Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 7 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Muzyka

Magazyn CCXXXV

Podręcznik

Kulturowskaz MadBooks Skapiec.pl

Nowości

muzyczne (wybrane)

więcej »

Zapowiedzi

muzyczne

więcej »

Novalis
‹Brandung›

EKSTRAKT:80%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułBrandung
Wykonawca / KompozytorNovalis
Data wydania1977
NośnikWinyl
Czas trwania32:59
Gatunekrock
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Fred Mühlböck, Lutz Rahn, Detlef Job, Heino Schünzel, Hartwig Biereichel
Utwory
Winyl1
1) Irgendwo, Irgendwann04:42
2) Wenn nicht mehr Zahlen und Figuren03:08
3) Astralis08:57
4) Sonnenwende16:13
Wyszukaj / Kup

Non omnis moriar: Lot ku chwale i swobodne opadanie

Esensja.pl
Esensja.pl
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj – po raz czwarty (i prawdopodobnie ostatni) – (zachodnio)niemiecki zespół Novalis.

Sebastian Chosiński

Non omnis moriar: Lot ku chwale i swobodne opadanie

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj – po raz czwarty (i prawdopodobnie ostatni) – (zachodnio)niemiecki zespół Novalis.

Novalis
‹Brandung›

EKSTRAKT:80%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułBrandung
Wykonawca / KompozytorNovalis
Data wydania1977
NośnikWinyl
Czas trwania32:59
Gatunekrock
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Fred Mühlböck, Lutz Rahn, Detlef Job, Heino Schünzel, Hartwig Biereichel
Utwory
Winyl1
1) Irgendwo, Irgendwann04:42
2) Wenn nicht mehr Zahlen und Figuren03:08
3) Astralis08:57
4) Sonnenwende16:13
Wyszukaj / Kup
Jesienią 1976 roku w składzie Novalis zaszła kolejna bardzo istotna zmiana personalna. Tym razem jednak nie była ona związana z odejściem żadnego z dotychczasowych muzyków, ale pozyskaniem nowego. Okazał się nim, pochodzący z Wiednia, austriacki wokalista – a okazjonalnie również gitarzysta i flecista – Fred Mühlböck, który w składzie formacji z Hamburga wytrwał do połowy lat 80. XX wieku, nagrywając z nią w tym czasie siedem albumów studyjnych. Pierwszym w kolejności był „Brandung”, będący jednocześnie pozycją numer cztery w dyskografii niemieckiej legendy rocka progresywnego. Trzema poprzednimi wydawnictwami – „Banished Bridge” (1973), „Novalis” (1975) oraz „Sommerabend” (1976) – zespół Lutza Rahna bardzo wysoko zawiesił poprzeczkę. Można więc było mieć wątpliwości, czy z kolejnym – po Jürgenie Wenzelu, Detlefie Jobie i Heino Schünzelu – wokalistą uda się powtórzyć sukces. Odpowiedź nadeszła bardzo szybko i była pozytywna – zarówno dla zespołu, jak i bardzo licznego grona jego wielbicieli.
Muzycy po raz kolejny weszli do studia nagraniowego (tym razem Windrose-DuMont-Time) zaledwie parę miesięcy po dokooptowaniu Mühlböcka, to jest w styczniu 1977 roku. To wtedy – ponownie pod okiem sprawdzonego już w bojach producenta (Jo)Achima Reichela – zarejestrowano materiał, który w październiku tego samego roku został opublikowany na krążku „Brandung” (po raz czwarty z logiem wytwórni Brain na okładce). Zanim do tego doszło, grupa pojawiła się na zorganizowanym w Essen (w lutym) legendarnym Brain-Festival, gdzie wystąpiła między innymi obok takich formacji, jak Gate, Message, Guru Guru, Release Music Orchestra, Jane oraz Norwegów z Ruphus. Publiczność została dosłownie rzucona na kolana. Mühlböck i towarzysze bisowali bowiem aż… sześciokrotnie! Czy w kontekście tego należy się dziwić, że kiedy już „Brandung” trafił do sklepów, sprzedał się w liczbie ponad stu tysięcy egzemplarzy? Że na punkcie Novalis oszaleli nie tylko Niemcy (którzy przecież znali zespół już dość dobrze), ale również Japończycy, stawiający ich w tym czasie na drugim miejscu w rankingach popularności zachodnich kapel rockowych – zaraz po Scorpionsach?
Muzycy Novalis zawsze mieli nosa do artystycznych okładek swoich płyt. Tym razem sięgnęli po dzieło, żyjącego na przełomie XIX i XX wieków, brytyjskiego malarza i ilustratora (przede wszystkim książek dla dzieci) Waltera Crane’a, powiązanego z ruchem prerafaelitów, pełniącego także funkcję dyrektora stołecznego Royal College of Art. „Konie Neptuna” – bo taki nosi ono tytuł – powstały jako ilustracja do angielskiego wydania mitologii greckiej i po raz pierwszy wydrukowane zostały w książce w 1892 roku. Album „Brandung” po latach zapewnił im drugie życie. Na płytę – zresztą najkrótszą z dotychczasowych (trwa ona zaledwie 33 minuty) – trafiły cztery kompozycje, w tym szesnastominutowa suita, która wypełniła całą stronę B longplaya. Najpierw jednak, odpalając krążek, słuchacze otrzymywali trzy utwory ze strony A, a nade wszystko otwierający ją największy przebój w historii zespołu – „Irgendwo, Irgendwann” (którego jednak nie należy mylić z późniejszym o kilka lat superhitem Neny „Irgendwie, Irgendwo, Irgendwann”, mimo że jego współautorem był… Carlo Karges, były gitarzysta i klawiszowiec Novalis). Szlagier formacji z Hamburga wyszedł spod ręki – zarówno jeśli chodzi o muzykę, jak i tekst – gitarzysty Detlefa Joba.
Co zdecydowało o tak wielkiej popularności „Irgendwo, Irgendwann”? Przede wszystkim oparta na syntezatorze wpadająca w ucho, ale zdecydowanie szlachetna, melodia oraz pełen nostalgii śpiew Mühlböcka; choć nie bez znaczenia były na pewno również uświetniające numer solówki – na organach i gitarze. Drugi w kolejności „Wenn nicht mehr Zahlen und Figuren” (z lekko przerobionym przez wokalistę wierszem Novalisa, czyli Karla Friedricha von Hardenberga) to urocza ballada zaśpiewana przez Freda z akompaniamentem gitary akustycznej, na której zresztą sam zagrał, oraz – w finale – mellotronu. Niesamowite wrażenie robią zwłaszcza nałożone na siebie głosy byłych wokalistów grupy, a więc Joba i Schünzela, którzy tutaj – nie jedyny zresztą raz – wsparli młodszego stażem kolegę. Wycieczką w świat rocka progresywnego, jednoznacznie kojarzonego z poprzednimi płytami hamburczyków, jest natomiast prawie dziewięciominutowy „Astralis” (ponownie oparty na tekście niemieckiego poety romantycznego, który stał się patronem zespołu). Czegóż w nim nie ma! Nie brakuje ani rasowej partii gitary (solówka Joba dosłownie przyprawia o ciarki), ani kosmicznych syntezatorów, od których z czasem Lutz Rahn odchodzi, aby wzbogacić utwór o brzmienia innych instrumentów klawiszowych – klawesynu i fortepianu. Mühlböck z kolei, oprócz tekstu Novalisa, pozwala też sobie na radosne wokalizy, które udanie kontrastują z patetyczną strukturą „Astralis”.
Drugą stronę winylu, co zostało powiedziane już wcześniej, wypełnia tylko jeden numer – składający się z czterech części „Sonnenwende”. Otwiera go stonowany, instrumentalny fragment zatytułowany… „Brandung”, w którym Mühlböck, korzystając z faktu, że pozostał na chwilę bezrobotny jako wokalista, sięga po flet. Początek jest więc bardzo subtelny i eteryczny; dopiero z czasem grupa rozkręca się, a do Freda dołączają Rahn (tym razem na fortepianie elektrycznym) i Detlef (na gitarze). W „Feuer bricht in die Zeit” odzywa się syntezator, który – wraz z sekcją rytmiczną – buduje podkład pod potężnie brzmiącą (zwłaszcza w refrenie) partię wokalną Mühlböcka. W dalszym ciągu na plan pierwszy wybija się natomiast gitara Joba, który rozwija motyw wprowadzony wcześniej przez Lutza. Trzecia część suity, „Sonnenfinsternis”, to powrót – przynajmniej w pierwszych kilkudziesięciu sekundach – do delikatniejszych brzmień; polskim wielbicielom muzyki z lat 70. XX wieku mogą one przypominać mogą się one kojarzyć z romantyczno-progresywnym obliczem Skaldów (vide duet wokalno-fortepianowy). I nie zmienia tego fakt, że z czasem kompozycja nabiera mocy, w czym duża zasługa partii Rahna na organach Hammonda.
Suitę, podobnie jak i cały album, wieńczy „Dammerung” – prawdziwe opus magnum Novalis, w którym grupa brzmi jak rockowa orkiestra symfoniczna. Duża w tym zasługa świetnie zaaranżowanych wokali (tworzących tym samym prawdziwy chór), a nade wszystko – obdarzonego charyzmą Mühlböcka. Choć wrażenie na pewno nie byłoby tak wielkie, gdyby nie praca wykonana przez Lutza Rahna. W każdym razie finał „Sonnenwende” wbija w fotel! Czwarty album hamburczyków zamyka ostatecznie okres kształtowania się składu grupy. Kolejne albumy – „Konzerte” (1977), „Vielleicht bist du ein Clown?” (1978), „Flossenengel” (1979) oraz „Augenblicke” (1980) – zostały nagrane w tym samym pięcioosobowym zestawieniu. Na „Neumond” (1982) zabrakło już Schünzela, którego zastąpił Heinz Frölich; zagrał on również na „Sterntaucher” (1983), ale zabrakło go już na „Bumerangu” (1984), który okazał się także ostatnim wydawnictwem z Mühlböckiem. Ostatnim studyjnym krążkiem Novalis był natomiast, wydany w 1985 roku, „Nach uns die Flut”, na którym – prócz Rahna, Joba i Biereichela – pojawili się zupełnie nowi muzycy: wokalista Ernst Herzner oraz basista Heinrich Schneider (który nastał bezpośrednio po Thissym Thiersie). Po latach ukazały się jeszcze dwie koncertowe płyty z archiwaliami: zawierająca nagrania z lat 1981-1984 „Novalis lebt!” (1993) oraz „Letztes Konzert 1984” (2009). Szkoda tylko, że portretowały one formację z okresu, gdy jej świetność zdążyła już przeminąć.
koniec
25 kwietnia 2015
Skład:
Fred Mühlböck – śpiew, gitara akustyczna, flet
Lutz Rahn – syntezatory, organy Hammonda, mellotron, fortepian, fortepian elektryczny, klawesyn, klawinet
Detlef Job – gitara elektryczna, śpiew
Heino Schünzel – gitara basowa, śpiew
Hartwig Biereichel – perkusja, instrumenty perkusyjne

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Nie taki krautrock straszny: Od krautu do minimalistycznego ambientu
Sebastian Chosiński

6 V 2024

Pierwsza nagrana po rozstaniu z wokalistą Damo Suzukim płyta Can była dla zespołu próbą tego, na co go stać. Co z tej próby wyszło? Cóż, „Soon Over Babaluma” nie jest może arcydziełem krautrocka, ale muzycy, którzy w składzie pozostali, czyli Michael Karoli, Irmin Schmidt, Holger Czukay i Jaki Liebezeit, na pewno nie musieli wstydzić się jej.

więcej »

Non omnis moriar: Siła jazzowych orkiestr
Sebastian Chosiński

4 V 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj longplay z serii Supraphonu „Interjazz” z nagraniu dwóch czechosłowackich orkiestry pod dyrekcją Jana Ptaszyna Wróblewskiego i Gustava Broma.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Eins, zwei, drei, vier, fünf…
Sebastian Chosiński

29 IV 2024

Wydawana od trzech lat seria koncertów Can z lat 70. ubiegłego wieku to wielka gratka dla wielbicieli krautrocka. Przed niemal trzema miesiącami ukazał się w niej album czwarty, zawierający koncert z paryskiej Olympii z maja 1973 roku. To jeden z ostatnich występów z wokalistą Damo Suzukim w składzie.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.