Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 15 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Andrzej Wajda
‹Katyń›

EKSTRAKT:70%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułKatyń
Dystrybutor Vue Movie Distribution
Data premiery21 września 2007
ReżyseriaAndrzej Wajda
ZdjęciaPaweł Edelman
Scenariusz
ObsadaMaja Ostaszewska, Artur Żmijewski, Maja Komorowska, Władysław Kowalski, Wiktoria Gąsiewska, Anna Radwan-Gancarczyk, Andrzej Chyra, Danuta Stenka, Magdalena Cielecka, Paweł Małaszyński, Antoni Pawlicki, Agnieszka Kawiorska, Stanisława Celińska, Alicja Dąbrowska, Jan Englert, Krzysztof Globisz, Krzysztof Kolberger, Jacek Braciak, Krystyna Zachwatowicz, Siergiej Garmasz
MuzykaKrzysztof Penderecki
Rok produkcji2007
Kraj produkcjiFrancja, Polska
Czas trwania115 min
WWW
Gatunekdramat, historyczny
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Wyszukaj / Kup

Terribilis est locus iste!

Esensja.pl
Esensja.pl
« 1 2 3 4 »

Marcin T.P. Łuczyński

Terribilis est locus iste!

Cóż dodać więcej, do tak plastycznego opisu? Pozostaje się ponuro zadumać, jak czyni Stańczyk na obrazie Matejki.
Ziemkiewicz ma jednak na koncie jeszcze jedno opowiadanie, którego obszerny fragment chciałbym tu przytoczyć, tym razem śmiertelnie poważne, zatytułowane „Godzina przed świtem”. Opisuje w nim jednostkę wojskową zlokalizowaną na północno-wschodnim pograniczu Polski, w mazurskim Węgorzewie. Pewnej nocy stacjonujący tam żołnierze padają ofiarą czegoś, co wyłazi z ziemi i pochłania jedną ze strażniczych wież, wzbudzając w jednostce chaos, przez który padają ofiary. Nikt nie potrafi powiedzieć, co takiego ich atakuje. Narrator, jeden z żołnierzy, podchorąży o ksywce Perszing, absolwent studiów humanistycznych, ma pewien sen, który pozwala mu dojść prawdy:
– A ja miałem sen – zacząłem. Słyszałem własny głos i dziwiłem się, że choć wyraźnie przytłoczony, pozostaje tak mocy i pewny. – Dziś w nocy, może w tym samym czasie, kiedy to się tutaj działo, a może trochę wcześniej. I śnił mi się ten las. Jestem pewien, że właśnie ten, a przecież jak mieliśmy tu warty prawie go nie widziałem, bo wypadła mi jedynka, przy bramie…
– No, i co z tym lasem?
Mimo wilgoci, przesiąkającej nasze mundury i ściekającej po twarzach miałem zupełnie suche gardło.
– Najpierw nic nie pamiętałem, wiecie, jak to czasem jest ze snami, budzisz się i za nic… Potem, jak zobaczyłem te drzewa, zaczęło mi się przypominać. Tak po trochu, po kawałku.
– No? – ich twarze były pełne przejęcia. – I co ci się śniło?
– Rozstrzelanie. Tutaj, w piękny, słoneczny, letni dzień. Ciężarówki zwoziły ludzi, z rękami związanymi drutem, z workami na głowach… Enkawudziści prowadzili ich na skraj dołów, zdejmowali im te worki z głów i strzelali w potylicę. I szli po następnego. A kiedy dół się zaczynał wypełniać, wchodzili na te trupy, podskakiwali, żeby je ugnieść.
Nigdy w życiu nie słyszałem takiej ciszy. Jeśli to słowo ma oznaczać brak jakichkolwiek dźwięków, to na nocnej warcie cisza nie istnieje. Trzeba tylko odczekać, aż ogłuszone dniem uszy odzyskają zdolność rozróżniania tysięcy nocnych szelestów i skrzypień, odzywających się w tle twego własnego pulsu – a noc ożywa niezliczonymi chrobotami i trzaskami. Ale wtedy wydawało mi się, że cały świat zamarł w absolutnym bezruchu. Nawet deszcz i wiatr.
– Czterdzieści pięć lat. Próchnieli tu, pod tymi liśćmi, i nikt o nich nie wiedział, nikt już nie pamiętał. Całe setki. Wydaje mi się, że mógłbym pokazać miejsca, gdzie leżą. A dzisiaj coś ich zbudziło. I zaczęli się zwoływać. To właśnie usłyszałem, w swoim śnie, jak się zwołują. I teraz też ich słyszę. Cały czas, coraz mocniej. Rozumiecie? Ja nie. Ale czuję, cały czas czułem, gdzieś w środku. Krzyk umarłych, umarłych bez imion, bez grobu, krzyża, bez niczyjej łzy. Pomordowanych, i nie pomszczonych. To jest straszny krzyk, krzyk umarłych.
Ich twarze w poświacie jarzeniówek były blade, kredowo białe, czaiło się w nich rozpaczliwe błaganie, żebym obrócił to wszystko w żart, zaśmiał się „ale was nabrałem!”, coś takiego.
– I on jest… coraz głośniejszy – we mnie nie było już ani odrobiny strachu. Wszystko złożyło się w całość. Już nie duszny lęk, przyczajony na krawędzi jawy, nie podmywająca zmysły czarna fala. Po prostu przeznaczenie. Przeznaczenie, któremu trzeba stawić czoła, jakkolwiek straszne by było, dobywając na to wszystkich sił.
– Bo oni jeszcze się nie zeszli – dyszałem. – Jeszcze nie ma świtu. Cokolwiek widzieli tamci, to był dopiero początek. Uciekajcie stąd. Uciekajcie – powtórzyłem.
– Perszing, co ty pieprzysz?! – zapiał Tytus trzęsącym się głosem, identycznym jak głos Gorga, gdy wykrzykiwał nam historię poszukiwań Kargula. – Przecież ty żyjesz, ty… To niby dlaczego akurat ty byś miał słyszeć, jak się tutaj trupy skrzykują?
– Nie wiem. Nie wiem. Ale po prostu ich usłyszałem. A teraz czuję, że się zbliżają. Nie oszukuję was. Tylko radzę: uciekajcie.
– A ty?
Nie zdążyłem odpowiedzieć, kiedy z ciemności dobiegł nas zbliżający się szybko tupot ciężkich, wojskowych butów. Na naszą wyspę światła wpadł Słoniu. Śmiertelnie przerażony Słoniu. Trząsł się cały. Dyszał, niezdolny wydać z siebie artykułowanego dźwięku. Gdy próbował mówić, poruszając z trudem drżącym podbródkiem, z jego gardła wydobywały się jakieś rozpaczliwe piski i rzężenia, jakie zdarza się słyszeć tylko w zakładach dla upośledzonych.
Sięgnął ręką za siebie, w dół. Próbował coś pokazać. Już nie było potrzeby. Ziemia pod naszymi stopami zadrżała, poczuliśmy to wszyscy. Jakby pod dywanem gnijących liści przetoczyła się kilkucentymetrowa fala. Zachwialiśmy się.
– Nie próbujcie ich skrzywdzić! Uciekajcie! – zawołałem, i były to ostatnie moje słowa, które dobrze pamiętam, zanim świat zawirował i wszystko stało się jedną chwilą. Cisza pękła nagle i z mroku uderzyła nas ściana dźwięków. Brzmiało to, jakby ktoś jednym szarpnięciem zdarł zasłonę, pod którą zebrały się stulecia cierpienia, jęku, niewysłuchanych modlitw i przekleństw. Fala przedwiecznego lamentu runęła na świat, tratując nas po drodze i przytłaczając. Wraz z nią owiał nas z ciemności mdły, trupi fetor, nieopisanie obrzydliwy, wyżymający boleśnie wnętrzności i zaciskający gardło. A spodem, pod zbutwiałym podszytem, sunął z szelestem rój drobnych, miękkich, ohydnych w swej ślepej obłości stworzeń. Ziemia wokół zamrowiła się od nich, zafalowała, solidny jeszcze przed chwilą grunt w jednej chwili zamienił się w rozmiękłe, wciągające w głąb bagnisko. (…)
Nie było czasu. Był jeden moment, nieustająca chwila stworzenia i śmierci. A dla nich, dla nas, wciąż ta sama chwila przeraźliwego strachu, bólu i osamotnienia. Świat nie zna straszliwszego bólu, niż ból samotności. Świat nie zna straszliwszej samotności, niż samotność umarłych, nabrzmiała potworną, nieopisaną krzywdą. Świat nie zna gorszego gniewu, niż ślepy gniew niepomszczonych.
Nie śmiejcie się ze starych mitów. To nie zmyślenia. To okruchy wiedzy o tym, co tak bardzo przekracza i przewyższa nasz ślepy świat, gromadzone w skarbcach pamięci przez pokolenia i ludy, które mozolnie wyrywały te okruchy zza bariery nieprzeniknionego mroku. I które nie przypadkiem niczego lękały się bardziej, niż gniewu tych, którzy pomarli gwałtownie i nie doczekali się ani pomsty, ani pamięci.
Świat nie zna gorszego gniewu, niż ten, który mnie wezwał. Dla nich, dla nas, to wciąż była jedna i ta sama chwila, chwila potwornego mordu, chwila straszliwej krzywdy, wołającej o sprawiedliwość, o ukojenie.
Rafał A. Ziemkiewicz „Godzina przed świtem” (1995)
• • •
Długo czekano na ten film. Nie obyło się bez niesnasek. Dla zainteresowanych nie są tajemnicą zarzuty kierowane przeciwko Andrzejowi Wajdzie, że korzystając ze swej uprzywilejowanej pozycji w środowisku filmowym i zgromadzonym przez lata koneksjom, zablokował innym twórcom możliwość zmierzenia się z tym tematem. Chciał „Katynia” dla siebie, chciał być pierwszym, który da Polakom obraz filmowy o tym właśnie.
Jeśli coś tym pierwszeństwem dobitnie pokazał, to przede wszystkim to, jak trudnym tematem jest Katyń. I jak bogatym w możliwości jednocześnie. Ilość perspektyw, z jakich można by spojrzeć na zbrodnie NKWD dokonane na polskich jeńcach, tworząc obraz filmowy, poraża. Bez wątpienia jednym z powodów, dla których polska kinematografia tak długo czekała na ten film, dla których Andrzej Wajda zwlekał z rozpoczęciem jego realizacji, był problem tegoż wyboru. Jak rozłożyć akcenty? Które wątki uwypuklić, które tylko zasygnalizować, które zbyć milczeniem? Jaką wymowę nadać temu filmowi? Jakich symboli użyć? Ocean możliwości.
« 1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

„Kobra” i inne zbrodnie: Wiem, ale nie powiem
Sebastian Chosiński

14 V 2024

Brytyjska autorka kryminałów Dorothy Leigh Sayers, w przeciwieństwie do Raymonda Chandlera czy spółki pisarskiej używającej pseudonimu Patrick Quentin, nie była rozpieszczana przez polskich reżyserów. W połowie lat 80. powstały jednak dwa oparte na jej opowiadaniach, zrealizowane przez Stanisława Zajączkowskiego, spektakle. Jeden z nich był adaptacją tekstu zatytułowanego „Człowiek, który wiedział, jak to się robi”.

więcej »

Z filmu wyjęte: Nurkujący kopytny
Jarosław Loretz

13 V 2024

Czy nikt z Was nie marzył, żeby popływać sobie pod wodą wraz z ulubionym koniem? Nie? To dziwne…

więcej »

„Kobra” i inne zbrodnie: Wehrmacht kontra SS
Sebastian Chosiński

7 V 2024

Powie ktoś, że oparta na prozie słowackiego pisarza Juraja Váha „Noc w Klostertal” byłaby ciekawsza, gdyby nie pojawiający się na finał wątek propagandowy. Tyle że nie pobrzmiewa on wcale fałszywą nutą. Gdyby przyjąć założenie, że cała ta historia wydarzyła się naprawdę, byłby nawet całkiem realistyczny. W każdym razie nie zmienia to faktu, że spektakl Tadeusza Aleksandrowicza ogląda się znakomicie nawet pięćdziesiąt pięć lat po premierze.

więcej »

Polecamy

Nurkujący kopytny

Z filmu wyjęte:

Nurkujący kopytny
— Jarosław Loretz

Latająca rybka
— Jarosław Loretz

Android starszej daty
— Jarosław Loretz

Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Tegoż twórcy

Krótko o książkach: Esej o realizmie
— Miłosz Cybowski

By nie pozostał po nim nawet powidok…
— Sebastian Chosiński

CamerImage 2016: Ostatnie dzieło mistrza
— Konrad Wągrowski

Esensja ogląda: Czerwiec 2014 (3)
— Sebastian Chosiński, Jarosław Loretz, Konrad Wągrowski, Piotr Dobry

Co nam w kinie gra: Wałęsa. Człowiek z nadziei
— Marta Bałaga

Wenecja 2013: Przypadkowy bohater
— Marta Bałaga

Seks, Smoleńsk i kryzys wieku średniego
— Mieszko B. Wandowicz

Za mało na powieść
— Artur Chruściel

Pryzmat
— Wojciech Gołąbowski

Szare ognie
— Eryk Remiezowicz

Tegoż autora

Piosenki Wojciecha Młynarskiego
— Przemysław Ciura, Wojciech Gołąbowski, Adam Kordaś, Marcin T.P. Łuczyński, Konrad Wągrowski

Wracaj, gdy masz do czego
— Marcin T.P. Łuczyński

Scenarzysta bez Wergiliusza
— Marcin T.P. Łuczyński

Psia tęsknota
— Marcin T.P. Łuczyński

Dym/nie-dym i polarne niedźwiedzie na tropikalnej wyspie
— Konrad Wągrowski, Jędrzej Burszta, Marcin T.P. Łuczyński, Karol Kućmierz

Zagraj to jeszcze raz, odtwarzaczu…
— Marcin T.P. Łuczyński

Panie Stanisławie, Mrogi Drożku!
— Marcin T.P. Łuczyński

Towarzyszka nudziarka
— Marcin T.P. Łuczyński

Tom Niedosięgacz
— Marcin T.P. Łuczyński

Filiżanki w zlewie
— Marcin T.P. Łuczyński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.