To było ogromne zaskoczenie. Chyba nikt w 1981 roku nie spodziewał się, że Amerykańska Akademia Filmowa uhonoruje statuetką Oscara radziecki melodramat Władimira Mieńszowa „Moskwa nie wierzy łzom”. Dotąd nie odniósł on bowiem wielkiego sukcesu, dopiero po uznaniu, jakie nadeszło z Hollywood film obrósł legendą we wszystkich „krajach demokracji ludowej”. Polska nie była wcale wyjątkiem.
Klasyka kina radzieckiego: Miłość i płacz, bez zgrzytania zębów
[Władimir Mieńszow „Moskwa nie wierzy łzom” - recenzja]
To było ogromne zaskoczenie. Chyba nikt w 1981 roku nie spodziewał się, że Amerykańska Akademia Filmowa uhonoruje statuetką Oscara radziecki melodramat Władimira Mieńszowa „Moskwa nie wierzy łzom”. Dotąd nie odniósł on bowiem wielkiego sukcesu, dopiero po uznaniu, jakie nadeszło z Hollywood film obrósł legendą we wszystkich „krajach demokracji ludowej”. Polska nie była wcale wyjątkiem.
Władimir Mieńszow
‹Moskwa nie wierzy łzom›
Lata 70. XX wieku to w historii Związku Radzieckiego okres wyjątkowo ponury. Obywatele Kraju Rad dawno już zdążyli zapomnieć o Chruszczowowskiej „Odwilży”, w czym wydatną rolę odegrał kolejny – od 1964 roku – władca Kremla, Leonid Breżniew. W kulturze, a zwłaszcza w literaturze i kinematografii, zapanowały marazm i zgnilizna. Rozpoczęto politykę rehabilitacji Józefa Stalina, a nowym miejscem pobytu wielu opozycjonistów i nieprawomyślnych obywateli stały się… szpitale psychiatryczne (popularnie zwane w sowieckiej Rosji „psychuszkami”). O tym okresie wielokrotnie pisali – i to bez szczególnego sentymentu –
Siergiej Dowłatow,
Jurij Drużnikow czy Władimir Bukowski. Oficjalna propaganda prezentowała jednak ZSRR jako „kraj mlekiem i miodem płynący”, a obywateli utwierdzać miała w tym kinematografia. Nigdy wcześniej nie wyprodukowała ona tylu komedii romantycznych i melodramatów z pozytywnym przesłaniem, co w latach 70. – „złotej epoce Breżniewa”.
Nie wszystkie były złe. Ba! trafiały się nawet dzieła, które można uznać za wybitne, jak chociażby „
Ironia losu” (1975) Eldara Riazanowa czy właśnie nagrodzone Oscarem (w kategorii: najlepszy film nieanglojęzyczny) „Moskwa nie wierzy łzom” Władimira Mieńszowa. Ten ostatni zrealizowany został w 1979 roku – tym samym, kiedy wojska sowieckie wkroczyły zbrojnie do Afganistanu – ale premierę miał dopiero 11 lutego 1980. Trzy dni przed Walentynkami, których w „krajach demokracji ludowej” nikt jednak wówczas nie świętował. A przecież był to film idealny właśnie na taką okazję! Kiedy przystąpił do pracy nad swoim najbardziej znanym filmem, Mieńszow miał równo czterdzieści lat. Urodził się w azerbejdżańskim Baku. Karierę aktorską zaczął stosunkowo późno, po raz pierwszy pojawił się bowiem na ekranie, mając trzydzieści trzy lata. Cztery lata później zagrał u boku Władimira Wysockiego w znanym także w Polsce obrazie „Jak car Piotr Ibrahima swatał” oraz wyreżyserował swój pierwszy film – młodzieżowy melodramat „Zgrywa” (1976), którego głównymi bohaterami uczynił członków szkolnego zespołu muzycznego.
„Moskwa nie wierzy łzom” to film dwuczęściowy, trwający w sumie prawie dwie i pół godziny. Akcja pierwszej części rozgrywa się w 1958 roku, drugiej – w czasach współczesnych, czyli dwadzieścia lat później. Głównymi bohaterkami są trzy przyjaciółki, które przyjechały do stolicy Kraju Rad z prowincji w poszukiwaniu szczęścia. Różnie zresztą definiują to „szczęście” – dla jednej będzie to dobra praca (Antonina), dla drugiej wymarzone studia uniwersyteckie (Jekatierina), dla trzeciej mąż z koneksjami, który zapewni jej życie na odpowiednio wysokim poziomie (Ludmiła Swiridowa). Nadzieje kobiet szybko jednak zostają zweryfikowane przez życie. Katia po raz kolejny nie dostaje się, z braku odpowiedniej liczby punktów, na studia chemiczne; wokół Toni kręci się wprawdzie przystojny Nikołaj, ale dziewczyna nie jest przekonana, czy chce się z nim wiązać na całe życie. Jedynie Luda nie ma żadnych wątpliwości ani skrupułów – kiedy poznaje znanego hokeistę Siergieja Gurina, robi wszystko, aby owinąć go sobie wokół palca i nakłonić do małżeństwa.
Nie bez powodu przecież przekonuje Katię, że „Moskwa to wielka loteria. Tu można od razu wszystko wygrać”. Ale oczywiście pod warunkiem, że ma się odwagę zaryzykować. Ludmile nie brakuje natomiast ani odwagi, ani impertynencji. Czas dopiero pokaże, że ta droga „na skróty” do niczego dobrego jej nie doprowadzi. W miarę rozwoju akcji na najważniejszą bohaterkę filmu wyrasta Katia. Tej ambitnej, choć niezbyt trafnie lokującej swoje uczucia dziewczynie los spłata najbardziej perfidnego psikusa. Gdy jej przyjaciółki układają sobie, przynajmniej na razie, życie, ona – odtrącona przez ukochanego – zostaje samotną matką. Dwadzieścia lat później jednak, w drugiej części filmu, jej los zdecydowanie się odmienia. Jak w najlepszej hollywoodzkiej komedii romantycznej, miłość pojawia się nagle i niespodziewanie. Na dodatek Jekatierina zakochuje się w człowieku, który – przynajmniej na pierwszy rzut oka – uosabiać będzie najbardziej nielubiane przez nią męskie cechy. Gosza (Grigorij) jest bowiem bardzo pewny siebie i nieco apodyktyczny. A jednak to właśnie on, zwykły robotnik, a nie romansujący z Katią już od dłuższego czasu, wykształcony i ustawiony w życiu Wołodia, rozpala zmysły kobiety.
I chociaż po drodze nie brakuje przygód i pułapek, film kończy się obowiązkowym w tego typu produkcjach happy endem. Oceniając obraz Mieńszowa z perspektywy czasu, trudno uznać go za szczególnie odkrywczy. Śmieszyć też mogą oskarżenia, jakie pod jego adresem wysuwali wkrótce po premierze radzieccy krytycy. Dość powiedzieć, że niezwykle ostro atakowano przede wszystkim Aleksieja Batałowa – odtwórcę roli Goszy. Uznano bowiem, że nie jest on bohaterem radzieckim! Dlaczego? Bo porzucił żonę, sięga po kieliszek, wreszcie bierze udział w bójce. Wydawałoby się – człowiek z krwi i kości. Z drugiej jednak strony uważano, że jest bardzo nierealistyczny, ponieważ, będąc robotnikiem, czyta książki, zna historię starożytną, a nawet zdarza mu się pofilozofować. Tak źle i tak niedobrze. Batałow („
Lecą żurawie”, „
Dama z pieskiem”, „
9 dni jednego roku”) pojawia się jedynie w drugiej części obrazu. Tworzy jednak postać tak wyrazistą i sympatyczną, że wręcz kradnie film pozostałym aktorom, nawet tym, którzy – jak grająca Katię Wiera Alentowa („
Droga bez końca”) – przebywają na ekranie znacznie dłużej.
„Moskwa nie wierzy łzom” nie jest dziełem pozbawionym wad. Fabuła jest do bólu sentymentalna, niekiedy nawet banalna. A jednak film ujmuje niepowtarzalnym klimatem i ciepłem. Nie brakuje w nim także ironicznego spojrzenia na radziecką rzeczywistość, choć jest to mimo wszystko ironia bardzo delikatna, daleka od złośliwości i zgryźliwości, którą przepełnione były na przykład komedie Stanisława Barei z lat 70. XX wieku. Drażnić może też nieco sztampowość głównej bohaterki. Katia jest bowiem typowym przykładem kariery w sowieckim wydaniu: od przykładnej szeregowej pracownicy po dyrektora zakładu. Na szczęście, pozostali bohaterowie nie są już tak nieskazitelni. Aktorsko film ratuje jednak przede wszystkim Batałow. Gdyby nie on, Mieńszow mógłby prawdopodobnie zapomnieć o otrzymanej w 1981 roku nagrodzie. Warto wspomnieć jeszcze o autorach muzyki i piosenek wykorzystanych w filmie – byli nimi Siergiej Nikitn i Jurij Wizbor, jedni z najbardziej znanych radzieckich bardów. Choć przyznać trzeba, że to, co można usłyszeć w ścieżce dźwiękowej, nie jest do końca reprezentatywne dla ich artystycznego dorobku.
I nie zapominajmy o polskim akcencie - piwo Okocim w trakcie imprezki w plenerze...