„Ten film był dnem dna”, czyli historia ekranizacji prozy Stanisława LemaMichał Chaciński, Sebastian Chosiński, Krystian Fred, Jarosław Loretz, Konrad Wągrowski„Ten film był dnem dna”, czyli historia ekranizacji prozy Stanisława LemaZnakomita nowelka „Rozprawa” ze zbioru „Opowieści o Pilocie Pirxie” łączy dramat sądowy i kosmiczną przygodę, a opowiada o nietypowej misji, jaką miała odbyć tytułowa postać. Zadaniem Pirxa było przetestowanie załogi składającej się częściowo z ludzi, a częściowo z androidów. To dla Lema tylko pretekst, by pokazać konflikt między człowiekiem a robotem, a w konsekwencji rozważać istotę człowieczeństwa i relacje między ludźmi a maszynami. Ekranizacja Marka Piestraka, wierna pierwowzorowi, traci jednak jego dramaturgię, rozmywa się w futurystycznych, nieudanych koncepcjach reżysera, śmieszy dziś scenografią i efektami specjalnymi. Trzeba jednak oddać jej jedno – mało który film SF tak zapadł w pamięć obecnym czterdziestolatkom. Zadecydował o tym nie jego poziom, czy atrakcyjna fabuła, ale jedna, jedyna scena, gdy rozrywane są dłonie androida Caldera. Ta scena ówczesnym dzieciakom śniła się przez długie lata… Film zyskał jednak pewne uznanie wśród krytyków fantastyki, którzy dostrzegli w nim lemowską myśl o przewadze nieprzewidywalności człowieka nad z pozoru doskonałą maszyną i otrzymał nagrodę Grand Prix na festiwalu filmów fantastycznych w Trieście w 1979 r (pokonując wówczas – co dziś brzmi jak dziwny dowcip – samego „Obcego” Ridleya Scotta). Pierwsza i najbardziej nietypowa, realistyczna powieść Lema powstała w 1948 r. roku, choć wydano ją dopiero w 1955 r. (powód opóźnienia: „dekadenckość i kontrrewolucyjność”). To traktat moralno-filozoficzny, rozgrywający się w szpitalu dla psychicznie chorych. Młody lekarz próbuje znaleźć odpowiedź na pytanie, gdzie tkwi istota człowieczeństwa, skoro tak łatwo można człowieka zmienić za pomocą odpowiednich środków farmakologicznych czy ingerencji chirurgicznej. Filmowa wersja w reżyserii Edwarda Żebrowskiego powstała w 1978 roku i pozostaje filmem dobrym, choć niekoniecznie wiernym zamysłowi książki Lema. Scenarzyści nie przestraszyli się na szczęście ciągu długich, bardziej teatralnych niż filmowych konwersacji, w których lekarz poznaje kolejne, odmienne od własnego, światopoglądy filozoficzne. Kapitalna ekipa aktorska (Zapasiewicz, Holoubek, Bista, Dałkowska) powoduje, że ta teatralność nie przeszkadza. Żebrowski zachowuje też analogie między bezdusznym traktowaniem pacjentów przez część lekarzy i bezdusznym podejściem nazistów do lekarzy. Smaczkiem ekranizacji jedynej niefantastycznej powieści Lema pozostaje epizodyczna rola Piotra Szulkina, grającego psychicznie chorego pacjenta, wypowiadającego filozoficzne kwestie, których echa można znaleźć w późniejszych filmach fantastyczno-naukowych samego Szulkina. Z dzienników Ijona Tichego. Podróż na Enteropię (ZSRR, 1985, reż. Giennadij Tiszczenko) Dziesięciominutowy film animowany, który powstał pod opieką Romana Kaczanowa (twórcy obrazów o Kiwaczku) jako praca studencka reżysera Giennadija Tiszczenki. I chociaż Tiszczenko uczył się na Wyższych Kursach Scenariopisarstwa i Reżyserii w Moskwie, nad „Podróżą na Enteropię” pracował w wytwórni filmowej w Baku w Azerbejdżanie. Scenariusz oparty został na „Podróży czternastej” Ijona Tichego i podejmuje najważniejsze wątki opowiadania. Po spotkaniu z profesorem Tarantogą Tichy postanawia po raz pierwszy w życiu wyruszyć na nieznaną sobie do tej pory planetę Enteropię. Przede wszystkim po to, aby zapolować na kurdle, ale także dowiedzieć się, czym są tajemnicze sepulki. Na planecie przychodzi mu doświadczyć skutków strumu, lecz na szczęście dla kosmicznego podróżnika – jak wszyscy przybywający na ten glob – miał wcześniej zrobioną rezerwę. Filmik w dużym skrócie przedstawia treść tekstu Lema, nie pomijając jednak przy tym niczego istotnego. Plastycznie prezentuje się intrygująco – wyraziste barwy (granaty, fiolety) mocno biją po oczach i zapadają w pamięć, wyobraźnia autorów w przedstawianiu fantastycznych stworzeń zdaje się nie mieć granic, tylko Ijon – przypominający trochę ślamazarnego porucznika Zubka z „07 zgłoś się” – może odbiegać od wyobrażeń wielbicieli prozy autora „Dzienników gwiazdowych”. W tej przedziwnej holenderskiej produkcji z samego Lema jest dosłownie naparsteczek, a konkretnie trwająca niecały kwadrans, mocno siermiężna w wykonaniu ekranizacja cyberiadowej „Wyprawy siódmej, czyli o tym jak własna doskonałość Trurla do złego przywiodła". Filmik, realizacyjnie i stylistycznie przypominający sędziwego brytyjskiego „Czerwonego Karła", a opowiadający o tym, jak stworzona dla zabawienia wygnanego na malutką planetę tyrana cywilizacja wylazła ze skrzynki i wykopała go na orbitę, został bowiem chlupnięty wraz z drugą, znacznie dłuższą i tak naprawdę bardziej frapującą nowelką ("The Soul of the Mark III Beast" Terrela Miedanera o kłopotach z ustaleniem, kto ma prawo nosić nazwisko słynnego profesora - jego ciało, wyjęty z ciała i wsadzony do akwarium mózg czy może idealna cyfrowa kopia mózgu, myśląca równie sprawnie, jak oryginał) w coś, co filmem jest tylko z nazwy. Tak naprawdę jest to bowiem zwyczajny, paskudnie monotonny wywiad z Douglasem Hofstadterem, specjalistą od budowy i funkcjonowania ludzkiego umysłu, przeradzający się chwilami w niemal uczelniany wykład prezentujący możliwości drzemiące w ludzkim mózgu. Naturalnie jest tutaj wiele interesujących informacji i cennych spostrzeżeń, ale nie sposób traktować tego filmu inaczej, jak ilustrowany humorystycznymi fabularnymi wstawkami dokument. Podobnie jak dla Tarkowskiego, także dla Stevena Soderbergha „Solaris” było dziełem autorskim (odpowiadał za scenariusz, reżyserię, zdjęcia i montaż). Soderbergh twierdził, że jego film to raczej remake filmu Tarkowskiego niż próba ekranizacji książki. Chociaż zapowiadał również, że jego film będzie połączeniem „2001: Odysei kosmicznej” z „Ostatnim tangiem w Paryżu”. Z tego ostatniego tytułu zachowały się jedynie nagie pośladki George′a Clooneya, które stały się swego czasu głównym chwytem marketingowym filmu. W rezultacie w obrazie Soderbergha pozostał głównie wątek miłosny, podany ze świetnie utrzymaną w filmie atmosferą smutnej zadumy. Nie zobaczymy Oceanu, nie będzie badania obcej planety i prób kontaktu z Nieznanym. Soderbergh pogłębia opowieść o Kelvinie i Rheyi (w angielskim przekładzie zmieniono imię głównej bohaterki), w szeregu retrospekcji opowiadając losy ich związku. Pobyt na Solaris dla Kelvina, który przybywa tam po samobójstwie żony, staje się drugą szansą. Dla reżysera to pretekst, aby zastanowić się nad tym, jak człowiek zachowa wobec szansy naprawy błędów, czy powtórzy to co złe, czy może odmienić przeznaczenie. Paradoksalnie, choć to podejście stratne w stosunku do pierwowzoru Lema, to jednak sednem filmu jest bardzo lemowska wypowiedź o niemożności ostatecznego poznania: „Nie ma odpowiedzi – są tylko wybory”. Choć sensacyjny finał filmu jest bardzo daleki od filozoficznego nastroju literackiego pierwowzoru. Opinia Lema: „Trudno porównywać książkę, kilkaset kartek papieru zapisanych prawie pół wieku temu, do zaawansowanego technologicznie obrazu wykorzystującego szczytowe osiągnięcia techniki filmowej i komputerowej, nad którymi pracował cały sztab ludzi. Wizja artystyczna Soderbergha wydaje się przemyślana i konsekwentna, pozostaje jednak w pewnym oderwaniu od pierwowzoru. (…) Solaryjski ocean jest wielkim nieobecnym! Film ma swój niepowtarzalny, obezwładniający widza klimat. Nasycenie światłem, kolorystyka, ujęcia, muzyka, gra aktorska, oszczędne użycie efektów specjalnych, przejrzysta narracja – wszystko to tworzy dzieło niezwykle zaskakujące, prawdziwie nowatorskie. Soderbergh popełnił kawałek ambitnego, artystycznego kina – trudny do zgryzienia orzech dla masowego odbiorcy karmionego hollywoodzką papką”. Czternaście niespełna piętnastominutowych odcinków tego niemieckiego serialu powstało w dwóch seriach: za pierwszym zamachem (w 2007 roku) – sześć, za drugim (pięć lat później) – osiem. W tytułowego bohatera wcielił się niejaki Oliver Jahn (znacie?), a za reżyserię odpowiadało trzech twórców – poza Jahnem jeszcze Dennis Jacobsen i, mająca syryjskie korzenie, Randa Chahoud. Scenariusze luźno oparto na „Dziennikach gwiazdowych”. Jako że budżet filmu nie był zbyt wysoki, efekty specjalne mogą razić. Ale nie zmienia to faktu, że „Ijon Tichy – gwiezdny podróżnik” to całkiem zabawna – nomen omen – fantazja na temat prozy Lema, trochę wzorowana na kultowym „Doktorze Who”. Tichy przemierza Wszechświat w rakiecie, która z zewnątrz przypomina ni to pompę, ni strzykawkę, wewnątrz natomiast jest niemal zwykłym mieszkaniem umeblowanym na wzór lat 60., względnie 70. ubiegłego wieku. Każdy odcinek poświęcony jest innej przygodzie, a raczej tarapatom, w jakie wplątuje się kosmiczny wędrowiec. We wszystkich towarzyszy mu stworzona przezeń holograficzna Halucyna (śliczniutka Nora Tschirner) – niby robot, ale kapryśna jak kobieta z krwi i kości. Sam Ijon może kojarzyć się z Hanem Solo wyciągniętym z second handu. Niby odważny, ale nierzadko trzęsie portkami; niby pomysłowy, ale często jego oryginalne koncepty wpędzają go w kłopoty; niby sympatyczny, ale… no nie – rzeczywiście jest sympatyczny. Serialowi brakuje jednak tej otoczki filozoficznej, jaka cechowała opowiadania Lema – można więc podejrzewać, że, jak wiele innych, ta ekranizacja też nie przypadłaby pisarzowi do gustu. Zdawałoby się, że esej, zwłaszcza taki autorstwa Stanisława Lema, będzie ostatnią rzeczą, o której ktoś mógłby pomyśleć, że nadaje się do ekranizacji. A tu proszę, węgierski reżyser, Pater Sparrow (w rzeczywistości Zoltán Verebes), udowodnił, że jednak można się porwać na coś takiego. Przełożył on bowiem na film zamieszczoną w „Prowokacji” recenzję nieistniejącej książki zatytułowanej „One human minute”, będącej czymś w rodzaju gigantycznego zbioru wszelkich możliwych do wyobrażenia sobie statystyk dotyczących człowieka, jego morfologii, psychiki i zachowań, które miały wiernie i w pełni oddać jedną minutę z życia całej ludzkości naraz, uchwyconą i zamkniętą w odpowiednie tabele. Cytując Lema: „Należało tedy napisać książkę o tym, co robią Wszyscy Ludzie Naraz, ażeby wrażenie, że dowiadujemy się głupstw, podczas gdy Rzeczy Istotne zachodzą Gdzieś Indziej, nie stanowiło już naszej udręki.” Na szczęście „1” nie jest jedynie suchym przeglądem takich statystycznych danych, a w miarę normalnym, niemal klasycznym thrillerem sf. Jego bohaterami są cztery osoby, zgarnięte pewnej nocy ze znanej księgarni przez agentów tropiącego wszelkie nadprzyrodzone zjawiska Instytutu Obrony Rzeczywistości i zamknięte w czymś w rodzaju psychiatryka, gdzie poddawane są wyczerpującym, częstokroć poniżającym przesłuchaniom, mającym na celu rozwikłanie zagadki pojawienia się na półkach tejże księgarni – w miejsce normalnych książek – setek egzemplarzy książki z wytłoczoną na okładce jedynką. Nie wiadomo, kto napisał tę książkę, kto ją wydał, jak ją dostarczono, ba, nieznane są nawet skład papieru i krój czcionki. Sytuacja wkrótce mocno się komplikuje – oczywiście głównie dla śledczych – gdy w całym instytucie w nieznany sposób zaczynają pojawiać się gruszki. Historia jest skrojona zajmująco, posiada ciekawy klimat i oferuje solidną garść cytatów z „Prowokacji”, w dodatku mimo niedużego budżetu trudno doszukać się tutaj jakichś poważniejszych technicznych mankamentów, jednak im bliżej finału, tym bardziej całość robi się mętna, sprawiając wrażenie, jakby reżyser powoli przestawał panować nad jasnością przekazu i w końcu podryfował sobie w obłoki, gdzie umysł przeciętnego widza nie jest już w stanie sięgnąć reżyserskiej idei. Mniej znane ekranizacje prozy Lema:
|
A według mnie radziecki Solaris to mega świetny film. Zjawiskowy, niezwykły, poruszający. Może i Tarkowski uważał go za słaby film, ale poziom filmów Tarkowskiego był kosmiczny.
Bo radziecki Solaris to bardzo dobry film, ale niekoniecznie bardzo dobra ekranizacja Lema.
Nie dziwie się Lemowi :D To co Tarkowski powymyślał w tym filmie - nijak do książki się ma.
W ogóle Tarkowski w osobliwy sposób do ekranizacji podchodził...
Piknik na skraju drogi przecież nie lepszy pod względem oderwania od książkowego pierwowzoru ;)
Same filmy jednak rzeczywiście dobre (Solaris mniej, Stalker bardziej). Ale w Tarkowszczyźnie trzeba gustować, bo obiektywnie patrząc - jest się na czym nudzić ;)
Opowiadanie Jerzego Gierałtowskiego „Wakacje kata” ukazało się w 1970 roku. Niemal natychmiast sięgnął po nie Zygmunt Hübner, pisząc na jego podstawie scenariusz i realizując spektakl telewizyjny dla „Sceny Współczesnej”. Spektakl, który – mimo świetnych kreacji Daniela Olbrychskiego, Romana Wilhelmiego i Aleksandra Sewruka – natychmiast po nagraniu trafił do archiwum i przeleżał w nim ponad dwie dekady, do lipca 1991 roku.
więcej »Kości pamięci, silikonowe powłoki, sztuczna krew – już dawno temu twórcy filmowi przyzwyczaili nas do takiego wizerunku androida. Początki jednak były dość siermiężne.
więcej »Gdy w lutym 1967 roku Teatr Sensacji wyemitował „Cichą przystań” – ostatni odcinek „Stawki większej niż życie” – widzowie mieli prawo poczuć się osieroceni przez Hansa Klossa. Bohater, który towarzyszył im od dwóch lat, miał zniknąć z ekranów. Na szczęście nie na długo. Telewizja Polska miała już bowiem w planach powstanie serialu, na którego premierę trzeba było jednak poczekać do października 1968 roku.
więcej »Android starszej daty
— Jarosław Loretz
Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
Klasyka kina radzieckiego: Dostojewski na stacji kosmicznej
— Sebastian Chosiński
Bóg w krainie progresorów. Rosyjska filmowa fantastyka naukowa po Andrieju Tarkowskim
— Sebastian Chosiński
Sputnik 2014: Dzień 6
— Sebastian Chosiński
Najlepsze filmy science fiction – suplement (3)
— Sebastian Chosiński
Najlepsze filmy science fiction – suplement (1)
— Konrad Wągrowski
10 najlepszych filmów Stevena Soderbergha
— Esensja
Szaleństwo byłoby wybawieniem…
— Sebastian Chosiński
DVD: Solaris
— Konrad Wągrowski
Czas okrutnych cudów
— Konrad Wągrowski
Lem według Hollywood
— Łukasz Kustrzyński
Fundacje, trusty i zwykłe przekręty
— Marcin Mroziuk
Klasyka kina radzieckiego: Dostojewski na stacji kosmicznej
— Sebastian Chosiński
Co nam w kinie gra: Wielki Liberace
— Marta Bałaga
Espoo Ciné 2013: W szafie i za świecznikiem
— Marta Bałaga
Seks, kłamstwa i leki antydepresyjne
— Ewa Drab
Esensja ogląda: Sierpień 2012 (DVD)
— Sebastian Chosiński, Miłosz Cybowski, Daniel Markiewicz, Konrad Wągrowski
Esensja ogląda: Lipiec 2012
— Sebastian Chosiński, Ewa Drab, Grzegorz Fortuna, Alicja Kuciel, Małgorzata Steciak, Konrad Wągrowski
Spisek brudnych rąk
— Ewa Drab
Wyprawa do jądra jasności
— Sebastian Chosiński
Demony wojny według Tarkowskiego
— Sebastian Chosiński
W starym domu nie straszy
— Sebastian Chosiński
Czas zatrzymuje się dla jazzmanów
— Sebastian Chosiński
Płynąć na chmurach
— Sebastian Chosiński
Ptaki wśród chmur
— Sebastian Chosiński
„Czemu mi smutno i czemu najsmutniej…”
— Sebastian Chosiński
Pieśni wędrujące, przydrożne i roztańczone
— Sebastian Chosiński
W kosmosie też znają jazz i hip hop
— Sebastian Chosiński
Od Bacha do Hindemitha
— Sebastian Chosiński
Z widokiem na Manhattan
— Sebastian Chosiński
Duńczyk, który gra po amerykańsku
— Sebastian Chosiński
"Tu także powstała amerykańska wersja, skrócona, zdubbingowana (zmieniono nawet nazwiska), z dodaną absurdalną końcową sceną, gdy kosmonauci, lądując na obcej planecie, widzą witającą ich… Statuę Wolności."
O, to trochę jak w starej "Planecie Małp" :P