East Side Story: Płascy, nijacy, płaczliwi… [Swietłana Proskurina „Do widzenia, mamo” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Kolejny film, który zaprezentowany został w sekcji konkursowej „Sputnika” i zarazem kolejne dzieło stworzone przez kobietę. O ile jednak poprzednie, które mieliśmy okazję omawiać, prezentowały zdecydowanie wysoki poziom, o tyle „Do widzenia, mamo” doświadczonej Swietłany Proskurinej pozostawia po sobie więcej niż mieszane uczucia. A mówiąc bez owijania w bawełnę: to nieudany film jest!
East Side Story: Płascy, nijacy, płaczliwi… [Swietłana Proskurina „Do widzenia, mamo” - recenzja]Kolejny film, który zaprezentowany został w sekcji konkursowej „Sputnika” i zarazem kolejne dzieło stworzone przez kobietę. O ile jednak poprzednie, które mieliśmy okazję omawiać, prezentowały zdecydowanie wysoki poziom, o tyle „Do widzenia, mamo” doświadczonej Swietłany Proskurinej pozostawia po sobie więcej niż mieszane uczucia. A mówiąc bez owijania w bawełnę: to nieudany film jest!
Swietłana Proskurina ‹Do widzenia, mamo›Podczas tegorocznego listopadowego Festiwalu Filmów Rosyjskich „Sputnik nad Polską” licznie prezentowana była kinematografia kobieca. Wystarczy wspomnieć o „ Jak mam na imię” Niginy Sajfułłajewej, „ Dziewięciu dniach i jednym poranku” Wiery Storożewej, „ Jeszcze jednym roku” Oksany Byczkowej, „Kombinacie Nadzieja” Natalii Mieszczaninowej czy „Gwieździe” Anny Melikian. A to i tak jeszcze nie wszystkie żeńskie punkty programu. Nie można bowiem zapominać o najnowszym obrazie bardzo doświadczonej Swietłany Proskurinej. Urodzona w 1948 roku reżyserka najpierw ukończyła Państwowy Leningradzki Instytut Teatru, Muzyki i Kinematografii (LGITMiK), a następnie Wyższe Kursy Scenariopisarstwa i Reżyserii (WKSR) w Moskwie. W pełnym metrażu zadebiutowała dramatem społeczno-psychologicznym z czasów pierestrojki „Plac zabaw” (1987); później nakręciła jeszcze – utrzymane w podobnej stylistyce – „Zwyczajny walc” (1989), „Lustrzane odbicie” (1992) oraz „Dostęp zabroniony” (2004). Wielkim sukcesem okazała się, zrealizowana przed siedmioma laty, „ Najlepsza pora roku”; nieźle prezentowało się także „ Zawieszenie broni” z 2010 roku. Kiedy więc Proskurina przystąpiła do pracy nad nowym obrazem kinowym, można było spodziewać się co najmniej przyzwoitego poziomu. Tym bardziej że za fabułę filmu odpowiadał Wasilij Sigariew (rocznik 1977) – od kilku lat bardzo ceniony w Rosji dramaturg, scenarzysta i reżyser („ Bączek”, 2009; „ Żyć”, 2012). Swój tekst oparł na własnym dramacie zatytułowanym „Aleksiej Karienin”, który z kolei był mocno uwspółcześnioną wariacją na temat „ Anny Kareniny” Lwa Tołstoja. Najprawdopodobniej jednak to właśnie te czynione na siłę przeróbki (przy jednoczesnej chęci zachowania ducha oryginału) spowodowały, że reżyserka kompletnie się pogubiła i w efekcie wypuściła na ekran dzieło, które z jednej strony straszliwie nuży, a z drugiej – poprzez powolny i zdystansowany sposób narracji – sprawia, że widz nie ma najmniejszych szans na to, aby wykrzesać z siebie jakiekolwiek emocje i dzięki nim utożsamić się z cierpiącymi katusze bohaterami. Gorzej nawet! Cierpi wraz z nimi, patrząc, jak miotają się, nie wiedząc, co zrobić ze swoim przegranym życiem. Być może taka formuła sprawdza się na scenie teatralnej; przeniesiona na ekran – przynajmniej w wydaniu Proskurinej – powoduje psychiczny ból. Ale zacznijmy od początku. Locha (Aleksiej) i Anna są młodym małżeństwem. Wydają się szczęśliwi. Wiedzie im się całkiem nieźle, choć gwoli ścisłości, trudno stwierdzić, jak udaje się mężczyźnie zarobić na apartament w mieście, luksusową daczę w lesie i na dodatek utrzymać kilkuletniego syna i niepracującą żonę, skoro nie jest nawet właścicielem firmy, a w codziennym życiu sprawia wrażenie średnio obrotnego. Ale to akurat – od biedy – można uznać za sprawę drugorzędną. Właściwa akcja zaczyna się w dniu, w którym Aleksiej wyjeżdża na lotnisko, aby odebrać wracających z wczasów Annę i malutkiego Siergieja. Gdy jadą do domu, dogania ich i zatrzymuje obcy facet, który wręcza kobiecie swoją wizytówkę. Jak się okazuje, poznali się na wyjeździe; teraz Aleksiej – to zapewne symbol, że nosi on takie samo imię jak mąż Anny – zaprasza nową znajomą na lekcje jazdy konnej; tak się bowiem składa, że prowadzi stanicę. Znudzona swoim dotychczasowym życiem, kobieta chętnie korzysta z tej propozycji. Zawsze to jakieś urozmaicenie. Problem w tym, że relacje tych dwojga szybko wykraczają poza wzajemną sympatię, czego zresztą Locha zaczyna się domyślać. Z biegiem czasu, chcąc spotykać się z ukochanym, Anna zaczyna okłamywać męża; syna coraz częściej zawozi do swojej przyjaciółki, Katii, gdzie zostawia go na długie godziny, by móc oddawać się miłosnym rozkoszom. Locha nie ma jednak zamiaru godzić się na to; stara się przemówić żonie do rozsądku, przekonać do pozostania z nim i Siergiejem. Na próżno! Kobieta postanawia wyprowadzić się z domu i przenosi się z synkiem do daczy, gdzie o ich wygody dba pokojówka i niania w jednym (zauważcie, kolejny spory wydatek, na który nie wiadomo skąd biorą pieniądze). Dla męża jest to powód do okropnych cierpień, jest bowiem przekonany, że dacza służy również Annie jako miejsce schadzek z kochankiem. Proskurina – tego odebrać jej nie można – potrafi wniknąć w umysły i serca bohaterów, przekonać widza, że z każdym dniem jest im coraz gorzej. Tyle że niewiele z tego wynika. Ich cierpienie jest bowiem wybitnie niefilmowe. Anna siada na brzegu wanny i wije się, jakby dopadła ją właśnie bolesna miesiączka. Ewentualnie leży skulona na tapczanie i beczy. Locha natomiast najczęściej siedzi milcząc bądź zasypia byle gdzie; najbardziej irytujące jest zaś to, że nie potrafi zdobyć się na żadną decyzję (o „męskiej” nawet nie mówiąc). Żeby pokazać swoich bohaterów w takim stanie emocjonalnym i psychicznym i przy okazji nie zanudzić widza na śmierć, trzeba mieć talent jeśli nie na miarę Ingmara Bergmana, to przynajmniej Kiryła Sieriebriennikowa, który przed dwoma laty zrealizował film bardzo podobny w wymowie do „Do widzenia, mamo”. Jego „ Zdrada” jednak nieporównywalnie mocniej angażowała widza, nie mówiąc już o tym, że dodatkowo ożywił ją wątek sensacyjny. Proskurina postawiła na czystą psychologię i poległa. Locha i Anna okazali się po prostu zbyt płascy, nijacy i płaczliwi, by udźwignąć fabułę. W roli Anny pojawiła się trzydziestoczteroletnia Aleksandra Riebienok, absolwentka moskiewskiej Wyższej Szkoły Teatralnej imienia Borisa Szczukina, która do tej pory pojawiała się jedynie w epizodach i na drugim planie („Póki noc nas nie rozdzieli”, 2012; tegoroczni „Bracia Cz.”, czyli serial biograficzny o Antonie Czechowie i jego bracie). W jej nieszczęśliwego męża wcielił się zaś litewski aktor Daumantas Ciunis (rocznik 1980), który na dużym ekranie zadebiutował przed sześcioma laty w kręconym na Litwie przez Amerykanów „Oporze” Edwarda Zwicka. Najbardziej doświadczonym, poza reżyserką, artystą na planie był – grający Aleksieja, kochanka Anny – Aleksiej Wiertkow, znany między innymi z filmów „ Pietia w drodze do Królestwa Niebieskiego” (2009), „ Sala numer 6” (2009), „ Szczęście ty moje” (2010) oraz „ Biały Tygrys” (2012). Na autora zdjęć Proskurina wybrała, pochodzącego z Estonii, Reina Kotova, który choć w Rosji nie zdążył jeszcze wyrobić sobie marki, to jednak w ojczyźnie uznawany jest za fachowca wysokiej próby. I trzeba przyznać, że w „Do widzenia, mamo” w pełni udowodnił swój kunszt. Nastrojowe, znakomicie oddające depresyjne stany bohaterów zdjęcia są bowiem tym elementem filmu, do którego nie sposób się przyczepić. Podobnie jak do ścieżki dźwiękowej, w której wykorzystano, będące mariażem muzyki klasycznej i folkowej, kompozycje rumuńskiego skrzypka Alexandra Bǎlǎnescu.
|