Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Transmisja z Wrocławia: Jediowski łeb do interesów

Esensja.pl
Esensja.pl
Chyba wszyscy już zdążyli zobaczyć najnowsze „Gwiezdne wojny”. To głupie przypuszczenie, bo sam się ze dwa dni temu przekonałem, że wcale nie wszyscy, ale wypada je wyrazić.

Paweł Pluta

Transmisja z Wrocławia: Jediowski łeb do interesów

Chyba wszyscy już zdążyli zobaczyć najnowsze „Gwiezdne wojny”. To głupie przypuszczenie, bo sam się ze dwa dni temu przekonałem, że wcale nie wszyscy, ale wypada je wyrazić.
W każdym razie widziało już sporo osób i zazwyczaj ich wrażenia są dość pozytywne. Mnie zresztą też się „Atak klonów” podobał, nawet do tytułu, chociaż to trochę w złym tonie, nic nie mam, a i prawdę mówiąc nie wiem, co on ludziom może przeszkadzać. Jedyne fragmenty stanowczo do przeróbki to oba pościgi, bo są za długie, a ten miejski na dodatek nie pasuje do gwiezdnowojennego świata. Niech go sobie „Piąty element” zabierze z powrotem. Inna sprawa, że wybuch bomb sejsmicznych w pierścieniu planety robi niesamowite wrażenie i nawet późniejsze kreskówkowe gonitwy z rakietami rekompensuje. Ale tak właściwie, to ja nie o tym chciałem.
Otóż rycerze Jedi dają wreszcie pełny pokaz swoich umiejętności strategicznych i taktycznych również. Od dziesięciu lat mianowicie wiadomo, że gdzieś siedzi mroczny Sith zajmujący się knuciem. Tymczasem przez cały ten czas nikt nie potrafi znaleźć nie tylko jego osobiście, ale nawet żadnych sensownych śladów, chociaż przecież do rozpętania takiej afery jak blokada Naboo trzeba było zaangażować jednak spore środki. Jestem też dziwnie przekonany, że przywieziona przez Obi-Wana informacja o tajemniczym Darth Sidiousie trzymającym w garści pół senatu niewiele pomoże, po prostu znowu się okaże, że Ciemna Strona zasłania widok. W takich chwilach można odnieść wrażenie, że jedynym czynnikiem powstrzymującym rycerzy Jedi przed opuszczeniem spodni do kostek i chodzeniem w kółko drobnymi kroczkami przy wtórze okrzyków „Nic się nie da zrobić!” są te buty z cholewami, przez które rzeczone spodnie zatrzymują się im w okolicy kolan.
Przy całej swojej bezradności, ambicje mają Jedi iście mocarstwowe, żywiąc głębokie przekonanie, że są siłą stabilizującą Republikę. Cóż, gdyby ich było tak z kilkadziesiąt tysięcy, to może. Bo tę setkę czy dwie, zebrane na arenie, a nie ma powodu spodziewać się, że gdzieś była jeszcze jakaś rezerwa, tamtejsi latający mieszkańcy po prostu przysypaliby wielką kupą piachu zebranego z pustyni na zewnątrz, gdyby mieli akurat pod ręką trochę worków. Podobnie mogliby się jednak rycerze nauczyć wykorzystywania sprzętu bardziej skomplikowanego w obsłudze od miecza, bo kiedy lecą hurmą na strzelającego z daleka wroga, to aż żal patrzeć. Uratował ich jedynie fakt wyposażenia armii robotów w prymitywne miotacze, zamiast w jeden karabin maszynowy i saperkę do zrobienia okopu.
Wszystko to wygląda jak inspirowane mickiewiczowskim „mierz siły na zamiary”. Podejście urocze, aczkolwiek bardzo traci przy bliższym poznaniu. Zwłaszcza, jeżeli wiąże się z załatwieniem jakiejś ważniejszej sprawy, choćby czegoś w rodzaju zarobienia na życie, co jest dość popularnym zajęciem w naszych okolicach. Oto w czyjejś głowie pojawia się mianowicie genialny plan, który zapewni jego twórcy panowanie może nie nad światem, ale nad, za przeproszeniem, segmentem rynku to już na pewno. A jak już się to ma, to i żyć jest za co. Krążą zresztą o tego rodzaju rewelacyjnych przedsięwzięciach różne legendy, w których znaczącą rolę gra zwyczajowo garaż rodziców pomysłowego biznesmena. Niestety, powodem, dla którego raczej nie krążą legendy o geszeftach zakończonych zlicytowaniem za długi nawet tego garażu jest nie tyle brak takich zjawisk, co raczej ich nudny nadmiar. Nie zraża to jednak piewców bezstresowej przedsiębiorczości, którzy mają zazwyczaj tę znaczącą cechę, że siedzą w wygodnych redakcjach, dostają stałą pensję i pod artykułem w gazecie podpisywani są: „ekspert ekonomiczny”. Co prawda ewidentnie w życiu nie sprzedali nawet butelek w skupie, ale za to dużo o tym czytali.
Nie należy jednak odnosić wrażenia, że ciekawych pomysłów mieć się nie powinno. Zakon Jedi mógłby sobie spokojnie dbać o równowagę Mocy w Republice, pod jednym wszakże warunkiem. Mianowicie powinien zabezpieczyć swoje tyły czymś w rodzaju sporej armii, przeznaczonej do czarnej roboty. I może jednak nie znalezionej przypadkiem gdzieś na peryferiach odległej galaktyki, bo może się okazać, i pewnie się zresztą okaże, że przyjdzie jej właściciel, wyciągnie stosowne na to papiery i wystawi fakturę za wykorzystanie. Cóż, bez porządnego zaplecza dość trudno skupić się na realizacji głównego celu, skoro wszystko trzeba załatwiać samemu. Czego konkretnie rycerze zaniedbają, zobaczymy pewnie za dwa, trzy lata, ale ogólnie rzecz biorąc spodziewałbym się czegoś w rodzaju pojedynku Indiany Jonesa z Arabem; innymi słowy dużej bomby rzuconej ze znudzonym wyrazem twarzy w środek machającego chaotycznie mieczami świetlnymi tłumu, znowu zgarniętego ad hoc na wojnę.
Wracając do naszej galaktyki i miejscowych miłośników świetnych pomysłów, oni może niekoniecznie potrzebują armii, ale czasem muszą coś zjeść. I tu jest problem, bo ta prosta prawda nie do wszystkich dociera. Zamiast żywienia siebie potrafią żywić dość ryzykowne przekonanie, że cały świat poczeka, aż oni rozkręcą swój interes. Niestety, świat raczej nie podziela tego poglądu, wymagając zazwyczaj od samego początku źródła finansowania. Koncepcje w rodzaju bogatego wujka lub wielkiej góry pieniędzy w piwnicy są na dłuższą metę cokolwiek zawodne, toteż najlepiej hodowlą kur znoszących złote jajka zajmować się po prostu po godzinach pracy. Te godziny mogą być całkiem krótkie, żeby na ideały zostawało dużo czasu, ale podczas nich powinno się robić coś, z czego można się utrzymać. W przeciwnym wypadku łatwo zostać w szczerym polu z do połowy zbudowanym perpetuum mobile, przy czym to jeszcze nie musi być najpaskudniejsze rozwiązanie. Wersja drastyczna jest taka, że kupuje je za nieduże pieniądze konkurencja. Ot, chociażby niejaki Darth Sidious, który zapewne niewielkim nakładem kosztów przerobi nieco rozłażącą się Republikę i zacznie sprzedawać pod marką Imperium.
Moda na rozkręcanie interesów ma się u nas przez ostatnie paręnaście lat bardzo dobrze. Wydaje mi się wręcz, że oficjalnym wzorem drogi życiowej jest nauczyć się czegokolwiek, a następnie założyć własny biznes. Mniej zdolni mogą przejść jeszcze przez pośredni etap pracy u kogoś, ale pozostanie na tym poziomie rezerwowane jest dla skrajnych nieudaczników. Tak przynajmniej mówi propaganda, ale jeżeli się nad sprawą zastanowić, to w konkursie na idiotyzm ćwierćwiecza jest ten tok rozumowania jednym z faworytów. Przede wszystkim, z jakiej racji inżynier ma koniecznie umieć prowadzić firmę? Z drugiej strony, co konkretnego może robić specjalista od prowadzenia firmy? Żaden z nich nie jest samowystarczalny, siłą rzeczy będą się musieli jakoś wzajemnie zatrudnić, w przeciwnym wypadku inżynier będzie produkował marnie z braku czasu, a zawodowy geszeftsman z braku umiejętności. Zaś kiedy już będzie po wszystkim, przyjdzie duża firma i posprząta. A zapewniam, że wizja oddawania z konieczności w świat na przykład paru lat pracy nie należy do przyjemnych. Nawet sama wizja.
Nie chodzi jednak o to, że w ogóle nie ma sensu wyrywać się z pomysłami. Jest, jak najbardziej. Czy to z własnym, czy dołączyć się do czyjegoś jak najbardziej można, w końcu dzięki pomysłom nie musimy już rzucać za jedzeniem kamieniami, tylko możemy ustrzelić je z łuku. Radziłbym jednak pamiętać, że z całą pewnością wynalazca tego przydatnego urządzenia nie zrezygnował od razu z kamieni, kiedy tylko wpadł na jego pomysł. Po prostu zanim by je wystarczająco dopracował, umarłby z głodu. Dlatego też jeśli ktoś ma świetny pomysł, niech go realizuje na zdrowie, ale, powtarzając za mamutem Manfredem z „Epoki lodowcowej”, którą szczerze polecam, nie z trzema melonami.
koniec
1 lipca 2002

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

„Kobra” i inne zbrodnie: Za rok, za dzień, za chwilę…
Sebastian Chosiński

23 IV 2024

Gdy w lutym 1967 roku Teatr Sensacji wyemitował „Cichą przystań” – ostatni odcinek „Stawki większej niż życie” – widzowie mieli prawo poczuć się osieroceni przez Hansa Klossa. Bohater, który towarzyszył im od dwóch lat, miał zniknąć z ekranów. Na szczęście nie na długo. Telewizja Polska miała już bowiem w planach powstanie serialu, na którego premierę trzeba było jednak poczekać do października 1968 roku.

więcej »

Z filmu wyjęte: Knajpa na szybciutko
Jarosław Loretz

22 IV 2024

Tak to jest, jak w najbliższej okolicy planu zdjęciowego nie ma najmarniejszej nawet knajpki.

więcej »

„Kobra” i inne zbrodnie: J-23 na tropie A-4
Sebastian Chosiński

16 IV 2024

Domino – jak wielu uważa – to takie mniej poważne szachy. Ale na pewno nie w trzynastym (czwartym drugiej serii) odcinku teatralnej „Stawki większej niż życie”. tu „Partia domina” to nadzwyczaj ryzykowna gra, która może kosztować życie wielu ludzi. O to, by tak się nie stało i śmierć poniósł jedynie ten, który na to ewidentnie zasługuje, stara się agent J-23. Nie do końca mu to wychodzi.

więcej »

Polecamy

Knajpa na szybciutko

Z filmu wyjęte:

Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz

Zemsty szpon
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Inne recenzje

10 najlepszych scen nowych „Gwiezdnych wojen”
— Marcin Osuch, Konrad Wągrowski

Dziś Star Wars Day!
— Esensja

Wojny klonów: Gwiezdne wojny w Esensji
— Esensja

Zrób to szybciej i intensywniej!
— Marcin Osuch, Eryk Remiezowicz, Agnieszka ‘Achika’ Szady, Konrad Wągrowski, Kamil Witek

Ciemna Strona Mitu
— Piotr ‘cct’ Bielatowicz

„Gwiezdne wojny” w Esensji i Framzecie

Gwiezdne wojny: Długie nocne Polaków rozmowy o epizodzie II
— Esensja

Gwiezdne wojny: Po ludzku o „Klonach”
— Michał Chaciński, Artur Długosz, Leszek ’Leslie’ Karlik, Jarosław Loretz, Eryk Remiezowicz, Joanna Słupek, Konrad Wągrowski, Grzegorz Wiśniewski

Atak krytyków
— Leszek ’Leslie’ Karlik

Klonowanie wyobraźni
— Grzegorz Wiśniewski

Z tego cyklu

Pan przestępca
— Paweł Pluta

De gustibus cośtam cośtam
— Paweł Pluta

Pudełko z dna szafy
— Paweł Pluta

Druga Japonia
— Paweł Pluta

Punkty styku
— Paweł Pluta

I po legendzie
— Paweł Pluta

Swój chłopak
— Paweł Pluta

Relacja na żywo
— Paweł Pluta

Dobór naturalny
— Paweł Pluta

Pewnego dnia one już będą
— Paweł Pluta

Tegoż twórcy

Status quo
— Kamil Witek

Bardzo mroczne widmo galaktycznego Imperium
— Konrad Wągrowski

Kroniki odległej galaktyki
— Konrad Wągrowski

Tegoż autora

Pamiątka z historii
— Paweł Pluta

Hidalgos de putas
— Paweł Pluta

My też mamy Makoare
— Paweł Pluta

El Polcon mexicano
— Paweł Pluta

Elektryczne stosy
— Paweł Pluta

Od Siergieja według możliwości, czytelnikowi według potrzeb
— Paweł Pluta

Ktoś nam znany, ktoś kochany…
— Paweł Pluta

Przejście przez cień
— Paweł Pluta

Druga bije pierwszą
— Michał Chaciński, Paweł Pluta, Eryk Remiezowicz, Konrad Wągrowski

A Słowo było u ludzi
— Paweł Pluta

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.