Podsumowanie muzyczne 2010 rokuPiotr ‘Pi’ Gołębiewski, Michał Perzyna, Jakub StępieńPodsumowanie muzyczne 2010 rokuNajwiększe rozczarowania 2010: 10. Owl City „Ocean Eyes” / Hurts „Happiness” W kwestii Owl City i Hurts mam ten sam podstawowy zarzut – poza świetnymi, radiowymi hitami w postaci „Fireflies” (Owl City) i „Wonderful Life” (Hurts), tak naprawdę nie mają nic więcej do pokazania. To przykłady typowych wykonawców jednego przeboju, o których dziś mówi się, że są nową Wielką Światową Nadzieją przemysłu muzycznego, a jutro nikt o nich nie będzie pamiętał. Sorry. 9. The Drums „The Drums” Z The Drums sprawa wygląda podobnie, jak z płytami wymienionymi wyżej, z tą różnicą, że ci nie byli w stanie wylansować nawet porządnego światowego przeboju. Tym bardziej zagadką jest, czemu mówi się o nich z takim uwielbieniem. Prorokuję im, że wkrótce podzielą los całych zastępów zespołów z „the” na początku i „s” na końcu, które miały być Wielką Światową Nadzieją, a teraz nie mają nawet międzynarodowej dystrybucji płyt.
Wyszukaj / Kup 8. MGMT „Congratulations” Zdecydowanie wielkie „congratulations” dla MGMT, którzy we wzorowy sposób zniszczyli sobie karierę. Po świetnym debiucie w postaci „Oracular Spectacular” z 2008 roku, zaserwowali krążek bezbarwny i zupełnie nijaki. Do tego opatrzony kiczowatą okładką (ale o tym za kilka dni). A może po prostu zabrakło talentu?
Wyszukaj / Kup 7. Interpol „Interpol” Wpadek Wielkich Światowych Nadziei ciąg dalszy. Tym razem to już nie potknięcie a porażka totalna. Nie dlatego, że czwarty krążek Interpolu jest tak zły, a dlatego, że nie jest wystarczająco dobry. Przeciętność wieje z każdego kawałka, co do których nie ma się ani co przyczepić, ale też za co ich pochwalić. W moim przypadku zawód jest tym większy, że wciąż mam nadzieję, że grupa choć zbliży się jeszcze do poziomu debiutu „Turn on the Bright Lights”. Trzecia próba powtórzenia sukcesu i trzeci niewypał. Mój kredyt zaufania spadł prawie do zera. 6. Hey „Re-MURPed!” Zupełnie nie pojmuję idei wydawania remiksów popularnych albumów. W przypadku Hey to niezrozumienie jest tym większe, że „Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy!” i tak jest najbardziej podszytym elektroniką dziełem w dotychczasowej dyskografii formacji. Nie widzę więc w tym głębszej filozofii, niż chęć wyciągnięcia od fanów dodatkowej gotówki. Aczkolwiek nie wyobrażam sobie, by było to celowe działalnie Kasi Nosowskiej, a zwalam całą winę na karby zachłannej wytwórni płytowej. Mam nadzieję, że się nie mylę.
Wyszukaj / Kup 5. Peter Gabriel „Scratch My Back” Ta płyta budzi wiele kontrowersji, co dało się odczuć także na łamach Esensji. Jedni są zachwyceni, inni śmiertelnie znudzeni. Ja należę do tych drugich, dla których słuchanie „Scratch My Back” było drogą przez mękę. Owszem, trzeba przyznać Gabrielowi, że włożył wiele pracy w orkiestrowe aranżacje cudzych utworów, ale trzeba zadać sobie pytanie podstawowe: „po co”. Zwłaszcza, że zamiast rozmieniać się na drobne, mógłby zabrać się za nagrywanie płyty z całkowicie premierowym materiałem. Od wydania „Up” minie zaraz dziesięć lat!
Wyszukaj / Kup 4. Quidam „Strong Together” Choć o najlepszych płytach koncertowych 2010 roku będziemy pisali w osobnym tekście, o najgorszych możemy już teraz. Quidam miał nam zaserwować koncertówkę, która miała być wydarzeniem roku. Wydano ją iście po europejsku, w pięknym digipacku, z bogatą książeczką, zarówno w formacie DVD, jak i na 2 CD. Co z tego, skoro sam koncert jest zagrany ociężale i całkiem bez polotu. Szkoda.
Wyszukaj / Kup 3. Santana „Guitar Heaven: The Greatest Guitar Classics of All Time” To miał być hołd dla klasyków, którzy ukształtowali muzyczną wrażliwość Santany, a zamienił się w jarmarczny festiwal przaśności i braku dobrego smaku (patrz cover „Back in Black”). Obrana za czasów „Supernatural” formuła, by zapraszać różnych gości i pozwolić im szaleć w studio, z każdym następnym albumem króla gitary sprawdza się coraz mniej. Ja rozumiem, że każdy zaproszony muzyk chce się pokazać przy Santanie, ale szkoda, że nad tym tłumem nikt nie panuje, przez co słuchając „Guitar Heaven” jedyna emocja jaką się odczuwa, to coraz bardziej narastające poczucie żenady.
Wyszukaj / Kup 2. Slash „Slash” Były gitarzysta Guns N’Roses i Velvet Revolver pozazdrościł Santanie i też postanowił zebrać jak najwięcej kolegów po fachu, którzy przypadaliby na jeden milimetr taśmy nagraniowej. W efekcie dostaliśmy całkiem niezłe kawałki Ozziego Osbourna, Lemmiego Kilmistera, Iana Astburego, Iggiego Popa… ale nie Slasha, który gdzieś w tym wszystkim utonął. Sprawy nie ratuje beznadziejna okładka, za którą ktoś powinien dostać cięcie po pensji.
Wyszukaj / Kup 1. Coma „Live” W tym roku antyzwycięzcą w moim podsumowaniu została nasza rodzima Coma. Przede wszystkim za rozdmuchane ego, które doprowadziło do tego, że pierwsza koncertówka w ich dorobku okazała się zupełnym niewypałem. Byłem na kilku koncertach Comy na różnych etapach jej popularności i faktycznie z tym zespołem dzieje się coś niedobrego, ale nigdy nie było tak źle jak na „Live”. Utwory zostały zagrane niedbale, za bardzo chaotycznie, natomiast Piotr Rogucki, którego mimo wszystko uważam za jednego z najlepszych wokalistów w naszym kraju, nabrał tak pretensjonalnej maniery, że jego śpiewu czasem nie da się słuchać. Boję się, że jeśli zespół cały czas tak będzie się rozdymał w samouwielbieniu, wreszcie z hukiem pęknie. |
Wydawana od trzech lat seria koncertów Can z lat 70. ubiegłego wieku to wielka gratka dla wielbicieli krautrocka. Przed niemal trzema miesiącami ukazał się w niej album czwarty, zawierający koncert z paryskiej Olympii z maja 1973 roku. To jeden z ostatnich występów z wokalistą Damo Suzukim w składzie.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj najbardziej jazzrockowy longplay czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma.
więcej »Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Pink Floyd w XXI wieku: Sfery ambientowych dźwięków
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Underground from Poland: „Armageddon” w „Telewizji”? „Mam dość”!
— Sebastian Chosiński
Esensja słucha: Wiosna 2011
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Michał Perzyna, Jakub Stępień, Mieszko B. Wandowicz
Czar magicznego pudełka trwa
— Michał Perzyna
Złudzenia
— Jakub Stępień
W poszukiwaniu ideału
— Jakub Stępień
Prezenty świąteczne 2010: Wytoczyć działa!
— Esensja
Esensja słucha: Trzeci / czwarty kwartał 2010
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Michał Perzyna, Kuba Sobieralski, Jakub Stępień
Brodka rachuje kości na żywo
— Kuba Sobieralski
Ciepły indie folk z surowej Islandii
— Michał Perzyna
In the End
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
O życiu i oddychaniu muzyką
— Joanna Kapica-Curzytek
Esensja słucha: Grudzień 2013
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Dawid Josz, Mateusz Kowalski
Wypełnić pustkę
— Przemysław Pietruszewski
Niestrudzony mistrz
— Michał Perzyna
Album niekoncepcyjny z konceptem
— Monika Kapela
Esensja słucha: Październik 2012 (3)
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Dawid Josz, Monika Kapela, Paweł Lasiuk, Michał Perzyna, Przemysław Pietruszewski
Drepcząc po własnych śladach
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Dobra płyta z wielkim hitem
— Paweł Lasiuk
Underground from Poland: W czasach Kryzysu rodzą się legendy
— Sebastian Chosiński
Włoski Kurosawa
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Palec z artretyzmem na cynglu
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Idź do krateru wulkanu Snæfellsjökull…
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
I ty możesz być Kubą Rozpruwaczem
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
My i Oni
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Wielki mały finał
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Piołun w sercu a w słowach brak miodu, czyli 10 utworów do tekstów Ernesta Brylla
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Kim był Józef J.?
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Ilu scenarzystów potrzea by wkręcić steampunkową żarówkę?
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Baldwin Trędowaty na tropie
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Po tym zestawieniu widac gdzie muzycznie znajduje sie Polska. Jak mozna nazwac rozczarowaniem ostatnia plyte MGMT skoro uznana zostala przez miesiecznik Q za jedna z lepszych plyt 2010 roku. Jesli autor tekstu nie zna zadnego hitu The Drums to znaczy ze malo slucha roznych stacji radiowych oraz telewizyjnych( nie pisze tu o polskich stacjach bo takie nie istnieja niestety, to co u nas nazywa sie radiem to jedna wiekla kicha, muzyka do emertyow i gluchych ludzi)