„Ich dwóch” – druga część wojennej dylogii ukraińskiego reżysera Anatolija Matieszki, zrealizowanej z okazji 65. rocznicy zakończenia Wielkiej Wojny Ojczyźnianej – prezentuje się o klasę lepiej od opisywanego przed tygodniem „Bunkra”. Chociaż nadal jest to typowa produkcja telewizyjna, o cechach dzieła na poły amatorskiego, w obsadzie jednak pojawia się przynajmniej jeden aktor z prawdziwego zdarzenia – Andriej Mierzlikin – i to on ratuje film od totalnej kompromitacji.
East Side Story: Gołe pośladki to za mało
[Anatolij Matieszko „Ich dwóch” - recenzja]
„Ich dwóch” – druga część wojennej dylogii ukraińskiego reżysera Anatolija Matieszki, zrealizowanej z okazji 65. rocznicy zakończenia Wielkiej Wojny Ojczyźnianej – prezentuje się o klasę lepiej od opisywanego przed tygodniem „Bunkra”. Chociaż nadal jest to typowa produkcja telewizyjna, o cechach dzieła na poły amatorskiego, w obsadzie jednak pojawia się przynajmniej jeden aktor z prawdziwego zdarzenia – Andriej Mierzlikin – i to on ratuje film od totalnej kompromitacji.
Anatolij Matieszko
‹Ich dwóch›
Pięćdziesięciosiedmioletni Ukrainiec Anatolij Matieszko to wszechstronny artysta. Karierę zaczynał jako aktor (mimo że przed kamerą występuje po dziś dzień, najlepsze filmy w tej roli nakręcił w drugiej połowie lat 70. ubiegłego wieku), by po trzydziestce przerzucić się przede wszystkim na reżyserię. Kręci sporo, ale z przykrością trzeba przyznać, że w jego przypadku ilość zdecydowanie nie przechodzi w jakość. Wyspecjalizował się w banalnych telewizyjnych obrazach z pogranicza kryminału, melodramatu i komedii, które inteligencji widza, co prawda, nie obrażają, ale na pewno też w żaden sposób nie zmuszają do pogłębionej refleksji. Biorąc pod uwagę dotychczasowe reżyserskie dokonania ukraińskiego twórcy, z zaskoczeniem można było przyjąć fakt, że na początku 2009 roku otrzymał on zamówienie – od ukraińskiej firmy „Inter Media Production” oraz rosyjskiego „Illuzion Films” – na dwa obrazy o tematyce… wojennej. Którą wcześniej nigdy się nie zajmował! Zlecenie jednak przyjął i w ekspresowym tempie, mając na dodatek do dyspozycji minimalny budżet, najpierw latem nakręcił „
Bunkier”, a następnie zimą – „Ich dwóch”. Miały one swoją premierę w telewizji ukraińskiej dwa dni pod rząd – 8 i 9 maja bieżącego roku. Daty oczywiście nie były przypadkowe; w ten bowiem sposób jedna ze stacji naszych wschodnich sąsiadów postanowiła uświetnić 65. rocznicę zakończenia Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Cóż, można i tak. Wybrani pokazywali „
Lecą żurawie” (1957) i „
Balladę o żołnierzu” (1959) Grigorija Czuchraja, ewentualnie „
Tak tu cicho o zmierzchu” (1972) Stanisława Rostockiego, innych stać było jedynie na prezentację współczesnych koszmarków.
Trwa kolejna wojenna zima. Wehrmacht zapędził się już daleko w głąb Związku Radzieckiego, ale do ostatecznego zwycięstwa wiele mu jeszcze brakuje. We znaki coraz bardziej dają się faszystom hasające po lasach oddziały czerwonych partyzantów. Jeden z nich, którego żołnierzem jest Aleksiej Burian, przygotowuje właśnie zasadzkę na hitlerowców. Ot, i pierwsza duża wątpliwość, która rzuca się widzowi w oczy. Skąd Sowieci wiedzieli, gdzie się zasadzić na wroga? Scenarzysta zapomniał o tym poinformować, a jest to tym dziwniejsze, że niemiecki oddział transportuje do sztabu dywizji jakąś piekielnie ważną maszynę szyfrującą, którą trudno przecież uznać za zwykłą, a więc niezbyt istotną, przesyłkę. Raczej mało prawdopodobny jest fakt, by na coś takiego wpaść całkowicie przypadkowo. Ale to nie jedyna bzdura, którą karmią nas twórcy filmu i to już na samym jego początku. Oficerowi, który maszyną się opiekuje, jako ochronę przydzielono zaledwie kilku – najwyżej sześciu – żołnierzy. Cóż, można powiedzieć, że dla dobra obrazu głupi Niemcy postanowili zrobić wszystko, aby cenny ładunek dostał się w ręce zgrai komunistycznych bojowników. I tak też się dzieje – po krótkiej i anemicznej strzelaninie hitlerowcy zostają wybici. Lecz nie do nogi; jednemu z nich udaje się bowiem uciec. Los sprawia, że jest nim właśnie szyfrant. Widząc, jak skrada się on do lasu, pędem rusza za nim bohaterski Burian; dopada oficerka w lakierowanych butach i obezwładnia go.
Kiedy jednak Aliosza wraca na miejsce walki, okazuje się, że zginęli nie tylko prawie wszyscy wrogowie (z jednym wspomnianym wyjątkiem), ale i swoi. Nie bardzo wiedząc, co zrobić dalej – nie otrzymał przecież żadnego rozkazu – postanawia doprowadzić jeńca, z maszyną pod pachą, do wyznaczonego miejsca, gdzie przejmą go łącznicy z dowództwa. Tym sposobem zaczyna się leśna odyseja nietypowego tandemu. Tyle że samo przedzieranie się dwóch żołnierzy przez leśne chaszcze nie niosłoby ze sobą odpowiednich emocji… Dlatego też scenarzysta postanowił podnieść nieco temperaturę opowieści i dorzucił do fabuły jeszcze jedną niekonwencjonalną parę – Niemców ścigających Buriana. Jednym z nich jest feldwebel, czyli odpowiednik polskiego sierżanta, o imieniu Rainer (jego nazwiska nie poznajemy); drugim, a raczej drugą, urodziwa Hanna, gefrajter, a więc starszy szeregowy, w cywilu kynolog, w armii zaś – opiekun psa tropiącego. Ta dwójka dzień i noc tropi Buriana, chcąc wyrwać z jego rąk niemieckiego oficera i odzyskać niezwykle cenną maszynę szyfrującą. Oczywiście jeniec też robi wiele, aby opóźnić ucieczkę – a to odmawia marszu, a to podstępnie zabiera Rosjaninowi karabin maszynowy, który zresztą chwilę później traci, a to narzeka, że jest głodny i mu zimno (jakby zapomniał, że skoro jest zima, a zwłaszcza rosyjska, to przecież musi być zimno!). Poza tym napięcia pomiędzy adwersarzami nie ma żadnego. W końcu Niemiec to człowiek inteligentny i kulturalny, muszą trafić do niego odpowiednie – i jedynie słuszne – argumenty. Efekt jest taki, że zamiast walczyć, zaczyna niemal współpracować z partyzantem, który go wziął do niewoli. Ale czy można mu się dziwić, skoro sam z siebie przekonuje Alioszę, że „nie jest faszystą, ale Niemcem” (stara śpiewka, choć do tej pory znana głównie z filmów kręconych za naszą zachodnią granicą) i – co jeszcze bardziej zaskakujące – wcale „nie jest Frycem, ma na imię Herbert”…
Trwający półtorej godziny film dłuży się niesamowicie. I nic dziwnego, skoro całą historię spokojnie i wyczerpująco dałoby się opowiedzieć w czasie trzykrotnie krótszym. Widz, który uparcie będzie tkwił przed ekranem, nie zważając na żadne idiotyzmy scenariuszowe, nie zostanie jednak wcale wynagrodzony atrakcyjnym finałem. Chociaż, kto wie, może w maszynopisie nie przedstawiał się on jeszcze aż tak papierowo, jak został pokazany na ekranie. Tego fragmentu nie uratował nawet grający Buriana Andriej Mierzlikin, bez udziału którego obraz Matieszki byłby chyba kuriozum w skali światowej. Inna sprawa, że jego rola jest jedynym jaśniejszym punktem „Ich dwóch”. Poza tym szwankuje dosłownie wszystko! Cztery osoby biegające bez ładu i składu po lesie, nawet jeśli jakiś tam cel im przyświeca – to jednak trochę za mało, aby stworzyć już nawet nie dobry, ale przynajmniej przyzwoity obraz. Dość powiedzieć, że jedyną sceną, mogącą przyprawić widza o nieco szybsze bicie serca jest ta, w której Rainer każe Hannie, chwilę po tym, jak kobieta przypadkowo wykąpała się w rzece, rozebrać się do naga i ogrzać przy ognisku. Niestety, pokazano tylko plecy i pośladki bohaterki, ale to i tak wystarczyło, aby ten całkiem sympatyczny widoczek przyćmił cały film.
Rolę radzieckiego partyzanta Aleksieja Buriana, jak już wspomniano, reżyser powierzył największej gwieździe tego filmu, rosyjskiemu aktorowi Andriejowi Mierzlikinowi, czytelnikom „Esensji” znanemu już z takich dzieł, jak „
Franz+Polina” (2006) Michaiła Segala, „
Rosyjska gra” (2007) Pawła Czuchraja, „
Huśtawka” (2008) Antona Siwiersa, „
Przenicowany świat” (2008) oraz „
Przenicowany świat: Pojedynek” (2009) Fiodora Bondarczuka, „
Rosja 88” (2009) Pawła Bardina, „
Przeprawa” (2009) Dmitrija Makiejewa i Witalija Kuzniecowa oraz „
Spaleni słońcem 2: Oczekiwanie” (2010) Nikity Michałkowa. Pytanie tylko, jakim cudem Matieszce udało się przekonać artystę takiego formatu do udziału w obrazie, który pod względem realizatorskim jakością ustępuje większości prac dyplomowych absolwentów szkół filmowych? Raczej nie przeważyły względy finansowe… W niemieckiego oficera Herberta wcielił się rodowity Niemiec, urodzony w Monachium przed czterdziestoma czterema laty Markus Böker. Po ukończeniu studiów w berlińskiej Akademii Sztuk Pięknych wrócił on do rodzinnej Bawarii i po dziś dzień grywa w monachijskich teatrach. Ma również na koncie kilkadziesiąt ról w filmach i serialach telewizyjnych, ale żadna z nich nie przyniosła mu jeszcze światowego uznania. W chwilach wolnych od aktorstwa Böker zajmuje się muzyką – jest perkusistą, wokalistą i autorem tekstów amatorskich kapel Hobbyband oraz Monostars. Można podejrzewać, że występ w „Ich dwóch” potraktował raczej jako egzotyczną ciekawostkę niż zawodowe wyzwanie.
Feldwebla Rainera, jednego z dwóch ścigających Buriana Niemców, zagrał Siergiej Kałantaj, który hitlerowcem był już w „
Bunkrze”. Towarzysząca mu Hanna – w cywilu kynolog, w wojsku zaledwie gefrajter – swoją twarz zawdzięcza trzydziestosześcioletniej Ukraince Olesi Własowej. Aktorka ta jest absolwentką renomowanego Kijowskiego Narodowego Uniwersytetu Teatru, Kina i Telewizji imienia Iwana Karpenko-Karego; od dziesięciu lat nieprzerwanie występuje – i to z sukcesami (między innymi „Mistrz i Małgorzata”, „Człowiek z La Manczy”) – na deskach stołecznego Nowego Teatru Dramatycznego. W filmie zadebiutowała w 2001 roku w serialu sensacyjnym Władimira Popkowa „Slied oborotnia”. Głośno zrobiło się o niej po roli w obyczajowym (noworocznym) obrazie Maksima Papiernika „Strannoje rożdiestwo” (2006), w którym pojawiła się u boku Bohdana Stupki, Liji Achedżakowej oraz naszej rodaczki Barbary Brylskiej. W 2007 roku zagrała epizody w dwóch melodramatach Aleksandra Kirienki – „Liubliu tiebia do smierti” oraz „
Indi”. Ostatnio z kolei można ją było zobaczyć w dramacie społecznym „Doczieńka moja” (2008) Władimira Tichego, serialu sensacyjnym „Otriad” (2008) duetu Mirosław Słaboszpicki i Siergiej Czekałow oraz w melodramacie Oksany Taranienko „Jejo sierdce” (2009). Jeśli chodzi o ekipę realizatorską, za „Ich dwóch” odpowiada ta sama grupa, która pracowała nad „
Bunkrem”, a więc – poza reżyserem – scenarzysta Nikołaj Rybałka, operator Wasilij Borodin i kompozytor Wadim Chrapaczow. I chociaż wojenną dylogię Matieszki trudno uznać za jakikolwiek, nawet umiarkowany, sukces, ani przez moment nie zachwiało to karierą Ukraińca. Jeszcze w tym roku bowiem swoją premierę będą miały dwa kolejne nakręcone przez niego seriale: czteroczęściowy sensacyjny „Nocznaja smiena” oraz dwunastoodcinkowy kryminalno-miłosny „Akuła” (z scenariuszem współautorstwa Rybałki).
Ach, kolejna fascynująca recenzja kolejnego fascynującego filmu. Już widzę tłumy gorączkowo poszukujące tego arcydzieła w kinach, empikach itp.
No i jak zwykle w boskich recenzjach Chosińskiego - garść pasjonujących informacji. Dzięki Ci, o wielki erudyto! Zapiszę sobie w dzienniczku, że Siergiej Kałantaj dwa razy zagrał hitlerowca.
Plujmy na mainstream, na różnego rodzaju Incepcje i tego typu miałkie dziełka. Trzeba szerzyć wiedzę na temat potęgi niszowego ruskiego kina. Jeszcze więcej takich recenzji, żeby opisów tych znanych filmów już w ogóle nie było widać. Panie Chosiński, liczę na Pana!