Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 29 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Günter Sommer
‹Hörmusik›

EKSTRAKT:70%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułHörmusik
Wykonawca / KompozytorGünter Sommer
Data wydania1980
Wydawca FMP Records
NośnikWinyl
Czas trwania34:49
Gatunekjazz
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Günter Sommer
Utwory
Winyl1
1) Hörmusik [1. Teil]18:15
2) Hörmusik [2. Teil]16:26
Wyszukaj / Kup

Non omnis moriar: Widok na Berlin z tybetańskiej góry

Esensja.pl
Esensja.pl
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj solowy projekt wschodnioniemieckiego perkusisty jazzowego Güntera Sommera.

Sebastian Chosiński

Non omnis moriar: Widok na Berlin z tybetańskiej góry

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj solowy projekt wschodnioniemieckiego perkusisty jazzowego Güntera Sommera.

Günter Sommer
‹Hörmusik›

EKSTRAKT:70%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułHörmusik
Wykonawca / KompozytorGünter Sommer
Data wydania1980
Wydawca FMP Records
NośnikWinyl
Czas trwania34:49
Gatunekjazz
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Günter Sommer
Utwory
Winyl1
1) Hörmusik [1. Teil]18:15
2) Hörmusik [2. Teil]16:26
Wyszukaj / Kup
Przed laty Kazik Staszewski śpiewał z Kultem o Berlinie z czasów zimnej wojny: „Moja ulica murem podzielona / Świeci neonami prawa strona / Lewa strona cała wygaszona / Zza zasłony obserwuję obie strony”; i dalej: „Lewa strona nigdy się nie budzi / Prawa strona nigdy nie zasypia” („Arahja”, 1988). Trudno o bardziej przejmujący obraz rozpadu więzi – rodzinnych, społecznych, kulturowych, historycznych – jakiemu poddani zostali mieszkańcy niemieckiej stolicy po drugiej wojnie światowej. Ale to oczywiście nie oznacza, że począwszy od 1961 roku, kiedy to w centrum miasta stanął Mur Berliński, zerwano wszystkie kontakty. Starano się, głównie po stronie zachodniej, utrzymywać choćby iluzję dobrosąsiedzkich stosunków. W sferze kulturalnej przyjmowała to postać imprez filmowych, teatralnych czy muzycznych, podczas których mieszkańcom Berlina Zachodniego prezentowano dorobek artystów z Niemieckiej Republiki Demokratycznej (w drugą stronę działało to znacznie gorzej).
W sierpniu 1979 roku w zachodnioberlińskiej Akademie der Künste (chodzi o sięgającą swymi korzeniami końca XVII wieku Akademię Sztuk) zorganizowano koncert pod hasłem „Jazz Now / Jazz aus der DDR”. Jednym z zaproszonych z drugiej strony muru gości był niezwykle ceniony w NRD jazzowy perkusista Günter Sommer, który w mijającej powoli dekadzie zdobył rozgłos jako muzyk grup Klaus Lenz Big Band, Friedhelm Schönfeld Trio („Jazz”), Ulrich Gumpert Trio („Jazz-Aspekte”), Synopsis („Auf der Elbe schwimmt ein rosa Krokodil”, „Synopsis”) oraz SOK („Der grüne Vogel”). Zaproponowano mu jednak występ nie z którymś z zespołów, ale… solowy. Na co zresztą przystał, przywożąc ze sobą pokaźny zestaw perkusyjny (względnie zapewnili mu go zachodnioniemieccy organizatorzy).
Ponad półgodzinny występ rok później ukazał się w Republice Federalnej Niemiec na płycie wydanej przez specjalizującą się w jazzie improwizowanym wytwórnię FMP Records (okładkę do niej zaprojektował sam Günter), a w jeszcze następnym 1981 roku w komunistycznej ojczyźnie artysty opublikowała go Amiga (w znakomitej serii Amiga Jazz i ze znacznie ciekawszą obwolutą). Sommer zagrał nie tylko na perkusji, ale też przeróżnych perkusjonaliach (kotły, gong, trójkąt); wykorzystał także piszczałkę organową (tak, jedną!) oraz flet; w kilku momentach wykorzystał również – jako instrument – własny głos. W efekcie powstało w stu procentach improwizowane, bliskie awangardy nagranie zatytułowane „Hörmusik”. Stanowiło ono całość, ale z oczywistych powodów – chodzi o pojemność winylowego krążka – trzeba było podzielić je na dwie części. Nie myślcie jednak, że Günter był w tej dziedzinie prekursorem.
I przed nim przecież nie brakowało bębniarzy, którzy decydowali się na realizację solowych – w dosłownym znaczeniu tego słowa, czyli bez pomocy innych instrumentalistów – płyt, jak na przykład Amerykanin Andrew Cyrille, Francuz Christian Vander (lider jazzrockowej Magmy) czy Szwajcar Pierre Favre (znany ze współpracy z Joachim Kühn Trio). Günter Sommer prawdopodobnie znał ich nagrania, co oznacza, że rozdzielająca Zachód i Wschód „kurtyna” wcale nie była taka znów „żelazna”. Mimo improwizowanej sesji, perkusista miał w miarę dokładnie przemyślaną koncepcję całości. Musiał wcześniej określić (przynajmniej w ogólnych zarysach), kiedy sięgnie po inne niż perkusja instrumenty i w jaki sposób je wykorzysta. Dzięki temu powstała kompozycja zaskakująco bogata brzmieniowo i różnorodna stylistycznie. Choć cały czas należy mieć w tyle głowy myśl, że mamy do czynienia z dziełem jednego człowieka, realizowanym na żywo i bez żadnych późniejszych dogrywek w studiu.
„Hörmusik” zaczyna się od dynamicznej, niespełna dwuminutowej introdukcji, która równie dobrze wkomponowałaby się w utwór rockowy, jak i jazzowy. Nią Sommer postanowił przywitać się z publiką, która na „dzień dobry” obdarowała go oklaskami. Sygnałem rozpoczęcia nowego wątku staje się sygnał gongu, po którym powoli, ale konsekwentnie Niemiec buduje niepokojący nastrój, aż do wyciszenia. Jest przy tym finezyjny i precyzyjny, gra bez szaleństwa i z delikatnością, może nie transowo, lecz na pewno wciągająco dla słuchacza, który zasiada na widowni. Pod koniec dwunastej minuty następuje kolejna zmiana. Ponownie jej otwarcie wyznacza gong (nowym elementem staje się wokaliza) – tym razem jednak wyobraźnia Sommera podąża w nieco inną stronę: ku muzyce etnicznej, niemal tybetańskiej, co zdają się potwierdzać niemal szamańskie zaśpiewy. Nie da się ukryć, że artysta mocno się nakręcił, ale też, znając umiar, nie zatracił w swych poszukiwaniach i po kilku minutach postanowił zwieńczyć ten wątek.
Wydawca wykorzystał ten moment do zrobienia cięcia i podzielenia kompozycji. Ciąg dalszy – na stronie B – jest już znacząco inny. Günter, oprócz uderzeń w gong, sięga tu po flet i piszczałkę organową. Ten pierwszy służy mu do wypełnienia tła (bez żadnej wirtuozerii, należy go traktować raczej jako urozmaicenie), ta druga – do wprowadzenia monotonnego rytmu (inny trudno osiągnąć na takim instrumencie). Później z kolei artysta przerzuca się na trójkąt, wspomagając się przy tym wokalnie (tym razem stara się być natchniony). Ten trwający około siedmiu minut fragment zamyka dialog fletu z piszczałką. Następnie robi się – dla odmiany – majestatycznie, głównie za sprawą perkusyjnych talerzy i gongów, których wydłużone i rozmyte dźwięki dzięki pogłosom nachodzą na siebie. Na koniec Sommer wraca do klasycznej perkusji, najpierw podkręcając tempo, a potem stopniowo wyciszając emocje. Dotarłszy do końca, otrzymuje jak najbardziej zasłużone oklaski. Ten eksperyment wschodnioniemieckiego bębniarza na pewno można uznać za udany i tylko żałować można, że więcej już się na to nie skusił.
koniec
7 grudnia 2019
Skład:
Günter Sommer – perkusja, kotły, gong, trójkąt, piszczałka organowa, flet, głos

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Nie taki krautrock straszny: I jeszcze raaaz… i jeszcze dwaaa…
Sebastian Chosiński

24 VI 2024

Coś w tym musi być! Ukazujące się w serii „Can Live” angielskie koncerty Can wybijają się zdecydowanie ponad inne. Wydany trzy lata temu „Live in Brighton 1975” to prawdziwe arcydzieło, a tegoroczny „Live in Aston 1977” niewiele mu ustępuje. Ale czy może być inaczej, skoro muzycy biorą na warsztat między innymi tak wspaniały utwór, jak „Vitamin C”?

więcej »

Non omnis moriar: Narodziny legendy
Sebastian Chosiński

22 VI 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj jedyny longplay czechosłowackiej formacji Studio 5 wibrafonisty Karela Velebnego, na której gruzach powstał zespół SHQ.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Trochę Afryki, trochę Karaibów
Sebastian Chosiński

17 VI 2024

Na wydanym w 1977 roku albumie „Saw Delight” skład Can został poszerzony do sekstetu. Uzupełnili go bowiem dwaj instrumentaliści (rodem z Jamajki i Ghany), którzy nie tak dawno przewinęli się przez brytyjską formację Traffic. Nie wpłynęło to jednak na uczynienie jej muzyki progresywną czy jazzrockową, stała się za to dużo bardziej etniczna. Co w paru utworach przyniosło całkiem sympatyczny efekt.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.