50 płyt na 50-lecie polskiego rockaEsensja.pl Esensja.pl
50 płyt na 50-lecie polskiego rockaMyslovitz ‹Miłość w czasach popkultury›Utwory | | CD1 | | 1) Chłopcy | 3:58 | 2) Nienawiść | 3:47 | 3) Długość dźwięku samotności | 4:11 | 4) Dla ciebie | 3:45 | 5) Peggy Sue nie wyszła za mąż | 4:25 | 6) Gdzieś | 4:31 | 7) Kraków | 4:07 | 8) Miłość w czasach popkultury | 3:12 | 9) Noc | 5:53 | 10) Alexander | 4:01 | 11) My | 3:26 | 12) Zamiana | 6:26 |
40. MYSLOVITZ – MIŁOŚĆ W CZASACH POPKULTURY (1999) „A to w ogóle jest rock?” – takim pytaniem zareagował mój znajomy, kiedy mu wspomniałem o Myslovitz w kontekście naszego plebiscytu. Powiem szczerze, że opisywanie opus magnum tej śląskiej kapeli jest nie lada wyzwaniem. Bo jak właściwie odnieść się do albumu, który zaliczył chyba największy komercyjny sukces ze wszystkich wymienionych w tym zestawieniu. Podwójna platynowa płyta, 150 tysięcy sprzedanych egzemplarzy (współcześnie to wyczyn wręcz nie z tej ziemi) i uwielbienie fanów, rekrutujących się zarówno spośród nucących „że wszystko przez nie” pań z marketingu, melancholików szukających powodów swego stanu w „może-to-tym-deszczu”, zagubionych chłopców snujących się wieczorami po miejskiej dżungli, jak i tych dziewcząt, które „nie chcą ich znać”, ale jednak marzą, że „dla nich można zrobić wszystko”… Być może właśnie w różnorodności, a zarazem niezwykłej równowadze czwartej odsłony twórczości Myslovitz jest pies pogrzebany. Idealne wyważenie pomiędzy subtelnym czadem (bo płyta jednak brzmi ostrzej niż poprzednie), a delikatnymi balladami, uzupełnione świetną, bardzo „przestrzenną” produkcją Smolika i pomysłami aranżacyjnymi całej ekipy sprawia, że płyta nie odbiega od najlepszych europejskich produkcji tamtych lat. Teksty utworów stały się natomiast (i mówię to z całą powagą) pokoleniowe. Nie, nie dlatego, że są wybitne, ale w odróżnieniu od polskiej papki tekstowej przełomu wieków, traktują o sprawach istotnych dla młodych (i nie tylko) Polaków w sposób przez nich zrozumiały, wolny od banału wszechobecnego wówczas disco polo. Myslovitz skazał się jednak na solidny problem, nagrywając „Miłość w czasach popkultury”. Poprzeczka zawieszona tak wysoko, okazała się z perspektywy czasu nieosiągalna. Próba oderwania kuponów na kolejnym albumie i odejście we współczesną, podlaną post-rockiem alternatywę w nagranych równocześnie „Skalarach…” zakończyły się jej strąceniem. Bartosz Makświej Perfect ‹Unu›Utwory | | CD1 | | 1) Co za hałas - co za szum | 3:39 | 2) Druga czytanka dla Janka | 3:30 | 3) Idź precz | 3:24 | 4) Pocztówka do Państwa Jareckich | 4:56 | 5) Autobiografia | 4:33 | 6) A kysz - biała mysz | 4:01 | 7) Nie bój się tego wszystkiego | 4:55 | 8) Wyspa, drzewo, zamek | 3:28 | 9) Chce mi się z czegoś śmiać | 3:13 | 10) Objazdowe nieme kino | 4:49 |
Po wielkim sukcesie, jakim był debiut, Perfect wydał płytę nagraną na żywo. Natomiast trzecią pozycją w dyskografii grupy jest właśnie „UNU”, gdzie znalazło się kilka studyjnych wersji utworów umieszczonych wcześniej na „Live”. Trochę niedoceniany na tle dwóch pierwszych dokonań klasycznego Perfectu album został nagrany w ciasnym, zadymionym studio. I choć ma podobną konstrukcję, co pierwszy krążek, z zachowaną równowagą pomiędzy szybkimi i wolnymi numerami, to charakteryzuje go brzmienie zdecydowanie bardziej surowe i szorstkie bluesowo-rockowe riffy. Zapewne, oprócz miejsca prób, wpływ na to miała zmiana gitarzysty i basisty. Co prawda Urny (epizod w Dżemie) i Nowicki grali już na zarejestrowanych koncertach w Stodole (wydanych na poprzedniej płycie), ale dopiero teraz mieli swój wkład w ostateczny kształt utworów i – mimo że twórcą całego materiału był Hołdys – odcisnęli na nim swoje piętno. Urny, pochodzący ze Śląska, grał zdecydowanie bardziej bluesowo od Sygitowicza, przez co kawałki mają mocniejszy charakter i większy ciężar niż wcześniej, nie tracąc przy tym nic ze swojej melodyjności i polotu. Wystarczy posłuchać dwóch prostych, świetnych numerów: „Druga czytanka dla Janka” i „Biała mysz”, pełnych niesamowitej energii i rockowego pazura, by przekonać się, jak istotna nastąpiła zmiana w kapeli. Również Markowski wydaje się mniej wygładzony niż na debiucie i prezentuje większy wachlarz swoich możliwości wokalnych, a jego „chrypka” oczarowała zapewne niejedną fankę. Natomiast potwierdzeniem wszechstronności muzyków są dwie kompozycje, zahaczające o dokonania The Police („Wyspa, drzewo, zamek”, „Nie bój się tego wszystkiego”), o bardziej przestrzennym „soundzie”, urzekające mniej przesterowanymi dźwiękami gitar. Z tych względów, mimo niewielkiej ilości premierowego materiału, album ten jest uznawany za duże osiągnięcie Perfectu, a skład, który go nagrał, to zdaniem niektórych najlepszy, jaki miał ten zespół w swojej historii. Utwory znane z „Live” („Autobiografia”, „Pepe wróć”, „Objazdowe nieme kino”, „Pocztówka do państwa Jareckich” i „Chce mi się z czegoś śmiać”) brzmią na tej płycie lepiej, a nowe kawałki są dowodem na to, jak niewyczerpalną studnią przebojów była spółka Hołdys – Olewicz. Niewątpliwie szkoda, że to jedyny studyjny album tego składu, bo po tym, co panowie pokazali na „UNU”, słychać, że stać ich było na nagranie jeszcze lepszej płyty. Jakub Stępień Homo Twist ‹Cały ten seks›Utwory | | CD1 | | 1) Trzy kurwy świata pieniądza | 4:20 | 2) Góralska muzyka | 3:18 | 3) Ach proszę pani | 3:59 | 4) Pieniądze | 4:05 | 5) Miasto Kraków | 4:09 | 6) Krzysio | 5:53 | 7) Cały ten seks | 4:34 | 8) Alicja | 3:48 | 9) Dobrze, że jest jutro | 7:21 | 10) Jamajca | 4:18 | 11) Narkomanka | 6:02 |
38. HOMO TWIST – CAŁY TEN SEKS (1993) Wydana na początku lat 90. płyta „Cały ten seks” jest Maćka Maleńczuka wyjściem z podziemia: wcześniej nagrał tylko jeden album – „Bela Pupa” z zespołem Püdelsi. Debiut płytowy tego krakowskiego ulicznego grajka i jego formacji Homo Twist (na basie Miarka Kowal, na perkusji Grzegorz Schneider) to porcja dobrej rockowej alternatywy i zarazem przekrój dużych możliwości prawdopodobnie ostatniego tak wyrazistego rockowego kaznodziei w naszym kraju. Lider sprawdza się zarówno jako kompozytor i tekściarz, jak i jako wokalista i gitarzysta. Podniosły wokal, klaustrofobiczna muzyka pełna przesterowanych dźwięków gitary, której specyficzne „góralskie” motywy przebijają się przez całą płytę. Folklorowi Maleńczuk nadał duże znaczenie w piosence „Góralska muzyka”. Autor ubolewa nad zanikaniem polskości w sztuce, która traci swój oryginalny wyraz, stając się jedynie kalką tego, co przychodzi z zachodu. Przeciwstawiając się temu, Maleńczuk serwuje obraz emocjonalnych rozterek i wzruszeń – „Ach proszę pani”, „Cały ten seks” – oraz trudnych życiowych dróg i konsekwencji wyborów – „Krzysio”, „Alicja”, „Narkomanka”. Obraz ten jest – i w warstwie muzycznej, i w tekstowej – ogromnie przejmujący. Maleńczuk wyciąga nasze brudy na wierzch, uzupełniając je oryginalną muzyką będącą połączeniem jazzowych, bluesowych i folkowych melodii, podanych w prawdziwie awangardowych, surowych rockowych aranżacjach, z niemalże szorstkim brzmieniem. Świat, oczyma frontmana toczony przez chorobliwą pogoń za pieniądzem, pełny jest zdesperowanych istot, szukających ukojenia w uzależnieniach i krótkich przyjemnościach. To obraz zanikających cnót i wszechogarniającej demoralizacji. Według Maleńczuka w ten świat dobrze się wpisuje jego mała ojczyzna – Kraków, który pozornie taki sam jak wcześniej, zmienia się jednak wraz z całym systemem. Muzyka jest czasem dla Pana Macieja ucieczką w (i zarazem nadzieją na) inną, piękniejszą rzeczywistość („Dobrze, że jest jutro”). I z tego względu wprowadza On swój własny język – szyfr, dzięki któremu i my możemy choć na chwilę zapomnieć o codzienności. Debiut Homo Twist to płyta, która nic się nie zestarzała. Muzycznie wciąż jest świeża i poruszająca, teksty Maleńczuka, niestety, aktualne, a w Krakowie nadal po staremu. Jakub Stępień KobongUtwory | | CD1 | | 1) Dzwony | 3:39 | 2) Drzewa | 3:44 | 3) Rege | 5:16 | 4) Prbda | 4:34 | 5) Trzcinki | 4:19 | 6) Dolina | 4:48 | 7) Zanim | 3:59 | 8) Ziam dziam | 3:17 | 9) Gnoza | 0:41 | 10) Taka Tuka | 4:27 | 11) Zbrodnie | 5:11 | 12) Jeżeli chcę | 3:35 | 13) Po pas | 3:43 |
37. KOBONG – KOBONG (1995) Z jednej strony nazwa Kobong – aborygeńskie słowo oznaczające wcześniejszą, zwierzęcą inkarnację człowieka – nijak nie pasuje do muzyki zespołu: grania na wskroś nowoczesnego, oryginalnego, wyprzedzającego swoje czasy. Z drugiej – trudno odmówić skomponowanym przez warszawską grupę dźwiękom pewnej surowej, pierwotnej plemienności. Bo przecież na pierwszym z dwu albumów formacji najważniejszy wydaje się rytm, choć ten jest złożony i powykrzywiany, a w utworach nieraz wybrzmiewa iście nieludzka złość. Dzisiaj twórczości stołecznej ekipy przypięto by najpewniej metkę math metal – nie bez powodu najczęściej przywoływanym we wspomnieniach o zespole wykonawcą jest Meshuggah. Sęk w tym, że Szwedzi, choć debiutujący wcześniej, swoją pierwszą ważną płytę wydali w tym samym roku, w którym Kobong zaprezentował opisywany krążek, i wcale nie poradzili sobie z ekstremalnymi łamańcami lepiej. Polską grupę tworzyli przede wszystkim obsługujący gitarę Robert Sadowski, znany z Houk, Madame i współpracy z Kultem, oraz basista i wokalista Bogdan Kondracki, później producent dzieł wielu głównonurtowych artystów. Skład dopełniali drugi gitarzysta Maciej Miechowicz i perkusista Wojciech Szymański. W czwórkę nagrali album ciężki, szybki i zróżnicowany, a ich krótkie kompozycje zadziwiają złożonością – krążek nie tylko obfituje w jazzujące struktury i klasycznie rockowe solówki, ale można nań znaleźć także wpływy na przykład reggae. Do nieprzystępnej muzyki dochodzą agresywne krzyki Kondrackiego, który co prawda nie growluje, ale nie prezentuje też żadnych czystych partii. A to wszystko po swojemu i na poziomie rzadkim również wśród zachodnich twórców inteligentnego metalu. Dzisiaj więc, kiedy dźwięki zbliżone do tych serwowanych przez Kobong przeżywają renesans popularności, grupa miałaby szansę na sukces wykraczający poza polskie granice, a i w kraju mogłaby liczyć na szerszy rozgłos. Szkoda, że powrót zespołu jest już niemożliwy – 25 stycznia 2005 r. niespodziewanie zmarł 41-letni Sadowski. Mieszko Wandowicz Dezerter ‹Kolaboracja›Utwory | | CD1 | | 1) Anarchia | 1:10 | 2) Tchórze | 2:35 | 3) Musisz być kimś | 3:05 | 4) Pokój i krew | 2:35 | 5) Zatrute powietrze | 2:05 | 6) Kto (to ci sami ludzie) | 2:30 | 7) To miasto umiera | 2:25 | 8) Judasz | 3:20 | 9) Piosenka popularna na instrumenty produkcji krajowej | 2:35 | 10) Polska złota młodzież | 2:50 | 11) (...) | 2:10 | 12) Urodziłem się 20 lat po wojnie | 3:15 | 13) Zmiany | 2:35 | 14) Jestem spokojny | 2:55 | 15) Taniec wszystkich narodów | 5:10 |
36. DEZERTER – KOLABORACJA (1987) Na wstępie pozwolę sobie na prywatny wtręt. Pierwsza połowa lat 80. ubiegłego wieku to były dla polskiej muzyki rockowej i jej fanów czasy niezwykłe! Po dziś dzień pamiętam klasową dyskotekę zorganizowaną z okazji Andrzejek 1983 roku, podczas której królowały Dżem (z nieśmiertelnymi „Pawiem” i „Whisky”), Perfect (wiadomo, „Autobiografia”) oraz – i to już może być pewne zaskoczenie – Dezerter. Wydana właśnie w tamtym czasie EP-ka („Ku przyszłości” / „Spytaj milicjanta” / „Szara rzeczywistość” / „Wojna głupców”) grana była przez didżeja niemal do zdarcia. A z jakim przekąsem wydzieraliśmy się, aż wychowawczyni zęby szczękały: „Spytaj milicjanta – on ci prawdę powie / Spytaj milicjanta – on ci wskaże drogę!”. Dzisiaj to już nie do pomyślenia. Nie wydzieranie się, oczywiście, ale takie klasowe zabawy… Dezerter był punkowym, anarchistycznym bogiem, wprost mówiącym – ba! krzyczącym – językiem sfrustrowanej młodzieży epoki stanu wojennego, który tylko w teorii skończył się latem 1983 roku. Na każdy utwór zespołu urządzało się prawdziwe polowania, dosłownie tropiąc sklepy muzyczne, w których pojawiały się składanki „Fala” (a na niej „Plakat” i „Nie ma zagrożenia”) oraz „Jak punk to punk” (z kolejnymi evergreenami: „Nas nie ma” i „Uległość”). Pierwszy album zespołu ukazał się w limitowanym, zaledwie pięciotysięcznym, nakładzie w edycji Klubu Płytowego „Razem” (był kiedyś taki tygodnik ilustrowany). Pamiętam do dziś, jak musiałem wybłagać u rodziców dzień wolny w szkole, by wsiąść w pociąg i ruszyć z wielkopolskiego Wągrowca do Warszawy po odbiór płyty. I jeszcze przekonać pracownika gazety, że może sprzedać mi album, który tak naprawdę należał się… mojej babci, bo to właśnie ona jedyna miała szczęście z całej rodziny zostać wylosowaną na członkinię Klubu. Za to po powrocie ze stolicy z niekłamaną dumą zaprosiłem śp. babcię na uroczyste pierwsze odsłuchanie „Kolaboracji”. Pierwsza edycja albumu nosiła jednak inny tytuł – po prostu „Dezerter”; na „Kolaborację” nie zgodziła się ówczesna cenzura. Podobnie zresztą jak i na zaproponowaną przez zespół okładkę oraz dwadzieścia zgłoszonych piosenek. Cenzorskie sito przeszło tylko piętnaście kawałków, chociaż i wobec nich były zastrzeżenia. Domagano się zmian w tekstach, ale Dezerter odmówił – w efekcie na krążku słychać w niektórych fragmentach sympatyczne „piii”, „piii”, „piii”. Bywalcy koncertów, choćby tych w Jarocinie, doskonale jednak wiedzieli, co należy zaśpiewać w zakwestionowanych przez Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk miejscach. Album ten stał się wzorcem dla całego pokolenia polskich kapel punkowych – i to zarówno w jego warstwie muzycznej, jak i tekstowej. „Anarchia”, „Tchórze”, „Musisz być kimś”, „Zatrute powietrze”, „To miasto umiera”, „Zmiany”, „Jestem spokojny” od dawna znajdowały się i na długo jeszcze pozostały w koncertowym repertuarze grupy, natomiast „Polska złota młodzież” doczekała się wręcz miana Dezerterowego hymnu. Już po upadku komuny album wydano ponownie – pod właściwym tytułem i bez „pików”. Ale to winylowy krążek Klubu Płytowego „Razem” stał się prawdziwym rarytasem. Dziękuję, babciu! Sebastian Chosiński Voo Voo ‹Sno-powiązałka›Utwory | | CD1 | | 1) Zasnuty | 8:47 | 2) Senator | 2:35 | 3) Snardz | 2:48 | 4) Mantra | 4:51 | 5) Kto się obudzi | 2:58 | 6) Niewidzialny | 4:40 | 7) Esencja | 2:58 | 8) Ursenów | 4:04 | 9) Ja żyję | 5:57 |
35. VOO VOO – SNO-POWIĄZAŁKA (1987) Całkiem możliwe, że gdyby nie zachęta ze strony Zbigniewa Hołdysa Wojciech Waglewski pozostałby do dzisiaj cenionym, ale raczej mało znanym muzykiem, kojarzonym co najwyżej – dzięki uczestnictwu w Bemibem i Osjanie – przez nielicznych w naszym kraju fanów jazz-rocka i ethno-folku. To właśnie Hołdys (obaj panowie znali się jeszcze z zamierzchłych czasów z grupy Rh-), nudzący się nieco po rozwiązaniu Perfectu, zaprosił Waglewskiego do udziału w projekcie „I Ching”. Na dwupłytowym albumie znalazły się dwie piosenki zaśpiewane przez przyszłego lidera Voo Voo: „Ja płonę” oraz „Milo”. Swoją przygodę z rockiem muzyk kontynuował w supergrupie Morawski Waglewski Nowicki Hołdys, która pozostawiła po sobie tylko jeden, ale za to znakomity, album „Świnie” (1985). Prezentowana przez kwartet muzyka okazała się jednak zbyt wymagająca i zespół, po zagraniu zaledwie kilku koncertów, rozpadł się. A może raczej należałoby stwierdzić, że… przeistoczył się w Voo Voo, ponieważ w pierwszym jego składzie znaleźli się, poza liderem, także Wojciech Morawski i Andrzej Nowicki. Debiutancki album (1986) nagrano już jednak bez Morawskiego, a trzecią z kolei – licząc także fatalny pod względem brzmienia „Koncert” (1987) – „Sno-powiązałkę” również bez Nowickiego. Pojawili się za to w zespole bracia Jan i Mateusz Pospieszalscy (pierwszy odpowiedzialny za partie basu, drugi – za saksofon) oraz perkusista Andrzej Ryszka. „Sno-powiązałka” – nagrana w grudniu 1986 i wydana przez Pronit w następnym roku – była pierwszym krążkiem najklasyczniejszego składu Voo Voo. I zarazem ostatnim, do którego nie można mieć chyba żadnych zastrzeżeń. To w zasadzie koncept album, będący literacką trawestacją ludzkich snów. Można w tekstach Waglewskiego dostrzec wszystkie niepokoje dręczące polskiego inteligenta połowy lat 80. XX wieku, ale – z drugiej strony – sprowadzanie ich do tego tylko wymiaru byłoby haniebnym spłyceniem przekazu. Muzycznie dużo tu oddechu, przestrzeni, nawet swoiście – po „waglewskiemu” – pojętej lekkości. Kapitalne melodie sprawiły, że kilka kawałków stało się przebojami – vide „Esencja” i optymistycznie zamykające krążek „Ja żyję”. Poza tym nie sposób nie zachwycić się rozedrganymi gitarowymi „Zasnutym”, „Mantrą” czy „Niewidzialnym” ani nie ułożyć się do snu w takt „Ursenowa”. Słowem: Płyta bez słabego momentu. Idealnie portretująca zespół pomiędzy jego dwoma znacznie bardziej rockowymi, choć również skrajnie odmiennymi, portretami w postaci debiutu i „Zespołu Gitar Elektrycznych” (1987). Sebastian Chosiński SBB ‹Ze słowem biegnę do ciebie›Utwory | | CD1 | | 1) Ze słowem biegnę do ciebie | 19:20 | 2) Przed premierą | 19:40 |
34. SBB – ZE SŁOWEM BIEGNĘ DO CIEBIE (1977) Kiedy zespół SBB – którego nazwa pierwotnie oznaczała Silesian Blues Band, względnie Szukaj, Burz, Buduj – przystępował do nagrania debiutanckiej (koncertowej) płyty, jego członkowie mieli już całkiem spore doświadczenie i koncertowe, i nagraniowe. Największe miał oczywiście lider zespołu Józef Skrzek, który wcześniej przewinął się przez skład Breakoutu (album „70a” z 1970 roku) oraz – wraz z Antymosem Apostolisem i Jerzym Piotrowskim – przez dwa lata bardzo intensywnie współpracował z Czesławem Niemenem, współtworząc najbardziej chyba awangardowe jego oblicze. „Ze słowem biegnę do Ciebie” był czwartym w ogóle, a trzecim studyjnym, albumem grupy. Powstał zresztą w niezwykle pracowitym dla muzyków 1977 roku. W tym samym czasie bowiem zostały nagrane i ujrzały światło dzienne trzy zagraniczne albumy SBB: „Wołanie o brzęk szkła” (zrealizowany dla czechosłowackiego Supraphonu, na Zachodzie znany również pod alternatywnym tytułem „Slovenian Girls”), „Follow My Dream” (powstały z myślą o publice zachodnioniemieckiej, gdzie Skrzek i spółka bardzo często wówczas koncertowali) oraz „SBB” (przygotowane dla enerdowskiej Amigi). Jakby tego było mało, w Polsce ukazała się wtedy również kaseta magnetofonowa „Jerzyk” (z utworami radiowymi) oraz album Haliny Frąckowiak „Geira”, na którym panowie Skrzek, Apostolis i Piotrowski wystąpili jako zespół akompaniujący. Jeśli do tego dodamy jeszcze prace nad oprawą muzyczną do realizowanego w Lublinie przez Jerzego Leszczyńskiego spektaklu teatralnego „Malczewski” – której efekty większość fanów poznała dopiero przed paroma tygodniami dzięki trzypłytowemu boksowi wydanemu przez e-silesia – dopiero będziemy mieć pełen obraz ówczesnego artystycznego zaangażowania zespołu. W chwili wydania album „Ze słowem biegnę do Ciebie” przyjęty został – i przez fanów, i przez krytyków – raczej chłodno, uznano go wręcz za rozczarowanie. Z perspektywy czasu trudno te głosy zrozumieć. Oryginalne winylowe wydanie zawiera dwie niespełna dwudziestominutowe suity: tytułową oraz „Przed premierą”. Utwór, który znalazł się na stronie A krążka, rzeczywiście mógł być zaskoczeniem dla oddanych wielbicieli Skrzeka i spółki – nie miał bowiem w sobie tej lekkości i finezji, jaką SBB prezentowało na wcześniejszych wydawnictwach. Kto wie zresztą, czy to w ogóle nie najmroczniejszy utwór w całym, przebogatym przecież, dorobku kapeli. Zaczyna się od bardzo monotonnej i niezwykle niepokojąco brzmiącej sekcji rytmicznej; kiedy dochodzi solówka lidera na klawiszach, wcale nie robi się radośniej. Swoje „pięć minut” ma tu również, choć dopiero w końcówce, Lakis, który po raz kolejny udowadnia, że nieobce mu są subtelne solówki gitarowe. „Przed premierą” wypada słabiej, przede wszystkim z uwagi na funkowo-dyskotekowe wtręty, które kompletnie nie pasują do muzycznego oblicza zespołu i sprawiają wrażenie, jakby trio chciało przypodobać się mniej wymagającej publiczności. Poza tym jednak znajdujemy w tym utworze to wszystko, za co SBB po dziś dzień jest podziwiane i kochane. Pięć lat temu „Ze słowem biegnę do Ciebie” znalazło się w boksie „Anthology 1974-2004” uzupełnione o jedno bonusowe nagranie – prawie trzydziestominutową, nagraną dla radia w 1976 roku, suitę „Odejście” (jej wersja kanoniczna, krótsza o całe dziesięć minut, pojawiła się na albumie nagranym dla Supraphonu). Ciekawy to eksperyment, zwłaszcza kilkunastominutowy akustyczny wstęp, zahaczający o muzykę flamenco – i choćby dla niego warto sięgnąć po tę właśnie edycję „Ze słowem biegnę do Ciebie”. Sebastian Chosiński Perfect ‹Live›Utwory | | CD1 | | 1) Po co | 4:10 | 2) Idź precz | 3:25 | 3) Chcemy być sobą | 6:00 | 4) Opanuj się | 3:35 | 5) Nieme kino | 5:35 | 6) Chce mi się z czegoś śmiać | 3:26 | 7) Pepe wróć | 5:15 | 8) Autobiografia | 4:35 | 9) Pocztówka dla państwa Jareckich | 4:50 | 10) Nie płacz Ewka | 1:15 |
33. PERFECT – LIVE (1983) „Live” to pierwsza i zarazem najlepsza płyta koncertowa Perfectu. Składają się na nią nagrania pochodzące z dwóch koncertów, które grupa dała jesienią 1982 roku w warszawskiej Stodole. Zespół był wtedy u szczytu popularności, jak również możliwości twórczych. Co prawda w składzie nastąpiły zmiany i obok Zbigniewa Hołdysa, Grzegorza Markowskiego i Piotra Szkudelskiego w Perfekcie znaleźli się Andrzej Nowicki i Andrzej Urny (zastępując odpowiednio Zdzisława Zawadzkiego i Ryszarda Sygitowicza), ale siła grupy pozostała nienaruszona (o czym wkrótce wszyscy mieli się przekonać, słuchając krążka „UNU”). Publiczność przyjmowała występy formacji więcej niż entuzjastycznie. Ten klimat został doskonale uchwycony na „Live”. Wystarczy tylko posłuchać „Po co” lub „Chcemy być sobą”, by przekonać się, jak wielkie emocje towarzyszyły spotkaniu z muzykami. Cała sala śpiewa teksty i żywiołowo reaguje na solowe popisy. W czasie koncertów w Stodole Perfect zagrał również kilka nowych utworów, które trafiły na kolejny album grupy. Można więc posłuchać pierwotnych wersji „Chce mi się z czegoś śmiać”, „Pocztówki do państwa Jareckich”, „Objazdowego niemego kina” (tutaj zatytułowanego „Nieme kino”) oraz „Autobiografii” (ponieważ rzecz jest świeża, publiczność nie śpiewa, ale za to miarowo klaszcze, dodając całości dodatkowego, niepowtarzalnego uroku). Oczywiście z dzisiejszego punktu widzenia można narzekać, że materiał zawarty na „Live” stanowi tylko niewielką część koncertowego repertuaru Perfectu (np. „Nie płacz Ewka” pojawia się na koniec jako 50-sekundowe zamknięcie występu), ale nie o to chodzi w tym wydawnictwie. Najważniejszym było uchwycenie klimatu, jaki panował na koncertach najważniejszego rockowego zespołu w Polsce początku lat 80. Tym bardziej szkoda, że nie doczekaliśmy się wydania tego materiału na CD. Podobno szanse na to, by się to wreszcie stało, są nikłe, ze względu na problem z ustaleniem prawowitych właścicieli nagrań. Miejmy nadzieję, że wreszcie uda się z tym uporać, bo pozostawienie tego krążka w zapomnieniu jest zbrodnią przeciwko dziedzictwu narodowemu. Piotr „Pi” Gołębiewski Kult ‹Ostateczny krach systemu korporacji›Utwory | | CD1 | | 1) Goopya peezda | | 2) Lewy czerwcowy | | 3) Grzesznik | | 4) Gdy nie ma dzieci | | 5) Z archiwum polskiego jazzu | | 6) 3 gwiazdy | | 7) Poznaj swój raj | | 8) Dziewczyna bez zęba na przedzie | | 9) Kto wie | | 10) Fever, fever, fever | | 11) Jatne | | 12) Ja wiem to | | 13) Kto śmie traktować cię źle | | 14) Idź przodem | | 15) Krew jak śnieg | | 16) Komu bije dzwon | |
32. KULT – OSTATECZNY KRACH SYSTEMU KORPORACJI (1998) „Ostateczny krach systemu korporacji” jest ostatnim w pełni udanym dziełem Kultu. To właśnie tu muzykom udało się doskonale wyważyć ciężką muzykę i zjadliwe teksty z przebojowością, która ugruntowała status grupy, jako, nomen omen, kultowej. Z jednej strony mamy tu bezkompromisową publicystykę Kazika podaną z rewelacyjną, mocną, zahaczającą o czysty hardcore muzyką („Krew jak śnieg”, „Poznaj swój raj” czy układający się na kształt minisuity ciąg utworów „Fever Fever Fever”, „Jatne”, „Ja wiem to”). Z drugiej – nie brak lżejszych, dowcipnych kawałków, które stały się hitami radiowymi, granymi do dziś („Gdy nie ma dzieci”, „Dziewczyna bez zęba na przedzie”, „Lewy czerwcowy”). Ale jest też trzecia odsłona płyty, czyli kawałki melancholijne, o wyjątkowo osobistych tekstach („3 gwiazdy”, „Komu bije dzwon”, „Kto wie”). Kazik obnaża się w nich jak rzadko. Należy również zaznaczyć, że jest to album bardzo dopieszczony pod względem produkcyjnym. Zachwyca nie tylko przestrzenność i klarowność nagrań, ale również pomysłowość. Jest to pierwszy krążek Kultu, na którym w pełnym zakresie pojawiają się różne dźwiękowe wstawki, jak choćby odgłosy bójki w „Idź przodem”. Tytuł płyty to nawiązanie do wypowiedzi lidera grupy Dead Kennedys, Jella Biafry. Na krążku została ona przytoczona w całości – „Najbardziej lubię wizualizować sobie ostateczny krach systemu korporacji” – ale ma on wymowę bardzo ironiczną. Album jest ostatnim, na którym zagrał perkusista Andrzej „Szczota” Szymańczak, który tuż przed premierą tragicznie zmarł. Został mu poświęcony klip do utworu „Komu bije dzwon”. Piotr „Pi” Gołębiewski Obywatel G.C. ‹Tak! Tak!›Utwory | | CD1 | | 1) Tak... Tak... to ja | 3:40 | 2) Podróż do ciepłych krajów | 5:15 | 3) Umarłe słowa | 5:20 | 4) Ani ja, ani ty | 4:40 | 5) Depesza do producenta | 5:50 | 6) Nie pytaj o Polskę | 5:55 | 7) Piosenka kata | 4:00 | 8) Skończymy w niebie | 4:25 |
31. OBYWATEL G.C. – TAK TAK (1988) Obywatel G.C. – projekt powołany do życia w 1986 roku (tuż po rozpadzie Republiki) przez Grzegorza Ciechowskiego – zadebiutował rok później tak samo zatytułowanym albumem. Ciechowski, otoczony grupą świetnych, zarówno rockowych, jak i jazzowych muzyków (Jan Borysewicz, Jose Torres, Krzysztof Ścierański), stworzył płytę o wiele bardziej różnorodną od dokonań wcześniejszej formacji, pozbawioną ograniczeń i sztywnych ram stylistycznych. Nagrania nowej grupy zyskały popularność nie mniejszą niż albumy „Nowe sytuacje” i „Nieustanne tango”, a utwory, mimo innego charakteru, tak samo urzekały przebojowością i kompozytorskim wyczuciem. Do pracy nad następnym krążkiem zaprosił kolejnych znakomitych instrumentalistów (projekt z założenia nie miał mieć stałego składu). Tym razem, oprócz Torresa i Ścierańskiego, w sesji wzięli udział między innymi pianista i organista jazzowy Wojciech Karolak, rockowy gitarzysta John Porter oraz guru polskiego jazzu – Tomasz Stańko! Programowaniem perkusji i realizacją dźwięku zajął się, jak w przypadku debiutu, Rafał Paczkowski. Ze względu na poprzednie dokonania lidera i kompozytora oraz na zebrany skład, oczekiwania wobec płyty musiały być ogromne. Trzeba przyznać, że wydany w 1988 roku krążek „Tak! Tak!” nie zawiódł. Ciechowski, autor całego materiału, przedstawił przekrój lęków, wątpliwości i problemów ówczesnego społeczeństwa. Na tle zróżnicowanej, bogatej aranżacyjnie muzyki, lider opowiada o codziennej szarości, którą kontrolują zakłamane media oraz ogarniająca wszystkie dziedziny cenzura („Umarłe słowa”, „Piosenka kata”). Podmiot liryczny zdaje sobie sprawę z istnienia innego, lepszego świata („Podróż do ciepłych krajów”, „Ani ja, ani Ty”). W ciekawym tekście, pozornie traktującym o kobiecie, „Nie pytaj o Polskę” zdradza, jak niewytłumaczalnym jest uczucie do ojczyzny, z powodu którego nie decyduje się na emigrację. Muzycznie Ciechowski nie jest już znanym z Republiki nowofalowym rewolucjonistą, lecz wytrawnym kompozytorem, poruszającym się w wielu gatunkach. Płyta to mieszanka urzekających karaibskich melodii („Podróż do ciepłych krajów”), awangardowych jazzrockowych partii („Depesza do producenta”), funkowych motywów („Depesza do producenta”, „Piosenka Kata”) czy kabaretowych rozwiązań („Skończymy w niebie”). Album został bardzo starannie przygotowany, pod kątem brzmienia i aranżacji nie ustępuje dzisiejszym produkcjom – zdecydowanie wyprzedził swój czas. Również doskonała, jak na owe lata, była oprawa graficzna płyty oraz cała otoczka z nią związana; szczególnie ogromne wrażenie robić musiała przemyślana promocja. Mimo zaproponowanego muzycznego kalejdoskopu, największym przebojem okazał się tytułowy „Tak! Tak!” – bliski dynamicznym, rockowym utworom Republiki. Tekst, będący wyrzutem rozgoryczonego i zawiedzionego własnym życiem trzydziestolatka, wykrzyczany na tle mocnych dźwięków basu i pianina, z pięknie malującymi tło organami, agresywnymi akordami gitary oraz urzekającym saksofonem, do dziś robi piorunujące wrażenie. Jakub Stępień
|
Grechuta i Anawa progresją ? Chyba żart jakiś. I co ma z progresją wspólnego to, czy ktoś rozumie język czy nie; ta, świetna zresztą, muzyka nawet nie zbliża się do rocka progresywnego