Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 14 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup

50 najlepszych polskich płyt dekady

Esensja.pl
Esensja.pl
1 2 3 5 »
Kiedy powiedziało się „a”, trzeba powiedzieć również „b”, a zatem, skoro udało nam się szczęśliwie wybrać 50 najlepszych zagranicznych płyt dekady, postanowiliśmy to samo zrobić z produkcjami polskimi. Nie było łatwo dojść do konsensusu, ale jednak udało nam się! Okazało się, że polska muzyka nie stoi tylko Dodą i Feelem, i że w naszym kraju również powstaje dużo wartościowej muzyki; zapraszamy więc na ranking 50 najlepszych polskich płyt dekady!

Esensja

50 najlepszych polskich płyt dekady

Kiedy powiedziało się „a”, trzeba powiedzieć również „b”, a zatem, skoro udało nam się szczęśliwie wybrać 50 najlepszych zagranicznych płyt dekady, postanowiliśmy to samo zrobić z produkcjami polskimi. Nie było łatwo dojść do konsensusu, ale jednak udało nam się! Okazało się, że polska muzyka nie stoi tylko Dodą i Feelem, i że w naszym kraju również powstaje dużo wartościowej muzyki; zapraszamy więc na ranking 50 najlepszych polskich płyt dekady!
Za dekadę obraliśmy, tak jak w przypadku rankingu zagranicznego, okres od 2001 roku do dziś.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
50. The Cracow Klezmer Band „Sanatorium Under the Sign of the Hourglass: A Tribute to Bruno Schulz” (2005)
Jeżeli możemy mówić o pewnym renesansie muzyki żydowskiej, to niewątpliwie jednymi z jaśniejszych jego punktów są kolejne płyty The Cracow Klezmer Band (dziś Bester Quartet). Grupa wyrosła z grania w krakowskich knajpach i została otoczona opieką samego Johna Zorna, największego animatora dzisiejszej, nowoczesnej sceny muzyki żydowskiej. To jego wytwórnia, nowojorski Tzadik, począwszy od debiutu, tłoczy wszystkie albumy Klezmerów. Zespół z płyty na płytę ewoluował stając się jedną z ikon najbardziej tradycyjnego nurtu z kręgu klezmer-jazzu i muzyki akustycznej. Po trzech kolejnych świetnych nagraniach, Zorn powierzył Polakom własne kompozycje. W aranżacjach Jarosława Bestera nie odnajdziemy co prawda eksperymentów charakterystycznych dla Zorna i jego „radykalnej kultury żydowskiej” – o żadnej ekstremie nie ma mowy, niemniej jednak duch improwizacji obecny jest na każdym kroku. Poszczególne tematy subtelnie rozwijają się w historie, w których wyraźnie wyczuwa się słowiańską melancholię oraz romantyczną tajemniczość. Malowniczość i surrealistyczne pejzaże oraz literacka niemalże narracja płyty skojarzyła się Zornowi z twórczością Bruno Schulza – stąd tytuł. Poruszają kapitalne wokalizy Grażyny Auguścik, oszałamiają rytmy wygrywane przez kontrabas i wszelkie perkusjonalia, urzeka wzajemne współgranie instrumentów oraz onieśmielają solowe partie akordeonu, skrzypiec i klarnetu. Dzięki niesamowitemu rzemiosłu, ogromnej muzycznej wrażliwości oraz niecodziennej wirtuozerii płyta za każdym razem dostarcza słuchaczom niesamowitych wrażeń. Trudno pisać o tak doskonałej muzyce, jak o tej, która wypełnia „Sanatorium pod klepsydrą”. To już nie jest tylko muzyka, to zdecydowanie coś więcej. Potwierdza to także samo opakowanie albumu – tak wydanego krążka nie ma w swojej dyskografii najprawdopodobniej żadna inna polska kapela.
Jakub Stępień
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
49. Coma „Pierwsze wyjście z mroku” (2004)
Choć Coma wciąż powiększa liczbę swoich gorących zwolenników, nagrywa coraz bardziej ambitne albumy i sprzedaje coraz większe nakłady płyt, to wciąż jej najlepszym krążkiem pozostaje debiut. „Pierwsze wyjście z mroku” zdefiniowało styl formacji i ukazało jej potencjał. Jest to zbiór rewelacyjnych kawałków, osadzonych trochę w klimatach postgrunge’owych, ale zarazem bardzo przebojowych. Mamy tu miejsce zarówno na ciężkie riffy („Sierpień”, „Czas globalnej niepogody”), chwile uspokojenia („Spadam”, „Pasażer”), jak i muzyczne odjazdy (basowy początek kawałka „Zbyszek” to mistrzostwo świata). Nawet typowa dla Comy patetyczność i pretensjonalność na tym krążku nie przeszkadza i doskonale pasuje do obrazu całości. Poza tym mamy tu sztandarowy utwór formacji – „Leszek Żukowski”, który chyba cały czas pozostaje jej największym dokonaniem.
Piotr „Pi” Gołębiewski
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
48. Czesław Śpiewa „Debiut” (2008)
Czesław Mozil to absolwent Królewskiej Akademii Muzycznej w Kopenhadze, członek zespołu Tesco Value, wokalista, producent, kompozytor i muzyk (przede wszystkim akordeonista), którego wejście na polski rynek w 2008 roku za sprawą krążka „Debiut” zaowocowało podwójną platyną i trzema Fryderykami. Co istotne, Czesława szybko polubiły media, które lansowały duńskiego Polaka tak mocno, że stał się jedną z czołowych postaci naszego show-biznesu. Czym tak bardzo muzyk przykuł uwagę? Przede wszystkim specyficznym folkiem, z którym miesza liczne brzmienia: od rockowych przez popowe po lekko punkowe, a nawet biesiadne. „Debiut” to także szereg instrumentów – na pierwszy plan wysuwa się akordeon, ale duży udział w projekcie mają najróżniejsze fujarki, mandolina, saksofon, kontrabas, waltornia, instrumenty dęte i inne. Do tego wszystkiego intryguje, niespotykany, lekko chłopięcy wokal z wyraźnym zagranicznym akcentem, którym Czesław śpiewa przeróżne, często zabawne, bajkowe albo nawet całkiem absurdalne teksty, będące dziełem poety Michała Zabłockiego i wielu internautów, którzy współtworzyli je przy pomocy czata. To właśnie w ten sposób powstał zmienny, składający się z dziesięciu różnorodnych kompozycji album – na tyle awangardowy i intrygujący dla polskich słuchaczy, że Czesława Mozila błyskawicznie przyjęto do grona muzycznych gwiazd. Potwierdza to także dobry (choć już nie tak gorący) odbiór drugiego wydawnictwa akordeonisty, zatytułowanego „Pop”.
Michał Perzyna
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
47. Pati Yang „Silent Treatment” (2005)
Kariera Pati Yang stanowi jeden z nielicznych dowodów na to, że nawet pochodząc z Polski, można nagrywać znakomite płyty i to w najlepszych studiach świata. Urodzona we Wrocławiu wokalistka przygodę z muzyką zaczęła kilkanaście lat temu, ale mimo tego przez długi okres była dla większości krajowych odbiorców niemal anonimowa – premiera jej debiutanckiej „Jaszczurki” z 1998 roku przeszła bez większego rozgłosu. Z perspektywy czasu słusznie zauważa się jednak wyjątkowość i dopracowanie ówczesnego, bardzo odważnego i mrocznego krążka, który dzisiaj przez wielu uznawany jest nawet za jeden z przełomowych. Niejako następstwem tych wydarzeń okazały się zagraniczne wojaże Patrycji, która za główny cel podróży obrała Anglię – kolebkę prawdziwego trip-hopu. To stamtąd w 2005 roku trafił do nas „Silent Treatment”, który w pełni profesjonalnie wyprodukowano w słynnym, londyńskim Air Studio. Tym razem krążek nie miał problemów z dotarciem do szerszej publiczności, a co najważniejsze spotkał się z bardzo przychylnym odbiorem. Stało się tak, ponieważ na płycie znalazł się szereg znakomitych kompozycji (od ślicznych i nieco sennych: „Soul For Me”, „Air Stands Still” czy „All That Is Thirst” po bardziej drapieżne: „Pretty Fin” albo „Giant Cat Woman”), łączących w sobie różnorodny trip-hop z elektroniką oraz akustycznymi wstawkami. Do tego przykuwa przenikliwy głos artystki, całkiem nieźle radzącej sobie również z angielskim (album zaśpiewany jest wyłącznie w tym języku). Przede wszystkim brzmienie całości nie odbiega standardami i poziomem od zagranicznych wydawnictw i nie tylko wniosło mnóstwo świeżości na sklepowe półki z polskimi płytami, ale też dodało otuchy słuchaczom i młodym twórcom. Otuchy, że jednak Polak potrafi!
Michał Perzyna
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
46. Maleńczuk / Waglewski „Koledzy” (2007)
Są takie płyty, które z założenia nie mają na celu przełamywania granic i poszukiwania nowych horyzontów muzycznych, a jednak na długo zapadają w pamięć słuchaczy. Takim właśnie albumem są „Koledzy” spółki Maciek Maleńczuk – Wojtek Waglewski. Poza nielicznymi wyjątkami („Koledzy”, „Biusty”) jest to wybór utworów z twórczości obu artystów i kilka klasycznych kawałków, zarówno zagranicznych („Who Do You Love”, „Can’t Judge Book”), jak i rodzimych („Bal na Gnojnej”, „Komu dzwonią”). Tytuł krążka świetnie oddaje charakter zawartego na nim materiału, to po prostu spotkanie dwóch kolegów, którzy postanowili pograć swoje ulubione utwory i ten bezpretensjonalny, luzacki klimat udziela się słuchaczom. Jest tu miejsce zarówno na rubaszną zabawę („Biusty”), męskie filozofowanie („Praca na saxach”), ale też chwile autentycznych wzruszeń („Bo Bóg dokopie”). Jak to wśród kolegów.
Piotr „Pi” Gołębiewski
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
45. Happysad „Podróże z i pod prąd” (2005)
Drugi album Happysad jest ich zdecydowanie najlepszą płytą. Materiał na niej zawarty to od początku do końca same przeboje, które aż chce się nucić. Niby podobnie było na debiucie, ale w tym wypadku nie ma mowy o szczeniackości; kompozycje są bardzo dopracowane i zostały okraszone o wiele ciekawszymi tekstami. To w nich tkwi największa siła „Podróży z i pod prąd”, bo znajdziemy tu historie z życia („Z pamiętnika młodej zielarki”, „Nostress”), trafną publicystykę („To miejsce na mapie”, „Od kiedy ropą”) i nawet jeśli mamy do czynienia z utworami miłosnymi, są one przedstawione w sposób nietypowy („Łydka”). Czy Happysad można nazwać głosem pokolenia? Aż tak bym nie szarżował, ale na pewno doskonale wypełnia lukę, jaka powstała po śp. Pidżamie Porno.
Piotr „Pi” Gołębiewski
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
44. Lenny Valentino „Uwaga! Jedzie tramwaj” (2001)
Pamiętam zachwyty polskiej prasy tuż po wydaniu tego albumu. Pisano, że jest to rzecz porównywalna z dokonaniami Radiohead. Dziś można już podejść do tematu na spokojnie. Co nie znaczy, że takie porównania były na wyrost, bo zapytani w środku nocy o przykład polskiej poprockowej alternatywy z prawdziwego zdarzenia bez wahania wskażemy właśnie tę płytę. Świetne kompozycje, doskonałe brzmienie, niebanalne teksty i subtelne smaczki czynią z „Uwaga! Jedzie tramwaj” niepowtarzalną na naszej scenie mieszankę popu, awangardy i rockowej poezji. Z połączenia sił muzyków Myslovitz, Ścianki i Negatywu powstała poruszająca opowieść traktująca o dzieciństwie. Historie zawarte w utworach podkreślane są przez genialnie dobrane aranżacje. W każdym kawałku znajdzie się coś, co potrafi ścisnąć za gardło – jak choćby przepiękne dźwięki klawiszy w „Chłopcu z plasteliny”, katarynkowa gitara w „Karuzela skutery rodeo”, dziecięce wypowiedzi z mysłowickiego przedszkola samplowane w „Dzieci 2” czy wokal i tekst Rojka w piosence tytułowej oraz całe dwie minuty i 48 sekund „Dla taty”. Nie trzeba dodawać, że promujący całość „Dom nauki wrażeń” to najlepszy singiel dekady. Więc może postawienie „Uwaga! Jedzie tramwaj” na półce obok płyt Radiogłowych jest jak najbardziej na miejscu? Zwłaszcza że zamykającego „…” Thom Yorke by się nie powstydził.
Jakub Stępień
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
43. Kapela Ze Wsi Warszawa „Wiosna Ludu” (2001)
Kapela Ze Wsi Warszawa (lub jak kto woli Warsaw Village Band) – jak The Cracow Klezmer Band – to zespół, który większy rozgłos i uznanie zyskał za granicą niż w ojczyźnie. Kiedy w naszych rozgłośniach radiowych królowało Ich Troje, a coraz większą popularność zdobywała Doda, ukazała się jedna z najciekawszych i najbardziej oryginalnych płyt, jakie wydał nasz rynek od czasów zmiany ustroju. „Wiosna Ludu”, bo o nim mowa, jak sama nazwa wskazuje, to muzyka ludowa, ale zagrana z prawdziwie rockową energią i podszyta niemałą ilością mistycyzmu i transową rytmiką. To dzięki drugiemu w dyskografii albumowi, wydanemu na zachodzie pod tytułem „People Spring”, zespół pożeglował w rejs po światowych scenach i festiwalach, zbierając same gratulacje i wyśmienite recenzje. Te zachwyty nie były przesadzone, gdyż tak jak w przypadku Klezmerów, Warsaw Village Band tchnęli w tradycyjną muzykę nowe emocje, podkreślając przy okazji siłę i uniwersalność folkowej nuty. Przecudowne melodie wygrywane na takich instrumentach jak skrzypce, cymbały, lira korbowa czy fidel płocka oraz rytmy napędzane przez kontrabas, drumle, dhol i baraban świetnie akompaniują ludowym śpiewkom i nie pozwalają się od siebie oderwać na długo po zakończeniu płyty. Raz skoczna i porywająca do tańca, raz nostalgiczna i wprowadzająca w zadumę tradycyjna polska muzyka ludowa w wykonaniu Kapeli Ze Wsi Warszawa urosła do rangi sztuki przez duże „S”.
Jakub Stępień
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
42. Blindead „Impulse” (2009)
Po świetnie przyjętej przez krytykę i przełomowej dla zespołu płycie „Autoscopia (Murder In Phazes)” muzycy Blindead nie próżnowali. Zagrali europejską trasę u boku Amerykanów z grupy Rosetta, wystąpili na Asymmetry Festival u boku Minsk i This Will Destroy You oraz na Knock Out Festival. W dniu tej pierwszej imprezy premierę miała zresztą opisywana tutaj EP-ka. Na „Impulse” grupa wyraźnie dała upust swoim ciągotkom do eksperymentowania. Tytułowe nagranie to 15-minutowe monstrum podzielone na kilka z pozoru odległych od siebie stylistycznie części. Rozpoczynają je pulsacyjne sample, do których po chwili dołączają rytmiczne uderzenia w bębny, a następnie delikatna gra na gitarze. Po tak niepokojącym wstępie przychodzi czas na mocne, metalowe uderzenie, niespodziewanie przerwane potem… krótkim wyciszeniem. Kulminacyjnym punktem utworu jest jednak zakończenie, w którym pojawia się melodyjny i czysty wokal Nicka oraz zaskakująca i przepełniona emocjami solówka Havoca. Najbardziej zaskakujące są jednak dwie pozostałe kompozycje. Elektroniczne „Between” ukazuje, że w zespole do głosu doszedł jego nowy nabytek, Hervy. „Distant Earths” to zaś wręcz plemienny, tajemniczy song z poruszającym śpiewem Magdy Prońko z grupy Mojra. Blindead tymi nagraniami z pewnością otworzył sobie na przyszłość kilka furtek stylistycznych, które może szerzej otworzy na kolejnym albumie, „Affliction XXIX II MXMVI”. Jego premiera przewidziana jest na 22 listopada tego roku. Może po jego usłyszeniu, będziemy w żałowali, że zorganizowaliśmy ten ranking przed jego premierą…
Jacek Walewski
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
41. Indukti „Idmen” (2009)
Druga płyta Indukti, wydana długo po błyskotliwym debiucie, przyniosła zmiany. Inne jest przede wszystkim brzmienie: warszawiacy zaprezentowali materiał sporo cięższy od swojego pierwszego nagrania. Muzyka z „Idmen” przypomina koncertowe oblicze grupy; jest bardziej energiczna i chaotyczna. Dobrym tropem wydaje się obecność w jednym utworze Nilsa Frykdahla ze Sleepytime Gorilla Museum – warszawiacy poszli w kierunku ciężkiego, eksperymentalnego rocka, który może kojarzyć się z twórczością macierzystej formacji wspomnianego wokalisty albo późnym okresem w twórczości King Crimson. Mimo ostrych gitar i sekcji rytmicznej, a także transowych, plemiennych elementów czy śladowej obecności sazu, cymbałów i trąbki, nadal na czele tkwią partie skrzypiec Ewy Jabłońskiej – i to między innymi one czynią Indukti grupą wyróżniającą się na współczesnej scenie ambitnego, ciężkiego rocka. Bo choć często takie dodatki w muzyce gitarowej są tylko dodatkami właśnie, w przypadku stołecznej ekipy to po prostu integralna część arcyciekawej koncepcji. Gdy dodać do tego nieliche umiejętności muzyków – zarówno wyszkolenie techniczne, jak i talent do komponowania i feeling – powstaje obraz płyty dla miłośników ciężkiej progresji czy psychodelii obowiązkowej.
Mieszko B. Wandowicz
1 2 3 5 »

Komentarze

« 1 3 4 5
10 XI 2010   07:55:05

Hi Pi.

AAAAA racja. Zapomniałem o Gusłach;)

10 XI 2010   20:58:13

... albo z bliższych wam chyba rockowych klimatów: Pogodno?

12 XI 2010   18:34:43

Pozycja "Trudno Nie Wierzyć w Nic" to jakaś porażka, przecież na liście najlepszych polskich albumów w historii ustawiliście ją chyba na 12 miejscu..

20 XII 2010   00:12:06

kilka wartościowych pozycji ginących w zalewie mejnstrimowego chłamu. żenua

23 XI 2011   23:56:10

Ani jednej polskiej płyty rapowej w zestawieniu? Ja rozumiem, że hip-hop w polskich mediach nie istnieje, a w niektórych kręgach zaliczenie go do muzyki to w ogóle faux pas i hańba, no ale bez przesady. Czy 'Na Legalu' Peji, 'We Własnej Osobie' WWO, Tabasko OSTRa, któryś z krążków Grammatika czy 'Muzyka Poważna' nie zasłużyly choćby na wzmiankę na liście?

22 I 2012   03:42:50

A gdzie Jedyna Maść?

09 X 2012   02:31:30

nie ma Nosowskiej/Osieckiej?? ani Turnaua?? Ani sistars?! niefajna ta lista...

29 III 2013   20:26:27

lista najbardziej dołujących utworów :D masakra

08 X 2017   11:10:36

Lenny Valentino „Uwaga! Jedzie tramwaj na 44 miejscu zamiast w top3 albo top1? Przestałem czytać te wypociny. Autor artykułu jest głuchy i głupi

« 1 3 4 5

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Nie taki krautrock straszny: Średnio udane lądowanie
Sebastian Chosiński

13 V 2024

W połowie lat 70. zespół Can zmienił wydawcę. Amerykanów z United Artists zastąpili Brytyjczycy z Virgin. Pierwszym albumem, jaki ujrzał światło dzienne z nowym logo na okładce, był „Landed” – najsłabszy z wszystkich dotychczasowych w dorobku formacji z Kolonii.

więcej »

Non omnis moriar: Jak to jest płynąć „trzecim nurtem”…
Sebastian Chosiński

11 V 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj album z „trzecionurtowymi” kompozycjami Pavla Blatnego w wykonaniu Orkiestry Gustava Broma.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Od krautu do minimalistycznego ambientu
Sebastian Chosiński

6 V 2024

Pierwsza nagrana po rozstaniu z wokalistą Damo Suzukim płyta Can była dla zespołu próbą tego, na co go stać. Co z tej próby wyszło? Cóż, „Soon Over Babaluma” nie jest może arcydziełem krautrocka, ale muzycy, którzy w składzie pozostali, czyli Michael Karoli, Irmin Schmidt, Holger Czukay i Jaki Liebezeit, na pewno nie musieli wstydzić się jej.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

Inne recenzje

Pakiet startowy: 50 najlepszych utworów Kazika według czytelników Esensji
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Prezenty świąteczne 2015: Loading…
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Tak to leciało, czyli najpopularniejsze płyty 2010 roku według OLIS
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Esensja słucha: Drugi kwartał 2010
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Michał Perzyna, Jakub Stępień, Jacek Walewski, Mieszko B. Wandowicz

Kontrolowane szaleństwo
— Jakub Stępień

Tego słuchaliśmy, czyli najpopularniejsze płyty 2009 roku według OLIS
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

10 najważniejszych koncertów 2009 roku i coś ponadto
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jakub Stępień, Jacek Walewski

Podsumowanie muzyczne roku 2009 (2)
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek Walewski

Podsumowanie muzyczne roku 2009 (1)
— Jakub Stępień, Mieszko B. Wandowicz

50 płyt na 50-lecie polskiego rocka
— Esensja

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.