WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić |
50 najlepszych płyt 2012 rokuEsensja50 najlepszych płyt 2012 roku„Zdarza jej się śpiewać, przytrafi szeptać i recytować, a w końcu wykorzystywać w utworach aktorskie doświadczenie i talent. Wszystko w subtelny (momentami również zawadiacki) sposób scalono z akustyczną – opartą głównie na gitarze, ale wspartą np. smyczkami – warstwą muzyczną.” Czytaj więcej w recenzji. „Trudno pojąć, jak młode dziewczyny ze Szwecji mogą nie tylko tak długo działać na muzycznej scenie, ale do tego prezentować aż tak dojrzałą i klimatyczną, autorską wersję indie folku.” Czytaj więcej w recenzji. „Choć nie jest to przesadnie długi krążek, to potrafi bardzo wciągnąć swoim lekko brudnym brzmieniem, a takie numery jak chwytliwy „Hold On”, trochę bardziej soulowy i kołyszący „Rise To The Sun”, jeszcze spokojniejszy „Goin To The Party” albo wreszcie pięknie zaśpiewany „You Ain’t Alone” trzeba poznać.” Czytaj więcej w recenzji. Jak na debiut, „Shallow Bed” wypada wręcz znakomicie – przepełniony jest przejmującymi utworami, które z łatwością zjednują słuchaczy, a przy tym po prostu trudno wskazać na nim jakikolwiek słabszy numer. Do tego Dry The River wypadają wiarygodnie w każdym aspekcie twórczej działalności. Choćby ich wizerunek doskonale współgra z chwytliwymi kompozycjami z pogranicza rocka, indie folku i gitarowego popu. Wyjątkowej melancholii nadają całości wysoki głos Petera Liddle’a, często wspierany przez pozostałych członków zespołu, oraz zauważalne wykorzystanie smyczków. Zresztą kiedy tylko wsłuchać się w materiał z „Shallow Bed”, to od razu można zrozumieć, czemu formacja ma tyle fanek płci pięknej. Ale niech nie buduje to fałszywego obrazu brytyjskiej grupy – muzycy potrafią zagrać też prawdziwe ostro, co udowadniają nie tylko podczas koncertów. Gatunki takie jak nowa fala i post-punk popularnością w naszym kraju się nie cieszą. Mało jest wytwórni, które byłyby w stanie w taką muzykę u nas zainwestować. Może wynika to z faktu, że The Cure już dawno się wszystkim przejadło, a aktualnie bardzo ciężko na tym polu jest stworzyć coś nowatorskiego. The Soft Moon już z drugim albumem na koncie – „Zeros” – ma szansę ponownie otworzyć wrota do wspomnianych gatunków i wskrzesić chłód lat 80. Vasquez tym razem oprócz cytatów z brytyjskiej formacji pozwala sobie na więcej eksperymentów, zahaczających o modne ostatnimi czasy shoegaze’owe wtręty czy nawet industrialne wątki. To tylko 30 minut, ale wypełnionych po brzegi nihilistyczną, ciemną materią, skąpaną w dźwiękach maszyn, syren czy innych przetworzonych przemysłowo brzmień. To z jednej strony jakby odprysk Joy Division, a z drugiej ukłon w stronę The Jesus and Mary Chain czy Skinny Puppy, ale wszystko jakby stonowane, jednostajne i podane przy minimum środków. Odważna i zaskakująca płyta. „Na naszym rynku muzycznym „Kamp!” jawi się jako małe elektroniczne dzieło. Sentymentalne i romantyczne, czasem przesłodzone, a innym razem dreampopowo spowolnione i ledwie majaczące. Jednak przede wszystkim zróżnicowane i dopieszczone, dające za sprawą światowej jakości ogromną frajdę i potwierdzające, że warto było tyle czekać.” Czytaj więcej w recenzji. „Gdy zespół o rockowej proweniencji określa styl wykonywanej przez siebie muzyki jako „kosher-kebab-jazz-film”, należy mieć się na baczności. Trudno przecież podejść do takiej deklaracji poważnie. A jednak! Finowie z Alamaailman Vasarat od piętnastu lat grają całkiem na serio i wychodzi im to znakomicie.” Czytaj więcej w recenzji. House czy techno w tej klasycznej formie to praktycznie do cna wyeksploatowane gatunki. Dla brytyjskiego producenta, Andy’ego Stotta, to doskonały punkt wyjściowy dla eksperymentów na tym polu. „Luxury Problems” to kolejna dekonstrukcja klubowego podejścia do wspomnianych nurtów i próba przekazania czegoś więcej za pomocą jednostajnych, dubowych bitów. Pomaga w tym zdecydowanie Alison Skidmore, która swoim chóralnym wokalem wprowadza transową rytmikę w zupełnie inny, wręcz erotyczny wymiar. Muzyka zawarta na albumie, często przeplatana różnego rodzaju samplami, ma jednostajny, ale wcale nie nużący charakter. „Luxury Problems” nigdzie się nie śpieszy. Atmosfera budowana jest bardzo powoli, a funkowa rytmika z oszczędną narracją w postaci elektronicznych szumów czy glitchowych wtrętów pozwala dokładniej wsłuchać się w szczegóły utworów. Andy Stott nagrał płytę wymagającą jeszcze większego skupienia niż poprzedniczki. Nic zatem dziwnego, że ten skrajny minimalizm nie trafi do każdego. Niemniej jednak dla odkrywców nowej elektroniki jest to pozycja obowiązkowa. „The Broken Man” wydaje się prostą kontynuacją „Howling Songs”. Wszystko jest utrzymane w podobnej konwencji. Znów dostajemy eteryczną, hiszpańską nieśpieszną suitę, a jednak wiele te płyty różni. Ostatnie wydawnictwo przedstawia Elliotta balansującego na krawędzi depresyjnych emocji. Apogeum smutku przypada na najlepszy na płycie „Dust Flesh And Bones”. Niski, wręcz cohenowski głos Elliotta milknie, dźwięki gitary w specyficznym dla flamenco stylu grają coraz wolniej i ciszej, delikatne smyczki, odległe w tle, zamykają pierwszą część utworu, a za chwilę słyszymy najbardziej przejmujący żałobny lament, któremu towarzyszą coraz gwałtowniejsze uderzenia w gitarę i zniewalająco melancholijne wyznanie wokalisty: „This is how it feels to be alone”. Bardziej przygnębiająco grać już się chyba nie da. Stopniowanie napięcia Elliott opanował tutaj do perfekcji, a wtórujący mu chór jawi się niczym koszmar z najgorszego snu. Na szczęście całość nie jest oparta na tym samym pomyśle, ale dostarcza podobnych wzruszeń. Jest także miejsce na klawiszową ekspresję oraz krótkie, akustyczne, gitarowe pasaże przy akompaniamencie męskich lub żeńskich zaśpiewów. Album „The Broken Man” nie wpisuje się w standard smutnych piosenek dla wrażliwych, a raczej dla cierpliwych. I to jest jego ogromna zaleta. Norah Jones już dawno temu została instytucją, jeśli chodzi o eksperymentalną estetykę. Podczas pierwszego przesłuchania płyty miałem niejasne wrażenie, że podobną drogę swego czasu obrała Pati Yang na „Silent Treatment”, jednak to płyta Nory przypomina stary teatr, oparty na pokazywaniu tego, co chce artysta – i niczego więcej. Piosenkarka doskonale miesza zgorzknienie i smutek z poczuciem absurdu i nieoczywistości, i nawet singlowe „Happy Pills” oraz „Miriam” tworzą armosferę lekko dekadenckiej depresji. Rzecz w tym, że kiedy większość wokalistów wylewa swoje traumy hektolitrami i jęczy ponad miarę (niczym Tilo Wolff z Lacrimosy), Nora wie, kiedy zaprzestać autoerotycznej, nic niewnoszącej już do muzyki spowiedzi. Dzięki temu „Little Broken Hearts” to płyta doskonała na wyciszenie i relaks w ciemny, deszczowy wieczór – dojrzała, konkretna, uczuciowa. Portret cudowny. |
@goandrewgo: no jak takie Chromatics, Goat, albo Anathema jest skomplikowana to ja wysiadam. Poza tym, co to za dziwne kryterium: "skomplikowanie"? Wytypowane płyty wygrały zasłużenie, bo wniosły coś nowego do muzyki.
Lubię GY!BE, Swans, Chromatics ale nie wkręcaj że te płyty wniosły coś nowego do muzyki.. Takie rzeczy już były i to tworzone przez właśnie te zespoły. Boli mnie masa eksperymentalnych albumów które tu się znajdują, a brak płyt (albo niskie pozycje) które zachwycają melodią albo zwyczajnym uczuciem braku sztuczności, bezpretensjonalności. Albumy które trzymają się przy ziemi a nie próbują rozwikłać sensu istnienia wszech świata. Nie ważne jest czy dany album wprowadza coś nowego do muzyki, ważne jest by dobrze się go słuchało a nie by miał fantastyczne brzmienie i zmianę tempa co 30 minut... Brak Fiony Apple, Boba Dylana, Bruca Springsteena, Leo Cohena, Sharon Van Etten, Dexys, Mac De Marco, Japandroids, Cloud Nothings, Grizzly Bear i niskie pozycje Jacka White'a i Beach House. Smutno mi, ale to wasza decyzja i niech tak będzie a ja mogłem napisać że mi się to nie podoba i tak też niech będzie.
A jak już chcieliście coś co wprowadza nowe rzeczy do muzyki to polecam Dirty Projectors.
Lubię eksperymentalny i progresywny rock. SBB to mój ulubiony polski zespół itd, itp
Ale ta płyta Swans to dla mnie już kociokwik i rzępolenie ;)
Ale ja tam nie znam się na muzyce i na nutkach, więc wolno mi pohańbić się szukaniem jednak w muzyce jakiejś melodii :P
No dobra. Trzy grosze ode mnie. Ta lista choć ciekawa to pomieszanie z poplątaniem. Powinna być przedstawiona bez wartościowania. Zbyt dużo tu różnych stylów muzycznych by je porównywać ze sobą.
wiadomo, że każdy wartościuje płyty po swojemu - miejsca konkretnych albumów tutaj wyniknęły tylko i wyłącznie z naszego głosowania ;)
@Gadba
W zeszłym roku przy okazji indywidualnych podsumowań pojawiały się zarzuty o monotonii i skupieniu tylko na pojedynczych gatunkach czy rejonach muzycznych. Nie ma złotego środka dla takich zestawień :) a wiadomo też, że wartościowanie jest tutaj rzeczą baaardzo umowną i chyba mniej istotną.
Chociaż wygląda na to, że najlepiej będzie prezentować i takie i takie zestawienie :P
@michalp
bardzo chętnie zobaczę Wasze indywidualne preferencje co do albumu roku w danych, zbliżonych do siebie rejonach muzycznych. Jeśli tylko macie czas i ochotę, proszę publikujcie.
Tak dla zachęty podam swoją dziesiątkę;)
1. STEVE HACKETT - GENESIS REVISITED II
2. RED SAND - BEHIND THE MASK
3. ANATHEMA - WEATHER SYSTEMS
4. THRESHOLD - MARCH OF PROGRESS
5. ARJEN ANTHONY LUCASSEN - LOST IN THE NEW REAL
6. RIVAL SONS - HEAD DOWN
7. ARCHIVE - WITH US UNTIL YOU'RE DEAD
8. ULVER - CHILDHOOD'S END
9. GALAHAD - BATTLE SCARS
10.BLACK COUNTRY COMMUNION - AFTERGLOW
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj longplay z serii Supraphonu „Interjazz” z nagraniu dwóch czechosłowackich orkiestry pod dyrekcją Jana Ptaszyna Wróblewskiego i Gustava Broma.
więcej »Wydawana od trzech lat seria koncertów Can z lat 70. ubiegłego wieku to wielka gratka dla wielbicieli krautrocka. Przed niemal trzema miesiącami ukazał się w niej album czwarty, zawierający koncert z paryskiej Olympii z maja 1973 roku. To jeden z ostatnich występów z wokalistą Damo Suzukim w składzie.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj najbardziej jazzrockowy longplay czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Weekendowa Bezsensja: 50 najgorszych okładek płyt 2012 roku
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
50 utworów z 50 najlepszych płyt 2012 roku
— Esensja
Po amerykańsku, po męsku
— Michał Perzyna
Odrodzenie po holendersku
— Dawid Josz
O śmierci z chirurgiczną precyzją
— Michał Perzyna
Topniejące disco
— Michał Perzyna
Esensja słucha: Grudzień 2012 (2)
— Łukasz Izbiński, Dawid Josz, Mateusz Kowalski, Michał Perzyna, Przemysław Pietruszewski
Eteryczna agresja
— Dawid Josz
Powrót w świetnym stylu
— Dawid Josz
Esensja słucha: Grudzień 2012
— Mateusz Kowalski, Paweł Lasiuk, Michał Perzyna, Bartosz Polak
Matka Ziemia może na niego zawsze liczyć!
— Sebastian Chosiński
Człowiek z duszą i sercem
— Sebastian Chosiński
Przez dziury w dachu widać księżyc nad górami
— Sebastian Chosiński
Przepastne archiwa wypełnione skarbami
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Ocean smutku z nutą optymizmu
— Sebastian Chosiński
Krótko o muzyce: Stu lat, Mistrzu!
— Sebastian Chosiński
SilnaPłyta
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Wetknij dłoń w swoje oko!
— Jakub Dzióbek
Co się tu dzieje?!
— Jakub Dzióbek
Tu miejsce na labirynt…: Światłość, która przenika przez mrok
— Sebastian Chosiński
Wybierz najlepsze utwory Kazika!
— Esensja
50 najlepszych płyt 2018 roku
— Esensja
50 najlepszych płyt muzycznych 2017 roku
— Esensja
Zmarł Zbigniew Wodecki
— Esensja
Chris Cornell nie żyje
— Esensja
Music For Mr. Fortuna - konferencja prasowa
— Esensja
50 najlepszych płyt 2014
— Esensja
Moda na Castle Party
— Esensja
Wybierz najlepsze utwory Black Sabbath bez Ozzy’ego!
— Esensja
Wybierz najlepsze utwory Metalliki!
— Esensja
No i jak można się było spodziewać - im bardziej skomplikowana jest muzyka, tym lepsza dla Esensji.