WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić |
50 najlepszych płyt 2012 rokuEsensja50 najlepszych płyt 2012 roku„Od tego czasu znamy charakter jego muzycznej twórczości – wypełnionej przede wszystkimi skąpymi klawiszami, delikatną perkusją i smutnym, lirycznym głosem. Co dodatkowo ujmujące, jego melancholijne teksty naszpikowane bywają opisami przeróżnych perwersji i niecodzienności.” Czytaj więcej w recenzji. Tegoroczna „Americana” nie przypadła krytykom do gustu. Podróż po amerykańskiej muzyce mogła wydawać się ciekawa, ale niestety, zostaje wręcz zagłuszona folkowym, wręcz tanecznym kontekstem. Dobrze, że jako alternatywę Neil Young postanowił odbyć wycieczkę swojego życia po muzyce, która wychodzi mu najlepiej. „Psychedelic Pill” jest tego doskonałym przykładem. Dwupłytowe wydawnictwo to z jednej strony rock w opozycji do aktualnych trendów, a z drugiej przypomnienie za co tak cenimy tego artystę. Otwierający „Driftin’ Back” to prawie półgodzinna (!) suita, okraszona ciągłymi jammowanymi partiami gitary z klasycznym, pełnym energii wokalem Neila. To właściwie jego najdłuższy utwór w karierze i trzeba naprawdę nie lada odwagi, aby umieścić go jako numer jeden na płycie. Zresztą, świetnie odzwierciedla emocje jakie będą nam towarzyszyć podczas odsłuchu. Wspomnieć należy, że przy nagraniu albumu brali udział muzycy z Crazy Horse, dzięki czemu podróż po rockowych brzmieniach z lat 70. nabiera odpowiedniego, hipnotycznego i szorstkiego charakteru. „Psychedelic Pill” to w dużym stopniu autobiograficzne tło dla jego niedawno wydanej książki oraz świetny, refleksyjny materiał, wspominanie starych, lepszych czasów i ich konfrontacja z teraźniejszością. To także dowód na to, że Neil Young pomimo 35 płyt na koncie ma jeszcze sporo do powiedzenia w rockowej muzyce. „Kwartet brzmi tak, jakby nie miał żadnej przerwy w działalności. Od początku do końca albumu słychać, że to nadal grupa muzyków, których łączy muzyczna chemia i którzy razem tworzą niepowtarzalną atmosferę – tak było na poprzednich pięciu albumach, tak jest i teraz.” Czytaj więcej w recenzji. „Na opisywanej płycie króluje syntetyczny, żywy pop (który trzeba niewątpliwie oznaczyć jako „retro”), mocne klawisze, z oddali dochodzące gitary oraz zwykle gładki wokal. Do tego dość zuchwałe, ale nieraz proste i nieco banalne teksty sprawnie ułożone w rytmiczne zwrotki i chwytliwe refreny…” Czytaj więcej w recenzji. W zalewie pagan/folk metalowych wydawnictw bardzo ciężko o takie, które swoją muzyką nie popadną w przesadny patos albo banał. Skład Dordeduh to głównie dwóch banitów ze świetnego Negura Bunget i już premierowa EP-ka „Valea Omului” była świetnym przedsmakiem tego, co czeka nas na pełnym albumie. „Dar de Duh” spełnia pokładane w nim nadzieje i jest doskonałą kontynuacją myśli przyświecającej chociażby „Om” z macierzystej formacji. Mamy zatem rozwlekłe kompozycje, wzbogacone bogatym instrumentarium takim jak: rumuńska toaca, ksylofon, rogi - często wplatane w jazgotliwy dźwięk gitar. Wokale zmieniają się niczym w kalejdoskopie, od wściekłych growli, poprzez delikatną mantrę, na chórach kończąc. Dordeduh wcale nie ułatwia słuchaczowi zadania. Nagrał bardzo różnorodny krążek z pogranicza black metalu, folku, inspirowany także rumuńską mitologią i często uciekający w progresywne brzmienia. To 80 minut muzyki, która wymaga odpowiedniego podejścia. Tam gdzie Enslaved na zeszłorocznym „Riitiir” zawodzi, produkując kolejny wzniosły, a przez to pretensjonalny materiał, grajkowie z Rumunii delikatnie dawkują emocje, a przy tym nie pozwalają, aby zadęcie zwyciężyło nad dobrymi kompozycjami. Oby więcej takich płyt. „To album faktycznie, jak tytuł wskazuje, dziwny, ale satysfakcjonujący i odwdzięczający się uważnemu słuchaczowi. To synteza dobrego gustu elektronicznego, w której znajdą coś dla siebie tak koneserzy gatunku, jak i nowicjusze w tych strefach dźwiękowych.” Czytaj więcej w recenzji. „Nie podlega wątpliwości, że muzycznie „Shelter” to osiągnięcie kolejnego, jeszcze wyższego poziomu. Jego elektroniczne dźwięki precyzyjnie współgrają z tradycyjnymi instrumentami (perkusją, basem, trąbką, ale też pianinem czy smyczkami) i dwójką wokalistów.” Czytaj więcej w recenzji. Iamamiwhoami intryguje od samego początku istnienia. Tak naprawdę za szwedzkim, audiowizualnym projektem stoją producent Claes Björklund oraz wokalistka Jonna Lee. Najpierw popularność przyniosły im enigmatyczne wideoklipy pojawiające się masowo w internetowej sieci, a wreszcie w 2012 roku ukazał się studyjny debiut duetu zatytułowany krótko „Kin”. To bez dwóch zdań skandynawska, różnorodna elektronika umiejętnie dopełniona charakterystycznym wokalem niebanalnej śpiewaczki. Zapewne nie mylą się ci, którzy doszukują się w twórczości Iamamiwhoami podobieństw choćby z The Knife, lecz to tylko wierzchołek góry lodowej. Chłodne, pulsujące brzmienie zachęca zarówno do tańca, jak i potrafi jedynie majaczyć, jednocześnie nie przestając utrzymywać słuchacza w napięciu i skupieniu. Szczególną moc ma w moim odczuciu numer „Drops”, ale na uwagę zasługuje cały krążek, na którym stylowo ścierają się rozmaite syntetyczne nurty nowoczesnej muzyki (od ambientu po dream pop). Należy również pamiętać o wizualnej stronie przedsięwzięcia, bo choć współgra ona znakomicie z kolejnymi klimatycznymi utworami, to może być rozpatrywana osobno, jako blisko 45-minutowy film. Dlatego też po „Kin” podwójnie warto sięgnąć. „Artysta związany z Ninja Tune bardzo efektywnie nawiązuje do najlepszych czasów chilloutu oraz downtempa, przede wszystkim sprawnie budując pulsujące (często też z wyraźnymi, hiphopowymi beatami), nieraz migotliwe, a zwłaszcza rozmywające się w wielu fragmentach podkłady.” Czytaj więcej w recenzji. „Potwierdziło się zapowiadane przez zespół zróżnicowanie aranżacyjne. Rozstrzał stylistyczny jest spory, ale co najważniejsze – dość spójny. Partie orkiestry wplatane są w wyważony sposób, jak w przypadku „Silent”, gdzie gęsta, momentami wręcz industrialna atmosfera przechodzi bardzo delikatnie w mroczny filmowy klimat, z użyciem wiolonczeli, skrzypiec czy fletu.” |
@goandrewgo: no jak takie Chromatics, Goat, albo Anathema jest skomplikowana to ja wysiadam. Poza tym, co to za dziwne kryterium: "skomplikowanie"? Wytypowane płyty wygrały zasłużenie, bo wniosły coś nowego do muzyki.
Lubię GY!BE, Swans, Chromatics ale nie wkręcaj że te płyty wniosły coś nowego do muzyki.. Takie rzeczy już były i to tworzone przez właśnie te zespoły. Boli mnie masa eksperymentalnych albumów które tu się znajdują, a brak płyt (albo niskie pozycje) które zachwycają melodią albo zwyczajnym uczuciem braku sztuczności, bezpretensjonalności. Albumy które trzymają się przy ziemi a nie próbują rozwikłać sensu istnienia wszech świata. Nie ważne jest czy dany album wprowadza coś nowego do muzyki, ważne jest by dobrze się go słuchało a nie by miał fantastyczne brzmienie i zmianę tempa co 30 minut... Brak Fiony Apple, Boba Dylana, Bruca Springsteena, Leo Cohena, Sharon Van Etten, Dexys, Mac De Marco, Japandroids, Cloud Nothings, Grizzly Bear i niskie pozycje Jacka White'a i Beach House. Smutno mi, ale to wasza decyzja i niech tak będzie a ja mogłem napisać że mi się to nie podoba i tak też niech będzie.
A jak już chcieliście coś co wprowadza nowe rzeczy do muzyki to polecam Dirty Projectors.
Lubię eksperymentalny i progresywny rock. SBB to mój ulubiony polski zespół itd, itp
Ale ta płyta Swans to dla mnie już kociokwik i rzępolenie ;)
Ale ja tam nie znam się na muzyce i na nutkach, więc wolno mi pohańbić się szukaniem jednak w muzyce jakiejś melodii :P
No dobra. Trzy grosze ode mnie. Ta lista choć ciekawa to pomieszanie z poplątaniem. Powinna być przedstawiona bez wartościowania. Zbyt dużo tu różnych stylów muzycznych by je porównywać ze sobą.
wiadomo, że każdy wartościuje płyty po swojemu - miejsca konkretnych albumów tutaj wyniknęły tylko i wyłącznie z naszego głosowania ;)
@Gadba
W zeszłym roku przy okazji indywidualnych podsumowań pojawiały się zarzuty o monotonii i skupieniu tylko na pojedynczych gatunkach czy rejonach muzycznych. Nie ma złotego środka dla takich zestawień :) a wiadomo też, że wartościowanie jest tutaj rzeczą baaardzo umowną i chyba mniej istotną.
Chociaż wygląda na to, że najlepiej będzie prezentować i takie i takie zestawienie :P
@michalp
bardzo chętnie zobaczę Wasze indywidualne preferencje co do albumu roku w danych, zbliżonych do siebie rejonach muzycznych. Jeśli tylko macie czas i ochotę, proszę publikujcie.
Tak dla zachęty podam swoją dziesiątkę;)
1. STEVE HACKETT - GENESIS REVISITED II
2. RED SAND - BEHIND THE MASK
3. ANATHEMA - WEATHER SYSTEMS
4. THRESHOLD - MARCH OF PROGRESS
5. ARJEN ANTHONY LUCASSEN - LOST IN THE NEW REAL
6. RIVAL SONS - HEAD DOWN
7. ARCHIVE - WITH US UNTIL YOU'RE DEAD
8. ULVER - CHILDHOOD'S END
9. GALAHAD - BATTLE SCARS
10.BLACK COUNTRY COMMUNION - AFTERGLOW
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj longplay z serii Supraphonu „Interjazz” z nagraniu dwóch czechosłowackich orkiestry pod dyrekcją Jana Ptaszyna Wróblewskiego i Gustava Broma.
więcej »Wydawana od trzech lat seria koncertów Can z lat 70. ubiegłego wieku to wielka gratka dla wielbicieli krautrocka. Przed niemal trzema miesiącami ukazał się w niej album czwarty, zawierający koncert z paryskiej Olympii z maja 1973 roku. To jeden z ostatnich występów z wokalistą Damo Suzukim w składzie.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj najbardziej jazzrockowy longplay czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Weekendowa Bezsensja: 50 najgorszych okładek płyt 2012 roku
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
50 utworów z 50 najlepszych płyt 2012 roku
— Esensja
Po amerykańsku, po męsku
— Michał Perzyna
Odrodzenie po holendersku
— Dawid Josz
O śmierci z chirurgiczną precyzją
— Michał Perzyna
Topniejące disco
— Michał Perzyna
Esensja słucha: Grudzień 2012 (2)
— Łukasz Izbiński, Dawid Josz, Mateusz Kowalski, Michał Perzyna, Przemysław Pietruszewski
Eteryczna agresja
— Dawid Josz
Powrót w świetnym stylu
— Dawid Josz
Esensja słucha: Grudzień 2012
— Mateusz Kowalski, Paweł Lasiuk, Michał Perzyna, Bartosz Polak
Matka Ziemia może na niego zawsze liczyć!
— Sebastian Chosiński
Człowiek z duszą i sercem
— Sebastian Chosiński
Przez dziury w dachu widać księżyc nad górami
— Sebastian Chosiński
Przepastne archiwa wypełnione skarbami
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Ocean smutku z nutą optymizmu
— Sebastian Chosiński
Krótko o muzyce: Stu lat, Mistrzu!
— Sebastian Chosiński
SilnaPłyta
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Wetknij dłoń w swoje oko!
— Jakub Dzióbek
Co się tu dzieje?!
— Jakub Dzióbek
Tu miejsce na labirynt…: Światłość, która przenika przez mrok
— Sebastian Chosiński
Wybierz najlepsze utwory Kazika!
— Esensja
50 najlepszych płyt 2018 roku
— Esensja
50 najlepszych płyt muzycznych 2017 roku
— Esensja
Zmarł Zbigniew Wodecki
— Esensja
Chris Cornell nie żyje
— Esensja
Music For Mr. Fortuna - konferencja prasowa
— Esensja
50 najlepszych płyt 2014
— Esensja
Moda na Castle Party
— Esensja
Wybierz najlepsze utwory Black Sabbath bez Ozzy’ego!
— Esensja
Wybierz najlepsze utwory Metalliki!
— Esensja
No i jak można się było spodziewać - im bardziej skomplikowana jest muzyka, tym lepsza dla Esensji.