Kino totalitarne: Ballada o „Czerwonym Kacie” [Michaił Kałatozow „Wrogie żywioły” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl
Kino totalitarne: Ballada o „Czerwonym Kacie” [Michaił Kałatozow „Wrogie żywioły” - recenzja]Po rewolucji dźwiękowej w kinie Kałatozow długo nie potrafił się odnaleźć. Nakręcony przez niego w 1931 roku propagandowy dramat „Gwozd w sapogie”, opowiadający o zawsze aktualnym w Związku Radzieckim problemie brakoróbstwa w pracy, nie został nawet dopuszczony na ekrany. Reżyser przeżywał niezwykle trudne chwile; władze kinematografii postanowiły wówczas posadzić go za biurkiem. Dwa lata (1933-1934) spędził jako aspirant w Państwowej Akademii Sztuki w Leningradzie, następnie mianowano go dyrektorem wytwórni filmowej w stolicy Gruzji, którą to funkcję pełnił do 1938 roku. Na plan filmowy – jako artysta, a nie urzędnik – powrócił dopiero w roku wybuchu drugiej wojny światowej, realizując, do spółki z Siemionem Dieriewianskim, wojenne „Mużestwo” (premiera tego obrazu odbyła się na miesiąc przed atakiem Związku Radzieckiego na II Rzeczpospolitą). W marcu 1941 w sowieckich kinach pojawił się natomiast biograficzny „Walerij Czkałow”, będący opowieścią o legendarnym lotniku, który dokonał przelotu z Kraju Rad do Ameryki Północnej. Film spodobał się Stalinowi i to nie bez powodu – obok Czkałowa, najważniejszą jego postacią był bowiem sam dyktator (grany oczywiście przez Giełowaniego). Rok później, już w trakcie wojny z III Rzeszą, Michaił Konstantinowicz nakręcił, rozgrywający się w oblężonym przez hitlerowców Leningradzie, dramat „Niepobiedimyje”. Niejako w nagrodę za to został wysłany za granicę; lata 1943-1945 spędził w Stanach Zjednoczonych jako pełnomocnik radzieckiego Kinokomitetu. Po zakończeniu działań wojennych wrócił do Kraju Rad, lecz nie do rodzinnej Gruzji, na stałe zakotwiczył w Moskwie. Ponownie trafił za biurko, ale tym razem pełnił znacznie bardziej eksponowane stanowiska – był kierownikiem produkcji filmowej w ZSRR oraz zastępcą ministra kinematografii, co znaczy tyle, że przez trzy lata (1945-1948) był jednym z najbardziej wpływowych ludzi w kraju. Niosło to ze sobą wielki prestiż, ale i zagrożenie, będąc bowiem na świeczniku, łatwo było popełnić błąd i narazić się Stalinowi. Po odejściu z ministerstwa Kałatozow związał się z „Mosfilmem”. To właśnie dla tego studia zrealizował szpiegowski „Zagowor obrieczionnych” (1950), w którym opowiedział o próbie przeprowadzenia w jednym z państw Europy Zachodniej antydemokratycznego zamachu stanu. Bunt faszystów tłumią miejscowi komuniści, którym z pomocą przychodzi Związek Radziecki. Ta piramidalna propagandowa bzdura, oparta na sztuce Nikołaja Wirty, została uhonorowana Nagrodą Stalinowską II stopnia. Akcje Michaiła Konstantinowicza powędrowały tym samym w górę. Fakt powierzenia mu realizacji filmu o Dzierżyńskim świadczył zatem o dużym zaufaniu, jakim darzył go zasiadający na Kremlu Gruzin z sumiastymi wąsami. Zanim jednak „Wrogie żywioły” zostały pokazane masowemu widzowi, prawie cztery lata po powstaniu, Kałatozow zdążył nakręcić kolejne dwa dzieła. Pierwszym była obyczajowa komedia „Wiernyje druzja” (1954), adaptacja sztuki Aleksandra Galicza (późniejszego dysydenta, zmuszonego w latach 70. XX wieku do emigracji i, być może, zamordowanego w Paryżu przez agentów KGB), drugim natomiast – melodramat „Pierwyj eszelon” (1955), opowiadający o komsomolcach próbujących oswoić kazachstański step. W czasie gdy, za zgodą Chruszczowa, skierowano do kin obraz o Feliksie Edmundowiczu, gruziński reżyser pracował nad filmem, który zapewnił mu poczesne miejsce w historii kinematografii – wojennym melodramatem z Tatianą Samojłową i Aleksiejem Batałowem w rolach głównych „ Lecą żurawie” (1957). Złota Palma na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Cannes okazała się dla reżysera przepustką do światowej sławy. Dwa lata później Kałatozow nakręcił znakomity, choć trochę niedoceniony w ojczyźnie, dramat psychologiczny „Niewysłany list”, w którym – obok Samojłowej – zagrali między innymi rozpoczynający dopiero karierę Innokientij Smoktunowski („ 9 dni jednego roku”, 1961; „ Wujaszek Wania”, 1970) oraz Jewgienij Urbanski („ Ballada o żołnierzu”, 1959). Kolejne dzieło, nowelowy dramat „Ja – Kuba” (1964), według scenariusza poety, prozaika, publicysty, aktora i reżysera Jewgienija Jewtuszenki, powstał po to, by upamiętnić rewolucję przeprowadzoną kilka lat wcześniej przez Fidela Castro. Zagrali w nim sami kubańscy aktorzy; mimo to obraz spotkał się z dużym uznaniem w świecie (między innymi na festiwalu w Mediolanie). Zadziałała prawdopodobnie magia nazwiska Michaiła Konstantinowicza. Dość powiedzieć, że przed trzema laty Martin Scorsese sfinansował odrestaurowanie filmu i jego kolekcjonerskie wydanie na trzech płytach DVD. Kałatozowa ceniono jednak przede wszystkim we Francji i we Włoszech i to właśnie stamtąd w 1968 roku nadeszła zaskakująca propozycja nakręcenia „Czerwonego namiotu” – wysokobudżetowego przygodowego dramatu o zakończonej tragedią powietrznej ekspedycji Włocha Umberta Nobilego nad biegun północny, która miała miejsce dokładnie cztery dekady wcześniej. Obraz był zarazem pierwszym radzieckim dziełem, które powstało w koprodukcji z którąś z kinematografii Europy Zachodniej. Strona italska zadbała o międzynarodową gwiazdorską obsadę, w której znaleźli się aktorzy tej miary, co Peter Finch, Sean Connery, Claudia Cardinale, Mario Adorf i Hardy Krüger; Rosjanie nie chcieli być gorsi i dorzucili swoje gwiazdy – Nikitę Michałkowa („ Syberiada”, 1978; „ 12”, 2007; „ Spaleni słońcem 2”, 2010), Jurija Wizbora („ Dworzec Białoruski”, 1970), Jurija Sołomina („ Dersu Uzała”, 1975; „ Niepokonany”, 2008) oraz Donatasa Banionisa („ Solaris”, 1972). Film, choć można go uznać – według współczesnych standardów – za superprodukcję, nie spełnił oczekiwań artystycznych. Widać było, że Kałatozow, przyzwyczajony do zupełnie innego trybu pracy, nie czuł się najlepiej i chyba trochę onieśmielała go obecność na planie tak uznanych aktorów, którymi na dodatek musiał kierować. Podobny los stał się zresztą rok później udziałem Siergieja Bondarczuka, który poległ, kręcąc – także do spółki z Włochami – „Waterloo”. Michaił Konstantinowicz zmarł 26 marca 1973 roku, pochowano go na Cmentarzu Nowodziewiczym w Moskwie. Wniebowstąpienie zbrodniarza Tytuł filmu Kałatozowa zapożyczony został od pierwszych słów rosyjskiej wersji „Warszawianki”, polskiej pieśni rewolucyjnej, powstałej jeszcze w końcu XIX wieku, która stała się hymnem robotników demonstrujących w czasie Święta Pracy 1905 roku, a więc już po wybuchu rewolucji w Rosji. Pierwsze cztery wersy tej pieśni, w rosyjskim przekładzie Gleba Krzyżanowskiego, brzmią następująco: „Вихри враждебные веют над нами, / Тёмные силы нас злобно гнетут. / В бой роковой мы вступили с врагами, / Нас ещё судьбы безвестные ждут.” W oryginalnej wersji Wacława Święcickiego jest nieco inaczej: „Śmiało podnieśmy sztandar nasz w górę, / Choć burza wrogich żywiołów wyje, / Choć nas dziś gnębią siły ponure, / Chociaż niepewne jutro niczyje.”, ale i tutaj można rozpoznać znajome frazy. Głównym tematem „Wrogich żywiołów” jest działalność Feliksa Edmundowicza w latach – prawdopodobnie – 1918-1925. O ile bowiem pierwsza data jest pewna, o tyle wskazanie drugiej nastręcza drobne kłopoty. Biorąc jednak pod uwagę, że w obrazie Michaiła Konstantinowicza Dzierżyński przedstawiony jest zarówno jako przywódca CzeKa, jak i organizator sowieckiego transportu oraz produkcji przemysłowej, przesunięcie zakończenia akcji na połowę lat 20. XX wieku jest chyba w pełni usprawiedliwione. Mimo że Kałatozow przedstawił w swoim dziele postaci historyczne i odwołał się nawet do wydarzeń znanych z podręczników, nie sposób traktować tego filmu jako źródła do poznania przeszłości. „Wrogie żywioły” to typowy aż do bólu wytwór totalitarnej propagandy, swoisty żywot komunistycznego świętego, niezłomnego czekisty, człowieka, który szanuje prawo, a stanowczość pozostawia jedynie dla zaprzysięgłych wrogów bolszewizmu. Jakże portret ten różni się od rzeczywistości! Dzierżyński nie jest tu wcale bezdusznym mordercą, „Czerwonym Katem” czy też „Krwawym Feliksem”, jak go często nazywano; wręcz przeciwnie – jest prawdziwym mężem stanu, zesłanym przez Boga (czytaj zapewne: Stalina) obrońcą uciśnionych.
|