Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 13 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić

21 WMFF, czyli mozolne szukanie perełek

Esensja.pl
Esensja.pl
Konrad Wągrowski
1 2 3 »
Na początku każdego października każdy szanujący się warszawski kinoman czuje dreszczyk na myśl o zbliżającym się Warszawskim Międzynarodowym Festiwalu Filmowym. Kilkadziesiąt filmów ze wszystkich stron świata jawi się jako niesamowita przygoda; z pewnością też muszą one zapewnić wzruszenia i pozwolić na odkrycie nowych talentów i nieznanych arcydzieł. Dlaczego więc w tym roku po festiwalu dominowało raczej uczucie lekkiego rozczarowania?

Konrad Wągrowski

21 WMFF, czyli mozolne szukanie perełek

Na początku każdego października każdy szanujący się warszawski kinoman czuje dreszczyk na myśl o zbliżającym się Warszawskim Międzynarodowym Festiwalu Filmowym. Kilkadziesiąt filmów ze wszystkich stron świata jawi się jako niesamowita przygoda; z pewnością też muszą one zapewnić wzruszenia i pozwolić na odkrycie nowych talentów i nieznanych arcydzieł. Dlaczego więc w tym roku po festiwalu dominowało raczej uczucie lekkiego rozczarowania?
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Nawet najbardziej szalony kinoman nie ma szans na obejrzenie wszystkich filmów warszawskiego festiwalu. Bo choć ich reklamowana przez organizatorów liczba 130 jest zawyżona (część z nich to krótkie metraże wyświetlane w kilku blokach o długości filmu pełnometrażowego), to i tak chodząc codziennie na maksymalną liczbę sześciu seansów, można w ciągu dziesięciu dni imprezy zobaczyć 60 filmów. A ja osobiście nie znam takich supermanów, którzy byliby w stanie przebywać na sali kinowej przez ten czas od godziny 9 do 23. Jeśli natomiast – jak ja – oprócz chodzenia na festiwal widz ma jeszcze inne, zawodowe, obowiązki – liczba filmów znów będzie ograniczona. Stąd też udało mi się tym razem obejrzeć filmów 19.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Część z nich to produkcje, które już wkrótce miały zawitać na nasze ekrany w normalnej dystrybucji. Wybijała się tu na pierwszy plan długo oczekiwana animacja Tima Burtona „Gnijąca panna młoda” (na którą zresztą, jako na pierwszą zabrakło biletów). Przyznam się, że nie przepadam za samym Burtonem (oprócz kapitalnego „Eda Wooda”). Jakoś nie po drodze jego wyobraźni z moimi potrzebami estetycznymi. Z początku podobne wrażenie miałem po „Gnijącej”. Film jest wysmakowanym połączeniem baśni, musicalu, komedii, love story i horroru gotyckiego, na dodatek w formie starannej, poklatkowej animacji kukiełkowej. Najciekawszym pomysłem filmu było odwrócenie tradycyjnych koncepcji – szarość i surowość wiktoriańskiej Anglii kontrastuje z wesołością i kolorytem świata umarłych, tradycyjny w kinie grozy podział między dobrem i złem zostaje odwrócony – to umarli reprezentują szlachetność, a żywi nikczemność. Pierwsze wrażenie było, pomimo atrakcyjnej scenografii, ładnej muzyki Danny’ego Elfmana i niezłego czarnego humoru, średnie – bo od strony fabuły film przekazuje tylko najprostsze treści (dobro zawsze zwycięży zło i nie należy nikogo oceniać po powierzchowności). Z czasem jednak (piszę te słowa z miesięcznej perspektywy) doceniłem dzieło Burtona. Nie szedł on najprostszą ścieżką filmowych nawiązań, stworzył postacie wyraziste i dokonał jednego majstersztyku – widz jest w stanie przejąć się losami, polubić i współczuć postaci będącej rozkładającymi się zwłokami, z wypadającym okiem, żyjącym wewnątrz głowy robalem, porywającej ze świata żywych bohatera o głosie Johnny’ego Deppa i zmuszającej go do małżeństwa. Tytułowa panna młoda to przecież najsympatyczniejsza postać filmu. Może jest w tym trochę perwersyjnej nekrofilii, ale przede wszystkim dowód geniuszu artystycznego Burtona. Pomimo więc początkowej rezerwy, chylę przed nim czoła i lecę poprawić tetryczną ocenę, wystawianą bez odpowiedniego dystansu.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Nieco gorzej poradził sobie Wim Wenders. „Nie wracaj w te strony” to opowieść o sfrustrowanym starszym panu z przeszłością. Powraca on do miejsc swej młodości i próbuje odnaleźć dalszy sens życia poprzez poszukiwania syna, o którego istnieniu do tej pory nie zdawał sobie sprawy. Porównania z „Broken Flowers” Jarmuscha, poruszającym dokładnie ten sam temat, oczywiście się narzucają. I tu Wenders wypada słabiej od strony jakości samego filmu, jego formy, pomysłu, scenariusza. Ale – co mnie zaskoczyło – w przeciwieństwie do sterylnie zimnego filmu Jarmuscha, w „Don′t come knocking” poczułem ciepło, głownie dzięki rolom Sary Polley i Jessiki Lange, w jakiś sposób pozostawiające pozytywne wrażenie z całego seansu. Ale uczciwie muszę przyznać, że przy filmie Wendersa, „Broken Flowers” jawi się jako dynamiczne kino akcji.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
„Nie wracaj w te strony” nie było jedynym filmem Wendersa na festiwalu, ale nic nie zapowiada, że „Kraina obfitości” wejdzie na nasze ekrany. To mocno antybushowska w przekazie, ponura wizja współczesnej Ameryki. Z jednej strony przedstawia efekty kryzysu ekonomicznego (zapewne przerysowane), z drugiej – atmosferę podejrzliwości wobec obcych. Dopiero przybyła z zewnątrz, z Europy, dziewczyna (grana przez śliczną Michelle Williams) jest w stanie spojrzeć na kraj bez uprzedzeń. Ale pointa jest zaskakująca – według Wendersa nawet wyraźnie krytykowane i wyśmiewane przez niego republikańskie spojrzenie (wyrażane przez wujka głównej bohaterki) ma swą wartość, a prawdziwa, dojrzała Ameryka powinna być syntezą wszystkich idei, które rodzą się w tym kraju.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Tuż po festiwalu do kin trafił głośny obraz „Ukryte” Michaela Hanekego. Wchodził na nasze ekrany w akompaniamencie chóru zachwytów polskich krytyków filmowych. Przykro mi, nie mogę się do tego chóru zapisać. „Ukryte” reprezentują w kinie wszystko to, czego nie lubię w kinie artystycznym. Po pierwsze: ciężką, męczącą formę. Nic na to nie poradzę, że uważam, iż film najpierw powinien być ogladalny, a dopiero potem ambitny. Tymczasem stos pomysłów formalnych Hanekego, którymi właśnie zachwycają się krytycy, powoduje, że film gubi swoją treść, nie inspiruje, nie trzyma w napięciu, co przecież powinno być immanentną cechą thrillera. Za tym idzie kwestia przekazu – przykro mi, ale znużony seansem ani chwili nie poświęciłem losowi francuskich imigrantów, co chyba było głównym tematem filmu.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Kolejnym filmem, który wchodzi do naszych kin poza festiwalem jest „Jak w niebie” Kaya Pollaka. Z pewnością, obok czeskich, filmy ze Skandynawii należą do ulubionych dzieł publiczności Warszawskiego Festiwalu Filmowego. Wszakże w ciągu ostatnich trzech lat dwukrotnie zdobywały Nagrodę Publiczności. „Jak w niebie”, nobilitowane oscarową nominacją, było z pewnością najgłośniejszym z nich. Plakaty reklamowe zapowiadają połączenie „Czekolady” z „Włoskim dla początkujących” i z pewnością dużo w tym prawdy. Opowieść o dyrygencie, który po zawale serca próbuje odnaleźć siebie i sposób na życie powracając po latach do swego małego rodzinnego miasteczka, nie jest z pewnością jednak aż tak słodka, jak „Czekolada”, a jej filmowa forma też bardzo odbiega od surowości dogmatycznego „Włoskiego”. Oczywiście, jest to film wyraźnie stworzony pod gusta Amerykańskiej Akademii Filmowej, ale niesie w sobie tyle pozytywnego przesłania, tyle świetnie zarysowanych postaci drugoplanowych, tyle wiarygodnych psychologicznie dialogów, że jesteśmy w stanie wybaczyć zawartość w tym filmowych klisz. No i nie zapominajmy, że atrakcją filmu jest też negliż ślicznej Fridy Hallgren, co z pewnością musi być docenione przez męskiego widza.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Mniejsze wrażenie robi duńska produkcja eksportowa „Bracia”. Najciekawszym spostrzeżeniem z filmu było to, że Connie Nielsen świetnie mówi po duńsku, co jest tym bardziej zrozumiałe, że jedna z gwiazd „Gladiatora” pochodzi z tego małego skandynawskiego kraju. Co ciekawe – „Bracia” to jej debiut w duńskim kinie. Sam film to złożona, wielowątkowa opowieść psychologiczna, w której poruszane są problemy wojennej traumy (okazuje się, że duńscy żołnierze byli wysyłani do Afganistanu), rodzinnych relacji, życiowego dojrzewania. Solidne kino, ale wielkich emocji nie budzące.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Trzecim reprezentantem północnej Europy był norweski dramat „Hawaje, Oslo” (trafi do kin w styczniu 2006 r.). Nie do końca rozumiem, dlaczego akurat ten film znalazł już polskiego dystrybutora. Choć wzorowany jest wyraźnie na wielowątkowych opowieściach w stylu genialnej „Magnolii” Andersona, choć ma wyraźnie filozoficzne ambicje, efekt jednak jest dość pretensjonalny. Gdyby reżyser skoncentrował się na pokazaniu realistycznego życia kilkunastu mieszkańców Oslo, film z pewnością byłby bardziej interesujący. Ale postawił na mistykę, na religijne aluzje, nie do końca klarowne, niezbyt inspirujące. Przyznać jednak należy, że obraz zmontowany i wyreżyserowany jest solidnie, wątki przeplatane są z inwencją, projekcja więc zdecydowanie nie nudzi. A jeśli ktoś poczuje się znużony, z pewnością ożywi go swojskie słowo „spierdalaj!” wypowiadane po polsku przez jednego z bohaterów.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Jak zwykle dużą reprezentację stanowiły historie sensacyjno-gangsterskie. Z pozoru tematyka słabo pasująca do artystycznego w założeniu festiwalu, ale przecież w kinie obecna już od „Wielkiego napadu na pociąg”. W końcu zbrodnia jest bardzo filmowa, zawsze więc parę takich obrazów musi trafić na warszawski festiwal.
Francuski „36” (znów film, który zobaczą widzowie naszych kin w grudniu) przeniósł mnie w czasie do starych dramatów gangsterskich z lat 70. z Alainem Delonem, Jeanem Marais czy Jeanem-Paulem Belmondo. Inaczej mówiąc – twardzi faceci, o twardo brzmiących, twardych nazwiskach (Klein, Vrinks), o zniszczonych twarzach, spowici kłębami dymu papierosowego, rozprawiają o życiu i bez mrugnięcia okiem sięgają po broń. Dla widza obytego w takim kinie ta dość nachalnie narzucana konwencja powoduje efekt raczej nieco humorystyczny, ale na szczęście fabuła jest na tyle złożona, a rozwiązania na tyle niestandardowe, że film można uznać za przyzwoitą rozrywkę. Amerykanie kręcą zresztą już remake.
1 2 3 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

„Kobra” i inne zbrodnie: Wehrmacht kontra SS
Sebastian Chosiński

7 V 2024

Powie ktoś, że oparta na prozie słowackiego pisarza Juraja Váha „Noc w Klostertal” byłaby ciekawsza, gdyby nie pojawiający się na finał wątek propagandowy. Tyle że nie pobrzmiewa on wcale fałszywą nutą. Gdyby przyjąć założenie, że cała ta historia wydarzyła się naprawdę, byłby nawet całkiem realistyczny. W każdym razie nie zmienia to faktu, że spektakl Tadeusza Aleksandrowicza ogląda się znakomicie nawet pięćdziesiąt pięć lat po premierze.

więcej »

Z filmu wyjęte: Latająca rybka
Jarosław Loretz

6 V 2024

W chińskich filmach nawet latające ryby są trochę… duże.

więcej »

„Kobra” i inne zbrodnie: Rosjan – nawet zdrajców – zabijać nie można
Sebastian Chosiński

30 IV 2024

Opowiadanie Jerzego Gierałtowskiego „Wakacje kata” ukazało się w 1970 roku. Niemal natychmiast sięgnął po nie Zygmunt Hübner, pisząc na jego podstawie scenariusz i realizując spektakl telewizyjny dla „Sceny Współczesnej”. Spektakl, który – mimo świetnych kreacji Daniela Olbrychskiego, Romana Wilhelmiego i Aleksandra Sewruka – natychmiast po nagraniu trafił do archiwum i przeleżał w nim ponad dwie dekady, do lipca 1991 roku.

więcej »

Polecamy

Latająca rybka

Z filmu wyjęte:

Latająca rybka
— Jarosław Loretz

Android starszej daty
— Jarosław Loretz

Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Inne recenzje

100 najlepszych filmów animowanych wszech czasów
— Esensja

Piątka na piątek: Duchy niespokojne
— Esensja

Sputnik 2014: Dzień 8
— Sebastian Chosiński, Konrad Wągrowski

Bóg w krainie progresorów. Rosyjska filmowa fantastyka naukowa po Andrieju Tarkowskim
— Sebastian Chosiński

Sputnik 2014: Dzień 2
— Sebastian Chosiński

Najlepsze filmy science fiction – suplement (1)
— Konrad Wągrowski

10 filmów o trudnej miłości
— Ewa Drab, Kamil Witek

East Side Story: 15 najlepszych filmów rosyjskich XXI wieku
— Sebastian Chosiński

Wrogowie publiczni: Gangsterzy z różnych stron świata
— Ewa Drab, Urszula Lipińska, Konrad Wągrowski, Kamil Witek

Filmowe podróże na Księżyc
— Jakub Gałka, Konrad Wągrowski

Tegoż twórcy

Co nam w kinie gra: Perfect Days
— Kamil Witek

mbank Nowe Horyzonty 2023: Drrrogi, chłopcze…
— Kamil Witek

Ultimate Goth
— Miłosz Cybowski

Klasyka kina radzieckiego: Ludzkie dramaty w nowofalowych rytmach
— Sebastian Chosiński

Wielkość i małość rodu Laurentów
— Sebastian Chosiński

Nienagannie ułożony drapieżnik
— Anna Nieznaj

East Side Story: Obcy w swoim kraju
— Sebastian Chosiński

Esensja ogląda: Czerwiec 2017 (5)
— Sebastian Chosiński, Kamil Witek

Solidarni z uchodźcami
— Piotr Dobry

Esensja ogląda: Październik 2016 (3)
— Jarosław Loretz, Jarosław Robak

Tegoż autora

Kosmiczny redaktor
— Konrad Wągrowski

Statek szalony
— Konrad Wągrowski

Kobieta na szczycie
— Konrad Wągrowski

Przygody Galów za Wielkim Murem
— Konrad Wągrowski

Potwór i cudowna istota
— Konrad Wągrowski

Migające światła
— Konrad Wągrowski

Śladami Hitchcocka
— Konrad Wągrowski

Miliony sześć stóp pod ziemią
— Konrad Wągrowski

Tak bardzo chciałbym (po)zostać kumplem twym
— Konrad Wągrowski

Kac Vegas w Zakopanem
— Konrad Wągrowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.