100 najlepszych filmów grozy wszech czasów
Tommy Wirkola
‹Dead Snow›
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Dead Snow |
Tytuł oryginalny | Død snø |
Reżyseria | Tommy Wirkola |
Zdjęcia | Matthew Weston |
Scenariusz | Stig Frode Henriksen, Tommy Wirkola |
Obsada | Vegar Hoel, Stig Frode Henriksen, Charlotte Frogner, Lasse Valdal, Evy Elise Kasseth Røsten, Jeppe Laursen, Jenny Skavlan, Ane Dahl Torp, Bjørn Sundquist, Ørjan Gamst, Tommy Wirkola |
Muzyka | Christin Wibe |
Rok produkcji | 2009 |
Kraj produkcji | Norwegia |
Czas trwania | 90 min |
Gatunek | groza / horror, komedia |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
30. Dead Snow (Norwegia 2009, reż. Tommy Wirkola)
Kilka lat temu rynek horrorowy podbili Azjaci, czarnowłose zjawy i krzywdzone dzieci powracające zza światów. Ale kiedy okazało się, że skośnookie straszaki nie są w stanie wyjść poza kolejne wariacje „Dark Water” i „Ringu” z mody pozostało tylko zdrowe pobudzenie fascynacji starszymi tytułami z tego regionu. Wektor popularności skierował się na Skandynawię. Teraz Szwedzi, Norwegowie i Finowie dyktują trendy w straszeniu. „Dead Snow” Tommy’ego Wirkoli jest jak historia horrorystycznej rozrywki w pigułce. Można stracić życie szukając w tym filmie czegoś świeżego i nowego. Oryginalność tego filmu wypływa z inteligentnego przetwórstwa wszystkiego co już w kinie było: „Martwego zła”, „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną”, „Piątku trzynastego”, „Armii ciemności” i „Martwicy mózgu” i wmieszaniu w to wszystko nazistów. Jeśli słabością współczesnego horroru są zaaranżowane bez pomysłu sceny masakr, „Dead Snow” w takim razie musi być filmem wyrwanym z przeszłości. Co tu się wyczynia z piłą łańcuchową! Tarantino może żonglować skalpami i sadzać Hitlerze z kompanami na wybuchowym seansie filmowym, ale to Wirkola robi w swoim horrorze prawdziwą jesień średniowiecza. Przepraszam, zimę.
Urszula Lipińska
Robin Hardy
‹Kult›
WASZ EKSTRAKT: 80,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Kult |
Tytuł oryginalny | The Wicker Man |
Dystrybutor | Vision |
Reżyseria | Robin Hardy |
Zdjęcia | Harry Waxman |
Scenariusz | Anthony Shaffer |
Obsada | Edward Woodward, Christopher Lee, Diane Cilento, Britt Ekland, Ingrid Pitt, Lindsay Kemp, Paul Giovanni, Robin Hardy |
Muzyka | Paul Giovanni, Gary Carpenter |
Rok produkcji | 1973 |
Kraj produkcji | Wielka Brytania |
Czas trwania | 84 min |
Parametry | Dolby Digital 5.1; format: 1,85:1 |
Gatunek | groza / horror |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
29. Kult (The Wicker Man, Wlk. Bryt. 1973, reż. Robin Hardy)
Z jednej strony łatwo, z drugiej – straszliwie trudno, określić co jest główną mocą „Kultu”. Bez wątpienia należy on do filmów genialnych, choć nie czuć dążności twórców do zrobienia czegoś wielkiego, szczególnie oryginalnego albo otwarcie mierzącego ponad przeciętność. Teoretycznie wiele obecnych tu chwytów pojawia się np. w „Egzorcyzmach Dorothy Mills” a jednak rozstrzał między oboma tytułami to dystans porównywalny do tego istniejącego między „Psychozą” a jej kontynuacją. Z thrillerowego zawiązania akcji (policjant przybywa na wyspę w poszukiwaniu zaginionej dziewczynki) trafiamy w kompletnie obcy świat ze wszystkimi tego konsekwencjami. W „Kulcie” nie ma minuty z której wyparowałoby poczucie tajemnicy i niepokoju. Wśród postaci nie znajdziemy takiej, którą chcielibyśmy mieć za sąsiada i nie budziłaby w nas poczucia, że gramy główną rolę w „Dziecku Rosemary”. Im bliżej rozwiązania fabularnej zagadki tym tak naprawdę dalej od komfortu prześwietlenia zasad i relacji panujących na skąpanej we mgle wyspie. Najbardziej dziwi kurz zapomnienia przykrywający film Robina Hardy’ego, tylko lekko otrzepany remakiem Neila LaBute’a, dla którego lepiej byłoby, gdyby obu tytułów ze sobą nie wiązać. Mimo swoich trzydziestu sześciu lat chyba żaden element nie budzi tu wyraźnego wrażenia przestarzałej ramoty z muzeum. Może poza bokobrodami i niemodną tweedową marynarką Christophera Lee.
Urszula Lipińska
Richard Donner
‹Omen›
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Omen |
Tytuł oryginalny | The Omen |
Reżyseria | Richard Donner |
Zdjęcia | Gilbert Taylor |
Scenariusz | David Seltzer |
Obsada | Gregory Peck, Lee Remick, David Warner, Billie Whitelaw, Harvey Stephens, Patrick Troughton, Martin Benson, Holly Palance |
Muzyka | Jerry Goldsmith |
Rok produkcji | 1976 |
Kraj produkcji | USA, Wielka Brytania |
Cykl | Omen |
Czas trwania | 111 min |
Gatunek | groza / horror |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
28. Omen (The Omen, USA 1976, reż. Richard Donner)
Szczególna popularność „Omenu” w Polsce wynika, obok roli bardzo u nas lubianego Gregory’ego Pecka, najprawdopodobniej z faktu, że był to jeden z bardzo nielicznych zachodnich filmów grozy pokazywanych w naszych kinach w latach 70. Cóż, najwyraźniej fakt, że była to opowieść o Szatanie w rodzinie powiązanej z amerykańskim prezydentem, przesłaniała ryzykowną wymowę religijną. Ale oczywiście nie z sentymentu (a na pewno nie tylko) umieściliśmy „Omen” na naszej liście. Ten film, o precyzyjnym scenariuszu grozy, w którym ojciec, w czasie mrocznego śledztwa, musi uwierzyć, że siedliskiem Zła jest jego własny syn, który wyznacza szereg schematów opowieści o nadejściu Antychrysta, to całkiem udany, klasyczny horror satanistyczny, czyli z gatunku, który w latach 70. święcił triumfy (choćby dzięki oszałamiającemu sukcesowi „Egzorcysty”). „Omen” zawiera szereg pamiętnych scen – samobójstwo niani, śmierć matki, psy na cmentarzu, mrożące krew w żyłach zdjęcia, czy też doskonała scena dekapitacji nieszczęsnego fotografa. Wszystko to blednie jednak przy finalnym spojrzeniu Damiena… Film obrósł aż trzema zdecydowanie słabszymi kontynuacjami, choć mającymi swoje niezłe momenty. Nie będziemy twierdzić, że „Omen” to arcydzieło, ale z pewnością pozycja w kanonie kina grozy niezwykle solidna, pod względem rzemieślniczym wykonana bez zarzutu. A to też popieramy.
Konrad Wągrowski
Jacques Tourneur
‹Noc demona›
27. Noc demona (Night of the demon, 1957, reż. Jacques Tourneur)
Brytyjski horror trzymał się w latach 1950. bardzo mocno głównie za sprawą Hammera, ale w dzisiejszych czasach żaden z wyprodukowanych przez tę wytwórnię filmów nie sprawdza się jako kino grozy. Zdolność do straszenia zachował natomiast inny, brytyjski film, nakręcony zresztą przez Francuza, Jacquesa Tourneura – „Noc demona”. Mroczna historia oparta na opowiadaniu M. R. Jamesa (można je znaleźć w „Opowieściach starego antykwariusza”) jest majstersztykiem zarówno pod względem realizacyjnym, jak i fabularnym. Jest to historia sceptyka, który nawet mimo ewidentnych dowodów działania mocy nadprzyrodzonych stąpa twardo po ziemi, zdecydowanie odrzucając możliwość istnienia zarówno klątw, jak i demonów. Widz jest postawiony w dość komfortowej sytuacji, bo WIE, że demony istnieją, i zdaje sobie sprawę, że bohater sam sobie szkodzi lekceważąc zagrożenie ze strony przywódcy satanistycznej sekty. Przez takie skonstruowanie fabuły widz jest niejako uczestnikiem mrożących krew w żyłach wydarzeń, tym bardziej emocjonujących, że wcale nie jest pewne, co zatriumfuje – dobro czy zło. Inteligentnie rozłożone napięcie nie pozwala oderwać oczu od ekranu, a wspaniałe, klarowne zdjęcia, odmalowujące grozę osamotnienia w pogrążonym w mroku lesie czy wyczarowujące namacalne wręcz kłęby mgły, z których lada moment może wychynąć czyste Zło, nieustannie podtrzymują napięcie. Zbliżający się finał rozgrywki potrafi wywołać w widzu potrzebę trzymania kciuków za głównego bohatera, bo siły, z jakimi przyszło mu walczyć, są potężne ponad wszelkie wyobrażenie. Dziś nikt już nie robi takich filmów.
Jarosław Loretz
Dario Argento
‹Głęboka czerwień›
26. Głęboka czerwień (Profondo rosso, Włochy 1975, reż. Dario Argento)
Dario Argento, który w miarę regularnie kręci filmy po dziś dzień, swoje najlepsze lata przeżywał trzy dekady temu. To wtedy zyskał – między innymi obok Lucia Fulciego oraz Maria Bavy – miano jednego z klasyków filmów określanych mianem „giallo”, czyli będących niezwykle krwawymi mistycznymi thrillerami, czerpiącymi inspiracje przede wszystkim z tanich powieści kryminalnych oraz obrazów mistrza suspensu Alfreda Hitchcocka. Do historii kina grozy przeszedł zwłaszcza dzięki dwóm dziełom: nakręconej w połowie lat 70. „Głębokiej czerwieni” oraz późniejszym o dwa lata „Odgłosom”. Choć niektórzy do tego grona dorzucają jeszcze „Cztery muchy na szarym aksamicie” (1971), z nietypową rolą… Buda Spencera.
Punktem wyjścia „Głębokiej czerwieni” jest makabryczna zbrodnia, której ofiarą pada niemiecka telepatka Helga Ulmann. Do Rzymu przyjechała, aby dać pokaz swoich ponadnaturalnych umiejętności. I to poniekąd właśnie one sprowadziły na kobietę wielkie nieszczęście. Podczas seansu wyczuła bowiem wśród zebranych obecność bardzo groźnego psychopatycznego mordercy. Ten z kolei, zaniepokojony potencjalną demaskacją, postanowił pozbyć się Niemki, jeszcze tego samego wieczoru mordując ją w hotelowym apartamencie. Nie jest to jednak zbrodnia doskonała, ponieważ jej przypadkowym świadkiem staje się mieszkający od kilku lat w Wiecznym Mieście amerykański pianista Marcus Daly (gra go znany głównie z „Powiększenia” Michelangela Antonioniego David Hemmings). Nie mogąc pogodzić się z tym, co widział, muzyk decyduje się rozwiązać zagadkę zabójstwa Ulmann, w czym wydatnie pomaga mu ambitna dziennikarka Gianna Brezzi (w tej roli piękna Daria Nicolodi, przyszła pani Argento). Wspólnymi siłami tropią psychopatę, tym samym prowokując go do popełniania kolejnych morderstw. Spirala przemocy nakręca się coraz bardziej, aż do efektownego, obfitującego w okropności, finału.
„Głęboka czerwień” to typowe kino klasy B. Można psioczyć na przerysowane aktorstwo (mimo udziału Hemmingsa, niezbyt wielkich lotów), na pewne niedorzeczności scenariusza czy średniej jakości efekty specjalne, ale nie da się ukryć, że – zwłaszcza dzięki niepowtarzalnemu schizofreniczno-klaustrofobicznemu klimatowi oraz genialnej wręcz muzyce zespołu Goblin – obraz ten stał się arcydziełem gatunku. Sam korzystając z dorobku Hitchcocka, po premierze „Głębokiej czerwieni” Argento stał się, śladem swego mistrza, klasykiem kina grozy, z którego „inwentarza” do dzisiaj czerpią pełnymi garściami całe tabuny młodych twórców (włącznie z azjatyckimi tygrysami).
Sebastian Chosiński
Fritz Lang
‹Testament doktora Mabuse›
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Testament doktora Mabuse |
Tytuł oryginalny | Das Testament des Dr. Mabuse |
Reżyseria | Fritz Lang |
Zdjęcia | Karl Vash, Fritz Arno Wagner |
Scenariusz | Fritz Lang, Thea von Harbou |
Obsada | Rudolf Klein-Rogge, Gustav Diessl, Rudolf Schündler, Otto Wernicke, Theodor Loos, Adolf E. Licho |
Muzyka | Hans Erdmann |
Rok produkcji | 1933 |
Kraj produkcji | Niemcy |
Czas trwania | 122 min |
Gatunek | dramat, thriller |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
25. Testament dr. Mabuse (Das Testament des Dr. Mabuse, Niemcy 1933,reż. Fritz Lang)
Postać doktora Mabusego stworzył Norbert Jacques, urodzony w Luksemburgu w 1880 roku pisarz niemieckiego pochodzenia. Mając czterdzieści lat, opublikował on w Berlinie powieść zatytułowaną „Dr. Mabuse, der Spieler”, która niemal natychmiast po wydaniu wpadła w ręce młodej i zdolnej scenarzystki Thei von Harbou. W efekcie jej fascynacji książką dwa lata później na ekrany kin Republiki Weimarskiej wszedł głośny, chociaż niemy, w oryginale prawie czterogodzinny film wyreżyserowany przez jej męża, Fritza Langa. Tytułowa postać to niezwykle groźny przestępca, obdarzony nie tylko wyjątkową inteligencją i skłonnością do popełniania podłości, ale również zdolnościami hipnotycznymi, dzięki którym potrafi podporządkowywać sobie innych i tym samym skłaniać ich do działania na swoją korzyść. Dzieło Langa i Harbou, podejmujące poniekąd ten sam temat, którym Robert Wiene zajął się w „Gabinecie doktora Caligari”, w złowieszczy sposób oddawało sytuację zdezorientowanego i wewnętrznie rozbitego społeczeństwa niemieckiego po pierwszej wojnie światowej.
Dziesięć lat później małżeński duet powrócił do postaci demonicznego zbrodniarza, realizując – tym razem już dźwiękowy – „Testament doktora Mabuse”. Hipnotyzer i dawny szef przestępczego gangu (po raz drugi zagrał go Rudolf Klein-Rogge) siedzi właśnie w szpitalu psychiatrycznym, dokąd trafił po tym, jak popadł w obłęd, uciekając przed odpowiedzialnością za swoje wcześniejsze przewiny. Nie rezygnuje jednak z dotychczasowej profesji. Wykorzystując swoje nieprzeciętne zdolności, owłada bowiem umysłem mającego wyleczyć go z szaleństwa profesora Bauma (w którego wcielił się Węgier z pochodzenia Oscar Beregi senior) i tym samym czyni go bezwolnym wykonawcą swej chorobliwej woli. Do tego stopnia, że nawet po śmierci Mabusego Baum, uważający się teraz za inkarnację obłąkanego przestępcy, działa dalej, czym zresztą wprawia w uzasadnione zdumienie tropiącego sprawcę zbrodni komisarza Lohmanna (w tej roli Otto Wernicke, który kilka lat później zasłynie niechlubnymi kreacjami w nazistowskich filmach propagandowych „
Powrót do ojczyzny” Gustava Uckicky’ego oraz „
Kolberg” Veita Harlana).
„Testament doktora Mabuse” to kino grozy najwyższego gatunku. Postać tytułowa – bezlitosny, ale i zarazem genialny zbrodniarz – stała się ucieleśnieniem najbardziej potwornych traum niemieckiego społeczeństwa. Obraz Langa z jednej strony odnosił się do wciąż jeszcze żywej wojennej przeszłości, z drugiej jednak – był dziełem profetycznym. Naziści, którzy niebawem doszli do władzy, bez większych problemów odczytali przesłanie „Testamentu…”, dopatrując się w postaci Mabusego rysów – nie tyle fizycznych, co psychicznych i charakterologicznych – Adolfa Hitlera. Dlatego też film został w III Rzeszy zakazany, a jego premiera odbyła się kilka miesięcy później, w maju 1933 roku, w rodzinnym mieście reżysera, czyli Wiedniu. Był to również ostatni obraz Langa nakręcony – do spółki z żoną, która została nazistką – w przedwojennych Niemczech. Do ojczyzny wrócił on dopiero w końcu lat 50. XX wieku. Między innymi po to, aby nakręcić kolejną część cyklu – „Tysiąc oczu doktora Mabuse” (1960). W następnej dekadzie różni reżyserzy zrealizowali jeszcze sześć obrazów z diabolicznym hipnotyzerem – lub jego potomkiem – w roli głównej. Żaden z nich nie dorównał jednak twórcy oryginału.
Sebastian Chosiński
24. Faust (Faust – Eine deutsche Volkssage, Niemcy 1926, reż. F.W. Murnau)
Kiedy Friedrich Wilhelm Murnau przystępował do pracy nad „Faustem“, był już w światku filmowym nieomal legendą. Miał na koncie między innymi „Głowę Janusa” (czyli autorską adaptację opowieści Roberta Louisa Stevensona o doktorze Jekyllu i panu Hyde), „Nosferatu – Symfonię grozy” (w której poddał obróbce historię wampira Drakuli), wreszcie – opartego na prozie laureata Nobla Gerharta Hauptmanna – „Fantoma”. Jak widać, chętnie sięgał po inspiracje literackie. Nie inaczej było w przypadku „Fausta”, choć akurat ten film z dramatem Johanna Wolfganga Goethego zbyt wiele wspólnego nie ma. O czym zresztą lojalnie poinformowano w podtytule, który brzmi: „Niemiecka legenda”. Scenarzysta oparł się bowiem przede wszystkim na ludowych podaniach.
Na miasteczko, w którym mieszka ambitny alchemik doktor Faust (w tej roli szwedzki aktor Gösta Ekman) niespodziewanie spada, zbierająca krwawe żniwo, śmiertelna plaga. By zapobiec dalszemu rozprzestrzenianiu się choroby, kiedy nie pomagają modlitwy do Boga, Faust zwraca się do Szatana, Mefistofelesa (którego gra Emil Jannings, słynny profesor z „Błękitnego anioła”). W zamian za odstąpienie od zarazy oddaje mu swoją duszę, co staje się – chociaż pierwotnie nie zdaje on sobie z tego oczywiście sprawy – początkiem jego ogromnego nieszczęścia. Zakochany w pięknej Gretchen (rzeczywiście godna grzechu Camilla Horn), nie jest w stanie jej uszczęśliwić; wręcz przeciwnie – pośrednio sprowadza śmierć na jej brata, a także na dziecko dziewczyny, którego zresztą jest ojcem. Co gorsza, to właśnie jego ukochana zostaje oskarżona o zamordowanie niemowlęcia i skazana na spalenie na stosie. Chcąc ją ratować, zrywa swoją umowę z Mefistofelesem. Tylko czy nie jest już na to za późno?
Obraz kosztował astronomiczną kwotę dwóch milionów marek i był w tamtym czasie najdroższą filmową produkcją w Niemczech (choć rok później zostanie wypchnięty z fotela lidera przez „Metropolis” Fritza Langa). Co zresztą widać na ekranie. Wspaniałe dekoracje, genialna charakteryzacja i kostiumy, masa statystów, wreszcie efekty specjalne – wszystko to czyni dzieło Murnaua niezwykle widowiskowym i atrakcyjnym do dzisiaj. Aktorzy faktycznie grają, a nie tylko stroją groźne miny. Odtwórcy dwóch głównych ról wznoszą się na wyżyny sztuki aktorskiej. Mimo że nieczęsto pojawiają się na ekranie równocześnie, „Faust” jest ich prawdziwie mistrzowskim pojedynkiem, w którym chyba nieznacznie lepiej wypada jednak Jannings. Ale miał też odrobinę łatwiejsze zadanie… A tak na marginesie: Ciekawe, ile razy film niemieckiego reżysera oglądał Tim Burton, zanim podjął decyzję, jak ma być ucharakteryzowany Jack Nicholson w „Batmanie”?
Fantasmagoryczny nastrój filmu udziela się widzowi i na długo jeszcze pozostaje w pamięci, a pojawiająca się w pierwszych sekwencjach wizja monstrualnego Diabła, złowrogo rozpościerającego swoje potężne skrzydła nad miastem, wszystkie King Kongi i Godzille odsyła w niebyt, prosto do Piekła!
Sebastian Chosiński
Sam Raimi
‹Armia ciemności›
WASZ EKSTRAKT: 80,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Armia ciemności |
Tytuł oryginalny | Army of Darkness |
Dystrybutor | Imperial |
Reżyseria | Sam Raimi |
Zdjęcia | Bill Pope |
Scenariusz | Sam Raimi, Ivan Raimi |
Obsada | Bruce Campbell, Embeth Davidtz, Marcus Gilbert, Ian Abercrombie, Richard Grove, Timothy Patrick Quill, Michael Earl Reid, Bridget Fonda, Ted Raimi, Bill Moseley, David O'Malley, Ivan Raimi, Bernard Rose, Angela Featherstone, Sam Raimi |
Muzyka | Joseph LoDuca |
Rok produkcji | 1992 |
Kraj produkcji | USA |
Czas trwania | 81 min |
Gatunek | fantasy, groza / horror, komedia |
EAN | 5903570138928 |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
23. Armia Ciemności (Army of Darkness, USA 1992, reż. Sam Raimi)
Rzadko się zdarza, żeby kolejna część jakiegoś cyklu tak dalece dystansowała jakością wykonania i popularnością swoje poprzedniczki, by aż zyskać samodzielny żywot. Ta unikalna sztuka udała się właśnie „Armii ciemności”, która de facto stanowi domknięcie historii rozpoczętej rasowym horrorem „Martwe zło”, a kontynuowanej nieco słabszym, nakręconym z przymrużeniem oka, „Martwym złem 2”. Trzeci i ostatni film z tego cyklu jest już czystą komedią, która w zupełnie szalonym stylu miesza horror z fantasy i science fiction. Mamy tu zarówno potwora, chodzące szkielety, podróż w czasie, jak i klasyczny średniowieczny zamek, który trzeba obronić. Do tego dochodzą sceny wrosłe w kanon kina grozy – Ash walczący ze swoimi malutkimi sobowtórami, Ash podnoszący na cmentarzu księgę i wypowiadający nieśmiertelne słowa „Clatto, Verata, Nkhhkhh” (będące zresztą lekko zniekształconym cytatem z „Dnia, w którym zatrzymała się Ziemia”), czy wreszcie Ash budzący się po długim śnie. Perełka humoru zarówno tego czarnego, makabrycznego, jak i zwyczajnego, skłaniającego do nieumiarkowanego rechotu. Jednocześnie jest to film świetnie zrealizowany od strony technicznej, co doskonale widać choćby po animacji kościotrupów, które poruszają się całkiem – jeśli można tu użyć takiego słowa – naturalnie, w przeciwieństwie do kalekich animacji komputerowych dzisiejszej doby. „Armia ciemności” to wspaniały popis możliwości zarówno Sama Raimiego, który swoją przygodę z pełnometrażowym kinem zaczął od „Martwego zła”, jak i debiutującego razem z Raimim Bruce′a Campbella, który wcielając się w Asha wspiął się na wyżyny swojego talentu.
Jarosław Loretz
Roman Polański
‹Lokator›
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Lokator |
Tytuł oryginalny | Le locataire |
Dystrybutor | Imperial |
Reżyseria | Roman Polański |
Zdjęcia | Sven Nykvist |
Scenariusz | Gerard Brach, Roman Polański |
Obsada | Roman Polański, Isabelle Adjani, Melvyn Douglas, Jo Van Fleet, Lila Kedrova, Rufus, Josiane Balasko, Michel Blanc, Gérard Jugnot, Shelley Winters, Albert Delpy, Philippe Sarde |
Muzyka | Philippe Sarde |
Rok produkcji | 1976 |
Kraj produkcji | Francja |
Czas trwania | 126 min |
Gatunek | groza / horror |
EAN | 5903570130281 |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
22. Lokator (Le Locataire, Francja 1976, reż. Roman Polański)
„Lokator” to wciąż najlepszy film Polańskiego po ucieczce ze Stanów. Mistrzowsko konsekwentny obraz załamania psychicznego i jedna z najlepszych kinowych ilustracji stwierdzenia: „Jeśli wszyscy chcą cię dopaść, to albo masz paranoję, albo nie powinieneś wygadywać publicznie głupot jako minister sprawiedliwości (albo jedno i drugie).” Trelkowski ma paranoję. Wprawdzie częściowo uzasadnioną, bo jako imigrant czuje się na każdym kroku odrzucony, ale nie bądźmy detalistami – gość jest świrem, lub, jak zdiagnozowałby to ostrożny inżynier: ma nie do końca wyregulowany odbiornik rzeczywistości.
W „Lokatorze” mamy najważniejsze tropy kina Polańskiego. Po pierwsze, pytanie o to jak krucha jest tożsamość i jaki wpływ mają na nią inni. W tym wypadku pytanie jest o tyle ciekawe, że Trelkowski przechodzi dezintegrację osobowości nie tylko w sensie załamania psychicznego, ale i genderowego. Kolejny raz po „Matni” pojawia się u Polańskiego sugestia, że ostatecznym dowodem upodleniem męskiego bohatera jest jego przemiana w kobietę.
Po drugie, film można jako tako spójnie zanalizować posługując się symbolami psychoanalitycznymi. Cały dom zmienia się wówczas w zawartość głowy Trelkowskiego, a poszczególne postacie odgrywają odpowiednie role kulturowe.
Po trzecie – zło siedzi w człowieku. Nie ma nic nadprzyrodzonego, ani duchowego, co zewnętrznie wpływałoby na naszego bohatera.
I po czwarte (dorzucam to już tylko z analno-retentywnej skrupulatności), konstrukcja opowieści to typowy loop Polańskiego. W początkowych scenach pojawia się charakterystyczne ujęcie, które powtórzy się na końcu. W „Nożu w wodzie” było to ujęcie mężczyzny i kobiety w samochodzie, we „Wstręcie” – oko. Tutaj to zbliżenie krzyczących ust obandażowanej postaci.
Wprawdzie minęło sporo lat od „Lokatora” i może się dziś wydawać, że telewizja przerobiła pomysły Topora i Polańskiego w niezliczonej ilości kopii (co bardziej obyci widzowie mogą mieć nawet wrażenie, że Polański nakręcił po prostu przydługi odcinek w telewizyjnej serii „Hammer House of Horror”), ale przecież między innymi w tym geniusz Polańskiego, że zawsze (khm, khm, a „Piraci”?)… że prawie zawsze potrafił sięgnąć po zgrane schematy gatunkowe i zrobić z nich dzieło sztuki.
Michał Chaciński
David Cronenberg
‹Nagi lunch›
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Nagi lunch |
Tytuł oryginalny | Naked Lunch |
Dystrybutor | Monolith |
Reżyseria | David Cronenberg |
Zdjęcia | Peter Suschitzky |
Scenariusz | David Cronenberg |
Obsada | Peter Weller, Judy Davis, Ian Holm, Julian Sands, Roy Scheider, Joseph Scoren, Julian Richings |
Muzyka | Ornette Coleman, Howard Shore |
Rok produkcji | 1991 |
Kraj produkcji | Japonia, Kanada, Wielka Brytania |
Czas trwania | 115 min |
Gatunek | dramat |
EAN | 5902619126964 |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
21. Nagi lunch (The Naked Lunch, Kanada 1991, reż. David Cronenberg)
Nie zdradzę zapewne wielkiej tajemnicy, jeśli wyznam, że redaktorzy „Esensji” dość długo spierali się między sobą, czy ekranizacja najbardziej chyba znanej w naszym kraju powieści klasyka beat generation, Williama S. Burroughsa, może być uznana za film grozy. Nie da się bowiem ukryć, że jest to dzieło wymykające się zaszufladkowaniu. Z jednej bowiem strony może zostać uznane za dość specyficzny dramat psychologiczny, z drugiej – pojawiają się w nim jednak elementy fantastyczne, a i makabry jest pod dostatkiem. Burroughs pisał swą powieść w latach 50. ubiegłego wieku w marokańskim Tangerze, gdzie oddawał się trzem swoim wielkim pasjom – eksperymentom z narkotykami, stosunkom homoseksualnym z młodymi Arabami oraz literaturze. Wszystko to znalazło zresztą swoje odzwierciedlenie w książce, którą tym samym powinniśmy uznać za w dużym stopniu… autobiograficzną.
Nowojorczyk William Lee (gra go Peter Weller) pragnie zostać pisarzem, ale na razie żaden wydawca nie chce kupować tego, co pisze. Dlatego też na życie zarabia w mało reprezentacyjny sposób – zajmuje się tępieniem insektów. Pewnego dnia ze zdziwieniem zauważa, że jego małżonka Joan (w tej roli Australijka Judy Davis) podbiera mu środki do zwalczania karaluchów i narkotyzuje się nimi. Pod jej wpływem robi to samo. Na efekty nie trzeba długo czekać. Mężczyzna trafia do Międzystrefy, gdzie między innymi kontaktują się z nim… gadające karaluchy. Jeden z nich, podający się za agenta, wydaje mu rozkaz zamordowania żony, co zresztą niebawem staje się faktem. W tych sekwencjach filmu groza ekranowa miesza się z rzeczywistą – wątek śmierci Joan reżyser David Cronenberg zaczerpnął bowiem z życia Burroughsa. Zamordowawszy najbliższą sobie osobę, William Lee odczuwa ogromne wyrzuty sumienia, które prowadzą go prosto na krawędź dwóch światów – sennego koszmaru i nie mniej przerażającej jawy. Granicy pomiędzy nimi często nie da się wyznaczyć.
Obraz Kanadyjczyka budzi skrajne emocje. Od obrzydzenia i całkowitej negacji po fascynację wizualizacją narkotycznych wizji pisarza. Cronenbergowi udało się znakomicie oddać klimat powieści, choć prawdą też jest, że nieco spłycił jej przesłanie (kastrując niemal cały wątek poświęcony totalitarnej utopii). Ale inaczej chyba się po prostu nie dało. Kilka scen przyprawia o ciarki (mentalny gwałt w klatce), podczas innych trzeba się pilnować, by nie zwymiotować (kopulacja obrzydliwych robali). Gdzie tu groza? Jest jej aż nadto, gdy zdamy sobie sprawę, że to, co pokazano w filmie, Burroughs przeżył najpierw na własnej skórze. On też miał takie koszmary (po narkotykach), on też zabił żonę (bawiąc się, oczywiście pod wpływem środków odurzających, w Wilhelma Tella). Zachwycając się więc „Nagim lunchem”, nie należy ani na chwilę zapominać, że te okropności wydarzyły się naprawdę.
Sebastian Chosiński
a Predator to komedia czy melodramat ? Dziwię się, że tak doskonały film z Arnoldem Schwarzeneggerem nie znalazł się TUTAJ. Daję wam MINUS, chociaż może będę tu jeszcze zaglądał, bo spodobały mi się opisy filmów