Kanon ze smoczej jaskini: Moja własna lista. Część IBeatrycze NowickaKanon ze smoczej jaskini: Moja własna lista. Część IW dół rzeki Wszystko po to, by nie napisać „główny nurt” – który przecież niewątpliwie w fantasy istnieje. 1950-1984 Choć upływ czasu daje o sobie znać, utwory Vance’a osadzone w uniwersum Umierającej Ziemi wciąż robią bardzo dobre wrażenie. Przede wszystkim można je zaliczyć w chlubny poczet tekstów, które porywają autorską, bogatą i barwną wizją świata. Vance pokazuje nimi, co znaczy nieskrępowana wyobraźnia – wyróżniają się one nawet teraz, kilkadziesiąt lat od powstania. Styl amerykańskiego pisarza jest bardzo charakterystyczny, opisy mienią się od kolorów, pomysły na miejsca, postaci, sytuacje wydają się wręcz niewyczerpane. Do tego należy dodać specyficzny, dość cyniczny humor. Wszyscy ci, którzy uważają odejście fantasy od czarno-białej moralności za wynalazek stosunkowo nowy, powinni sięgnąć po „Umierającą Ziemię” i przekonać się, że istniał on już od zarania konwencji. Warto też zauważyć, że Vance był najprawdopodobniej pierwszym autorem, który umieścił akcję swoich utworów w odległej przyszłości, która jednak nie okazała się czasem rozkwitu technologii i ludzkiej myśli, a okresem dekadenckim, gdzie ludzie żyją w ruinach upadłych cywilizacji. Pozostałości dawnych urządzeń i budowli przydają utworom Vance’a dodatkowego smaczku. Niejeden autor sięgnął później po ten pomysł. Teksty w Esensji:
1954 Książka tak dobra, że wciąż mnie dziwi to, iż powstała, kiedy konwencja dopiero się kształtowała a w amerykańskiej fantasy dominowały kontynuacje i klony Conanów. Niezwykła jest także wyrazistość wizji zamkniętej w bardzo krótkim jak na obecne standardy utworze. Dwa główne atuty powieści Andersona to umiejętne wykorzystanie motywów mitologicznych i świetny styl. Na kartach „Zaklętego miecza” bogowie i postaci zaczerpnięte z nordyckich (i nie tylko, choć pozostali odgrywają znacznie mniejszą rolę) mitów naprawdę ożywają. Opowieść amerykańskiego pisarza odwołuje się do tradycyjnych toposów i wątków, jednocześnie zaś nosi wyraźne autorskie piętno. Główną oś fabularną stanowią dzieje bohatera wplątanego w rozgrywki sił nadprzyrodzonych. Upodabniają go one do postaci mitycznych – tu skojarzył mi się przede wszystkim Edyp. Anderson przedstawia zmaganie się wojownika z losem. Ostatecznie każdy musi ulec, może jednak uczynić to z honorem, wyszarpując sobie z życia chwile zwycięstwa i szczęścia. Jest w historii Skafloka heroizm, coś, co porusza jakieś głębsze struny. Jest też głód życia, intensywność emocji. Do tego należy dodać niezwykle malowniczo opisany świat i klimat całej opowieści. Zdecydowanie jest to książka, o której warto pamiętać. Teksty w Esensji:
1976-1979 Patricia McKillip sięgnęła po sprawdzoną scenografię i wątki, zdołała je wszakże przekształcić w sposób intrygujący i twórczy. Historia Morgona i Readerle częściowo przebiega zgodnie z tym, do czego czytelnik zdążył się już przyzwyczaić, częściowo jednak zastosowane przez autorkę rozwiązania zaskakują i odbiegają od najczęściej stosowanych. McKillip rozumie konwencję, na której się oparła – potrafi wykorzystać jej zalety, umie też wykraczać poza nią. Spośród znanych mi utworów trylogia Mistrza Zagadek chyba najbardziej przypomina „Ziemiomorze” o tyle, że najważniejsze wydaje się dochodzenie bohaterów do zrozumienia samych siebie i odnalezienia swojego miejsca w świecie. Podobny jest także sposób opisywania świata – nie jest on rozbuchany, ale wystarczający, by czytelnik umiał go sobie wyobrazić. Pojawiają się ciekawe pomysły – jak ten na sztukę rozwiązywania zagadek, czy moce ziemwładców. Urzekł mnie styl McKillip – obrazowy, bogaty, żywy, obfitujący w ciekawe skojarzenia. To on w dużej mierze stwarza klimat tych powieści, obdarza wykreowany na jego potrzeby świat niezwykłym urokiem. Pierwszy tom cyklu uważam za najlepszy, w kolejnych niestety dużą wadą okazuje się fabularny chaos. Tym niemniej uważam książki o Morgonie za jedne z ciekawszych pozycji. Teksty w Esensji:
1979, aczkolwiek pojawiały się też inne powieści z tego świata, ostatnia w 2009 Com ja się wynudziła nad tą sążnistą księgą… Ale trzeba oddać Bradley sprawiedliwość – zaprezentowała własną, autorską wizję wielokrotnie przecież przetwarzanego przez kulturę mitu arturiańskiego. Widać, że amerykańska pisarka zapoznała się z wieloma wersjami legendy, świadomie wybrała z nich rozmaite elementy, w przemyślany sposób splotła je ze sobą a także dodała własne interpretacje. Pomysł, by opowiedzieć historię Artura głosami kobiet zasługuje na uznanie (choć, niestety kobiety te dzielą stereotypowe wady płci pięknej w rodzaju popadania w niekończące się dywagacje, przeważnie na tematy związane z mężczyznami). „Mgły Avalonu” są dziełem przemyślanym, zdecydowanie niekomercyjnym, posiadającym własny charakter. Stanowią twórczą interpretację mitu i pozytywnie wyróżniają się pośród utworów opartych na reinterpretacji legend, baśni, historii i dawnych wierzeń. Teksty w Esensji:
1987, kontynuacje w 2008 i 2009, od czasu do czasu Resnick pisze też osadzone w tym uniwersum opowiadania Spośród utworów wymienionych w tym podrozdziale to najlżejsza, najbardziej rozrywkowa pozycja. Długo się nad nią zastanawiałam, chciałam jednak zamieścić przykład urban fantasy, podgatunku, który uważam za bardzo przyjemny w odbiorze i potencjalnie malowniczy. Powieść Resnicka uznałam za reprezentatywną dla tego nurtu, choć przyznam, że wciąż przeczytałam stosunkowo mało zaliczających się do niego książek i oczekuję, że jeszcze zaskoczy mnie on pozytywnie. Uważam, że urban fantasy ma spory potencjał i naprawdę zasługuje na więcej niż zostanie zdominowanym przez kolejne powieści o wszelkiej maści detektywach. W tej podkonwencji najbardziej cieszy zderzenie świata, jaki znamy z magią. Sądzę, że dodatkowy walor zyskuje w oczach czytelników, którzy znają opisane na kartach książki miejsca – oglądanie ich w odmienionej przez nadnaturalne moce formie musi sprawiać wielką frajdę. Ale i bez tych konkretnych przykładów efekt zderzenia działa – magiczne istoty pojawiające się w zupełnie zwyczajnych miejscach, czy nowe twarze budynków użyteczności publicznej robią przyjemne wrażenie i pobudzają wyobraźnię. Nagle okazuje się, że przysłowiowa „szara rzeczywistość” nie jest wcale taka szara, można w niej znaleźć dysonanse, szczeliny. Garniec złota na skraju tęczy. Magiczny Nowy Jork z powieści Resnicka stanowi intrygujące miejsce, fabuła jest inteligentnie prowadzona, akcja biegnie wartko. „Na tropach jednorożca” jest lekkie, obfituje w niezłe pomysły i humor. Amerykański autor sprawdził się w konwencji bardzo dobrze. Teksty w Esensji:
1990-2013 Spośród, eufemistycznie pisząc, obfitującego w utwory nurtu potolkienowskiego zdecydowałam się wybrać tylko jeden przykład – cykl Jordana właśnie. Zdaję sobie sprawę, że ma on tyluż zwolenników co przeciwników. Że choć zaczyna się ciekawie w środkowych tomach akcja toczy się niemiłosiernie wolno. Że portrety kobiet, choć w pewnej mierze trafne i zabawne stają się karykaturami. Że Jordan pozapożyczał się u liczby autorów większej, niż początkowo myślałam. Osobiście żywię jednak dla tych powieści szczególny sentyment. Po „Oko świata” sięgnęłam pełna uprzedzeń – tymczasem bardzo mnie wciągnęło i nawet późniejsze przynudzanie nie pozbawiło mnie chęci poznania dalszych losów Randa, Mata, Perrina, Nynaeve, Egwene, Aviendhy, Min, Moiraine i wielu, wielu innych. Tak, Jordan wykorzystał wiele pomysłów, które pojawiały się już wcześniej; mam jednak wrażenie, że zrobił to w przemyślany sposób, wiele przeczytał, zastanowił się nad mocnymi i słabymi stronami swoich poprzedników. Zaletą cyklu jest świat przedstawiony, barwny, różnorodny, żywy. Nie jest to uniwersum realistyczne, ale ma ogromną siłę oddziaływania. Jordan zadał sobie trud wymyślenia co najmniej kilkunastu nacji – ich strojów, zwyczajów, architektury, wystroju wnętrza, czy nawet piosenek. Choć inspirowane rzeczywistymi kulturami, nie są to proste kalki. Jordan nie przenosi hurtem danej kultury, tylko wybiera elementy i miesza z innymi. Najlepszym tego przykładem są Seanchanie, którzy mają coś z Japończyków i Rzymian a ich ród rządzący to ciemnoskórzy. Amerykańskiemu pisarzowi udała się też rzecz niełatwa – mianowicie zaczerpnął on z wielu źródeł: mitologii nordyckiej, myśli wschodu, legendy arturiańskiej, chrześcijaństwa i stworzył z tego spójną całość, odznaczającą się własnym charakterem, podczas gdy istniało spore ryzyko, iż wyjdzie z tego sieczka, mieszanka nieprzystających do siebie elementów. Warto też zauważyć, że z każdym kolejnym tomem Jordan odchodzi od Tolkienowskiego schematu fabularnego coraz dalej – choć fakt, wszystko zaczyna mu się w pewnym momencie rozłazić na wsze strony. Pisarz nie wykorzystał też klasycznych ras. Podoba mi się koncepcja magii – ta wydaje się autorska, choć nie odważyłabym się o to zakładać – opartej na kształtowaniu przepływającej przez maga mocy. Wreszcie, ogromnym atutem cyklu są bohaterowie. Jordan stworzył całą gromadę postaci i większość z nich budzi emocje. Część się lubi i kibicuje im, część potrafi niepomiernie zirytować (o Elayne, Elayne, a nie mogłabyś na ten przykład zemrzeć?) Traktuje się ich jednak jak ludzi. Nie mogę z czystym sumieniem polecić „Koła czasu” wszystkim. Mogę jedynie napisać, że wielu się spodobał oraz, że ma w historii fantasy swoje miejsce. Pomimo śmierci Jordana, dzięki pracy Brandona Sandersona cykl został ukończony, choć w Polsce ostatni tom jeszcze się nie ukazał. Teksty w Esensji:
1991-1995, prequel dopisany w 2012 Ciekawy przykład wzbogacenia fantasy w elementy SF – akcja toczy się na planecie, na której w zamierzchłej przeszłości wylądowali koloniści z Ziemi, jednak działająca na planecie moc, zwana fae (czyli po prostu magia) doprowadziła do technologicznego regresu. Koncepcja fae jest jedną z głównych zalet powieści – mająca wiele odmian moc, która sprawia, że materializują się ludzkie myśli, lęki oraz pragnienia jest elementem niezwykle interesującym i oryginalnym. Dzięki niemu stworzony przez amerykańską pisarkę świat zdecydowanie wyróżnia się na tle innych. Dodać też trzeba, że fae nie jest tylko barwnym ozdobnikiem ale ma kluczowe znaczenie dla fabuły trylogii. Bardzo ciekawy jest także wątek religijny – jak to jest żyć w świecie, w którym można stworzyć sobie boga, jeśli dostatecznie mocno się w niego uwierzy? Czy taki bóg będzie „prawdziwym” bogiem? A może poza istotami zrodzonymi z fae istnieje jakiś nadrzędny byt? Powieści Friedman pobudzają do refleksji nad naturą ludzką i kulturą, intrygująco prezentuje się pomysł programowania zbiorowej świadomości. Stworzony przez autorkę świat nie robiłby tak dobrego wrażenia, gdyby nie niezwykle malownicze i przemawiające do wyobraźni opisy. Fabuła jest już typowa dla fantasy – wyprawa drużyny przeciwko złym siłom. Ciekawy jest jednak wątek niechętnej współpracy głównych bohaterów: kapłana oraz mrocznego maga, zmuszonych do zawarcia przymierza w obliczu wspólnego wroga. Skoro już o postaciach mowa, Gerald Tarrant zrobił na mnie ogromne wrażenie. Uczciwie przyznam, że nie wydał się on aż tak wspaniały moim kolegom, którym podsunęłam powieści Friedman, być może więc targany sprzecznościami, wytworny i drapieżny zarazem wampiryczny Łowca jest typem, który podoba się przede wszystkim kobietom. Mogę pisać tylko za siebie i dodać, że to jeden z najbardziej wyrazistych i zapadających w pamięć bohaterów, jakiego napotkałam w książkach fantasy. Trzeba dodać, że Trylogia Zimnego Ognia nie jest pozbawiona wad – jak już wspomniałam, fabuła jest dosyć schematyczna a większość postaci drugoplanowych mało wyrazista. Czasem drażni maniera autorki (napady patosu, płaczący bohaterowie), dość kiczowato brzmi także sam prolog. Nie tak dawno temu szperając po sieci natknęłam się na stronę, gdzie zawodowe tłumaczki podały powieści Friedman za przykład spartolonego przekładu, przytaczając odpowiednie fragmenty. Pomyłki jeszcze rozumiem, ale żeby opuszczać ot tak sobie słowa, czy fragmenty zdań, które niosą jakąś informację – to wydaje mi się niedopuszczalne. Niezależnie jednak od tych mankamentów „Trylogia Zimnego Ognia” stanowi rzecz wartą lektury i pamięci. Teksty w Esensji:
Już za tydzień W drugiej części zamierzam przedstawić utwory, które lokują się poza głównym nurtem fantasy tak, jak ja go pojmuję oraz utwory nowe, czy też cykle w dalszym ciągu kontynuowane, obecnie popularne. Dodatek 2000-2004 Miała być tylko fantasy anglosaska, jednak zdecydowałam się zrobić wyjątek dla trylogii argentyńskiej pisarki, ponieważ jest to rzecz wartościowa, o której warto przypominać. Owszem, Bodoc bierze na warsztat motyw najbardziej typowy, czyli zmagania ze Złym Lordem. Niemniej, obleka go w barwne szaty kultury rdzennych mieszkańców Ameryk. Odmalowuje życie codzienne mieszkańców stworzonego przez siebie świata, tradycje, rytuały i pieśni. W „Sadze o Rubieżach” nie chodzi o zaskakiwanie czytelnika – narrator nierzadko wybiega naprzód czy zdradza sekrety postaci. Większość bohaterów to bardziej archetypy, niż istoty z krwi i kości, nierzadko też warto raczej wspomnieć o bohaterze zbiorowym, jakim są poszczególne narody i plemiona. Chociaż z drugiej strony zdarzają się też postaci barwne – przede wszystkim sylwetki szamanów. To zdecydowanie jedni z najciekawszych bohaterów parających się magią, jakich spotkałam na kartach powieści fantasy. Największy nacisk pisarka położyła na samo snucie opowieści. Styl Bodoc jest bardzo ciekawy, porównania i obrazy, do których się odwołuje intrygują swoją egzotyką, brzmią oryginalnie, potrafią poruszyć. Po „Sagę o Rubieżach” warto sięgnąć po to, by zanurzyć się w stworzonym przez autorkę klimacie. Za najlepszy uważam tom drugi, gdzie uwagę zwraca wątek Śmierci, „obłaskawianej” przez upośledzoną (ten przymiotnik nie do końca oddaje stan bohaterki, ale nie umiem wymyślić nic trafniejszego) dziewczynkę. Jest on okazją do głębszych refleksji, ma też odpowiednią siłę wyrazu. Tom ostatni nieco mnie rozczarował chaosem i pewną skrótowością, ale i w nim trafiają się ciekawe fragmenty, zwłaszcza znakomity wątek Molitzmosa, Acili i rodowej zemsty. Pójść na swój ślub w koronie sporządzonej z czaszki własnego brata – to jest gest, na który nie zdobyła się żadna ze znanych mi bohaterek o „europejskim” rodowodzie. To kolejny przykład powieści, które spodobają się pewnej określonej grupie odbiorców. Ze swej strony zachęcam, choć ostrzegam, że nie należy liczyć na szybką akcję i krwistych bohaterów. Teksty w Esensji:
|
Czy „Nowy wspaniały świat” Aldousa Huxleya, powieść, której tytuł wykorzystałem dla stworzenia nazwy niniejszego cyklu, oraz ikoniczna „1984” George’a Orwella bazują po części na pomysłach z „After 12.000 Years”, jednej z pierwszych amerykańskich antyutopii?
więcej »Kontynuując omawianie książek SF roku 2021, przedstawiam tym razem thriller wyróżniony najważniejszą nagrodą niemieckojęzycznego fandomu. Dla kontrastu przeciwstawiam mu wydawnictwo jednego z mniej doświadczonych autorów, którego pierwsza powieść pojawiła się na rynku przed zaledwie dwu laty.
więcej »Science fiction bliskiego zasięgu to popularna odmiana gatunku, łącząca zazwyczaj fantastykę z elementami powieści sensacyjnej lub kryminalnej. W poniższych przykładach chodzi o walkę ze skutkami zmian klimatycznych oraz o demontaż demokracji poprzez manipulacje opinią publiczną – w Niemczech to ostatnio gorąco dyskutowane tematy.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Czy książki czytają ludzi? Autorzy kontra czytelnicy
— Agnieszka Hałas, Anna Nieznaj, Beatrycze Nowicka, Agnieszka ‘Achika’ Szady
Do księgarni marsz: Kwiecień 2019
— Esensja
Po trzy: Inne strony świata
— Beatrycze Nowicka
Po trzy: I jeszcze jeden tom…
— Beatrycze Nowicka
Po trzy: Tropem jednorożca
— Beatrycze Nowicka
Po trzy: Blask jasnych łun
— Beatrycze Nowicka
Przełamując fale
— Beatrycze Nowicka
Prezenty świąteczne 2015: Książki
— Esensja
Słowo i obraz
— Beatrycze Nowicka
O Ziemiomorzu raz jeszcze: „Opowieści z Ziemiomorza”, czyli dodatek
— Miłosz Cybowski, Beatrycze Nowicka
Wspomnienia
— Beatrycze Nowicka
Moja własna lista. Część II
— Beatrycze Nowicka
Przeciwko nicości
— Beatrycze Nowicka
Nic specjalnego
— Beatrycze Nowicka
Magiczne USA
— Beatrycze Nowicka
Dobry i zły lord
— Beatrycze Nowicka
Rycerze i detektyw
— Beatrycze Nowicka
Dla nieco młodszych czytelników
— Beatrycze Nowicka
Zdecydowanie nie zachwyca
— Beatrycze Nowicka
Dwa oblicza Anubisa
— Beatrycze Nowicka
Bywało lepiej
— Miłosz Cybowski
Sześć światów Hain: Świat szósty – dwugłos
— Miłosz Cybowski, Beatrycze Nowicka
Krótko o książkach: Koty, słowa, literatura
— Miłosz Cybowski
Krótko o książkach: Droga wojownika
— Miłosz Cybowski
Sześć światów Hain: Świat piąty
— Miłosz Cybowski
Krótko o książkach: Interpretacja interpretacji
— Miłosz Cybowski
Sześć światów Hain: Świat trzeci
— Miłosz Cybowski
Sześć światów Hain: Świat drugi
— Miłosz Cybowski
Sześć światów Hain: Świat pierwszy
— Miłosz Cybowski
Mała Esensja: Nie tak łatwo być wyjątkowym
— Marcin Mroziuk
Tryby historii
— Beatrycze Nowicka
Imperium zwane pamięcią
— Beatrycze Nowicka
Gorzka czekolada
— Beatrycze Nowicka
Krótko o książkach: Kąpiel w letniej wodzie
— Beatrycze Nowicka
Kosiarz wyłącznie na okładce
— Beatrycze Nowicka
Bitwy nieoczywiste
— Beatrycze Nowicka
Morderstwa z tego i nie z tego świata
— Beatrycze Nowicka
Z tarczą
— Beatrycze Nowicka
Rodzinna sielanka
— Beatrycze Nowicka
Wiła wianki i to by było na tyle
— Beatrycze Nowicka
Do tego dochodzi irytująca maniera spolszczania (a właściwie przekręcania) nazw własnych: Shierl to Szirl, Kandive to Kandyw, nawet rzeka Scaum zmieniła się w Skaum bo to c widocznie bardzo przeszkadzało tłumaczce. Może jakimś wyjaśnieniem jest brak w stopce nazwiska redaktora...
Obawiam się, że przypuszczenie co do dwóch różnych tłumaczeń - brzydkiego i jeszcze gorszego jest uzasadnione. Szkoda Vance'a, nie był może wirtuozem pióra, ale miał ponadprzeciętną wyobraźnię i wywarł duży wpływ na całe pokolenie pisarzy wychowanych na jego książkach. Choćby dlatego należałoby się mu trochę szacunku ze strony polskich wydawców.