Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 5 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup

James Bond: Ranking filmów z Jamesem Bondem

Esensja.pl
Esensja.pl
1 2 3 4 »
Jutro premiera „Skyfall” – z tej okazji postanowiliśmy podsumować dotychczasowe osiągnięcie agenta 007. W wewnątrzredakcyjnym głosowaniu wybraliśmy ranking filmów z Jamesem Bondem (także tych niekanonicznych) i dziś Wam go prezentujemy – od najgorszych do najlepszych.

Sebastian Chosiński, Ewa Drab, Grzegorz Fortuna, Krystian Fred, Jakub Gałka, Łukasz Gręda, Gabriel Krawczyk, Konrad Wągrowski, Kamil Witek

James Bond: Ranking filmów z Jamesem Bondem

Jutro premiera „Skyfall” – z tej okazji postanowiliśmy podsumować dotychczasowe osiągnięcie agenta 007. W wewnątrzredakcyjnym głosowaniu wybraliśmy ranking filmów z Jamesem Bondem (także tych niekanonicznych) i dziś Wam go prezentujemy – od najgorszych do najlepszych.
24. Casino Royale
(Casino Royale, 1967, reż. Val Guest, Ken Hughes, John Huston, Joseph McGrath, Robert Parrish)
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Jeśli za szczyt wyrozumiałości dla filmowej konwencji uznamy wyczyny Jamesa Bonda w oficjalnej serii jego przygód, to oglądając „Casino Royale” musimy nabrać dużo większej pobłażliwości. W końcu mamy do czynienia z parodystyczną wersją przygód o Jamesie Bondzie, wyraźnie przerysowującą jego, i tak mocno podrasowane, cechy szczególne – fizyczną i intelektualną doskonałość, umiejętność posługiwania się wyszukanymi gadżetami i zdolność podbijania serc niewieścich. Fabułę literackiego pierwowzoru potraktowano – delikatnie mówiąc – swobodnie, a całość jest tak naprawdę zbiorem skeczy, powiązanych ze sobą dość wątłą nicią fabularną. Taki rezultat był do przewidzenia, jeśli za reżyserię brało się aż pięć osób, a nad scenariuszem pracowało… dziesięć. Ale jakie wśród nich były nazwiska! John Huston, Peter Sellers, Joseph Heller, Billy Wilder i Woody Allen. A w roli Le Chiffre’a – sam Orson Welles. Już ta wyliczanka wskazuje, że mamy do czynienia z prawdziwą mieszanką wybuchową, ocierającą się niemal o kabotyństwo. Jednak niezależnie od tego, trzeba przyznać, że żaden z filmów oficjalnej bondiady nie miał tak zacnego grona w swojej obsadzie. A z całego tego galimatiasu jedynie piosenka „The Look of Love” sprawia niekrępującą przyjemność.
Krystian Fred
23. Nigdy nie mów nigdy
(Never Say Never Again, 1983, reż. Irvin Kershner)
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Nieoficjalnych Bondów nie było wiele, ale żaden z nich nie zasłużył poziomem do uznania ich za przygody godne serii. Choć najbliżej klimatem do oficjalnych produkcji jest zdecydowanie „Nigdy nie mów nigdy”, to chyba każdy z prawdziwych wyznawców 007 patrzy na film z pewnym przymrużeniem oka. Weźmy choćby samego Bonda, mimo, iż po raz ostatni widzimy go w wydaniu Seana Connery’ego, to nie ma w nim wiele z postaci, która przyniosła mu sławę. Przede wszystkim superagent jest tu wyraźnie podstarzałym i coraz mniej wiarygodnym szpiegiem, z trudem radzącym sobie z przeciwnikami nawet na ćwiczebnym polu. Już na pierwszy rzut oka można stwierdzić, iż bardziej niż walka ze złem czy uganianie się za kilkadziesiąt lat młodszymi spódniczkami, pasowałaby mu spokojna emerytura lub ciepła posadka za biurkiem. Sama historia jest niczym innym jak luźną interpretacją „Operacji: Piorun”, co tylko potęguje wrażenie, że gdzieś już to wszystko widzieliśmy. Szalę goryczy przelewa fakt, iż najbardziej emocjonującą sceną w „Nigdy nie mów…” jest pojedynek Bonda z Largo… przy użyciu gry komputerowej. Zapewne jeszcze wiele lat później Connery zachodził w głowę, dlaczego kiedy otrzymał propozycję powrotu do roli agenta, nie trzymał się kilkanaście lat wcześniej podjętego postanowienia o definitynym końcu swojej przygody z 007, wbrew tytułowemu powiedzeniu.
Kamil Witek
22. Śmierć nadejdzie jutro
(Die Another Day, 2002, reż. Lee Tamahori)
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
W naszym rankingu „Śmierć nadejdzie jutro” wylądowała zaskakująco nisko. Duża w tym zasługa zbytniej przesady efektów specjalnych i gadżetów, które w ówczesnych czasach coraz mniej pasowały do odartej z ułudy niepewnej atmosfery na świecie. Dorzućmy do tego bajkowy, eskapistyczny lodowy zamek na Islandii, niewidzialny samochód czy dyskotekowy przebój i bondowa rzeczywistość sprawiała wrażenie jakby zatrzymała się conajmniej kilkanaście lat wcześniej. Z drugiej strony sam Bond jawi się innym świetle niż zazwyczaj. W otwierającej sekwencji zostaje pojmany i spędza ponad rok w północnokoreańskim więzieniu. Podejrzewany przez MI6 o zdradę musi działać na własną rękę by oczyścić imię i oczywiście wyrównać rachunki. Niestety, perypetie agenta pałającego żądzą osobistej zemsty szybko zostają porzucone na rzecz akcji i wybuchów. Z dzisiejszej perspektywy „Śmierć nadejdzie jutro” można uznać za podsumowanie wyczerpanego schematu wówczas czterdziestoletniej serii. Choć z okazji rocznicy w fabułę wpleciono wiele inside joke’ów, to mrugnięcia w stronę widza jak i mnóstwo rewelacyjnych one-linerów nie uratowały filmu od ogólnego rozczarowania. Mimo finansowego sukcesu (był to wówczas najbardziej dochodowy Bond w historii) „Śmierć nadejdzie jutro” okazał się ostatnim z udziałem Pierce’a Brosnana a całą serię poddano zasłużonemu restartowi.
Kamil Witek
21. Moonraker
(Moonraker, 1979, reż. Lewis Gilbert)
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Niska pozycja „Moonrakera” na naszej liście nie powinna dziwić – to od zawsze jeden z najbardziej krytykowanych Bondów w historii. Po bardzo udanym „Szpiegu, który mnie kochał”, uważanym powszechnie za najlepszy film z Rogerem Moore′em producenci zapragnęli rywalizować z największym przebojami kultury popularnej. Kolejnym filmem miał być „Tylko dla twoich oczu” (taka informacja pokazuje się na zakończenie „Szpiega, który mnie kochał”), ale ogromny sukces „Gwiezdnych wojen” zachęcił do próby nawiązania do niego – zdecydowano się wię pierwszy (i na razie ostatni) raz wysłać Bonda w kosmos. W tym celu zmieniono gruntownie fabułę powieści Iana Fleminga, w której o kosmosie mowy nie ma, jest za to pomysł bombardowania Londynu. Hugo Drax w wersji filmowej stał się jednak fanatykiem, chcącym zniszczyć ludzkość z przestrzeni i zasiedlić naszą planetę nową rasą ludzi. Film z pewnością nie był udany – widać było, że scenariusz został napisany na kolanie, by tylko uzasadnić jak największą ilość z założenia widowiskowych scen, widać też, że budżet nie był na tyle wysoki, by efekty wypadły przekonująco, słabo wypadła główna partnerka 007, a uważanym do dziś za szczyt bondowskiego obciachu była afera miłosna zabójcy zwanego Szczękami. Nie przeszkodziło to wszystko jednak „Moonrakerowi” odnieść sukces kasowy, choć chyba nie na miarę oczekiwań producentów.
Konrad Wągrowski
20. Jutro nie umiera nigdy
(Tomorrow Never Dies, 1997, reż. Roger Spottiswoode)
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
My name is Gadget. James Gadget. Ten film jest zagracony wszystkorobiącymi i wszystkomającymi urządzeniami, które może i wyglądają ładnie i efektownie, ale strącają głównego bohatera na drugi plan. A to chyba największa krzywda jaka może spotkać tak egocentryczną postać jaką z pewnością jest Bond (Pierce Brosnan). Rozwiązywanie konfliktów przy pomocy zabawek sprawia, że dość mocno odczuwa się nieobecność agenta 007 jako pełnokrwistego bohatera, który nie tylko umie dokopać komu trzeba, ale imponuje swoją błyskotliwością w działaniu i celnością bon motu. Za to o człowieczeństwie Bonda mają świadczyć jego sentymentalne ciągoty do żony potentata medialnego (Jonathan Pryce), którego zdecydowanie nie interesuje dopiero czwarta pozycja w hierarchii władzy – on pragnie zostać Bogiem, kreatorem rzeczywistości. W „Jutro nie umiera nigdy” doczekaliśmy się godnej partnerki dla angielskiego bohatera narodowego. Została nią malezyjska aktorka Michelle Yeoh, która nie dość, że dorównuje Brosnanowi w umiejętności eliminacji przeciwników, to większość scen akcji wykonała bez pomocy kaskaderów. Film dedykowano producentowi 16 odcinków Bonda – Albertowi R. Broccoli, zmarłemu rok przed premierą „Jutra…”.
Krystian Fred
19. W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości
(On Her Majesty’s Secret Service, 1969, reż. Peter R. Hunt)
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Przez długie lata „W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości” uznawano za najsłabszy z filmów o Jamesie Bondzie. Głównie z uwagi na mikre zdolności aktorskie Australijczyka George’a Lazenby’ego, który – w pewnym uproszczeniu – trafił do superprodukcji Harry’ego Saltzmana i Alberta R. Broccoliego z planu telewizyjnej reklamówki czekoladek. Nie miał innego doświadczenia filmowego i to było, niestety, bardzo wyraźnie widać. Dlatego warto zadać pytanie: Gdyby, zamiast Lazenby’ego, agenta 007 zagrał po raz szósty, tak jak tego pragnęli producenci, Sean Connery – jaki wyszedłby obraz? Na co zwracalibyśmy uwagę po latach? Na pewno na gwiazdorski pojedynek słynnego Szkota i powoli zdobywającego sobie renomę Amerykanina greckiego pochodzenia Aristotelisa (Telly’ego) Savalasa, który wcielił się w Ernsta Stavro Blofelda (swoją drogą chyba nikt nie nadawał się do tego bardziej, skoro literacki Blofeld był synem Polaka i… Greczynki). Na mroczny klimat dzieła – widoczny zarówno w scenie otwierającej film, jak i w jego dramatycznym zakończeniu, kiedy to Bond tuż po zawarciu związku małżeńskiego zostaje wdowcem i – ku zdziwieniu milionów widzów – roni jak najszczersze łzy. Wreszcie na fascynującą scenę morderczego pościgu na torze bobslejowym, którą notabene nakręcił John Glen (wtedy jeszcze asystent reżysera, a w przyszłości reżyser wszystkich oficjalnych Bondów z lat 80.). O wartości „W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości” decydują również świetne zdjęcia, zachwycające zwłaszcza w sekwencjach alpejskich; podobać może się też wewnętrzny nerw, z jakim film zrealizowano, co jest niezaprzeczalną zasługą Petera H. Hunta. I chociaż był to jego debiut reżyserski, to jednak nie można zapominać, że przy pięciu wcześniejszych obrazach serii pełnił on funkcję montażysty. I tylko ten Lazenby…
Sebastian Chosiński
1 2 3 4 »

Komentarze

« 1 3 4 5
02 XI 2012   15:29:00

bzdura, Metallica skończyła się na "Kill'em all", wszyscy o tym wiedzą!

« 1 3 4 5

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

„Kobra” i inne zbrodnie: Rosjan – nawet zdrajców – zabijać nie można
Sebastian Chosiński

30 IV 2024

Opowiadanie Jerzego Gierałtowskiego „Wakacje kata” ukazało się w 1970 roku. Niemal natychmiast sięgnął po nie Zygmunt Hübner, pisząc na jego podstawie scenariusz i realizując spektakl telewizyjny dla „Sceny Współczesnej”. Spektakl, który – mimo świetnych kreacji Daniela Olbrychskiego, Romana Wilhelmiego i Aleksandra Sewruka – natychmiast po nagraniu trafił do archiwum i przeleżał w nim ponad dwie dekady, do lipca 1991 roku.

więcej »

Z filmu wyjęte: Android starszej daty
Jarosław Loretz

29 IV 2024

Kości pamięci, silikonowe powłoki, sztuczna krew – już dawno temu twórcy filmowi przyzwyczaili nas do takiego wizerunku androida. Początki jednak były dość siermiężne.

więcej »

„Kobra” i inne zbrodnie: Za rok, za dzień, za chwilę…
Sebastian Chosiński

23 IV 2024

Gdy w lutym 1967 roku Teatr Sensacji wyemitował „Cichą przystań” – ostatni odcinek „Stawki większej niż życie” – widzowie mieli prawo poczuć się osieroceni przez Hansa Klossa. Bohater, który towarzyszył im od dwóch lat, miał zniknąć z ekranów. Na szczęście nie na długo. Telewizja Polska miała już bowiem w planach powstanie serialu, na którego premierę trzeba było jednak poczekać do października 1968 roku.

więcej »

Polecamy

Android starszej daty

Z filmu wyjęte:

Android starszej daty
— Jarosław Loretz

Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Z tego cyklu

Śmierć i dziewczyny
— Łukasz Gręda

Klub Mao
— Łukasz Gręda

Słabość chwilowa
— Łukasz Gręda

James Bond w Esensji
— Esensja

Tegoż twórcy

Na filmowym szlaku: Indianin z Waszyngtonu
— Adam Lewandowski

Esensja ogląda: Lipiec 2017
— Sebastian Chosiński, Piotr Dobry, Jarosław Loretz, Anna Nieznaj, Marcin Osuch, Agnieszka ‘Achika’ Szady

Esensja ogląda: Czerwiec 2017 (5)
— Sebastian Chosiński, Kamil Witek

Esensja ogląda: Wrzesień 2013 (1)
— Sebastian Chosiński, Alicja Kuciel, Jarosław Loretz, Agnieszka Szady, Konrad Wągrowski

Esensja ogląda: Sierpień 2013 (1)
— Sebastian Chosiński, Jakub Gałka, Jarosław Loretz, Joanna Pienio, Małgorzata Steciak

WuWuZela, czyli turystyka nekrofobiczna
— Michał Kubalski

Fantasy na koturnach
— Agnieszka Szady

Co nam w kinie gra: Furia, Dobre serce i Zakazane owoce
— Esensja

Historia na kołach się toczy
— Jarosław Loretz

Krótka przyszłość
— Kamil Witek

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.