Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 13 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup

Nie taki krautrock straszny: Wzlot i upadek Remigiusa D. Opowieść o zapomnianej legendzie krautrocka

Esensja.pl
Esensja.pl
« 1 2 3 4 »

Sebastian Chosiński

Nie taki krautrock straszny: Wzlot i upadek Remigiusa D. Opowieść o zapomnianej legendzie krautrocka

„Odrzuty”, których można pozazdrościć
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Jak jednak zostało to już wcześniej wspomniane, nie cały materiał z tej sesji trafił na obie płyty. W archiwach Drechslera i Neumüllera pozostało jeszcze pięćdziesiąt minut muzyki, którą w 2002 roku wydała, mającą siedzibę we Frankfurcie nad Menem, firma Tripkick. Kompakt zatytułowany został „Rat Roads” i w całości wypełniają go odrzuty z „Four Letter Monday Afternoon”. Choć akurat słowo „odrzuty”, kojarzące się negatywnie, nie jest tu najlepszym określeniem. Kilka kompozycji mogłoby bowiem spokojnie znaleźć się na podstawowej wersji wydawnictwa, na pewno nie wpływając tym samym na obniżenie jego wartości. Kilka innych, już nie tak dobrych, ma z kolei duży walor archiwalny. Pewnie brzmiałyby lepiej, gdyby trzydzieści lat temu zostały poddane takiej samej obróbce jak główny materiał. Tak się jednak nie stało, przez co dzisiaj mogą wydawać się nazbyt surowe – i na to należy brać poprawkę. „Rat Roads” to w zasadzie siedem kompozycji; dwa ostatnie utwory, o których wspomnieć należy jedynie gwoli kronikarskiej ścisłości, to jedynie wprawki, bo nawet nie szkice.
Za transowy wstęp do otwierającego album „I’d Like to Be Free” odpowiada grający na organach Hammonda Hennes Hering, który w dalszej części zajmuje się już przede wszystkim wypełnianiem tła. Na plan pierwszy wybijają się natomiast operujący bardzo charakterystycznym głosem Moran Neumüller oraz wspomagający go Remigius Drechsler (serwujący zaskakująco zadziorną partię gitary) i Ingo Schmid-Neuhaus (na saksofonie barytonowym). Instrumenty dęte odgrywają tu zresztą niezwykle ważną rolę; w niektórych momentach wręcz przydają muzyce Out of Focus bigbandowego charakteru. Członkowie sekcji zostają zresztą za ten wkład odpowiednio wynagrodzeni w postaci solówek – puzonu (Hermann Breuer) i trąbki (Jimmy Polivka). A to jeszcze nie koniec atrakcji; w finale zostajemy bowiem dodatkowo uraczeni funkową partią bongosów (z okazji której jedyny raz ma okazję zaistnieć Roman Langhans) oraz wieńczącym całość fortepianem elektrycznym (ponownie Hering).
W dwunastominutowym „Table Talk” muzycy zyskują jeszcze więcej swobody, z czego korzystają przede wszystkim członkowie sekcji dętej, z jednej strony wprowadzający posmak freejazzowego chaosu, z drugiej – chętnie wdający się ze sobą w dyskusje. Duch improwizatorski unosi się zresztą nad całym utworem. Słabnie dopiero w finale, kiedy do głosu dochodzą organista i gitarzysta – tym razem akustyczny, czyli Peter Dechant. Pełna improwizacji jest również kompozycja tytułowa, sprawiająca wrażenie dopiero wykluwającego się właściwego utworu. Być może zespołowi zabrakło czasu, aby nad nią posiedzieć dłużej, i dlatego pozostała w takiej niedopracowanej wersji. W każdym razie i ona zawiera fragmenty godne uwagi, zwłaszcza te, w których Out of Focus miesza psychodelię z jazzem. „Fallen Apples” to nastrojowa, akustyczna ballada, rozpisana w zasadzie na dwa instrumenty – saksofon barytonowy Schmida-Neuhausa i gitarę Dechanta. Ot, ciekawostka i nic więcej. Dużo lepiej prezentuje się za to „Straight Ahead”, okraszone psychodelicznymi Hammondami (tym razem Michaela Thatchera) oraz kapitalną solówką trąbki, wokół której budowane są partie innych instrumentów.
Komercyjny potencjał ma w sobie natomiast „Tell Me What I’m Thinking of”. Gdyby ten utwór odpowiednio oszlifować, to głównie dzięki wpadającej w ucho linii wokalnej Morana i zwiewnej solówki gitarowej Drechslera mógłby zawojować niejedną stację radiową. Takiego szczęście na pewno nie miałby „Climax” – i nie tylko dlatego, że trwa ponad dwanaście minut. Króluje w nim przede wszystkim chaos, z którego w kolejnych minutach wykluwa się, podsycana przez instrumenty dęte, zbiorowa improwizacja. Kiedy osiąga już apogeum, cała sekcja wycofuje się, oddając pola gitarzystom, których podstawowym zadaniem staje się wyciszenie emocji. I to już praktycznie koniec. Bo przecież trudno traktować całkiem poważnie dwa ostatnie króciutkie, kilkudziesięciosekundowe fragmenty płyty. „Kitchen Blues” to wprawka grających unisono dęciaków, a „Good-Bye Honey” – zarys jazzrockowej partii gitary, którą być może Drechsler planował „wkleić” do któregoś z utworów.
Sycylijski „łącznik”
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
W tym samym czasie, kiedy powstawał materiał, który wypełnił „Four Letter Monday Afternoon” (i także „Rat Roads”), grupa sporo koncertowała. Za swego życia nie doczekała się jednak wydania płyty nagranej na żywo. Dopiero po latach specjalizująca się w „wygrzebywaniu” staroci firma Garden of Delights (z Bochum) opublikowała jedyną, jak dotąd, płytę live w dorobku Out of Focus – „Palermo 1972”. Jest to pamiątka po trasie, w jaką zespół wyruszył po wydaniu „Out of Focus”; najwięcej występów dał oczywiście w Niemczech, ale dzięki wsparciu finansowemu Goethe-Institut mógł również wyprawić się na Półwysep Apeniński. Muzycy dotarli aż na Sycylię, gdzie wystąpili 26 maja 1972 roku. To dość specyficzny moment – niespełna dwa miesiące później zespół wszedł do studia, aby zarejestrować utwory, które ostatecznie trafiły (lub nie) na „Four Letter…”. Można więc było podejrzewać, że przed włoską publicznością monachijczycy zaprezentują nie tylko swoje starsze kompozycje, ale również premierowe, z dopiero planowanego albumu. Tymczasem tak się nie stało, choć w dużej mierze było to skutkiem tego, że pojawiający się „na żywo” Out of Focus czerpał ogromną satysfakcję z improwizowania. Nierzadko więc znane z produkcji studyjnych motywy na scenie służyły jedynie jako punkt wyjścia do rozbudowanych muzycznych poszukiwań. Koncert zagrany w teatrze Biondo w Palermo pod tym względem nie był na pewno żadnym wyjątkiem.
Rozpoczynając występ w stolicy Sycylii, panowie z Out of Focus – grający w swoim najbardziej klasycznym składzie – poszli na całość. Jak to się objawiło? Odegraniem czterdziestokilkuminutowej kompozycji, dla której punktem wyjścia był znany z debiutanckiego longplaya utwór „Whispering”. Dopiero po trzydziestu pięciu latach, siadając do opracowania płyty „Palermo 1972”, Drechsler i Neumüller podzielili ten przydługi fragment na cztery części i do trzech wymyślili tytuły. Wartości historycznej tego krążka nie da się przecenić. A że artystyczna jest nieco niższa – trudno, trzeba zacisnąć zęby i wytężyć słuch. „Whispering” otwiera psychodeliczna melorecytacja Neumüllera snuta na tle organów Hammonda Heringa. Otwarcie jest więc w miarę subtelne i stonowane. Ale ten stan rzeczy nie trwa zbyt długo. Niebawem do tych muzyków dołączają pozostali i robią to z prawdziwie rockowym zacięciem – zwłaszcza Drechsler, który pociąga za sobą sięgającego po saksofon Morana. Z ich duetu wyłania się z czasem zadziorna solówka saksofonowa, po której z kolei na plan pierwszy wybija się gitara elektryczna. W tej części progres miesza się z hard rockiem – przynajmniej tak długo, jak długo ton utworowi nadaje Remigius. Kiedy on milknie, jego miejsce zajmuje, tym razem obsługujący fortepian elektryczny, Hennes. I tym sposobem Out of Focus płynnie przechodzi do utworu numer dwa – „Cafe Stiletto” – który przez większość czasu jest solowym popisem klawiszowca. Hering nie stroni tutaj od eksperymentów znanych chociażby z debiutanckiego albumu Tangerine Dream „Electronic Meditation”. Do jego „kosmicznych” peregrynacji po kilku minutach dołącza Neumüller, którego wokalizy mogą mniej wyrobionych w temacie słuchaczy przyprawić o rozstrój nerwowy.
Kontynuacją „Cafe Stiletto” jest – również całkowicie improwizowany – „I Want to See Your Face No More”; otwiera go zaskakująco długa partia saksofonu Morana, którego z dalekiego planu wspomagają eksperymentujący Remigius i starający się trzymać wszystko pod kontrolą Klaus Spöri. On też zresztą ma tutaj swoje „pięć minut” (a nawet trochę więcej), serwuje bowiem solówkę, którą co prawda trudno uznać za wirtuozerską, ale na pewno będącą świetną lekcją poglądową dla początkujących bębniarzy. Kiedy dołącza do niego Neumüller, oznacza to początek kolejnego utworu – „Where is Your Home Town”. Stefan Wiesheu i Spöri podkręcają tempo, dzięki czemu z miejsca robi się bardziej rockowo. I tak już jest prawie do samego końca. Prawie, ponieważ ostatnie kilkadziesiąt sekund to w zasadzie powrót do punktu wyjścia, czyli otwarcia „Whispering” – na placu boju pozostaje jedynie wokalista i organista. Ponad czterdziestominutowa improwizacja dobiega tym samym końca. Zespół ma teraz chwilę na to, by wziąć nieco głębszy oddech i… grać dalej.
Pierwsze dźwięki kolejnego utworu, zagrane przez Morana na flecie, nie pozostawiają wątpliwości – to połączone (tak samo, jak na płycie „Out of Focus”) „Fly Bird Fly / Television Program”. Pierwsza z kompozycji to przepiękna i przejmująca progresywno-psychodeliczna ballada, w której Neumüller śpiewa tak rozdzierająco, że tylko można żałować, iż nie było mu dane częściej stawać za mikrofonem. Drugi utwór nie jest już tak oryginalny, ale ma za to spore szanse przypaść do gustu wielbicielom wczesnego Genesis (z Peterem Gabrielem) oraz Van der Graaf Generator. A to za sprawą quasi-teatralnej interpretacji tekstu. Album zamyka kolejny improwizowany fragment – „I’m Kissing Right”. Tym razem muzycy wyprawiają się do świata progresywnego hard rocka, a najwięcej do powiedzenia mają gitarzysta i hammondzista; dopiero po pięciu minutach dołącza do nich saksofonista, ale to wcale nie wpływa na złagodzenie brzmienia. Przeciwnie – wprowadza pewien element nieokreśloności, dodatkowo podkreślony przez późniejsze, lekko schizofreniczne, wokalizy Morana. Mimo wielkiej wartości historycznej, „Palermo 1972” zaskakuje. Monachijczycy mieli przecież w tym momencie na tyle bogaty „normalny” repertuar (byli po wydaniu dwóch i tuż przed nagraniem trzeciej płyty), aby wypełnić nim cały koncert. Mimo to woleli iść na żywioł. Nic w tym oczywiście złego, lecz jednak trochę szkoda, że jedyna koncertowa płyta Out of Focus nie portretuje grupy takiej, jaką była ona na co dzień.
« 1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Non omnis moriar: Jak to jest płynąć „trzecim nurtem”…
Sebastian Chosiński

11 V 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj album z „trzecionurtowymi” kompozycjami Pavla Blatnego w wykonaniu Orkiestry Gustava Broma.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Od krautu do minimalistycznego ambientu
Sebastian Chosiński

6 V 2024

Pierwsza nagrana po rozstaniu z wokalistą Damo Suzukim płyta Can była dla zespołu próbą tego, na co go stać. Co z tej próby wyszło? Cóż, „Soon Over Babaluma” nie jest może arcydziełem krautrocka, ale muzycy, którzy w składzie pozostali, czyli Michael Karoli, Irmin Schmidt, Holger Czukay i Jaki Liebezeit, na pewno nie musieli wstydzić się jej.

więcej »

Non omnis moriar: Siła jazzowych orkiestr
Sebastian Chosiński

4 V 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj longplay z serii Supraphonu „Interjazz” z nagraniu dwóch czechosłowackich orkiestry pod dyrekcją Jana Ptaszyna Wróblewskiego i Gustava Broma.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

Z tego cyklu

Od krautu do minimalistycznego ambientu
— Sebastian Chosiński

Eins, zwei, drei, vier, fünf…
— Sebastian Chosiński

Czas (smutnych) rozstań
— Sebastian Chosiński

Nie zadzieraj z Czukayem!
— Sebastian Chosiński

Aneks, nie popłuczyny
— Sebastian Chosiński

Prywatna wyspa, prywatny zamek…
— Sebastian Chosiński

Spaghetti western, thriller, dramat…
— Sebastian Chosiński

Zdrowe dziecko i szczęśliwi ojcowie
— Sebastian Chosiński

Gdyby Wietnamczycy wiedzieli…
— Sebastian Chosiński

Miłosne perypetie Niemców w Indiach
— Sebastian Chosiński

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.