Nie taki krautrock straszny: Wzlot i upadek Remigiusa D. Opowieść o zapomnianej legendzie krautrockaLata 70. XX wieku to zdecydowanie najlepszy okres dla rocka progresywnego i gatunków mu pokrewnych. W Stanach Zjednoczonych triumfy święciła muzyka fusion, w Wielkiej Brytanii – scena Canterbury, we Francji – Zeuhl, w Niemczech natomiast – krautrock. Na fali popularności ostatniego z wymienionych stylów wybiła się monachijska formacja Out of Focus, która choć za swego życia wydała jedynie trzy płyty, po dziś dzień uważana jest za jednego z najwybitniejszych przedstawicieli sceny krautrockowej.
Sebastian ChosińskiNie taki krautrock straszny: Wzlot i upadek Remigiusa D. Opowieść o zapomnianej legendzie krautrockaLata 70. XX wieku to zdecydowanie najlepszy okres dla rocka progresywnego i gatunków mu pokrewnych. W Stanach Zjednoczonych triumfy święciła muzyka fusion, w Wielkiej Brytanii – scena Canterbury, we Francji – Zeuhl, w Niemczech natomiast – krautrock. Na fali popularności ostatniego z wymienionych stylów wybiła się monachijska formacja Out of Focus, która choć za swego życia wydała jedynie trzy płyty, po dziś dzień uważana jest za jednego z najwybitniejszych przedstawicieli sceny krautrockowej. Działali zaledwie przez pięć lat – począwszy od końca lat 60. ubiegłego wieku, nie doczekawszy jednak połowy następnej dekady. W tym czasie wydali trzy płyty z premierowym materiałem. Ponad ćwierć wieku po rozpadzie zespołu zaczęły jednak ukazywać się kolejne jego albumy – tym razem z utworami archiwalnymi. W sumie jego dyskografia rozrosła się do sześciu wydawnictw. Monachijski kwintet Out of Focus powstał w stolicy Bawarii w 1969 roku z inicjatywy muzyków, którzy nie mieli wcześniej żadnego doświadczenia estradowego (przynajmniej w profesjonalnych formacjach): gitarzysty Remigiusa Drechslera, organisty Hennesa Heringa, basisty Stefana Wiesheua oraz bębniarza Klausa Spöriego; nieco później skład dopełnił jeszcze wokalista i flecista (a w przyszłości również saksofonista) Moran Neumüller. Skąd wzięła się nazwa? Młodzi Niemcy zapożyczyli ją z tytułu utworu psychodeliczno-hardrockowej grupy Blue Cheer (piosenka „Out of Focus” znalazła się na wydanym przez Amerykanów albumie „Vincebus Eruptum” z 1968 roku). Chociaż artystycznych inspiracji szukali mimo wszystko w innych rejonach, w dużo większym stopniu wzorując się na brytyjskim Soft Machine (i szerzej: na scenie Canterbury) oraz niemieckim Xhol Caravan. Po roku działalności muzycy Out of Focus uznali, że nadeszła w końcu pora, aby wejść do studia i z myślą o debiutanckim krążku zarejestrować materiał, nad którym podczas prób i koncertów pracowali przez minione dwanaście miesięcy. Monachijskie Union Studios odwiedzili dwukrotnie; spędzili w nim czas pomiędzy 27 a 31 października oraz od 5 do 7 grudnia 1970 roku. Co ciekawe, album zatytułowany „Wake Up!” zdążył ukazać się jeszcze przed Sylwestrem, a wszystko dzięki przedsiębiorczości, jaką wykazali się właściciele – specjalizującej się w rocku progresywnym, krautrocku oraz elektronicznym new age – wytwórni Kuckuck (także z Monachium). Na płytę trafiło sześć kompozycji, na tyle jednak rozbudowanych, że cała płyta trwała niemal pięćdziesiąt minut, co w tamtej epoce było – jak na pojedyncze wydawnictwo – ewenementem. Zdefiniowała ona także styl formacji: wsłuchując się w „Wake Up!”, można Out of Focus bez wątpliwości zaliczyć do grona wykonawców krautrockowych; nie brakowało w ich muzyce jednak również wpływów hard rocka i jazz-rocka, a rozbudowane partie fletu wnosiły powiew „etnicznej” świeżości (co zbliżało dokonania Niemców do rozpoczynającej w tym samym czasie swój żywot, znacznie zresztą dłuższy, angielskiej formacji Jade Warrior). „Obudźcie się!” – rodzi się legenda
Wyszukaj / Kup Ale urok „God Save the Queen…” polega jeszcze na czym innym. Na płynnie zmieniających się nastrojach, nieustannym przeplataniu fragmentów lirycznych z czadowymi, a przy tym na niekonwencjonalnym wykorzystywaniu brzmienia poszczególnych instrumentów – to gitara wprowadza tu ukojenie, a flet służy podkreśleniu motoryki utworu. W odmiennym nastroju, przynajmniej początkowo, utrzymany jest zamykający stronę A winylu „Hey John”. Więcej tu niepokoju, by nie rzec wręcz: mroku. Neumüller melodeklamuje tekst, starając się przebić przez wysuniętą na plan pierwszy gitarę rytmiczną, która zresztą raz za razem ustępuje miejsca fletowi. Z czasem psychodeliczne poszukiwania Drechslera zostają całkowicie zawieszone, dzięki czemu do głosu dochodzi Hering, który raczy słuchaczy smakowitą partią Hammondów, tyleż czerpiącą inspirację z muzyki klasycznej, co organowego jazzu. Wieńczy zaś ten utwór potężne hardrockowe uderzenie. W podobnym nastroju utrzymany jest numer otwierający stronę B wydawnictwa, czyli – najkrótszy w całym zestawieniu – „No Name”, będący mariażem kraut- i hard rocka z odjazdami w kierunku fusion (vide partie organów i gitary). „World’s End” zespół zaczyna z wyciszenia; instrumentem budującym stopniowo nastrój i podsycającym emocje okazuje się flet, do którego kolejno dołączają klawisze i gitara; Drechsler pozwala sobie nawet na dłuższą niż zwykle solówkę, by potem przez kilka minut odpocząć. W tym czasie do głosu dochodzą organista i flecista, a prowadzony przez nich dialog uznać można za w dużym stopniu improwizowany. Prawdopodobnie ten właśnie fragment utworu w czasie koncertów rozrastał się do kilkunastu minut, otwierając muzykom drogę do ciągłych poszukiwań. Zamykający album, zarazem najdłuższy na całym „Wake Up!”, „Dark, Darker” od początku charakteryzuje się sporym rozmachem i hardrockowym czadem. Chociaż i w nim nie brakuje fragmentów spokojniejszych, skłaniających do refleksji. Ba! można nawet w rytm muzyki Out of Focus delikatnie się pobujać. Warto jednak przy tym nie stracić z ucha tego, co dzieje się w tle, które wypełniają subtelne brzmienia Hammondów i gitary, a z czasem dochodzi jeszcze energetyczna partia fletu i wokaliza. Trzeba przyznać, że Niemcy mieli doskonałe wyczucie, wiedząc, kiedy należy przystopować, a kiedy można uderzyć mocno między oczy – wszystko zaś po to, aby nie znużyć słuchacza. Pewnie też dlatego, dla lepszego efektu, finał „Dark, Darker” swą mocą przyprawia o ciarki na plecach. Takiego zakończenia płyty nie powstydziliby się nawet najwięksi herosi hard rocka tamtych czasów. Kuć żelazo póki gorące
Wyszukaj / Kup Otwierający stronę A wydania winylowego „What Can a Poor Boy Do” charakteryzuje się zaskakująco szybkim tempem i melodeklamowanym, niekiedy na pograniczu krzyku, tekstem. Nowością jest również wykorzystanie saksofonu – i to na dodatek jako pierwszego instrumentu, który dostępuje zaszczytu zaprezentowania się w partii solowej. Neumüller świetnie sobie z tym radzi, w dalszej części zresztą idealnie wkomponowując go w całe instrumentarium zespołu. Saksofon sprawdza się świetnie także wtedy, gdy pojawia się na drugim czy nawet trzecim planie, dopełniając jedynie brzmienie. W takich momentach wyeksponowane zostają zaś organy Hammonda bądź gitara basowa. Co zaskakujące, w utworze tym nie brakuje też fraz bluesowych, które polskiemu słuchaczowi mogą kojarzyć się z wczesnymi, a więc pochodzącymi z tego samego okresu co nagrania Out of Focus, utworami Breakoutu. W zupełnie innym klimacie utrzymany jest „It’s Your Life”; subtelnemu wokalowi towarzyszy gitara akustyczna i obecne na dalekim planie Hammondy. Senny, balladowy nastrój dopełnia jeszcze pełen smutku dwugłos Neumüllera i Drechslera oraz następująca po nim, przeszywająca serce, partia fletu. Wprowadzony na początku motyw jest też rozwijany przez instrumenty klawiszowe – organy i fortepian, całość natomiast zamykają klamrą dźwięki gitary akustycznej. |
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj najbardziej jazzrockowy longplay czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma.
więcej »Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj wspólny album czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma i kanadyjskiego trębacza Maynarda Fergusona.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Non omnis moriar: Podzwonne dla monachijskiej legendy
— Sebastian Chosiński
Non omnis moriar: Improwizacja na tematy włoskie
— Sebastian Chosiński
Non omnis moriar: Pokaż mi, co odrzuciłeś, a powiem ci, kim jesteś
— Sebastian Chosiński
Non omnis moriar: Poniedziałek da się lubić
— Sebastian Chosiński
Non omnis moriar: W poszukiwaniu nowego oblicza
— Sebastian Chosiński
Non omnis moriar: Drugie życie legendy
— Sebastian Chosiński
Non omnis moriar: Obudźcie się! Póki jest ku temu czas…
— Sebastian Chosiński
Czas (smutnych) rozstań
— Sebastian Chosiński
Nie zadzieraj z Czukayem!
— Sebastian Chosiński
Aneks, nie popłuczyny
— Sebastian Chosiński
Prywatna wyspa, prywatny zamek…
— Sebastian Chosiński
Spaghetti western, thriller, dramat…
— Sebastian Chosiński
Zdrowe dziecko i szczęśliwi ojcowie
— Sebastian Chosiński
Gdyby Wietnamczycy wiedzieli…
— Sebastian Chosiński
Miłosne perypetie Niemców w Indiach
— Sebastian Chosiński
W cieniu studenckiej rewolty
— Sebastian Chosiński
Apokalipsa, na którą warto było czekać
— Sebastian Chosiński
Non omnis moriar: Brom w wersji fusion
— Sebastian Chosiński
PRL w kryminale: Człowiek z blizną i milicjant bez munduru
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Ente wcielenie Magmy
— Sebastian Chosiński
Czas zatrzymuje się dla jazzmanów
— Sebastian Chosiński
Klasyka kina radzieckiego: Said – kochanek i zdrajca
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Oniryczne żałobne misterium
— Sebastian Chosiński
„Kobra” i inne zbrodnie: Za rok, za dzień, za chwilę…
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Mityczna rzeka w jaskini lwa
— Sebastian Chosiński
East Side Story: Czy można mieć nadzieję w Piekle?
— Sebastian Chosiński
Non omnis moriar: Praga pachnąca kanadyjską żywicą
— Sebastian Chosiński