Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 13 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup

Nie taki krautrock straszny: Wzlot i upadek Remigiusa D. Opowieść o zapomnianej legendzie krautrocka

Esensja.pl
Esensja.pl
« 1 2 3 4

Sebastian Chosiński

Nie taki krautrock straszny: Wzlot i upadek Remigiusa D. Opowieść o zapomnianej legendzie krautrocka

Śmierć i życie po życiu
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Od tego momentu Out of Focus przeżyło jeszcze tylko dwa lata. Wiosną 1974 roku w niewielkim miasteczku Herrsching am Ammersee na południu Bawarii muzycy zarejestrowali materiał na czwarty album studyjny, który miał nosić tytuł „Not Too Late”. Niestety, zanim pojawił się w sprzedaży, w wyniku wewnętrznych kłótni i sprzeczek formacja rozpadła się, a nagrania wylądowały w archiwum, aby światło dzienne ujrzeć dopiero ćwierć wieku później (nakładem wspomnianego już Tripkick). Krzywda stała się wielka, albowiem nowe oblicze grupy prezentowało się całkiem nieźle. A dlaczego nowe? Ponieważ w składzie dokonała się zasadnicza zmiana – zabrakło klawiszowca Hennesa Heringa, którego miejsce zajął… drugi gitarzysta Wolfgang Göhringer. Wtedy zaledwie dwudziestodwuletni, ale mający już duże doświadczenie, zdobyte podczas kilku lat spędzonych w szeregach beatowej formacji The Ox. W 1973 roku Göhringer zasilił krautrockową grupę Saffran i stamtąd właśnie „wyjął” go Remigius Drechsler. Trudno dzisiaj stwierdzić ze stuprocentową pewnością, jak wyglądałby longplay „Not Too Late”, gdyby ukazał się wtedy, kiedy miał, czyli tuż po nagraniu. Czy znalazłyby się na nim dokładnie te same utwory, na jakie muzycy zdecydowali się pod koniec lat 90.? Czy identyczna byłaby ich kolejność?
W każdym razie nie zmienia to faktu, że płyta prawdopodobnie przypadłaby do gustu dotychczasowym wielbicielom monachijczyków, a być może nawet pozyskaliby nowych, zorientowanych na bardziej rockowe brzmienia (dzięki obecności w składzie drugiego gitarzysty). Nie brak na niej bowiem kompozycji, które mogłyby być ozdobą zarówno „Out of Focus”, jak i „Four Letter Monday Afternoon”; zresztą nawet te nieco słabsze nie schodzą poniżej przyzwoitego poziomu. Siłą tych nagrań są nade wszystko nastrojowe partie gitar Drechslera i Göhringera („That’s Very Easy”), grające unisono dęciaki Neumüllera i Schmida-Neuhausa („Y”, „Spanish Lines”), w końcu – urokliwe melodie (piosenkowe, w dużej mierze akustyczne „The Way I Know Her”). Całość zbudowana jest natomiast na jazzrockowej rytmice, ze smakowitymi odniesieniami do psychodelii i hard rocka („That’s Very Easy”), a nawet bluesa („X”). Niestety, mimo dobrej formy artystycznej nie do zasypania okazały się podziały personalne, w efekcie których jeszcze w tym samym roku drogi muzyków rozeszły się.
Stefan Wiesheu i Klaus Spöri zamilkli na dobre; Hennes Hering po zawieszeniu działalności przez macierzystą grupę z biegu dołączył do progresywnej Sahary („Sunrise”, 1974; „For All the Clowns”, 1975). Remigius Drechsler próbował, co prawda, szczęścia jeszcze raz; reaktywował nawet Out of Focus w 1976 roku (wspólnie z Göhringerem), ale po dwudziestu czterech jałowych artystycznie miesiącach poddał się ostatecznie. Z grania jednak nie zrezygnował. Najpierw na krótko związał się z inną legendą krautrocka, grupą Embryo (usłyszeć można go na hindusko-eksperymentalnym longplayu „Embryo’s Reise” z 1979 roku), a potem – w pierwszej połowie następnej dekady – powołał do istnienia nowy projekt, Call That Work, do którego zaprosił saksofonistę Christiana Bäcka, irlandzkiego poetę Paula Smytha oraz… wokalistę i flecistę Morana Neumüllera. Bäck, podobnie jak Drechsler, pochodził z Monachium. Karierę zaczynał od grania w formacjach jazzowych (Choo-Choo-Big-Band) oraz rockowych (Haircut for a Cent), ale pracował również w teatrze lalkowym. Smyth z kolei urodził się w Belfaście w Irlandii Północnej (zmarł dekadę temu w angielskim Brighton), lecz przez wiele lat mieszkał w Niemczech i związany był z bohemą artystyczną ze środowiska muzyków krautrockowych. Remigius zafascynowany był jego tekstami, postanowił je więc wykorzystać, przygotowując się do nagrania kolejnej płyty.
Z biegiem czasu nowa formacja Drechslera poszerzała skład; co ciekawe, znalazł się w niej jeszcze jeden muzyk z Out of Focus – saksofonista Ingo Schmid-Neuhaus. To bardzo ciekawa postać, której los naznaczony był wieloma traumami. Urodził się w 1943 roku jako wcześniak; gdy jego, będąca w szóstym miesiącu ciąży, matka otrzymała wiadomość o śmierci swojego męża na froncie wschodnim, przeżyła załamanie nerwowe, co wywołało przyspieszone o kilka tygodni skurcze porodowe. Kiedy miał dwa lata, cudem ocalał w ruinach zbombardowanego przez aliantów domu (w nalocie zginęła wtedy jego babka). Będąc już dorosłym człowiekiem, przeżył fascynację kulturą azjatycką (zwłaszcza japońską); jako muzyk realizował się, grając soul i jazz. Na początku lat 80. często grywał na saksofonie w monachijskim Englischer Garten – wielkim parku, który po dziś dzień przyciąga nie tylko zwykłych mieszkańców bawarskiej stolicy, ale też ekscentryków i ludzi kultury. Tam też w 1983 roku Ingo poznał innego artystę – gitarzystę Richarda Netušila. Połączyła ich nie tylko miłość do muzyki, lecz także fascynacja filozofią Wschodu.
Aneks w postaci Kontrastu
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Trudno się więc dziwić, że kiedy Drechsler montował nową ekipę i ponownie zaprosił do współpracy Schmida-Neuhausa, ten przyprowadził ze sobą na próbę Netušila. Skład uzupełniła jeszcze pochodząca z Wiednia wokalistka i perkusjonalistka Marika Schmid-Falk, która pierwsze kroki na scenie muzycznej stawiała w klezmerskiej formacji Nunu! (jednym z jej twórców był legendarny amerykański saksofonista, przez długie lata mieszkający w Niemczech, Charlie Mariano). Zespół Drechslera działał na dość luźnych zasadach; materiał, który wyszedł na debiutanckiej płycie powstawał przez dwa lata, pomiędzy 1983 a 1985 rokiem. Ukazał się natomiast w 1986 roku nakładem założonej przez lidera firmy Remi Records. Co ciekawe, na okładce albumu nie widnieje jednak nazwa Call That Work, ale… Kontrast – i taki też tytuł otrzymał krążek. Jego oryginalne, winylowe wydanie jest dzisiaj prawdziwym „białym krukiem”, albowiem do sprzedaży trafiło zaledwie pięćset egzemplarzy wydawnictwa. Dwadzieścia dwa lata później nagrania te – wraz z bonusami, które na płytę nie trafiły – ukazały się (na kompakcie angielskiej wytwórni Cosmic Egg) pod tytułem „Kontrast Vol. I & II”. I chociaż zawiera on prawie pół godziny dodatkowej muzyki, nie wnosi nic specjalnie nowego do portretu monachijskiego zespołu.
Niestety, wydania płyty nie doczekał Ingo Schmid-Neuhaus, który – nie mogąc poradzić sobie z dręczącymi go demonami – w 1984 roku popełnił samobójstwo, wieszając się w swoim domu. Znalazł go nad ranem śpiący tamtej nocy u niego kolega z zespołu, Moran Neumüller. Pozostały nagrania, na opublikowanie których – nie mając oczywiście żadnej nadziei na zwrot inwestycji – Drechsler wyłożył prywatne środki. Na album trafiły cztery kompozycje. Całą pierwszą stronę wypełnia, trwająca ponad dwadzieścia pięć minut, okraszona poetyckim tekstem Paula Smytha, „Suite for the Young Girl”. Czegóż to w niej nie ma! Po industrialnym otwarciu (na początku słyszymy odgłosy przejeżdżającego samochodu, kroków na chodniku, hamującego pociągu) muzycy wprowadzają nas stopniowo do świata etnicznego jazzu, w czym pomagają im różnego rodzaju instrumenty perkusyjne (jak bęben kielichowy, marimba, darbuka, marakasy i inne). Odpowiedni klimat wprowadzają też kontrabas Remigiusa Drechslera oraz preparowana gitara, na której gra Richard Netušil. Nie brakuje tu też jednak czysto jazzowych improwizacji, za które z kolei odpowiadają muzycy grający na dęciakach, a więc Schmid-Neuhaus, Bäck i Neumüller. Bywa, że grają razem, ale znacznie częściej po prostu wymieniają się partiami solowymi. W ciągu ostatnich sześciu minut dochodzi jeszcze jeden nowy element – melodeklamacja Morana, który w emocjonalny sposób wpisuje w muzykę Kontrastu wiersz irlandzkiego poety.
Strona B wydawnictwa jest nie mniej fascynująca. Dwunastominutowy „Trip”, zgodnie z tytułem, zabiera słuchaczy w niezwykłą podróż – z jednej strony jazzową, z drugiej awangardową. A do tego dochodzi jeszcze cała masa dźwięków kojarzonych z etno i world music. Forma kompozycji jest luźna, dużo w niej improwizacji, co było jak najbardziej zgodne z ówczesnymi zainteresowaniami muzyków. W tym samym kierunku Kontrast podąża w „Opus Dope Us”, który w swej psychodelicznej transowości przywodzi na myśl dokonania takich polskich formacji (około)jazzowych z połowy lat 80. XX wieku, jak Free Cooperation czy Tie Break. Wpływają na to głównie dialogi saksofonistów: grającego na altowym Schmida-Neuhausa oraz na sopranowym Bäcka. Klimat pomaga budować również nastrojowa wokaliza Mariki Schmid-Falk. Całość zamyka utwór najkrótszy, ale za to najbardziej energetyczny i freejazzowy – „Let’s Fetz”, w którym narzucające szaleńcze, oczywiście jak na dokonania Kontrastu, tempo instrumenty perkusyjne akompaniują grającym unisono dęciakom.
Z utworów dodatkowych bronią się te dłuższe, czyli „Order”, „Good Wax Home” oraz „Race to Heaven”, w których – może tylko poza ostatnim – znacznie więcej jest jazzu (czy też nawet free jazzu), niż muzyki etnicznej. Jakościowo i technicznie w niczym nie ustępują one tym, które miały szczęście znaleźć się na krążku. Może gdyby Remigius Drechsler mógł w 1986 roku zainwestować więcej, wydałby album dwupłytowy i wtedy one także ujrzałyby światło dzienne. A tak musiały czekać na swój moment jeszcze ponad dwie dekady… Historia Kontrastu nie miała ciągu dalszego; na przyszłości grupy zaważyła samobójcza śmierć Schmida-Neuhausa. Drechsler także zresztą potrzebował odpoczynku. Kiedy wrócił po raz kolejny, to już tylko po to, aby grać dla samej przyjemności grania, hobbystycznie, o czym świadczy fakt, że nazwy kolejnych tworzonych przez niego formacji – jak The Pitch Map, Sharp Senses, Sarasir czy Sun Ray – chyba nawet najlepiej zorientowanym w niemieckiej scenie rockowej specjalistom nic nie powiedzą.
koniec
« 1 2 3 4
22 stycznia 2024

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Nie taki krautrock straszny: Średnio udane lądowanie
Sebastian Chosiński

13 V 2024

W połowie lat 70. zespół Can zmienił wydawcę. Amerykanów z United Artists zastąpili Brytyjczycy z Virgin. Pierwszym albumem, jaki ujrzał światło dzienne z nowym logo na okładce, był „Landed” – najsłabszy z wszystkich dotychczasowych w dorobku formacji z Kolonii.

więcej »

Non omnis moriar: Jak to jest płynąć „trzecim nurtem”…
Sebastian Chosiński

11 V 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj album z „trzecionurtowymi” kompozycjami Pavla Blatnego w wykonaniu Orkiestry Gustava Broma.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Od krautu do minimalistycznego ambientu
Sebastian Chosiński

6 V 2024

Pierwsza nagrana po rozstaniu z wokalistą Damo Suzukim płyta Can była dla zespołu próbą tego, na co go stać. Co z tej próby wyszło? Cóż, „Soon Over Babaluma” nie jest może arcydziełem krautrocka, ale muzycy, którzy w składzie pozostali, czyli Michael Karoli, Irmin Schmidt, Holger Czukay i Jaki Liebezeit, na pewno nie musieli wstydzić się jej.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

Z tego cyklu

Średnio udane lądowanie
— Sebastian Chosiński

Od krautu do minimalistycznego ambientu
— Sebastian Chosiński

Eins, zwei, drei, vier, fünf…
— Sebastian Chosiński

Czas (smutnych) rozstań
— Sebastian Chosiński

Nie zadzieraj z Czukayem!
— Sebastian Chosiński

Aneks, nie popłuczyny
— Sebastian Chosiński

Prywatna wyspa, prywatny zamek…
— Sebastian Chosiński

Spaghetti western, thriller, dramat…
— Sebastian Chosiński

Zdrowe dziecko i szczęśliwi ojcowie
— Sebastian Chosiński

Gdyby Wietnamczycy wiedzieli…
— Sebastian Chosiński

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.