East Side Story: Niebo tu bywa nad wyraz okrutne [Aleksey Fedorchenko „Niebiańskie żony Łąkowych Maryjczyków” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Dwadzieścia trzy nowele, trwające od sześćdziesięciu sekund do dziesięciu minut. Zrealizowane w formie komedii, dramatu, baśni, a nawet horroru. Na ekranie aktorzy zawodowi i naturszczycy. Bohaterki liczące sobie lat dwanaście i sześćdziesiąt. Taaak, „Niebiańskie żony Łąkowych Maryjczyków” Aleksieja Fiedorczenki (reżyseria) i Denisa Osokina (scenariusz) to na pewno dzieło niezwykłe – hermetyczne, ale i fascynujące.
East Side Story: Niebo tu bywa nad wyraz okrutne [Aleksey Fedorchenko „Niebiańskie żony Łąkowych Maryjczyków” - recenzja]Dwadzieścia trzy nowele, trwające od sześćdziesięciu sekund do dziesięciu minut. Zrealizowane w formie komedii, dramatu, baśni, a nawet horroru. Na ekranie aktorzy zawodowi i naturszczycy. Bohaterki liczące sobie lat dwanaście i sześćdziesiąt. Taaak, „Niebiańskie żony Łąkowych Maryjczyków” Aleksieja Fiedorczenki (reżyseria) i Denisa Osokina (scenariusz) to na pewno dzieło niezwykłe – hermetyczne, ale i fascynujące.
Aleksey Fedorchenko ‹Niebiańskie żony Łąkowych Maryjczyków›Przed czterema laty swoją premierę miały zrealizowane przez duet Aleksiej Fiedorczenko – Denis Osokin „ Milczące dusze” – utrzymana w niezwykle podniosłym, niekiedy mrocznym, można by nawet rzec, że funeralnym klimacie opowieść o Maryjczykach, jednym z ludów (pochodzenia ugrofińskiego) zamieszkujących Powołże. Film odniósł sukces – wystarczy wspomnieć o nominacji do Złotego Lwa na festiwalu w Wenecji – co zachęciło obu autorów, reżysera i scenarzystę, do kontynuowania tematu. Ich kolejny wspólny obraz, „Niebiańskie żony Łąkowych Maryjczyków”, penetruje bowiem te same okolice; z tą różnicą, że tym razem obaj panowie zdecydowali się opowiedzieć nie jedną, ale ponad dwadzieścia historii, oddając głos także ponad dwudziestu kobiecym bohaterkom. Wspólny mianownik jest w zasadzie jeden – wszystkie są Maryjczykami, mówią w swoim języku ojczystym (co w kilku przypadkach sprowadziło się do konieczności zastosowania dubbingu) i przeżywają przygody, które przydarzyć mogą się jedynie osobom żyjącym w świecie ściśle zespolonym z legendami i baśniami. Podstawą scenariusza napisanego przez Osokina stała się, podobnie zresztą jak w przypadku poprzedniego filmu, powieść jego autorstwa. Tekst gotowy był już w 2004 roku, ale do zdjęć mogło dojść dopiero cztery lata temu, po zakończeniu prac nad „Milczącymi duszami”. Okres zdjęciowy trwał od października 2010 do lata 2011 roku; autorom zależało bowiem na uchwyceniu wszystkich pór roku. Plenery wybrano w okolicach Jekaterynburga (radzieckiego Swierdłowska) na Uralu oraz na Powołżu – w Republice Mari El. W filmie możemy zobaczyć między innymi stolicę regionu, Joszkar-Ołę, oraz Parańgę, która zdaje się być centrum wykreowanego przez Osokina i Fiedorczenkę świata Maryjczyków. „Niebiańskie żony…”, jeszcze zanim trafiły do mocno ograniczonej dystrybucji w Rosji, pojawiły się na wielu festiwalach filmowych, z większości z nich powróciły z laurami. W niemieckim Wiesbaden, gdzie odbywa się festiwal GoEast, prezentujący dokonania reżyserów z Europy Środkowej i Wschodniej, obraz otrzymał nagrodę Ministra Spraw Zagranicznych oraz FIPRESCI; na „Zwierciadle”, któremu patronuje Andriej Tarkowski, twórcy zgarnęli nagrodę publiczności, natomiast na ubiegłorocznych wrocławskich Nowych Horyzontach – Grand Prix. Tylu krytyków i widzów nie mogło się chyba mylić! Wersja filmowa opowieści składa się z dwudziestu trzech nowelek, co oznacza, że w trakcie pracy nad scenariuszem Denis Osokin zrezygnował z piętnastu dodatkowych historyjek, które opisał w książce. Powód tego zabiegu wydaje się jak najbardziej prozaiczny – dostosowanie długości obrazu do rozmiarów standardowych. Jak można sądzić, nie wyszło to wcale „Niebiańskim żonom…” na gorsze. Wszystkie bohaterki filmu – a zaznaczmy: to kobiety są w nim najważniejsze – noszą imiona zaczynające się od litery „O”. To nie przypadek – Aleksiej Fiedorczenko podkreślał w wywiadach, że litera ta wygląda jak koło, jak słońce, zamyka się w niej ludzki los, powtarzalność zdarzeń, ciągłe powroty tych samych pór roku, które odmierzają nieustanny upływ czasu. Materia fabuły utkana została z podań, mitów, legend i baśni Maryjczyków, które – choć zrodzone nierzadko w odległej przeszłości – przeniesione zostały w czasy współczesne, w wieki XX i XXI. I nawet jeżeli nie ma tu ciągu przyczynowo-skutkowego zdarzeń, nowelki te układają się w logiczną całość, stają się etnograficznym pomnikiem zapomnianej kultury. Wyłania się z tego zbiorowy portret narodu osobnego, mocno zakorzenionego w swojej przeszłości – przesądnego i zabobonnego, kultywującego – i w pozytywnym, i w negatywnym znaczeniu tego stwierdzenia – tradycje pradziadów. Tyle że obrazu tego nie należy traktować dosłownie; w przeciwnym razie dostrzeżemy w Maryjczykach jedynie zacofanych cywilizacyjnie, pogrążonych w pogańskim szamanizmie barbarzyńców. Denis Osokin wraz Fiedorczenką dokonali jedynie reinterpretacji dawnych przekazów, obecnych nierzadko jedynie w tradycji ustnej, przenieśli je w świat dużo lepiej nam znany, aby tym sposobem uwypuklić niezwykłość tej kultury. Na ekranie widzimy więc przebierańców, którzy wędrują od chałupy do chałupy i zaczepiają młode dziewczyny, witając w ten sposób nowy rok (nowela „Oszwika” – imiona kobiet są zarazem tytułami kolejnych fragmentów filmu); kobietę, która podupadła na zdrowiu, ponieważ uraziła Wielką Brzozę („Odocza”); kochankę Wiatru („Onałcza”); ciotkę, która pragnie sposobem magicznym przekazać choć cząstkę swej urody krewnej („Okanaj / Oszaniak”); żonę podejrzewającą męża o zdradę i rozmyślającą nad tym, jak przywiązać go z powrotem do siebie („Onia”); synową przepędzoną z domu przez okrutną teściową („Osika”); uzdolnioną artystycznie dziewczynę, która marzy tylko o tym, aby wyrwać się z prowincji i zadebiutować na wielkiej operowej scenie, czym wzbudza zazdrość, gniew i nienawiść swojego chłopaka („Oszaliak”); żonę pragnącą zemścić się na małżonku z powodu jego braku troski o nią („Orika”); młodą kobietę próbującą zerwać z ponurym nastrojem panującym w domu po śmierci ojca („Osyłaj”); zrozpaczoną nastolatkę, która staje się pośmiewiskiem koleżanek, ponieważ bardziej niż na chłopakach zależy jej na muzyce („Ocwojen”). Spośród wszystkich opowieści dwie zapadają jednak w pamięć szczególnie, ujmując zmiennymi nastrojami i przenikającymi się wątkami śmiesznymi i strasznymi. To dramatyczna historia Oropti, która zostaje ukarana przez leśną boginię-ducha Owdę za to, że nie chce oddać jej swego męża, oraz opowiastka o młodziutkiej Ormarcze, przeżywającej bardzo specyficzny, ale i niebezpieczny rytuał wstąpienia w dorosłość. Świat rzeczywisty, co zresztą sugeruje już sam tytuł filmu, miesza się w „Niebiańskich żonach…” z magicznym, obok siebie współistnieją ludzie i duchy, szamani i bogowie, a życie i śmierć toczą ze sobą niekończący się spór. Granica między tym, co materialne, dotykalne, a istniejące jedynie w świadomości duchowej bohaterów, jest bardzo starannie zatarta; przekraczają ją oni – a zwłaszcza one – nieustannie. Dzięki temu kolejne nowele mają odmienne charaktery – bywa w nich na przemian śmieszno i strasznie; jedne powodują, że na twarzy widza gości uśmiech, inne mogą przyprawić o ciarki na plecach. Niemal wszystkie natomiast – mocno podszyte są erotyką; najczęściej to właśnie pożądanie (by nie rzec: pierwotna chuć) pcha bohaterów do działania, sprowadza na nich nieszczęścia lub sprawia, że odzyskują dobre samopoczucie. Fiedorczenko odrzuca pruderię, ale też daleki jest od odwagi i prowokacji, jakie pragnął wywołać chociażby Lars von Trier w „Nimfomance”. Z racji wielości podjętych wątków na ekranie pojawia się kilkudziesięciu aktorów (w szczególności zaś aktorek) – zawodowych i amatorów. W tym pierwszym przypadku Fiedorczenko dokonywał selekcji na podstawie bardzo prostego kryterium, a była nim – oczywiście poza talentem – egzotyczna uroda. Nie ujrzymy więc w „Niebiańskich żonach…” urzekających pięknem i regularnymi rysami twarzy słowiańskich; zobaczymy natomiast oblicza charakterystyczne, niosące ze sobą prawdę i głębię. W pewnym sensie film ten stanowi swoisty katalog aktorek rosyjskich (chociaż nie zawsze pochodzenia rosyjskiego), na widok których nie krzykniemy być może w natchnieniu: „Co za krasawice!”, ale trudno nam będzie oderwać od nich wzrok. Z czyich zatem usług skorzystał reżyser? Między innymi Olgi Diegtiariewej („ Prostytutki”, „ Cud”), Julii Aug („ Spisek”, „ Miejsca intymne”), Jany Trojanowej („ Bączek”, „ Kokoko”), Jany Jesipowicz („ Najlepsza pora roku”, „ Suchodoły”), Darii Jekamasowej („ Żyła sobie baba”, „ Legenda z numerem 17”) oraz Jany Sekste („ Żyć”). Nie można też zapomnieć o pojawiającej się w jednej z ról Jekatierinie Pulinowicz, która jest cenioną w Rosji scenarzystką i dramaturgiem. Na ścieżkę dźwiękową składają się piosenki o bardzo różnym charakterze (folkowe i dyskotekowe), a łącznikiem pomiędzy nimi są instrumentalne kompozycje Andrieja Karasiowa (z którym Fiedorczenko współpracował już przy „Milczących duszach”). Za nastrojowe zdjęcia, idealnie podkreślające piękno dzikiej przyrody Powołża, odpowiada natomiast Sandor Berkesi, mający na koncie wspólne projekty z Borisem Chliebnikowem („Koktebel”, „ Zwariowana pomoc”) oraz Karenem Szachnazarowem („ Utracone imperium”).
|