Esensja.pl
Esensja.pl
Esensja Ogląda po raz pierwszy w tym roku! W tekście inaugurującym w 2014 r. nasze przeglądy krótkich recenzji filmowych znajdziecie omówienia „Wilka z Wall Street”, „Młodej i pięknej” oraz dwa dwugłosy na temat niedawnych premier DVD.
Esensja ogląda: Styczeń 2014 (1)
[ - recenzja]
Esensja Ogląda po raz pierwszy w tym roku! W tekście inaugurującym w 2014 r. nasze przeglądy krótkich recenzji filmowych znajdziecie omówienia „Wilka z Wall Street”, „Młodej i pięknej” oraz dwa dwugłosy na temat niedawnych premier DVD.
Konrad Wągrowski [90%]
W dobie gdy Francis Ford Coppola nie nakręcił dobrego filmu od 35 lat, gdy William Friedkin od dawna robi kino klasy B i odcinki seriali telewizyjnych, gdy Peter Bogdanovich kręci tylko coś dla TV, Brain de Palma tworzy coś w rodzaju autoparodii swoich starych dzieł, George Lucas… wiadomo, Michael Cimino skończył się po Wrotach niebios”, Martin Scorsese, ich rówieśnik i kolega z ekipy Nowego Hollywood, po siedemdziesiątce kręci kolejny film z niesamowitą energią przez 3h, z ciekawymi pomysłami inscenizacyjnymi, i zrobi nim sukces kasowy i zgarnie przynajmniej kilka nagród. Niesamowite.
Mogę zgodzić się z zarzutami, że „Wilk z Wall Street” nie jest filmem idealnym, widać, że reżyser delektuje się swoimi pomysłami, przeciąga niektóre sceny bez zysku dla fabuły, tylko z powodu przyjemności ich kręcenia, ale każda z tych scen jest taką zabawą dla mnie, że trudno tego nie przebaczyć. Film – będący przy okazji doskonałą czarną komedią – nie przestaje być ważną wypowiedzią na ważny temat. Szalony hedonizm bohaterów, pazerność nie znająca granic, jednocześnie kompletnie trwonienie pieniędzy na najbardziej absurdalne i wyuzdane rozrywki, przy pokazaniu wewnętrznej pustki postaci jest doskonałym komentarzem do dzisiejszego świata i przyczyn kryzysu ekonomicznego, tu ubranej w niezwykle atrakcyjną formę. No i wyborny di Caprio, perełki scen Jonah Hilla, Roba Reinera, Jeana Dujardina i niezwykle malowniczego drugiego planu. Scorsese w najlepszej formie być może nawet od czasu „Chłopców z ferajny” (do których zresztą swą konstrukcją „Wilk z Wall Street” ewidentnie nawiązuje).
Gabriel Krawczyk [90%]
Odwołująca się raczej do Buñuelowskiego libertynizmu, niż płochliwości „Sponsoringu”, a przy tym tak pełna empatii, „Młoda i piękna” to najdojrzalszy film François Ozona. Rysując pozbawiony socjologicznej determinanty portret nastoletniej prostytutki, francuski reżyser otwiera przed widzem bezkres możliwości – w próbie zrozumienia, jakie motywacje mogą jej przyświecać. Tym trudniejsze to zadanie, że nie znać po niej egzaltacji podlotki; właśnie atrofia czyni tę postać tak frapującą. Ostatecznie, bohaterce, jak i samemu Ozonowi daleko do ideologicznej, feministycznej emancypacji. To prędzej uniwersalna afirmacja poszukiwania i dążenia do samoświadomości przyświecają twórcy tej niejednoznacznej opowieści. Jak Buñuel, rozbija krępującą bańkę zużytych pojęć i zastanych przekonań. Samym wyjściowym pomysłem zamazuje linię graniczną, za którą rzekomo ma być już tylko dojrzałość. Tutaj utrata dziewictwa jest dopiero zaczątkiem poszukiwań dorosłości. Drugi plan portretu dojrzewającej dziewczyny zapełnia fałszywe mieszczaństwo, rozsiadłe w chybotliwym fotelu swojej małej stabilizacji. Ozon ujawnia także prawdziwe oblicze burżuazyjnej męskości: to oblicze siwego starca, któremu czas nie uleczy ran. Wyblakły już dziś wizerunek pokolenia skostniałych dojrzałych zostaje przez twórcę „Basenu” zamalowany. Choć nie sposób określić, z jakich barw złoży się wizerunek dojrzewającej formacji, z całą pewnością można stwierdzić, że daleko mu będzie do jednolitości.
Konrad Wągrowski [50%]
Niestety – moje obawy co do Neila Blompkampa po seansie „Dystryktu 9” potwierdziły się w pełni przy „Elizjum”. „Dystrykt” był bez wątpienia jednym z jaśniejszych punktów filmowej SF ostatnich lat, ale nieco na wyrost przez wiele osób został obwołany arcydziełem gatunku. Tymczasem widać już wówczas było kontrast między doskonałym pomysłem, ciekawym rozwinięciem, a brakiem pomysłu na zakończenie i rozmyciem finału w nieskomplikowanej (choć efektownej) nawalance. Wszystko to zostało jeszcze dobitniej ukazane w „Elizjum”. Pomysł – oparcie filmu na istotnym obecnie problemie postępującego rozwarstwienia ludzkości na coraz bardziej bogatych bogaczy i coraz bardziej biedną resztę – bardzo dobry. Rozwinięcie tego pomysłu – słabe, oparte nie nieskomplikowanym kinie akcji, szantażu moralnym (z dziewczynką umierającą na białaczkę) i przewidywalnym zakończeniu, które gubi całą istotę podejmowanego tematu.
Daniel Markiewicz [50%]
Neill Blomkamp zyskał sławę dzięki nieco przecenianemu „Dystryktowi 9”, za to „Elizjum” już raczej przecenione nie zostanie. Nowe dzieło reżysera nosi znamiona większości wad współczesnego kina SF, na szczęście ratuje je też główna zaleta podobnych produkcji – znakomicie wykreowany świat, w tym przypadku nawet dwa: tytułowe Elizjum oraz ziemskie slumsy. W sztafażu tych ostatnich odnajdujemy dystryktowe przebłyski, niestety fabuła jest już do bólu sztampowa, łopatologia miesza się z dramatem i dramatycznie wygląda również efekt końcowy. Blompkampowi dobrze chyba zrobiłby powrót do kina mniej komercyjnego, nienastawionego na szafowanie efektami specjalnymi. Wtedy, zamiast męczyć siebie i widza „kosmicznymi akcyjniakami”, mógłby zakręcić się w rejonach zarezerwowanych dla obrazów pokroju „Moon”.
Konrad Wągrowski [70%]
Nie do końca rozumiem hejtu (chciałem powiedzieć: „mocno krytycznego podejścia”) wobec tego filmu. Owszem, nie mamy tu do czynienia z jakimś arcydziełem, z jakimś drugim dnem, społeczną wypowiedzią ubraną w formę kina rozrywkowego, mamy do czynienia tylko z filmową rozrywką. Owszem, sztuczka magiczna na ekranie zawsze wypadnie gorzej niż na autentycznym pokazie. Ale rekompensuje mi to w pełni pomysłowość owych sztuczek, rozmach filmu w scenach magii, niewymuszony humor niektórych scen, doskonałe tempo, sympatyczni bohaterowie, zwroty akcji (nawet jeśli niektóre z nich są naciągane bądź przewidywalne). Po prostu bezpretensjonalna filmowa zabawa, sposób na przyjemne spędzenie wieczoru przed ekranem.
Daniel Markiewicz [70%]
Znakomity casting – pierwszy plan zdecydowanie daje radę i napędza ten film, a przecież w tle mamy jeszcze Caine’a, Freemana i Laurent. Wątek z udziałem tej ostatniej wytwarza udaną przeciwwagę dla głównej części fabuły. A ta z początku porywa: pomysł wyjściowy podany w zgrabnej formie to faktycznie sztuczka iluzjonisty z mistrzowskimi umiejętnościami, przykrojone do ram telewizyjnego show sceny budzą uznanie i nie pozwalają się nudzić, ale im dalej w las, tym bardziej coś się zacina. Mimo dobrego tempa boleśnie widoczna staje się miałkość, rozczarowuje też finałowy „prestiż”. Pod tym względem rzecz okazuje się odwrotnością wspomnianej magicznej sztuczki – tam, gdzie oczekujemy efektownej kulminacji, nic takiego nie następuje. I chyba wiem, dlaczego: z wszystkiego, co zaskakujące/porywające, reżyser wyprztykał się w pierwszej części obrazu. Szkoda, ale całość i tak ogląda się przednio.