst Apart”
The Antlers mogliby trafić do tego zestawienia choćby za dwa kawałki: indierockowy „French Exit” oraz urzekający, balladowy „Putting The Dog To Sleep”. Na szczęście ich ostatni krążek to znacznie więcej niż parę znakomitych piosenek – to spójny i melancholijny zestaw rozmytego, kołyszącego, ale też momentami niespokojnego grania, któremu wyjątkowego charakteru dodaje wysoki śpiew Petera Silbermana. Co najważniejsze, „Burst Apart” to twór wyważony i różnorodny, a przy tym trzymający określony, wysoki poziom.
Więcej w recenzji.
8. Feist „Metals”
Leslie Feist to artystka o ugruntowanej pozycji. Już poprzednie albumy „Let It Die”, a zwłaszcza „The Reminder” dały jej mnóstwo fanów. „Metals” jest kolejnym, pewnym krokiem w świecie gitarowych, urokliwych piosenek, które potrafią wprowadzać w niezwykle refleksyjny, a przy tym przyjemny stan. W porównaniu z wcześniejszymi płytami ta jest bardziej dojrzała i trudno na niej znaleźć jakieś niebywale porywające hity, ale także w tym tkwi jej siła. Bowiem „Metals”, zgodnie z tytułem, zawiera muzykę chwilami chłodną i surową, ale potrafiącą docierać bardzo głęboko.
Więcej w recenzji.
« 1 2 3 4 »

Komentarze

« 1 2
05 I 2012   20:12:53

Ja rozumiem, że można nie znać Ólafura Arnaldsa, Bon Iver, Metronomy czy Submotion Orchestra. Ale jeśli komuś, choćby z nazwy, obca jest PJ Harvey to dziwne. Warto się doedukować. ;)

05 I 2012   21:14:39

Plastik Rock na tej liście dominuje

3 najlepsze płyty 2011
"Let England Shake" PJH
"Yuck" Yuck
"Smoke Ring For My Halo" Kurt Vile

05 I 2012   22:19:15

@goandrewgo
co z tej listy zaliczyłeś do tego "plastik rocka"?
"Yuck" to rzeczywiście dobra płyta.

« 1 2

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Nie taki krautrock straszny: Od krautu do minimalistycznego ambientu
Sebastian Chosiński

6 V 2024

Pierwsza nagrana po rozstaniu z wokalistą Damo Suzukim płyta Can była dla zespołu próbą tego, na co go stać. Co z tej próby wyszło? Cóż, „Soon Over Babaluma” nie jest może arcydziełem krautrocka, ale muzycy, którzy w składzie pozostali, czyli Michael Karoli, Irmin Schmidt, Holger Czukay i Jaki Liebezeit, na pewno nie musieli wstydzić się jej.

więcej »

Non omnis moriar: Siła jazzowych orkiestr
Sebastian Chosiński

4 V 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj longplay z serii Supraphonu „Interjazz” z nagraniu dwóch czechosłowackich orkiestry pod dyrekcją Jana Ptaszyna Wróblewskiego i Gustava Broma.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Eins, zwei, drei, vier, fünf…
Sebastian Chosiński

29 IV 2024

Wydawana od trzech lat seria koncertów Can z lat 70. ubiegłego wieku to wielka gratka dla wielbicieli krautrocka. Przed niemal trzema miesiącami ukazał się w niej album czwarty, zawierający koncert z paryskiej Olympii z maja 1973 roku. To jeden z ostatnich występów z wokalistą Damo Suzukim w składzie.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

Inne recenzje

Jeszcze jedno muzyczne podsumowanie 2011
— Jakub Stępień

Weekendowa Bezsensja: 50 najgorszych okładek płyt 2011 roku
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Kolejne podsumowanie muzyczne roku 2011
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Kobieta zrodzona z mroku
— Michał Perzyna

Bittersweet melodies
— Michał Perzyna

Dubstepowa orkiestra i jej nowoczesny jazz
— Michał Perzyna

Niedoceniona, na szczęście
— Michał Perzyna

Na strunach melancholii
— Michał Perzyna

Jesienna chandra surferów
— Michał Perzyna

Magiczna pozytywka
— Michał Perzyna

Tegoż twórcy

Krocząc sprawdzoną ścieżką
— Michał Perzyna

Kwiecisty folk
— Michał Perzyna

W świadomie obranym kierunku
— Michał Perzyna

Surferzy z Brooklynu
— Michał Perzyna

Pot i Kreff – Made in Poland: Polly w ekstazie
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Tegoż autora

Bez noży, krzyży i polowań
— Michał Perzyna

Siostry na wznoszącej fali
— Michał Perzyna

Senne marzenia ciągle żywe
— Michał Perzyna

Rozpromienione oblicze
— Michał Perzyna

Krocząc sprawdzoną ścieżką
— Michał Perzyna

Mały jazzowy pożar
— Michał Perzyna

Nie tylko o rozstaniach
— Michał Perzyna

W idealnej harmonii
— Michał Perzyna

Złe wieści – dobre wieści
— Michał Perzyna

W słodkiej melancholii
— Michał Perzyna

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.