Gdynia 2011 (1): Filmy konkursoweUrszula Lipińska, Konrad Wągrowski, Artur Zaborski
Urszula Lipińska, Konrad Wągrowski, Artur ZaborskiGdynia 2011 (1): Filmy konkursoweRelacja ojciec – syn ma w najnowszym kinie polskim naprawdę silną reprezentację. „Pręgi” Magdaleny Piekorz według Kuczoka niepokoiły i przejmowały spuścizną tak zwanego czarnego genu, „Erratum” Marka Lechkiego dowodziło, że powrót i pojednanie jest możliwe, nawet jeżeli przeszłość wydawała się być zamierzchła. „Lęk wysokości” łączy te dwie cechy. Na szczęście Bartek Konopka jest reżyserem na tyle świadomym, że nie kopiuje motywów z przywołanego dorobku, tylko bada je w nowych warunkach. Filmowy ojciec (Krzysztof Stroiński potwierdzający swoją klasę aktorską) cierpi na schizofrenię. Syn (Marcin Dorociński – choć gra tu twarz telewizyjnego serwisu informacyjnego, jest delikatny i wrażliwy jak w żadnej ze swoich dotychczasowych ról) obwinia go o zaszłości. Zdiagnozowana choroba rzutuje nowe światło na ich wspólną przeszłość. Tłumaczy urazy, ale i wzbudza niepokój o genetyczne dziedzictwo. Konopce udaje się tak wygrać jej traumę, aby widz mógł bez ckliwych emocji zmierzyć się z dokonaną przezeń destrukcją rodziny. Artur Zaborski Opus Magnum Lecha Majewskiego jest filmem pięknym i fascynującym, dziełem eksperymentalnym, które może zauroczyć nawet widzów nie przepadających za taką formą (ale jestem też w stanie łatwo sobie wyobrazić, że może ich też znudzić). Film zachwyca oczywiście w dużej mierze dzięki warstwie wizualnej. „Młyn i krzyż” jest po prostu, zwyczajnie piękny. „Ekranizacja obrazu” (Majewski filmowo zinterpretował dzieło Pietera Brueghela „Droga na Kalwarię”) ożywia na ekranie sztukę, ale w sposób, który twórczo łączy obydwa media. Wiele ujęć zwyczajnie zachwyca – oszałamiające wnętrze młyna na skali, wiejskie chaty, XVI-wieczne miasteczko to perełki scenografii (co z tego, że wspomaganej przez komputer). Ale jest w „Młynie i krzyżu” coś więcej niż piękne kadry – przebija z filmu smutna refleksja na temat ludzkości, z drugiej strony może też on stanowić wykład na temat malarstwa tamtej epoki, używanych symboli, wykorzystywanych tematów i – last but not least – znaczenia samego „ekranizowanego” obrazu. Dzięki temu (oraz pięknemu kobiecemu aktowi), można wybaczyć leciutkie dłużyzny środkowej części filmu. Konrad Wągrowski „Róża” to nie tylko bezdyskusyjnie najlepszy film minionego festiwalu w Gdyni, to także jeden z najlepszych polskich filmów ostatniego dwudziestolecia, a nawet jeden z najlepszych polskich filmów wszech czasów. Wrażenie oszałamiające, sala po zakończeniu seansu siedziała w milczeniu, dziennikarze na konferencji prasowej nie mogli wykrztusić żadnych pytań. Smarzowski sięgnął wreszcie po nie swój scenariusz (kolejny szok: za znakomity skrypt odpowiada znany wcześniej z zarżnięcia „Wiedźmina” Michał Szczerbic) i opowiedział odrobinę inną od dotychczasowych historię, choć mieszczącej się w skrajnie pesymistycznej estetyce swego kina. „Róża”, której akcja toczy się w 1946 roku na Mazurach, to opowieść o miłości w wyjątkowo paskudnych czasach (naturalistyczna przemoc to jeden z głównych składników filmu), przedstawiająca losy jednostek na tle zapomnianego dziś dramatu całego narodu mazurskiego, koncertowo zagrana przez Marcina Dorocińskiego, Agatę Kuleszę i resztę aktorskiej ekipy, z szeregiem niezapomnianych scen. „Róża” to także bolesny wyrzut dla naszej historii, ale też uniwersalne pytanie o przyczyny przemocy i opresji. Nie wątpię, że kilka scen przejdzie do historii naszego kina – śmierć jednej z bohaterek pokazana w formie usypiania zmęczonego dziecka, szalony śmiech Lecha Dyblika i Marcina Dorocińskiego, zbiorowy gwałt, skrajnie poruszający finał… Film, o którym pamięta się jeszcze wiele tygodni po seansie. Konrad Wągrowski „Slaa samobójców” nie jest filmem idealnym, ma swoje niedoróbki – nieco sztampowe postacie, psychologia bohaterów trochę zbyt lekko zarysowana, brak jasnego wytłumaczenia czym jest przedstawiony świat wirtualny, ale nie zmienia to faktu, że film jest jednym z najciekawszych obrazów ostatnich lat, oddziałującym zaskakująco mocno na gruncie emocjonalnym, dzięki czemu możemy wybaczyć łatwo wszelkie niedoróbki i niedomówienia. Gdybym miał określić jednym słowem zalety filmu, rzekłbym, że bije z niego szczerość, że przedstawia sytuację, w którą jest nietrudno uwierzyć, z którą wielu widzów – czy to z punktu widzenia nastolatka, czy rodzica – jest w stanie się utożsamić. A poza tym Komasa wykazuje duże umiejętności reżyserskie i narracyjne – cały wirtual jest ciekawy i zaskakująco dobrze, jak na polskie warunki wykonany, film ma szereg bardzo ciekawych i odważnych scen (męski pocałunek na studniówce, spacer po szkolnym korytarzu z pistoletem w kieszeni). Co ciekawe – „Sala samobójców” nie jest dziełem oczywistym, pozostawia pole na różne interpretacje, tworzy płaszczyznę do dyskusji. Największe brawa należą się twórco jednak za finałową scenę – wstrząsającą, wnoszącą film emocjonalnie na jeden poziom wyżej, pozostawiającą z pewnością w pamięci każdego rodzica. Konrad Wągrowski Największe ukłony w stronę Anny Radwan – jeśli komuś udaje się na chwilę uwiarygodnić ekranowy dramat opętania to właśnie jej. Pech chciał, że pozostałym postaciom rozdano role według podręcznika scenopisarstwa: mamy więc młodą zafascynowaną i zagubioną (Katarzyna Zawadzka), młodą-wątpiącą (Agnieszka Żulewska), młodą-naiwną (Roma Gąsiorowska), młodą-opętaną miłością (Marieta Żukowska), więc też przyłączającą się do ogólnego szaleństwa itd. Los każdej z nich nie wypada z przewidzianych kolein, a im bliżej końca tym większe nagromadzenie przesady i dopowiedzenia zaczyna pożerać ten film. Bez ostatniej sceny i koszmarnej muzyki, wiele sensu dałoby się z „W imieniu diabła” ocalić, aczkolwiek trudno wyzbyć się wrażenia, że życie w zakonie jest tematem na film o wiele bardziej wciągającym niż obraz Barbary Sass-Zdort. Do wyciągnięcia paru plastycznych scen ten temat nadawał się idealnie, bo jest szalenie fotogeniczny co udowodniło już wielu twórców, od Jerzego Kawalerowicza poczynając. Urszula Lipińska Film, który obok „Róży” Smarzowskiego typowany był jako faworyt festiwalu. Rzeczywiście, udało się Zglińskiemu pokazać historię współczesnego Kaina i Abla przejmująco i autentycznie – film jest zresztą interpretacją prawdziwych wydarzeń, jakie kilka lat temu miały miejsce w Polsce. Banda rzezimieszków wyrzuciła wtedy za drzwi pędzącego pociągu mężczyznę, który stanął w obronie nękanej przez nich dziewczyny. Jego brat może sparaliżowany strachem, może zwykły tchórz, a może zdroworozsądkowy mężczyzna obserwując wydarzenie wykazał się zupełną biernością. Zgliński nie oskarża, ani nie tłumaczy jego postępowania. Każe nam zagłębić się w proces, który powoduje, że u widza występuje na czoło strużka zimnego potu. Zadaje niewygodne, krępujące pytanie, czy gdybyśmy znaleźli się nie w bezpiecznej, ciemnej sali kinowej, a w miejscu, gdzie w biały dzień na naszych oczach dokonuje się gwałt, byłoby nas stać na odpowiednią reakcję? Zgliński nie wymusza odpowiedzi – woli pozostawić widza z poczuciem niepokoju i dyskomfortu, które na długo nie chcą opuścić go po projekcji. Artur Zaborski Nasze oceny:
|
Opowiadanie Jerzego Gierałtowskiego „Wakacje kata” ukazało się w 1970 roku. Niemal natychmiast sięgnął po nie Zygmunt Hübner, pisząc na jego podstawie scenariusz i realizując spektakl telewizyjny dla „Sceny Współczesnej”. Spektakl, który – mimo świetnych kreacji Daniela Olbrychskiego, Romana Wilhelmiego i Aleksandra Sewruka – natychmiast po nagraniu trafił do archiwum i przeleżał w nim ponad dwie dekady, do lipca 1991 roku.
więcej »Kości pamięci, silikonowe powłoki, sztuczna krew – już dawno temu twórcy filmowi przyzwyczaili nas do takiego wizerunku androida. Początki jednak były dość siermiężne.
więcej »Gdy w lutym 1967 roku Teatr Sensacji wyemitował „Cichą przystań” – ostatni odcinek „Stawki większej niż życie” – widzowie mieli prawo poczuć się osieroceni przez Hansa Klossa. Bohater, który towarzyszył im od dwóch lat, miał zniknąć z ekranów. Na szczęście nie na długo. Telewizja Polska miała już bowiem w planach powstanie serialu, na którego premierę trzeba było jednak poczekać do października 1968 roku.
więcej »Android starszej daty
— Jarosław Loretz
Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
20 najlepszych polskich filmów XXI wieku
— Esensja
100 najlepszych filmów XXI wieku. Druga setka
— Esensja
Porażki i sukcesy A.D. 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr Dobry, Grzegorz Fortuna, Jakub Gałka, Mateusz Kowalski, Gabriel Krawczyk, Małgorzata Steciak, Konrad Wągrowski, Kamil Witek
30 najlepszych filmów 2012 roku
— Esensja
Najlepsze filmy na prezent
— Esensja
Esensja ogląda: Październik 2012 (DVD i Blu Ray)
— Sebastian Chosiński, Miłosz Cybowski, Gabriel Krawczyk, Jarosław Loretz, Daniel Markiewicz, Konrad Wągrowski
„Nietykalni” najlepszym filmem II kwartału 2012
— Esensja
I co teraz, chłopie?
— Patrycja Rojek
Najlepsze filmy I kwartału 2012 r.
— Esensja
Do kina marsz: Kwiecień 2012
— Esensja
Na pogańskim globie
— Sebastian Chosiński
Ksiądz znikąd
— Sebastian Chosiński
Usłyszcie ich krzyk!
— Sebastian Chosiński
Człowiek z rozgoryczenia
— Piotr Dobry
Sztuka? Gdzieś zaginęła. Ale szlak został przetarty
— Gabriel Krawczyk
Transatlantyk 2017: Osiem festiwalowych filmów
— Konrad Wągrowski
Idąc i patrząc
— Sebastian Chosiński
Psia tęsknota
— Marcin T.P. Łuczyński
Esensja ogląda: Luty 2015 (1)
— Sebastian Chosiński, Jarosław Loretz
Truskawki zamiast armat!
— Karolina Ćwiek-Rogalska
Kosmiczny redaktor
— Konrad Wągrowski
Statek szalony
— Konrad Wągrowski
Kobieta na szczycie
— Konrad Wągrowski
Przygody Galów za Wielkim Murem
— Konrad Wągrowski
Potwór i cudowna istota
— Konrad Wągrowski
Migające światła
— Konrad Wągrowski
Śladami Hitchcocka
— Konrad Wągrowski
Miliony sześć stóp pod ziemią
— Konrad Wągrowski
Tak bardzo chciałbym (po)zostać kumplem twym
— Konrad Wągrowski
Kac Vegas w Zakopanem
— Konrad Wągrowski
Z Italiani miałem problem. Zasnąłem na tym filmie i spało mi się dobrze, jak nigdy, gdyż praktycznie z ekranu nie wydobywał się żaden dźwięk, a sala Muzycznego była niezmącona popcornem. Wydaje mi się, że Italiani powinni być wyświetlani na festiwalu filmów artystycznych, a nie fabularnych. Wtedy może by znalazło grono odpowiednich odbiorców.