Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 27 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Transmisja z Wrocławia: I po legendzie

Esensja.pl
Esensja.pl
Zostało mi z dawnych czasów pewne zainteresowanie polityką, rewolucjami i innymi tego rodzaju konfliktami, odkąd dziecięciem będąc widywałem różne uliczne awantury. Teraz widzę ich dalekosiężne efekty; jest to, co by nie mówić, pewien materiał historyczny.

Paweł Pluta

Transmisja z Wrocławia: I po legendzie

Zostało mi z dawnych czasów pewne zainteresowanie polityką, rewolucjami i innymi tego rodzaju konfliktami, odkąd dziecięciem będąc widywałem różne uliczne awantury. Teraz widzę ich dalekosiężne efekty; jest to, co by nie mówić, pewien materiał historyczny.
A że historia dzieje się dalej, to i wciąż następne wydarzenia możemy oglądać, jak na przykład niedawne relacje z Sonderaktion Dżenin. No i ostatnio pojawiła się w kinach „Krwawa niedziela”, mówiąca o wypadkach co prawda nienowych, bo sprzed prawie trzydziestu lat, ale dość znanych. To znaczy, znanych głównie jako legenda, bo rzeczywisty przebieg pewnie mało kogo, a już zwłaszcza w Polsce, teraz interesuje, tym niemniej są one istotnym punktem historii, co prawda brytyjskiej. Patrzyłem więc z zainteresowaniem, przyjmując że widzę wierną, na ile to możliwe, relację ze zdarzeń.
Mam niejasne wrażenie, że coś reżyserowi nie wyszło. Mniejsza o techniczne aspekty, jak dość denerwujące wyciemnianie obrazu w chwilach przenoszenia się między stronami konfliktu; niepotrzebne, bo trudno je pomylić, w końcu wojsko z natury rzeczy było w mundurach. Podobnie, dysonansem były dochodzące gdzieś z tyłu dźwięki mające zapewne umieszczać widza w centrum wydarzeń, który to chwyt pasuje do „Parku jurajskiego”, ale nie do filmu stylizowanego na kręcony „z ręki” reportaż. To są, w gruncie rzeczy, nieistotne szczegóły, chodzi o coś innego. Reżyserowi mianowicie wyszło dzieło o poważnie chyba różnym od zamierzonego przesłaniu.
O ile się nie mylę, w jakimś gazetowym wywiadzie twórca wyjaśniał, że dopiero teraz może z dystansem opowiedzieć o tamtych wydarzeniach. Pewnie mówił prawdę, niemniej jego sympatie są wyraźnie widoczne. Irlandczycy mają imiona, rodziny, domy, w ogóle jakieś życie osobiste, natomiast wojsko jest tego pozbawione, to anonimowa masa kryjąca się w jaskiniach murów i chaszczach zasieków. Cóż, może jednak tego dystansu jeszcze zabrakło. Efekt jest oczywisty, od samego początku sympatie widza są po stronie bohaterskiego brytyjskiego posła i jego katolickich, mimo że sam jest protestantem, przyjaciół, o których prawa on nieugięcie walczy, chociaż ryzykuje przez to utratę kochanej kobiety. Tymczasem gdzieś w złowieszczych betonowych zaułkach z ponurych pancernych samochodów wypełzają, niczym tolkienowscy orkowie, bezimienne stwory o pomalowanych twarzach, aby w zasadzce czaić się na niewinnych demonstrantów.
To spadochroniarze, wojsko powietrznodesantowe. Nie do końca wiadomo, dlaczego sprawa ich ewentualnej obecności w mieście jest tak istotna dla organizatorów marszu, bo chociaż w walce są niewątpliwie przeciwnikiem groźniejszym od zwykłej piechoty postawionej przy ulicznych blokadach, to przecież protest ma podobno być pokojowy, więc gdzież tu walka. Ale może rzecz wymaga do zrozumienia jakiegoś pochodzącego spoza filmu kontekstu, widzimy wszak tylko krótki epizod całego konfliktu. Tym niemniej, co ciekawe, potwierdzona informacja o tym, że spadochroniarze istotnie są w Derry w gruncie rzeczy niczego nie wnosi, nie wpływa w żaden znaczący sposób na przygotowania do marszu. Zresztą, mało co na nie wpływa, aczkolwiek zamknięcie zamierzonej trasy pochodu jednak powoduje zmianę planu. I po nowej trasie rusza demonstracja, duża, większa nawet niż oczekiwali organizatorzy, a równocześnie kryjące się wojsko rozpoczyna w sztabie operację. Sytuacja jest dość nerwowa, ale prawie nic nie zapowiada tragedii.
Problemy zaczynają się pod koniec, kiedy trzeba ominąć blokadę. Od marszu odłącza się niewielka grupa i podchodzi pod zapory. Niestety, na podejściu się nie kończy, mimo nieporadnej interwencji kierującego wszystkim posła w stronę żołnierzy lecą kamienie, po chwili w odpowiedzi nadjeżdża armatka wodna. Ukryci za murem spadochroniarze domagają się dopuszczenia do akcji, bo lada chwila będzie za późno, bojówkarze znajdą się poza ich zasięgiem. I w końcu ten oczekiwany rozkaz otrzymują. Do bitwy wchodzą elitarne jednostki, kamienie sypią się nadal, wreszcie żołnierze otwierają ogień i to jest, paradoksalnie, chwila, w której staje się po ich stronie i już do końca pozostaje.
Tak naprawdę to nie jest takie proste. Prościej jest założyć według standardowego schematu, że człowiek w mundurze podnoszący rękę na człowieka bez munduru jest z gruntu zły, łamie prawa obywatelskie, wolność słowa, narusza godność i robi jeszcze kilka innych, równie paskudnych rzeczy. Jeżeli jednak zastanowić się chwilę i odrzucić stereotypy, da się spojrzeć na sprawę krytycznie.
Nie ulega oczywiście wątpliwości, że strzelało wojsko. Zazwyczaj jednak opisy mówią jedynie, że od jego pocisków zginęło czternaście osób, nierzadko z dodatkową informacją, że byli to uczestnicy pokojowej manifestacji. Błąd. Pokojowa manifestacja poszła ulicą w prawo, tymczasem w lewo, prosto na posterunek, ruszyła grupa zadymiarzy z kieszeniami pełnymi kamieni. Tego obciążenia zresztą zaczęli się pozbywać dość szybko, innymi słowy po prostu napadli na pilnujących porządku żołnierzy. Jedną z typowych odpowiedzi na takie stwierdzenie jest, że ta dzielna młodzież walczyła z okupantem o swoje prawa, przynajmniej obywatelskie, a jeszcze lepiej prawa człowieka. To przesąd. Przecież jeden z głównych bohaterów mieszka, a nawet jest prawdopodobnie na utrzymaniu, swojej siostry i jej męża, który pracuje wszak u jakoby gnębiących ich Anglików. I nie jest to żaden szczególny luksusowy dom kolaboranta, ot zwykłe mieszkanie wśród innych mieszkań w bloku, coś więc z tą dyskryminacją jest nie tak. Już raczej dyskryminowani bywają właśnie tacy zwykli ludzie, mający pecha pracować u niewłaściwego pracodawcy, na co wskazuje też twierdzenie młodego gniewnego, że musi się wstydzić za tego, kto go karmi.
Otóż to właśnie, młodzi gniewni. To inny sposób na bagatelizowanie znaczenia awantur wywoływanych przez młodzież, która jakoby musi się wyszumieć. Pewnie rzeczywiście musi, ale czy aby na pewno za pomocą kamieni, do tego jeszcze rzucanych w policję lub wojsko? Policja to nie jest wypożyczalnia sparringpartnerów, od policji ci sami, którzy chcieliby odpuszczać winy młodzieży zasłaniającej się losowo wybraną ideologią, będą chwilę później żądać utrzymania porządku zakłócanego przez młodzież awanturującą się akurat bezideowo. A to właśnie coraz ciężej zrobić, gdy autorytet stróżów prawa raz za razem podważany jest przez stróżów praw człowieka, co się nierzadko przekłada na jedno tylko prawo, do nieponoszenia odpowiedzialności. Tymczasem, chociaż jest to zdanie wyśmiewane, warto pamiętać że podnoszący rękę na władzę powinien mieć świadomość, że mu władza ma prawo tę rękę uciąć, bo jeśli nie będzie miała na to odwagi, to nie będzie też miała siły zapewnić obywatelom choćby takiego drobiazgu, jak spokój na ulicy.
Jeżeli zaś chodzi o wojsko, cóż, wojska z koszar nie wyprowadza się dla rozrywki. Kto idzie rzucać kamieniami w wojsko powinien zdawać sobie sprawę, że to już w żadnym wypadku nie jest zabawa, że wojsko jest po to, aby w razie potrzeby zaprowadzić porządek również karabinem. Tu z kolei mógłbym usłyszeć pełne zdziwionego oburzenia głosy wołające: „Jakże to tak, karabinami odpowiadać na zwykłe kamienie?”. Wszystkim, którym się to wydaje dziwne, proponuję doświadczyć widoku rozpryskującej się przed twarzą trafionej rzuconym kamieniem szyby wagonu kolejowego. A to naprawdę mocne szkło. Bardziej dociekliwi mogą tę szybę opuścić przed uderzeniem, ale chyba nie zdadzą już relacji ze swoich doświadczeń. Ja wiem, o czym mówię, adwokaci humanitaryzmu raczej nie do końca.
Ale nawet przypadkiem dawszy się przekonać co do siły rażenia kamieni, można potępiać angielskich spadochroniarzy za strzelanie do uciekających, za wynajdywanie rzekomych snajperów, za spóźnione wstrzymanie ognia. Otóż trzeba sobie uświadomić jeszcze jedno: to była bitwa. Wcześniej, przez kilka godzin, żołnierze czekali w ukryciu i inaczej być nie mogło, jeżeli ich obecność miała się na cokolwiek przydać. Informacje docierały jedynie do dowódców i radiotelegrafisty. On zresztą, od samego początku, przedstawiony jest jako nieco odstający od grupy, mniej wojowniczy, brakuje tylko sceny pokazującej, że koledzy go nie lubią. Prawdę powiedziawszy, mam to za przypadek, po prostu ten ciężki plecak wyróżniał go w umundurowanym tłumie i widzowi łatwiej było rozpoznawać. Tymczasem jednak dzięki temu przypadkowi sytuacja wygląda bardziej naturalnie. Ten jeden spadochroniarz, próbujący nieco mitygować pozostałych, miał nad nimi wielką przewagę. Wiedział co się dzieje. Przez niego przechodziły informacje. Pozostali nie mieli tego luksusu, ich wiedza kończyła się wcześniej, a na czołowym miejscu były w niej liczby żołnierzy i policjantów zabitych w tym mieście. Są one wspomniane może ze dwa razy, jakby trochę wstydliwie, ot element klimatu, jednak dla czekającego w ukryciu oddziału oznaczały one przecież kolegów. I każdy miał świadomość, że za murem może go czekać taki sam los.
W końcu jednak spadochroniarze przez ten mur przeszli, a chwilę potem zaczęli strzelać. Umundurowani ludzie z bronią ścigający cywilów to następny ze stereotypowych obrazów ilustrujących niegodziwość władzy. Ale przecież oni nic innego nie mogli zrobić, przed chwilą sypały się na nich kamienie, a w każdym momencie mogły polecieć pociski. To, że ostatecznie nie poleciały, naprawdę jest słabym argumentem, wszak uzbrojona bojówka IRA kręci się cały czas gdzieś w okolicy. Demonstranci biegali, w rękach trzymali różne przedmioty, w tej sytuacji nie ma czasu na dyskusje, czy rzeczywiście ukryty gdzieś lub biegnący człowiek ma broń, można zrobić właściwie tylko jedno – niestety strzelić. A potem pozostaje przekonanie, że widziało się wyraźnie pistolet, karabin, skoro kolega też widział, wszystko się zgadza. Człowiek nie jest magnetowidem, człowiek zapamiętuje to, czego widoku jest pewny. A w bitwie żołnierz musi wybierać tę pewność, która zapewni mu przeżycie.
Dość jednak o wojsku, jest jeszcze trzecia strona konfliktu. Działacze. To oni zorganizowali marsz, mimo zakazu i posterunków wojskowych w całym mieście. Nie zawiadomili uczestników, za których byli odpowiedzialni, o zmianie trasy, ani nawet nie zapewnili wystarczającej liczby porządkowych, aby skierować tłum we właściwą stronę. Przecież to są podstawowe błędy za które ciężko by odpowiedział każdy organizator koncertów, ale dziwnym trafem obrońcy praw obywatelskich wydają się mieć na nie dyspensę. Mimo to ostatecznie większość uczestników dotarła na wiec, w czasie którego jednak już nieopodal trwała walka. Walka, którą można było przy minimum wyobraźni przewidzieć, skoro widziało się znajomych awanturników. Bo przecież oni nie byli najwyraźniej całkowicie nieznani przywódcom marszu. A mimo to nikt się nie zabezpieczył właśnie przed nimi.
Ostatni nieodpowiedzialny wyskok z serii prowadzącej do nieszczęścia wydarzył się wreszcie już na samym wiecu. Chodzi mi o kobietę zatrzymującą uciekających wołaniem, że wojsko strzela pociskami gumowymi. Nawet jeżeli by to była prawda, takie zachowanie świadczy raczej o przeroście ambicji, niż o trosce o ludzi i jakiekolwiek ich prawa. Ona nie widziała współobywateli, tylko frekwencję nadającą się do pokazania w telewizji i gazetach. Po prawdzie, kilku rannych nawet by dobrze zrobiło na popularność ruchu. A wszystko uwieńczone zostało umyciem rąk na konferencji prasowej i zapowiedzią dalszej walki. Zapewne na tych samych zasadach i z taką samą, czyli żadną, odpowiedzialnością. Czy wypada mieć w tej sytuacji pretensje do żołnierzy istotnie naciągających dla usprawiedliwienia fakty podczas śledztwa, skoro kierownictwo protestu, powodowane zapewne tym samym mechanizmem, nie zdobyło się nawet na proste „Nie dopilnowaliśmy."?
W gruncie rzeczy byłem nawet zdziwiony tym, co zobaczyłem, szedłem bowiem na film z pewnym nastawieniem proirlandzkim. Niestety rozwiało się ono w trakcie seansu, zwłaszcza że, jak wspomniałem, raczej nie ma powodu podejrzewać reżysera o chęć wybielenia Brytyjczyków. Rzecz jasna, nie oglądałem wizji lokalnej, a dzieło fabularne, nie mogę więc mieć stuprocentowej pewności, jak wyglądały zdarzenia, ale cóż, założenie jest takie, że mówię o tym, co mi pokazano. A pokazano, że jakkolwiek można, nawet trzeba, współczuć ofiarom, to spora ich część, ci którzy ruszyli przeciwko wojsku, ponosi za wydarzenia największą odpowiedzialność, choćby zawinili tylko lekkomyślnością. Wydatnie również przyłożyli rękę organizatorzy marszu. A wojsko… Trudno nazywać tych, którzy strzelali, niewinnymi, ale w gruncie rzeczy akurat oni właściwie nie mogli już nic zmienić.
koniec
1 września 2002

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

„Kobra” i inne zbrodnie: Za rok, za dzień, za chwilę…
Sebastian Chosiński

23 IV 2024

Gdy w lutym 1967 roku Teatr Sensacji wyemitował „Cichą przystań” – ostatni odcinek „Stawki większej niż życie” – widzowie mieli prawo poczuć się osieroceni przez Hansa Klossa. Bohater, który towarzyszył im od dwóch lat, miał zniknąć z ekranów. Na szczęście nie na długo. Telewizja Polska miała już bowiem w planach powstanie serialu, na którego premierę trzeba było jednak poczekać do października 1968 roku.

więcej »

Z filmu wyjęte: Knajpa na szybciutko
Jarosław Loretz

22 IV 2024

Tak to jest, jak w najbliższej okolicy planu zdjęciowego nie ma najmarniejszej nawet knajpki.

więcej »

„Kobra” i inne zbrodnie: J-23 na tropie A-4
Sebastian Chosiński

16 IV 2024

Domino – jak wielu uważa – to takie mniej poważne szachy. Ale na pewno nie w trzynastym (czwartym drugiej serii) odcinku teatralnej „Stawki większej niż życie”. tu „Partia domina” to nadzwyczaj ryzykowna gra, która może kosztować życie wielu ludzi. O to, by tak się nie stało i śmierć poniósł jedynie ten, który na to ewidentnie zasługuje, stara się agent J-23. Nie do końca mu to wychodzi.

więcej »

Polecamy

Knajpa na szybciutko

Z filmu wyjęte:

Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz

Zemsty szpon
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Z tego cyklu

Pan przestępca
— Paweł Pluta

De gustibus cośtam cośtam
— Paweł Pluta

Pudełko z dna szafy
— Paweł Pluta

Druga Japonia
— Paweł Pluta

Punkty styku
— Paweł Pluta

Jediowski łeb do interesów
— Paweł Pluta

Swój chłopak
— Paweł Pluta

Relacja na żywo
— Paweł Pluta

Dobór naturalny
— Paweł Pluta

Pewnego dnia one już będą
— Paweł Pluta

Tegoż twórcy

Bourne przechodzony
— Jarosław Robak

Esensja ogląda: Luty 2014
— Sebastian Chosiński, Karolina Ćwiek-Rogalska, Piotr Dobry, Grzegorz Fortuna, Jarosław Loretz

Piraci XXI wieku
— Konrad Wągrowski

Flaga na maszt, Irak jest nasz!
— Konrad Wągrowski

Bourne ‘em all
— Marcin Łuczyński

Nie ma już dobrych facetów
— Konrad Wągrowski

W imię Boga?
— Ewa Drab

Noc w Berlinie
— Konrad Wągrowski

Tegoż autora

Pamiątka z historii
— Paweł Pluta

Hidalgos de putas
— Paweł Pluta

My też mamy Makoare
— Paweł Pluta

El Polcon mexicano
— Paweł Pluta

Elektryczne stosy
— Paweł Pluta

Od Siergieja według możliwości, czytelnikowi według potrzeb
— Paweł Pluta

Ktoś nam znany, ktoś kochany…
— Paweł Pluta

Przejście przez cień
— Paweł Pluta

Druga bije pierwszą
— Michał Chaciński, Paweł Pluta, Eryk Remiezowicz, Konrad Wągrowski

A Słowo było u ludzi
— Paweł Pluta

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.