50 najlepszych filmów 2016 rokuEsensja50 najlepszych filmów 2016 rokuRodzina Kaczanowskich jest w stanie rozpadu. Ojciec, bezwolny i apatyczny, zainteresowany jest głównie piciem piwa, niespecjalnie zainteresowany jest swoją rodziną. Trzynastoletni Nikodem ma zespół Aspergera, jego reakcje są nie do końca przewidywalne, ale ma na tyle dobry kontakt z innymi ludźmi, że potrafi w jakimś stopniu uczestniczyć w społecznym życiu (chodzi na przykład do normalnej szkoły). Matka opuściła rodzinę jakiś czas temu, ma małe dziecko z innym mężczyzną. Nic więc dziwnego, że opieka na domem i nad całą dysfunkcyjną rodziną spada na czternastoletnią Olę, która musi w przyspieszonym tempie dojrzewać, i oprócz zwykłych obowiązków szkolnych nastoletniej rodziny, musi brać na siebie też wszelkie obowiązki domowe. Realizatorkom udało się podejrzeć życie rodziny Kaczanowskich wiarygodnie i szczerze. Odnosi się wrażenie, że mimo obecności kamery nikt tu niczego nie udaje – Ola nie ma na to czasu, ojciec niespecjalnie się przejmuje swym wizerunkiem, a Nikodem jest oczywiście w pełni szczery i autentyczny; Anna Zamecka sama stwierdziła, że chłopaka zwyczajnie nie da się reżyserować. W efekcie otrzymujemy naprawdę przejmujący obraz ludzi, których życie odbiega mocno wizji z od telewizyjnych seriali i sytuacji, jakich nie powinno być, ale jakich z pewnością jest wiele – gdy dzieci muszą przedwcześnie dorastać, gdy nie daje się im szansy przeżycia prawdziwego dzieciństwa, gdy muszą na swe barki brać obowiązki przekraczające ich siły. Debiutancka „Komunia” Anny Zameckiej zbiera regularnie nagrody filmowe i ma już ich ładny zestaw: z Warszawy (WFF), Locarno, Lipsku, Mińsku i Jihlavie. Niewykluczone, że przyjdą następne.
Wyszukaj / Kup 19. Łotr 1. Gwiezdne wojny – historie (2016, reż. Gareth Edwards) „Łotr 1” jest filmem dobrym. Odchodzącym klimatem od przygodowego charakteru całej serii „Gwiezdnych wojen”, niespecjalnie odkrywczym fabularnie, ale konsekwentnym w nastroju, spójnym z sagą, efektownym i nadal budzącym emocje. W gruncie rzeczy jest to opowieść bardzo serio, momentami niezwykle smutna, pasująca do tego momentu historii Odległej Galaktyki. Nawet firmowy elektroniczny roboci comic relief nie jest tym razem zabaweczką w stylu popiskujących R2D2 czy BB-8, ale stanowi coś w rodzaju nawróconego Terminatora. Twórcy „Łotra 1” odchodzą też od tak oczywistego dla tego cyklu jednoznacznego podziału na dobro i zło, wprowadzając odcienie szarości w działaniach Rebelii – decyzje i akcje nie dające się moralnie wytłumaczyć, pokazujące w gruncie rzeczy demoralizujący charakter wojny, która nawet osobom z zasady dobrym każe robić złe rzeczy. Jest więc przy tym „Łotr 1” opowieścią o szukaniu w sobie prawdy, o odpowiedzialności, o odkupieniu win, o konieczności robienia tego, co słuszne. Podane jest to oczywiście w formie uproszczonej, popkulturowej, ale nie można nie dostrzec takiego przekazu filmu. Zapewne gwiezdnowojenni puryści mogą oburzyć się niektórymi rzeczami (na przykład: nic do tej pory nie sugerowało, że zniszczenie Alderaan nie było pierwszym bojowym wykorzystaniem Gwiazdy Śmierci), czy odejściem od przygodowego charakteru serii i czarno-białej wizji bohaterów, ale można uznać, że w spin-offowym cyklu można sobie na pewne odstępstwa pozwolić. Kanonu trzymajmy się w przypadku głównej serii, przy częściach odpryskowych dajmy szanse na odrębne wizje. Jeśli wszystkie będą przynajmniej na poziomie „Łotra 1”, nie powinniśmy żałować.
Wyszukaj / Kup 18. Vaiana: Skarb oceanu (2016, reż. Ron Clements, John Musker, Don Hall, Chris Williams) Śliczna dziewczyna w ślicznych pejzażach (koralowce, palmy, białe plaże, turkusowe morze, panie scenarzysto, proszę w tej chwili odłożyć ten katalog biura podróży) przeżywa baśniowe przygody, dokonuje cudów dzielności i pozostawia widza z wrażeniem, że właśnie zjadł zbyt dużą porcję brzoskwiń z bitą śmietaną. Filmy Disneya mają prawo być słodkie, ale tutaj jest jakoś… za bardzo. Może to skutek „wakacyjnej” scenerii (takie na przykład lodowe pejzaże Arendell miały większy ładunek grozy), a może tego, że tytułowej bohaterce jakoś zbyt łatwo wszystko przychodzi. Jest bystra, zwinna, odważna, wygadana, wszyscy ją lubią, włącznie z obiektami nieożywionymi. Większości bohaterów filmów tego typu dane jest zaznać odrzucenia, zwątpienia czy wręcz załamania – Vaianie wprawdzie przez chwilę też, ale jakoś trudniej było mi się przejąć jej stanem emocjonalnym niż, na przykład, Shreka albo Jacka Mroza. Podoba mi się pomysł, na którym oparto oś fabularną, szczególnie, że epickie ratowanie świata było ostatnio raczej nieobecne w animowanych produkcjach. Co prawda niektóre zagrożenia, na jakie trafiają bohaterowie, są nieco dziwaczne, ale sam finał chwalebnie utrzymany został w klimatach high fantasy. Strona wizualna jest, rzecz jasna, zachwycająca, do oceanu ma się ochotę wskoczyć natychmiast, a do oddania wyglądu i ruchu włosów zatrudniono ponoć aż dwóch specjalistów. Nieźle wypadła także muzyka: co prawda piosenki niezbyt zapadają w pamięć, za to polinezyjskie brzmienia podkładu dźwięczą w uszach jeszcze długo po wyjściu z kina. Tym razem Coenowie proponują screwball comedy opartą luźno na biografii Eddiego Mannixa, prominentnej postaci hollywoodzkiej Złotej Ery, producenta z ramienia studia MGM. Mannix, prywatnie kobieciarz i damski bokser, zapisał się w historii branży jako jej najbardziej efektywny „fixer” – czyli „załatwiacz”, „naprawiacz”. Wyplątywał gwiazdy z różnorakich tarapatów, podrasowywał fakty z ich życia na użytek prasy plotkarskiej, prokurował lub unieważniał małżeństwa, zamykał usta ofiarom gwałtów, nie cofał się nawet przed tuszowaniem największych zbrodni, jak morderstwo George’a Reevesa, pierwszego odtwórcy Supermana. W sumie mało komiczny życiorys. I tu wkraczają bracia Coen z pierwszorzędnym metażartem. Wykorzystując narzędzia kinematografii, która w samą naturę ma wpisane koloryzowanie, „naprawiają” cefałkę zawodowego „naprawiacza”. Niezawodny operator Roger Deakins, dyrektor artystyczna Dawn Swiderski i reszta ekipy technicznej reprodukują stare Hollywood tak, że budzi jednocześnie uśmiech i nostalgię. Perfekcyjna, jak to zwykle u Coenów, jest obsada. Wyróżniają się Alden Ehrenreich w roli śpiewającego kowboja, Ralph Fiennes jako reżyser kina artystycznego, Scarlett Johansson odgrywająca postać wzorowaną na pływaczce Esther Williams, gwieździe aqua-musicali, Channing Tatum stepujący niby Gene Kelly, Tilda Swinton parodiująca w podwójnej roli legendarne redaktorki hollywoodzkich rubryk towarzyskich – Heddę Hopper i Louellę Parsons. Cud, miód i celuloid. Daniel Blake w życiu ma coraz bardziej pod górkę. Jest świeżo po zawale, lekarze ze względu na stan zdrowia nie dopuszczają go do pracy. Brytyjski odpowiednik ZUSu nie zamierza dalej wypłacać mu zasiłku chorobowego, gdyż uzyskał on za mało punktów w telefonicznej ankiecie. Daniel to człowiek starej daty. Ma fach stolarski w ręku, potrafi zbudować i naprawić wszystko. Komputery i nowoczesność to jednak już dla niego czarna magia, podobnie jak gąszcz przepisów i urzędniczych absurdów. To prosty lecz poczciwy człowiek sprzed ery wielostronicowych formularzy, komórek i aplikacji. Dlatego nawet jeśli z początku z politowaniem patrzymy na jego pierwsze kontakty z myszką czy internetem, to obserwując wzrastającą irytację na niedorzeczności systemu, nie jest już nam do śmiechu. Daniel Blake nie może podjąć pracy. Raz, że nie pozwala mu na to zdrowie. Dwa, przepadnie mu wtedy zasiłek. Musi jednak udowadniać stale przed urzędnikami, że tej pracy poszukuje przez kilka godzin dziennie inaczej…straci zasiłek. W tym nierównym starciu z systemem reżyser Ken Loach poddaje pod ocenę stopień deprecjacji ludzkiej godności. Anglik co prawda już nie raz odżegnywał się od ponownego grzebania w kinie zaangażowanym społecznie, lecz to właśnie powrót w dobrze znane rejony przyniósł mu drugą Złotą Palmę w karierze. Loach w tej materii obraca się znakomicie, i jak mało kto ciętą i celną ironią piętnuje absurdy niemal kafkowskiego systemu. Pętla niedorzeczności na linii obywatel-państwo, w jaką wpada tytułowy Daniel, sprawia, że „Ja, Daniel Blake” pasuje świetnie do biurokratycznej rzeczywistości pod większością szerokości geograficznych. Dlatego gdy Daniel pisze sprayem na murze państwowego budynku swój desperacki manifest, niemal każdy widz podpisze się pod nim z przyjemnością. Biurokracja bowiem w oku Loacha to cicha zbrodnia, która przez lata pochłonęła więcej ofiar niż niejedna wojna. „Pokój” jest jednym z tych filmów, które mają tytuł skromny, ale idealnie odpowiadający treści. Dramat matki i syna, żyjących w zamknięciu i totalnym niemal odosobnieniu, rozgrywa się bowiem w specyficznej, zamkniętej przestrzeni. Nagrodzona Oscarem Brie Larson jako matka i fenomenalny młody aktor Jacob Tremblay w roli jej syna Jacka błyszczą w tej skromnie napisanej fabule – na uwagę zasługuje także błyskotliwy sposób nakręcenia filmu. Praca operatora Danny’ego Cohena zasługuje tutaj na ogromne wyrazy uznania. Nagromadzenie tych przymiotników nie jest w opisie nieuzasadnione. Cohen czyni z niewielkiej przestrzeni cały świat – tym bowiem tytułowy pokój jest dla młodego Jacka. Poruszanie się w tak ciasnej przestrzeni, by pokazać, jak zmieniają się jej rozmiary w zależności od tego, kto patrzy – oddając równocześnie nastoje dwójki bohaterów – nie mogło być sprawą łatwą. Film dopuszcza nas do intymnego wręcz kontaktu ze swoimi bohaterami – nie epatując równocześnie zbędnym naturalizmem i wymykając się pokusie grania na najprostszych emocjach. Rzecz warta zobaczenia, dopracowana w detalach. Twórca „Daleko od nieba” konsekwentnie kroczy obraną ścieżką. „Carol” ogląda się jak odnaleziony po latach melodramat wyprzedzający obyczajowo swoją epokę, przez co odesłany na półkę na mocy Kodeksu Haysa. Mistrz new queer Cinema bezbłędnie zestroił talenty operatora Edwarda Lachmana, scenografki Judy Becker, kostiumolożki Sandy Powell, kompozytora Cartera Burwella. Cała ekipa celebruje melancholię z gracją wytrawnego jazzbandu, choć bez egzaltacji. O ile „Daleko od nieba” stanowiło oficjalny hołd dla melodramatów Douglasa Sirka, o tyle „Carol” robi krok w stronę naturalizmu. Kolorystyka jest przygaszona, utrzymana w odcieniach chłodnej żółci i zieleni. Muzyka – przejmująca, ale nienachalna. Poszczególne kadry przywodzą na myśl malarstwo Edwarda Hoppera – pomyślcie o tych wszystkich samotnych kobietach przy kawiarnianych stolikach, w pustych pokojach, skulonych na skraju łóżek, wpatrzonych martwo w bliżej nieokreślone punkty. Carol jest jedną z nich. Czy raczej: była – przed spotkaniem Therese.
Wyszukaj / Kup 13. Nasza młodsza siostra (2015, reż. Hirokazu Koreeda) Hirokazu Koreeda, jeden z wybitniejszych twórców współczesnego obyczajowego kina japońskiego zdobył widzów znakomitym „Jak ojciec i syn”, pokazywanym na Nowych Horyzontach, później w dystrybucji kinowej, a od jakiegoś czasu dostępnym na Canal +. Najnowsze dzieło japońskiego reżysera, „Nasza młodsza siostra” również z pewnością nie zawodzi. Opowieść o trzech dorosłych siostrach, które przyjmują do prowadzonego przez siebie domu czwartą – córkę ich wspólnego ojca z nowego związku – nie ma może w sobie tyle dramatyzmu, co historia o zamienionych dzieciach z poprzedniego filmu, ale jest mądra, piękna i wzruszająca. Koreeda znów dotyka tematu tego, co czyni z nas rodzinę, na ile istotne są więzy krwi, a na ile wspólne życie, ale tym razem nie jest to temat dominujący. Bo ważniejsze są relacje między bohaterkami, przesłanki decyzji, jakie podejmują, doświadczenie rodzinne, jakie o tym decydują. No i jest wiele celebracji chwili, symbolizowanych w dużej mierze przez wspólne posiłki, wspomnienia kulinarne, które – jak u Prousta – pozwalają na dotarcie do dużo głębszych wspomnień. A wszystko to bardzo pozytywne, bardzo ciepłe i okraszone wyjątkową urodą czterech młodych aktorek. Okrutny film o ludzkiej słabości, kruchości ciała, umieraniu bez pociechy i cierpieniu, które wcale nie uszlachetnia. Meksykański reżyser Michel Franco bez patosu, ale też bez niepotrzebnej eksploatacji czy szoku, z dystansu przygląda się tabu choroby i umierania. Bohaterem jego filmu jest David (fenomenalny Tim Roth w jednej z najlepszych ról w karierze), pielęgniarz zajmujący się nieuleczalnie chorymi: widzimy, jak myje ich schorowane ciała, zmienia im bieliznę, podaje leki, masuje – wykonuje czynności, które dla rodzin pacjentów z jakichś powodów są zbyt krępujące, za trudne nawet, żeby na nie patrzeć (Franco kapitalnie wychwytuje jednak również te chwile, kiedy to sam chory odczuwa ulgę, gdy rodzina wraca zajmować się swoimi sprawami – w relacji z obcym rehabilitantem nie trzeba dbać o pozory i udawać nadziei na cudowne wyzdrowienie). Meksykański reżyser w statycznych ujęciach, scena po scenie przypomina niewygodne prawdy o umieraniu – ale w równie zajmujący sposób opowiada o tym, który usiłuje w cierpieniu odrobinę ulżyć. David jest tu postacią enigmatyczną: profesjonalny, funkcjonujący trochę jak robot, ale też czuły i oddany (chwilami niepokojąco przesadnie – jak wtedy, gdy przejmuje zainteresowania swoich pacjentów: by być lepszym opiekunem? Dla zapełnienia pustki? By mieć poczucie kontroli?). Franco nie robi jednak z Davida psychopaty – stopniowo odsłania za to przeszłą traumę, która rzutuje na pracę i życie rodzinne bohatera. Wiele kontrowersji budzić może za to zakończenie – część widzów może być zirytowana puentą, która w tak gwałtowny sposób ucina tak subtelny film. Może jednak nie jest to zakończenie z tych najgorszych – wszak mówi ono, że ile byśmy nie wzięli pod rachubę, nie wszystkie przypadki da się przewidzieć. I że brać na barki cierpienie własne i cierpienie innych to o dwa cierpienia za dużo.
Wyszukaj / Kup 11. Fuocoammare. Ogień na morzu (2016, reż. Gianfranco Rosi) W swoim ostatnim, nagrodzonym Złotym Niedźwiedziem w Berlinie dokumencie Gianfranco Rosi po raz kolejny zwraca uwagę świata na Lampedusę – wysepkę, która w ostatnich latach stała się celem tysięcy uchodźców z Afryki i Bliskiego Wschodu. Film włoskiego filmowca to jednak nie tyle kolejny suchy komentarz dotyczący kryzysu pochłaniającego coraz więcej ofiar, ile raczej… prosta opowieść o dorastaniu. Rosi nie boi się wprawdzie pokazywać drastycznych realiów rozgrywającego się na morzu dramatu, ale po raz pierwszy kieruje też kamerę na ludzi, o których nigdy nie wspomina się w telewizyjnych segmentach: lokalnych mieszkańców wysepki. Żyjący w samym środku konfliktu, a zarazem obchodzący go szerokim łukiem, starają się prowadzić normalną egzystencję. Do pewnego stopnia nawet im się to udaje. Fuocoammare, ze swoim tytułem zapożyczonym wprost ze starej sycylijskiej piosenki i dziecięcym bohaterem, który z rosnącą uwagą zaczyna przyglądać się temu, co go otacza, wydaje się czasem nie tyle dokumentem, ile współczesną odsłoną włoskiego neorealizmu. Choć nie brak w nim czułości, jego przesłanie jest w gruncie rzeczy dość przygnębiające. Do wszystkiego można się przyzwyczaić – wydaje się mówić Rosi. Nawet do wojny, która każdego dnia od nowa toczy się tuż za twoim oknem. |
Dzień dobry,
Potrzebujesz zasobów, aby stworzyć własny biznes, dom, firmę, kupić samochód, kupić motocykl, więcej osobistych potrzeb na swoje pytanie. Dajemy pożyczki osobiste w przedziale od 2 000 do 100 000 000 z nominalną stopą procentową 3% niezależnie od kwoty. Prosimy o podanie we wniosku o pożyczkę dokładnej kwoty, którą chcesz pożyczyć i wybranego okresu spłaty. Email: davispasicalloanlender@gmail.com
nazwa wnioskodawcy -------------------------
kraj-------------------
stan---------------------------------
adres------------------------
numer telefonu------------------------
potrzebna kwota pożyczki -----------------------------
wiek----------------------------
Trwanie--------------------------
stan cywilny------------------------------
Gdy w lutym 1967 roku Teatr Sensacji wyemitował „Cichą przystań” – ostatni odcinek „Stawki większej niż życie” – widzowie mieli prawo poczuć się osieroceni przez Hansa Klossa. Bohater, który towarzyszył im od dwóch lat, miał zniknąć z ekranów. Na szczęście nie na długo. Telewizja Polska miała już bowiem w planach powstanie serialu, na którego premierę trzeba było jednak poczekać do października 1968 roku.
więcej »Tak to jest, jak w najbliższej okolicy planu zdjęciowego nie ma najmarniejszej nawet knajpki.
więcej »Domino – jak wielu uważa – to takie mniej poważne szachy. Ale na pewno nie w trzynastym (czwartym drugiej serii) odcinku teatralnej „Stawki większej niż życie”. tu „Partia domina” to nadzwyczaj ryzykowna gra, która może kosztować życie wielu ludzi. O to, by tak się nie stało i śmierć poniósł jedynie ten, który na to ewidentnie zasługuje, stara się agent J-23. Nie do końca mu to wychodzi.
więcej »Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
Zemsty szpon
— Jarosław Loretz
20 najlepszych filmów animowanych XXI wieku
— Esensja
15 najlepszych filmów dokumentalnych XXI wieku
— Esensja
20 najlepszych polskich filmów XXI wieku
— Esensja
15 najlepszych filmów superbohaterskich XXI wieku
— Esensja
10 najlepszych filmów wojennych XXI wieku
— Esensja
10 najlepszych westernów XXI wieku
— Esensja
Krótko o filmach: Bone Tomahawk
— Jarosław Loretz
100 najlepszych filmów XXI wieku. Druga setka
— Esensja
100 najlepszych filmów XXI wieku
— Esensja
Krótko o filmach: Cloverfield Lane 10 (DVD)
— Jarosław Loretz
10 największych rozczarowań muzycznych 2016 roku
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
10 najlepszych książek 2016 r.
— Esensja
10 najlepszych komiksów 2016 roku
— Esensja
Porażki i sukcesy 2016, czyli filmowe podsumowanie roku
— Piotr Dobry, Gabriel Krawczyk, Jarosław Robak, Konrad Wągrowski, Kamil Witek
50 najlepszych płyt 2016 roku
— Esensja
Najgorsze filmy 2016 roku
— Esensja
Książki Roku 2016 – nominacje
— Esensja
Najlepsze komiksy 2016 roku
— Esensja
mbank Nowe Horyzonty 2023: Drrrogi, chłopcze…
— Kamil Witek
Śladami Hitchcocka
— Konrad Wągrowski
Niedoczarowana
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Siła pustyni dla początkujących
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Zaufaj indonezyjskiej smoczycy
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Sama przeciw wszystkim
— Marcin Mroziuk
W otchłani jazzu
— Sebastian Chosiński
Artystką być
— Adam Lewandowski
Mandalorian. Odcinek 8: Niańczyć i chronić
— Kamil Witek
Mandalorian. Odcinek 7: Człowiek honoru
— Kamil Witek
Zmarł Leonard Pietraszak
— Esensja
Do kina marsz: Marzec 2020
— Esensja
Do kina marsz: Luty 2020
— Esensja
50 najlepszych filmów 2019 roku
— Esensja
Do kina marsz: Styczeń 2020
— Esensja
Do kina marsz: Grudzień 2019
— Esensja
Do kina marsz: Listopad 2019
— Esensja
Do kina marsz: Październik 2019
— Esensja
Do kina marsz: Wrzesień 2019
— Esensja
Do kina marsz: Sierpień 2019
— Esensja
Całkiem zacne zestawienie, wymieniłbym jednak mocno przeciętnych "Nienasyconych", "Doktora Strange" i "Vaianę" na bardzo dobre "Zjawę", "Nienawistną ósemkę" i "Siedem minut po północy". A niechby i tego nieszczęsnego Deadpoola gdzieś wcisnąc.