Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 29 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Transmisja z Wrocławia: Jeden naród

Esensja.pl
Esensja.pl
Kinowa zajawka nie była zbyt obiecująca, ale jednak dałem się namówić i obejrzałem „Shreka”. Ostatecznie, oprócz wspomnianej odstraszającej reklamy, zachwytów nasłuchałem się wcześniej co nie miara, później zresztą też.

Paweł Pluta

Transmisja z Wrocławia: Jeden naród

Kinowa zajawka nie była zbyt obiecująca, ale jednak dałem się namówić i obejrzałem „Shreka”. Ostatecznie, oprócz wspomnianej odstraszającej reklamy, zachwytów nasłuchałem się wcześniej co nie miara, później zresztą też.
Darowałem sobie te, które przypominały licytowanie się piętnastolatków szybkościami zegarów w procesorach, boć do stwierdzenia kolejnego wzrostu mocy obliczeniowej komputerów animujących można z grubsza sprowadzić rozpływanie się nad „realizmem, jakiego jeszcze nie było”. Mierzenie jakości filmu megahercami jakoś mi nie pasuje. Ale zostało jeszcze sporo zachwytów nad dowcipami i fabułą. No cóż, fabuła jak fabuła, rutynowe odbijanie księżniczki plus kilka wypychaczy, żeby ludzie nie narzekali, że za ciężkie pieniądze dostali ledwie godzinę i to z reklamami licząc. Toteż udało sie ugrać jeszcze z kwadrans na topornie dopchniętym Robin Hoodzie z „Matriksem”, a zwłaszcza na ponurym włóczeniu się bohaterów do melodii smętnej piosenki. Dzięki tej ostatniej zresztą, zbiera też „Shrek” dodatkowe punkty za głębię scenariusza. Korzysta w tym celu ze znanego i lubianego psychologicznego mechanizmu, konwertującego widok patrzącego się markotnie w przestrzeń bohatera na wrażenie kontaktu z uniwersalnym ogólnoludzkim przesłaniem.
Zostają dowcipy. Nieszczęsne dowcipy, chciałoby sie powiedzieć, razem z całym komediowym sztafażem. Ich idealnym dopełenieniem byłoby trzeszczenie prażonej kukurydzy, zapach frytek i dzwonki telefonów komórkowych. Wrocławski „Lwów” jest jednak kinem prowincjonalnym, nie to, co multikombinat postawiony na Psim Polu, gdzie wrony zawracają, więc nie było mi dane doznać pełni światowych wrażeń, jakich może dostarczyć to dzieło. Nawet, wstyd przyznać, nie rozpoznałem zapewne wielu z poupychanych scenek krzyczących w imieniu twórców „o, jeszcze taki film widzieliśmy”. A przecież to na nich, bo na czymże innym, opiera się zaliczanie „Shreka” do filmów dla dorosłych. Taki teraz jest bowiem zwyczaj, że nie kręci się niczego specjalnie dla dzieci, tylko wielopoziomowo przekazuje treści dla każdego. Efekt w tym przypadku był nieszczególny. Ani to dla dorosłych nie jest, bo nawiązania nawet w komediach z Nielsenem są zgrabniejsze, że o „Hot Shots” już nie wspomnę, ani dla dzieci się za bardzo nie nadaje.
Rzecz jasna, według najnowszych badań, nie istnieje coś takiego jak film nie nadający się do pokazania dzieciom. No, może z wyjątkiem tego, w którym widać człowieka bez ubrania, bo to wypacza osobowość albo i gorsze skutki powoduje. Natomiast obserwacja, jak się komuś robi krzywdę, absolutnie dziecku nie szkodzi. A jeżeli przypadkiem zaszkodzi jakiejś nadmuchanej w przyszłości żabie, wężowi ze złamanym dla kawału kręgosłupem, albo rozgniecionemu ptakowi, czy ukrzyżowanemu kotu, to niewielki problem. Że to były tylko dowcipy, zabawa? Święte słowa. I to jest w tym wszystkim najgorsze, bo te zwierzęta są w „Shreku” pozabijane wyłacznie dla kawału. W dawnych, nieżyciowych bajkach dla dzieci ze zwierzętami można się było zaprzyjaźnić. Teraz sprowadza się je do roli zabawek, wypuszczanych po zużyciu z ręki jak niepotrzebny balonik. Może gdzieś spadną, może pękną, nieistotne. Tak dalekie przewidywanie skutków psuje imprezkę.
Przy tym wszystkim, prymitywne maniery głównego bohatera są już właściwie drobiazgiem. Do momentu, kiedy w okolicy znajdzie się wychowane w tym duchu dziecko. Jakież wtedy będzie oburzenie i retoryczne pytania, kto je tak wychował. Jak to, kto? Na przykład ten uroczy i zabawny film, w którym nie było najlżejszej sugestii, że tak się nie robi. Zresztą i nasze niedawne „W pustyni i w puszczy” nie odstaje od tego postępowego nurtu, pokazując jawne oszustwo, zaakceptowane bez skrzywienia się przez ojca małego oszusta. Gdyby ktoś nie wiedział gdzie, służę pomocą. Zgodę na zabranie w podróż sztucera senior Tarkowski uzależnia od wykazania się przez Stasia umiejętnością strzelania, więc smarkacz zatrudnia Chamisa do skrytego tłuczenia będących celem dzbanków. Rzecz jasna, to tylko dowcip, zabawa. Podobnie jak w dorosłym życiu ustawiony przetarg wygrany przez konkurencję.
Ale kogo właściwie obchodzi, czy przetarg był uczciwy, czy nie? Liczy się efektywność, sentymentalnych mięczaków się pacyfikuje. Do czego mogą być potrzebne różne wzorce kulturowe, przecież to tylko stwarza niebezpieczeństwo, że w jakimś kraju „wynik weekendu otwarcia”, czy jak to się nazywa, nie będzie odpowiednio wysoki przez rozminięcie się z lokalnymi gustami. Oczywiste jest, że każdego porządnego widza powinna bawić „Randka w ciemno” i śmieszyć aluzje do niej podczas przedstawiania księżniczek. Tak samo, jedynie ktoś nieprzystosowany społecznie może czuć niesmak na widok „wrestlingu”, czy to na żywo, czy animowanego. Nawiasem mówiąc, wielkie mieli szczęście zapaśnicy, że w czasach programu „Bliżej świata”, w którym się ta rozrywka pierwszy raz pojawiła, jakaś poczciwa dusza oszczędziła im wstydu i nie przetłumaczyła jej nazwy.
Niestety, mimo wysiłków, braki w unifikacji są jeszcze nadal duże. Prawdopodobnie stanowczo zbyt mało osób rozpoznało w zamku lorda Farquada aluzje do Disneylandu. Tak samo, jak wiele jest zapewne osób nie na poziomie, które nie rozumieją, że „terapia”, której chciał się poddawać gadający osioł nie jest synonimem trywialnego „leczenia”, tylko wielkoświatowej „psychoanalizy”. Prace uświadamiające trwają więc, przy ochoczym współdziałaniu edukowanych, chętnie globalizujących się według światłych wzorów. W jeden naród. Jak to mówią u tych wzorów źródła: „one nation under God”. Albo u mniejszego, acz bliższego nas źródełka: „Ein Volk”. Poniekąd również: „Ein Reich”.
Tak, to prawda, że raczej nie należy sie spodziewać fizycznej likwidacji opornych. I jeżeli ktoś za kluczowe dla idei wolności ma niezakłócone istnienie samobieżnej konstrukcji z białek i innych biochemicznych drobiazgów, zapewne nie ma się czego obawiać. Gorzej może być z tymi, którzy wymagają jeszcze czegoś, na przykład ładnego i oryginalnego rysunku na okładce książki. Takiego rysunku nie będzie, bo ucierpiałby na tym wynik finansowy wydawnictwa. Za oryginalną ilustrację trzeba swoje zapłacić, więc zamiast niej będzie standardowy rysunek z katalogu. Tani, jak każda produkcja seryjna i równie sztampowy. Za to autorstwa światowego twórcy, a nie prowincjonalnego pacykarza gdzieś z zapadłego środka Europy.
Pierwsze kroki w tym kierunku zostały już zrobione. W importowanych reklamach jednym z podstawowych środków komunikacji jest jakże dobrze znany z naszych dróg srebrny autobus ze skośnymi oknami. Same drogi natomiast oznakowane są swojskimi kwadratowymi znakami o żółtym tle. Intelektualista znajdzie w każdym przyzwoitym kraju swój ulubiony teleturniej, a miłośnik muzyki bez trudu rozpozna lokalną wersję potrzebnej stacji telewizyjnej. Lokalną, gdyż niestety wciąż jeszcze utrzymują się pewne przejściowe trudności na odcinku językowym. Tym niemniej i on nie jest zaniedbywany, dzięki czemu coraz więcej osób pojmuje, że w złym tonie jest mówić prymitywne „ojej” zamiast niosącego o ileż wyrazistszy ładunek emocjonalny „łał”. W podobnym kierunku zmierzają tłumaczenia na języki tubylcze, zwłaszcza jeżeli chodzi o tytuły. To zrozumiałe, przecież zmiana „Terminatora” na coś sensownego wymagałaby druku osobnych plakatów, dodatkowych reklam i artykułów, a to kosztuje.
Przed nami jeszcze daleka droga, ale na jej końcu widać światło. Co prawda dla niektórych może się poniewczasie okazać, że to nie pochodnia w garści zielonej figury stojącej na wyspie, tylko reflektory nadjeżdżającego pociągu. Dlatego lepiej zabrać dzieci na „Shreka”, niech się uczą prawdziwych wzorców kulturowych, tych wskazanych przez Sponsorów. Pupilki oszczędzą sobie wiele nieprzyjemności, jeżeli będą się umiały właściwie zachować jako członkowie globalnego narodu. Jednego narodu.
koniec
1 września 2001

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

„Kobra” i inne zbrodnie: Za rok, za dzień, za chwilę…
Sebastian Chosiński

23 IV 2024

Gdy w lutym 1967 roku Teatr Sensacji wyemitował „Cichą przystań” – ostatni odcinek „Stawki większej niż życie” – widzowie mieli prawo poczuć się osieroceni przez Hansa Klossa. Bohater, który towarzyszył im od dwóch lat, miał zniknąć z ekranów. Na szczęście nie na długo. Telewizja Polska miała już bowiem w planach powstanie serialu, na którego premierę trzeba było jednak poczekać do października 1968 roku.

więcej »

Z filmu wyjęte: Knajpa na szybciutko
Jarosław Loretz

22 IV 2024

Tak to jest, jak w najbliższej okolicy planu zdjęciowego nie ma najmarniejszej nawet knajpki.

więcej »

„Kobra” i inne zbrodnie: J-23 na tropie A-4
Sebastian Chosiński

16 IV 2024

Domino – jak wielu uważa – to takie mniej poważne szachy. Ale na pewno nie w trzynastym (czwartym drugiej serii) odcinku teatralnej „Stawki większej niż życie”. tu „Partia domina” to nadzwyczaj ryzykowna gra, która może kosztować życie wielu ludzi. O to, by tak się nie stało i śmierć poniósł jedynie ten, który na to ewidentnie zasługuje, stara się agent J-23. Nie do końca mu to wychodzi.

więcej »

Polecamy

Knajpa na szybciutko

Z filmu wyjęte:

Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz

Zemsty szpon
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Z tego cyklu

Pan przestępca
— Paweł Pluta

De gustibus cośtam cośtam
— Paweł Pluta

Pudełko z dna szafy
— Paweł Pluta

Druga Japonia
— Paweł Pluta

Punkty styku
— Paweł Pluta

I po legendzie
— Paweł Pluta

Jediowski łeb do interesów
— Paweł Pluta

Swój chłopak
— Paweł Pluta

Relacja na żywo
— Paweł Pluta

Dobór naturalny
— Paweł Pluta

Tegoż autora

Pamiątka z historii
— Paweł Pluta

Hidalgos de putas
— Paweł Pluta

My też mamy Makoare
— Paweł Pluta

El Polcon mexicano
— Paweł Pluta

Elektryczne stosy
— Paweł Pluta

Od Siergieja według możliwości, czytelnikowi według potrzeb
— Paweł Pluta

Ktoś nam znany, ktoś kochany…
— Paweł Pluta

Przejście przez cień
— Paweł Pluta

Druga bije pierwszą
— Michał Chaciński, Paweł Pluta, Eryk Remiezowicz, Konrad Wągrowski

A Słowo było u ludzi
— Paweł Pluta

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.