EKSTRAKT: | 80% |
---|---|
WASZ EKSTRAKT: | |
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Surya |
Wykonawca / Kompozytor | Surya |
Data wydania | 1977 |
Wydawca | Tapioca |
Nośnik | Winyl |
Czas trwania | 38:44 |
Gatunek | jazz, rock |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
W składzie |
Didier Lockwood, Francis Lockwood, Luc Plouton, Sylvain Marc, Jean-My Truong, Jean-Claude d’Agostini |
Utwory | |
Winyl1 | |
1) Agartha | 06:46 |
2) Aspiring Answer | 06:00 |
3) Automatic Man | 06:51 |
4) Aura | 02:45 |
5) Patty | 03:45 |
6) Stakaü | 07:09 |
7) Do Anything You Want | 05:29 |
Non omnis moriar: W objęciach wedyjskiego bogaMuzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj francuska formacja progresywno-jazzrockowa Surya, której współliderem był skrzypek Didier Lockwood.
Sebastian ChosińskiNon omnis moriar: W objęciach wedyjskiego bogaMuzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj francuska formacja progresywno-jazzrockowa Surya, której współliderem był skrzypek Didier Lockwood. Surya
Wyszukaj / Kup Historia tego zespołu, działającego zaledwie przez dwa lata, była krótka, ale za to nadzwyczaj skomplikowana. Wiosną 1977 roku, po serii koncertów promujących czwarty studyjny album jazzrockowego Zao („Kawana”), w formacji nastąpiło prawdziwe personalne trzęsienie ziemi. Pożegnał się z nią nie tylko współlider, czyli saksofonista i kompozytor Jeff Seffer (który założył własną grupę – Yochk’o Seffer Neffesh Music), ale także skrzypek Didier Lockwood i perkusista Jean-My Truong. Ten ostatni postanowił wspierać Seffera. Lecz nie tylko. Był bowiem także „po słowie” z Lockwoodem. Młody, w tym momencie dwudziestojednoletni, Didier miał już za sobą owocną kooperację z Christianem Vanderem (w Magmie oraz jej projektach pobocznych, takich jak VanderTop i Utopic Sporadic Orchestra), jak również nagrany do spółki ze swoim starszym bratem Francisem longplay „Jazz-Rock” (1976). Tacy muzycy, rozpierani przez energię, nie mogli pozostać zbyt długo bezrobotni. I nie pozostali, bo już w kwietniu 1977 roku ogłosili powołanie do życia nowego zespołu, któremu nadali nazwę… Surya. Było to nawiązanie do religii wedyjskiej i jednego z jej (pochodzenia irańskiego) bogów, który był personifikacją słońca. W pierwszym składzie, poza Didierem i Jean-My, znaleźli się jeszcze: grający na fortepianie i syntezatorach Francis Lockwood, początkujący klawiszowiec Luc Plouton (jemu w udziale przypadły syntezatory i fortepian elektryczny) oraz basista Dominique Bertram. Swoją działalność chcieli zacząć z przytupem; pierwotny plan zakładał, że już w maju zarejestrują materiał na debiutancką płytę, jaką wydać miała wytwórnia RCA Victor (z którą od kilku lat kontraktem związane było Zao). Z tych zamierzeń nic jednak nie wyszło, co sprawiło, że z grupą rozstał się Bertram; na jego miejsce przyjęto wówczas Bunny’ego (Bernarda) Brunela, którego bracia Lockwoodowie znali z pracy nad krążkiem „Jazz-Rock”. Brunel towarzyszył formacji podczas pierwszych koncertów, jakie miały miejsce jeszcze w maju 1977 roku. Ale też nie wytrwał długo; po trzech miesiącach trzeba było szukać jego następcy. A został nim, pochodzący z… Madagaskaru, Sylvain Marc, który miał już godne uwagi artystyczne curriculum vitae. Wcześniej był bowiem członkiem współpracującej z pianistą Jefem Gilsonem formacji Malagasy („Malagasy”, 1972; „At Newport-Paris”, 1973), jak też nagrał jeden album z multiinstrumentalistą Delem Rabenją („Madagascar Now – Maintenant ’Zao”, 1973) oraz jeden w trio z saksofonistą Byardem Lancasterem i kontrabasistą Steve’em McCallem („Us”, 1974). Soul, klasyczny jazz i jazz improwizowany nie miały dla niego tajemnic, był więc właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. W tym składzie kwintet wybrał się do położonego nieopodal Paryża, także nad Sekwaną, Boulogne-Billocourt, gdzie mieściło się studio Damien(s), którego właścicielem był wibrafonista jazzowy Guy Boyer. Gotowy materiał trafił w ręce właścicieli paryskiej wytwórni Tapioca, którzy nie czekając na ostateczną decyzję zespołu, zdecydowali się opublikować go w grudniu 1977 roku. Firma ta, mająca bardzo krótki żywot, cieszyła się złą sławą wśród francuskich rockmanów; wcześniej wydała między innymi płyty grup Gong i Etron Fou Leloublan, lecz – zdaniem ich członków – winylowe krążki nie spełniały standardów jakości. W efekcie Didier i Jean-My przystąpili do walki o wstrzymanie dystrybucji wydawnictwa, co udało im się dopiero latem 1978 roku. Jednocześnie zaczęli rozglądać się za nowym wydawcą, którym ostatecznie zostało Cornélia Productions. W porównaniu z edycją Tapioki dokonano pewnych cięć, ale podstawowa część materiału nie różniła się. Podniesieni nieco na duchu muzycy planowali nawet ekspansję na rynek amerykański, ale nic z tego ostatecznie nie wyszło. W latach 1978-1979 sporo za to koncertowali w Europie Zachodniej, coraz bardziej odchodząc od fusion w stronę rocka progresywnego (którego także wcześniej w ich dokonaniach nie brakowało). „Surya”, bo tak też zatytułowano jedyny, jak się później okazało, album grupy, to niespełna czterdziestominutowa ekscytująca podróż do krainy progresywnego jazz-rocka, brzmiącego, jak na tamte czasy, bardzo nowocześnie. Początek płyty zalicza się do perfekcyjnych; otwiera ją bowiem nadzwyczaj dynamiczna „Agartha” (dzieło Ploutona), w której zagrane z intensywnością godną formacji hardrockowych klasyczne fusion wsparte jest charakterystycznym brzmieniem syntezatora Mooga. W wielu momentach można wręcz przecierać oczy (i uszy) ze zdumienia, tak bardzo Surya przypomina nasze rodzime SBB. W każdym razie trudno byłoby sobie wyobrazić lepsze otwarcie debiutanckiego krążka. Drugim utworem w kolejności jest skomponowany przez Truonga „Aspiring Answer” – znacznie spokojniejszy, nastrojowy, znaczony dialogami syntezatorów z fortepianem elektrycznym. W tle rozbrzmiewają również skrzypce. Tym razem jednak Didier nie ma ciągotek, by przebijać się na plan pierwszy, jakby uznał, że po morderczym początku (w postaci „Agarthy”) należy mu się chwila odpoczynku. Stronę A winylowego krążka zamyka „Automatic Man” – jedyna w całym zestawie kompozycja Didiera Lockwooda. Ale za to jest to dzieło najbardziej zróżnicowane, które z racji długości (prawie siedem minut) i wielowątkowości można uznać za minisuitę. Mamy tu bowiem i dynamiczny jazz-rock, i funkujący jazz, i swingujący fortepian, a w finale progresywno-powłóczyste dźwięki Mooga, których na pewno nie powstydziłby się nawet Józef Skrzek. Drugą stronę wydawnictwa otwierają dwa krótsze numery autorstwa drugiego braci Lockwoodów, Francisa – „Aura” i „Patty”. W tym pierwszym po eksperymentalnym początku wykluwa się najpierw partia fortepianu elektrycznego, później płynnie przechodząca w popis możliwości Mooga. I kiedy wydaje się, że to dopiero początek, utwór kończy się, jak zdanie przerwane w pół słowa. Druga kompozycja wzbogacona jest o partię skrzypiec, które na tle nieco sennego rytmu wypadają niezwykle dynamicznie. W każdym razie rozmachu im nie brakuje. Z kolei dwa ostatnie numery na „Suryę” dostarczył przybysz z odległego Madagaskaru, czyli basista Sylvain Marc. I są to dziełka, których absolutnie wstydzić się nie musi. Zwłaszcza pierwszego z nich – „Stakaü”, w którym fusion (vide zadziorne skrzypce) miesza się z psychodelią („zamglony” fortepian elektryczny) i progresem (syntezator Mooga). A im bardziej utwór się rozwija, tym większą rolę odgrywa Didier, wspomagany przez Sylvaina. Mniej zwartą konstrukcję ma natomiast „Do Anything You Want”, w którym ni stąd, ni zowąd pojawiają się afrykańskie wokalizy sąsiadujące z funkowym „plumkaniem”, co zapewne było reminiscencją po doświadczeniach nabytych przez basistę w czasach, kiedy grał w formacji Malagasy. Czy „Surya” mogłaby być jeszcze lepsza? Bez wątpienia! Ale nie zapominajmy, w jakim pośpiechu album powstawał i w jakich okolicznościach został wydany. Gdyby zarejestrowano go nie na początku twórczej drogi, lecz – na przykład – wiosną 1979 roku, kiedy zespół był już mocno dotarty i u szczyty swych możliwości, moglibyśmy mieć do czynienia z najprawdziwszym jazzrockowym diamentem. A tak mamy płytę – co najwyżej – …doskonałą! 3 października 2020 Skład: Didier Lockwood – skrzypce, skrzypce elektryczne, skrzypce basowe Francis Lockwood – fortepian, syntezatory Luc Plouton – fortepian elektryczny, syntezatory Sylvain Marc – gitara basowa, wokaliza (7) Jean-My Truong – perkusja gościnnie: Jean-Claude d’Agostini – gitara elektryczna (7) |
Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj wspólny album czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma i kanadyjskiego trębacza Maynarda Fergusona.
więcej »W latach 1968-1971 życie muzyków Can ogniskowało się wokół pracy. Mieszkając w Schloß Nörvenich, praktycznie nie wychodzili ze studia. To w którymś momencie musiało odbić się na kondycji jeśli nie wszystkich, to przynajmniej niektórych z nich. Pewien kryzys przyszedł wraz z sesją do „Ege Bamyasi” i nie wiadomo, jak by to wszystko się skończyło, gdyby sprawy w swoje ręce nie wziął nadzwyczaj zasadniczy Holger Czukay.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Praga pachnąca kanadyjską żywicą
— Sebastian Chosiński
Znad Rubikonu do Aszchabadu
— Sebastian Chosiński
Gustav, Praga, Brno i Jerzy
— Sebastian Chosiński
Jazzowa „missa solemnis”
— Sebastian Chosiński
Prośba o zmiłowanie
— Sebastian Chosiński
Strzeż się jazzowej policji!
— Sebastian Chosiński
Fusion w wersji nordic
— Sebastian Chosiński
Van Gogh, słoneczniki i dyskotekowy funk
— Sebastian Chosiński
Surrealizm podlany rockiem, bluesem i jazzem
— Sebastian Chosiński
W cieniu tragedii
— Sebastian Chosiński
PRL w kryminale: Człowiek z blizną i milicjant bez munduru
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Ente wcielenie Magmy
— Sebastian Chosiński
Czas zatrzymuje się dla jazzmanów
— Sebastian Chosiński
Klasyka kina radzieckiego: Said – kochanek i zdrajca
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Oniryczne żałobne misterium
— Sebastian Chosiński
„Kobra” i inne zbrodnie: Za rok, za dzień, za chwilę…
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Mityczna rzeka w jaskini lwa
— Sebastian Chosiński
Nie taki krautrock straszny: Czas (smutnych) rozstań
— Sebastian Chosiński
East Side Story: Czy można mieć nadzieję w Piekle?
— Sebastian Chosiński
PRL w kryminale: Biały Kapitan ze Śródmieścia
— Sebastian Chosiński