50 najlepszych polskich płyt dekadyEsensja50 najlepszych polskich płyt dekadyVader od dłuższego czasu niepodważalnie należy do ekstraklasy światowego death metalu i nic nikomu nie musi udowadniać. Dlatego też ekipa Petera nagrywa kolejne albumy bez ciśnienia, na luzie i poświęca im sporo uwagi. Na „Impressions in Blood” nie brakuje barbarzyńskich dźwięków, ognia i zawrotnych temp, a całość jest świetnie dopracowana. Dźwięk jest przestrzenny, a każdy detal wyraźnie słyszalny. W samych kompozycjach również sporo się dzieje. Peter, który dotychczas autorytarnie sprawował władzę w Vaderze tym razem pozwolił dojść do głosu kolegom, stąd całość zaczyna się frapującym klawiszowym intro „Between Day and Night”, a w „Hellelujah!!! (God is Dead)” następuje zwolnienie i wkraczają majestatyczne organy (to zasługa zaproszonego do współpracy gościa – Siegmara z zawieszonej obecnie Vesanii). Swoje dorzucił również Mauser, który okazał się być równie sprawnym kompozytorem, co gitarzystą (podpisany jest aż przy czterech utworach!). „Impressions in Blond” nie jest może najlepszą płytą Vadera, ale nie chodziło tu o ściganie się z samym sobą, to po prostu kawał porządnego grania na światowym poziomie, o które wciąż w naszym kraju trudno. Piotr „Pi” Gołębiewski Bracia Piotr i Bartosz Waglewscy wyrośli z polskiego hip-hopu, ale dzisiaj trudno jednoznacznie sklasyfikować ich twórczość. Co więcej, przez blisko dziesięć lat działalności zręcznie lawirowali pomiędzy różnymi stylami i gatunkami, serwując polskim słuchaczom bardzo różnorodne płyty. Najważniejsze jednak, że żadna z nich nie była choćby przeciętna – wszystkie porywały albo raczej, jak w przypadku tych z okresu Tworzywa Sztucznego, urzekały tłumy melomanów. Razem z kolejnymi wydawnictwami ewoluowali także sami artyści – jeden rozwijał się jako muzyk i producent; drugi dojrzewał wokalnie, a z nim jego teksty. Jednym z ich ostatnich dzieł jest właśnie „Heavi Metal” z 2008 roku, wypełniony przez odwołania do lat szkolnych Piotrka i Bartka, kiedy to wspólnie dorastali i lubowali się w ciężkich brzmieniach – stąd tytuł i temat krążka. Podobne bity prezentuje nam Emade, jeden ze znakomitszych dzisiaj producentów. Jego surowe, mocne podkłady stanowią nawiązanie do elektroniki lat 80., ale nie brakuje na nich również starego hip-hopu albo eklektycznych, w tym instrumentalnych i gitarowych, odważnych eksperymentów. Muzycznie całość składa się na dobry, ostry i przemyślany projekt. Nie byłby on jednak kompletny bez Fisza i jego charakterystycznego, chropowatego głosu, którym rapuje (recytuje) często zaskakująco celne, pikantne i ironiczne teksty, nawiązujące także do wspomnianego już okresu dojrzewania; i choć tylko część to wstawki biograficzne, to jednak cały zestaw przemycanych treści, zawartych na dziesięciu kawałkach, tworzy spójny, chociaż pewnie mocno subiektywny obraz transformacyjnej rzeczywistości. „Wiosna 86”, „Iron Maiden”, „Kawa i Papierosy”, „Disko” to tylko kilka świetnych, przebojowych numerów z albumu „Heavi Metal”, które i tak najlepiej brzmią w towarzystwie pozostałych, niemniej udanych utworów. Duetowi Fisza i Emade należą się naprawdę duże brawa zarówno za oryginalny pomysł, jak i jego profesjonalne wykonanie. Michał Perzyna
Wyszukaj / Kup Między innymi dzięki takim albumom człowiekowi łezka się kręci na myśl o polskiej muzyce przełomu wieków. Something Like Elvis to także dowód na tezę, że rodzima odważna twórczość szybciej zostanie doceniona poza granicami naszego kraju. Ich kariera, począwszy od debiutu, rozwijała się głownie na zachodzie. Nie ulega wątpliwości, że szczytowym, najbardziej dojrzałym i przemyślanym dziełem SLE, zachwycającym do dziś, jest ich ostatni album. Mimo upływu ośmiu lat ciągle można odkrywać go na nowo. Na „Cigarette Smoke Phantom” mniej jest post-hardcorowego czadu i ciężaru a więcej rocka, jazzowych rozwiązań i synkopowanych rytmów, które bracia Kapsa rozwinęli już w swoim następnym projekcie. Jest przede wszystkim więcej nastroju. Materiał ten ukazuje zespół poszukujący nowych inspiracji i ścieżek, lecz ciągle potrafiący wyzwolić dużo energii, choć już z innych źródeł. Zawieszona w przestrzeni muzyka rozbrzmiewa na wielu poziomach, rozłazi się po całym ciele i zadomawia gdzieś głęboko. Jedyne, co pozostaje, to nacisnąć znów play kilka chwil po tym, jak ucichną dźwięki akordeonu i klawiszy w „Someday, Somewhere…”. Ku uciesze niżej podpisanego obiecanka z tytułu ostatniego numeru się spełniła. Po kilku latach bezkrólewia na podwórku rockowej alternatywy tegoroczny powrót „Elvisów” powinien podziałać stymulująco na całe środowisko. Jakub Stępień CKOD to chyba jedyny polski zespół, który jest na bieżąco z tym, co się dzieje w światowej muzyce. Kiedy debiutowały The Strokes i The Libertines, a The White Stripes nagrali „Elephant”, oni oznajmiali show-biznesowi, że mają dla niego „butelki z benzyną i kamienie”. Potem, kiedy okazało się, że cały ruch zwany Nową Rockową Rewolucją skończył się równie szybko jak zaczął, oni nagrali punkową „2”. W 2006 roku natomiast dali się ponieść modzie na lata 80. i również postanowili wprowadzić swą muzykę do dyskotek. Przy pomocy niemieckiego producenta Tobiasa Levina stworzyli dzieło, które, gdyby nie to, że zostało wydane w Polsce, zyskałoby światowy rozgłos. Okazało się, że u nas również można nagrać doskonale wyprodukowany album ze świetnymi, drapieżnymi, ale wpadającymi w ucho kompozycjami („Spaliny”, „Hej chłopcze”). I tylko jedno nie zmieniło się od samego początku: ostre teksty, które są bardziej wykrzykiwane niż wyśpiewywane przez Krzysztofa Ostrowskiego. Ten co prawda nie twierdzi już, że „jak cię spotka, to zabije”, ale dalej nie przebiera w słowach, każąc ignorantom spier… to znaczy: iść sobie. Piotr „Pi” Gołębiewski Nie będę ukrywał, że dla mnie odejście Emilii Derkowskiej z Quidam oznaczało koniec tego zespołu, nawet jeśli teraz zdarzają mu się ciekawe momenty. Nim to jednak nastąpiło, nagrała z kolegami rewelacyjny krążek „Pod niebem czas”, który stanowi esencję tego, czym wtedy była muzyka Quidam. Są tu zarówno długie, progresywne suity (połączone ze sobą „Credo I” i „Credo II”, „Quimpromptu”), ale też całkiem przebojowe, krótsze fragmenty, mające bardziej piosenkowy charakter („Kozolec (dla AgaPe)”, „(Wszystko ma swój) Pod niebem czas”). Rewelacyjnie wypadł również cover „No Quarter” Led Zeppelin, będący chyba jednym z najlepszych przeróbek tego kawałka, jakie słyszałem (a było tego sporo). W utworach dużo się dzieje i każdy z instrumentów ma tu chwilę dla siebie, jednak najważniejszymi są gitara Maćka Mellera i flet Jacka Zasady, które tworzą niepowtarzalny klimat muzyki Quidam. No i oczywiście aksamitny głos Emilii, którego nie sposób pomylić z żadnym innym. „Pod niebem czas” to sam szczyt możliwości twórczych Quidam; szkoda tylko, że kariera grupy akurat wtedy zaczęła się łamać. Piotr „Pi” Gołębiewski Ścianka jest zespołem wyjątkowym, a „Białe wakacje” albumem nietypowym. Dlaczego? Ano dlatego, że po dynamicie, jakim był debiut formacji, frapującej EP-ce „Sława” i próbie rozwinięcia post-rock-noise-ambientowego grania na „Dniach Wiatru” Ścianka nagrała normalną muzykę. Oczywiście normalną jak na standardy Cieślaka i Lachowicza. Panowie, wydaje się, powrócili do schematu ze „Statku kosmicznego”, lecz jeżeli w tamtym przypadku były to „mgiełki i napierdalatory”, to teraz mamy, przepraszam za słowo, napierdalające mgiełki. Muzycy swobodnie przechodzą z sennych, przestrzennych brzmień w burze dysonansów i sprzężeń, by niespodziewanie wracać na spokojne wody. To, jak potrafią rozwijać i zagęszczać monotonne tematy, łamać melodię i rytmy czy malować ogromne pejzaże na pół akustycznymi miniaturkami, jest wprost niesamowite. Można się spierać, czy to krok do przodu po przełomowym albumie, jakim były „Dni Wiatru”, lecz jedno nie ulega wątpliwości. Doświadczenie zebrane przy tworzeniu i nagrywaniu tamtego krążka przy „Białych Wakacjach” dało doskonałe plony w postaci niezwykle inteligentnego rocka. Jakub Stępień
Wyszukaj / Kup Zanim Grabaż definitywnie zakończył żywot Pidżamy Porno, utworzył Strachy Na Lachy, projekt który miał być odskocznią od punkrockowej jazdy, a w efekcie stał się jego głównym zespołem. Być może fakt, że panowie nagrywali ten materiał dla siebie, na zasadzie żartu, bez presji, sprawił, że debiut Strachów wciąż pozostaje ich najciekawszą płytą. Mimo że Grabaż pozwolił sobie na trochę pidżamowych wtrętów („Film o końcu świata”), większość kawałków utrzymana jest w dość frywolnym stylu, będącym pomieszaniem folku, soft rocka, reggae i rytmiki dyskotekowej („Raissa”, „Zaczarowany dzwon”, „Ballada o Tolku Bananie”). Nie oznacza to, że zabrakło poważniejszych akcentów, które można odnaleźć w singlowych „Krew z szafy” i „BTW (Mamy tylko siebie)”. O tym, że Grabaż od początku traktował Strachy Na Lachy poważnie świadczy utwór pod numerkiem 10, opisany jako „Figazmakiem”. To 6 sekund ciszy, które mają być wyrazem sprzeciwu artysty wobec problemów prawnych z wykonaniem „No Woman, No Cry” Boba Marleya z polskim tekstem. Cały album spotkał się z zasłużonym zainteresowaniem i tylko szkoda, że teraz Strachy nie potrafią zdobyć się na taką lekkość i bezpretensjonalność, jaką zaprezentowali na tym krążku. Piotr „Pi” Gołębiewski
Wyszukaj / Kup „Melodie…” to pierwsza odsłona projektu Kazika, który jest nastawiony wyłącznie na covery. Kolejne płyty z tego cyklu poświęcone są innym twórcom (Tom Waits, Silna Grupa Pod Wezwaniem), ale na początek wziął na warsztat utwory z „Opery za 3 grosze” Kurta Weilla i Bertolda Brechta. W zamyśle miała to być jednorazowa prezentacja w ramach Przeglądu Piosenki Aktorskiej w 2000 roku, ale całość wyszła na tyle ciekawie, że Staszewski zdecydował się na uwiecznienie materiału. I bardzo dobrze, bo dzięki temu otrzymaliśmy najlepszą pozycję w dyskografii Kazika w XXI wieku. Nie tylko wspiął się na wyżyny interpretatorskie (gardłowy śpiew w „Pieśni o kanonierach” to chyba jego najlepsza wokaliza od czasów „Celiny” z pierwszego „Taty”), ale przy pomocy znajomych muzyków (wśród których była silna reprezentacja załogi Kultu) stworzył również udany przekład musicalu na rockową modłę. W to wszystko doskonale wpisuje się „Krzesło łaski”, jeden utwór Nicka Cave’a, stanowiący tytułowe „coś ponadto”, który stanowi swego rodzaju podsumowanie całości. „Melodie…” wyszły na tyle interesująco, że po ich przesłuchaniu Tom Waits zgodził się, by Kazik zaśpiewał jego piosenki po polsku, choć z reguły niechętnie odnosi się do przekładów swojej twórczości. Ale to już całkiem inna historia. Piotr „Pi” Gołębiewski Ta płyta to wynik frustracji i rozczarowania otaczającym nas światem. Kukiz wykrzyczał na niej to, co czuło wtedy wielu Polaków. Nie byłby jednak sobą, gdyby postawił na czystą agresję, dlatego choć w warstwie słownej z każdego kawałka sączy się jad, to słucha się ich z niekłamaną przyjemnością. Z jednej strony urzeka przewrotny tekst (jak w „Pieśni o Małyszu, czyli frustracjach sprawozdawcy sportowego”, w której dowiadujemy się, że „Małysz to zdrajca”), z drugiej świetna muzyka – miejscami o punkowym rodowodzie („Idol”, „Bydlęta”, „Virus_sLd”), innym razem nieznośnie wręcz przebojowa („Piosenka z takim tekstem, żeby w radiu puszczali” – na dobrą sprawę faktycznie ją puszczali, jako jedyną z tego zestawu). Osobną rzeczą są dwa utwory kończące podstawowy set, czyli „Sejmowe tango” i „Nie gniewaj się Janek”. W tym pierwszym Kukiz z godnym podziwu zapałem wyśpiewuje odę do posłanki Beger, w drugim natomiast dostaje się grupom pokroju Jeden Osiem L, które nie mając nic ciekawego do zaprezentowania, bezczelnie wykorzystują czyjeś kompozycje i na nich budują karierę. Do tego wszystkiego dochodzi koncept tytułowej „pirackiej płyty”. Wydanie jest bowiem stylizowane na to, co można było kiedyś nabyć na „koronie” warszawskiego Stadionu XX-lecia: album był sprzedawany po „stadionowej” cenie 20 zł i oczywiście poza głównym materiałem zawiera całą masę przypadkowych bonusów (16, czyli więcej niż premierowych utworów – co również było dość powszechnym zjawiskiem). Ponieważ od wydania „Pirackiej płyty” minęło już sześć lat, niektóre treści się zdezaktualizowały, ale wciąż jest to jedna z najlepszych pozycji w dorobku Pawła Kukiza. Piotr „Pi” Gołębiewski Oczekiwania względem drugiej płyty Riverside były duże, nawet bardzo. Po takim debiucie jak „Out of Myself” i EP-ce „Voices in My Head” apetyt na więcej bardzo urósł. Tym bardziej cieszy, że krążkiem „Second Life Syndrome” udowodnili, że stać ich na bardzo dużo. Tu już nie ma mowy o porównaniach do innych zespołów, Riverside dorósł i w całości wykształcił swoją osobowość. Co ciekawe, zamiast udać się w stronę delikatniejszych melodii rodem ze wspomnianego minialbumu, panowie postawili na mocniejsze uderzenie, stąd na „Second…” jest więcej ostrych gitar, drapieżnych linii wokalnych, a perkusista Piotr Kozieradzki pokazuje swój metalowy rodowód (posłuchajcie chociaż, jak grzeje na dwie centrale w końcówce „Volte-Face”). Nie oznacza to, że zespół całkiem zrezygnował z łagodniejszych elementów – tu kłania się delikatny „Conceiving You”. Na krążku większą niż poprzednio rolę odgrywają instrumenty klawiszowe, kompozycje ubarwia zwłaszcza przyjemne, nieco archaiczne brzmienie Hammondów. Wszystkie te składowe dają obraz wielobarwnej płyty, zarówno pod względem muzycznym, jak i emocjonalnym, dzięki której Riverside szturmem weszli do krajowej (jeśli nie światowej) rockowej ekstraklasy. Piotr „Pi” Gołębiewski |
Pozycja "Trudno Nie Wierzyć w Nic" to jakaś porażka, przecież na liście najlepszych polskich albumów w historii ustawiliście ją chyba na 12 miejscu..
Ani jednej polskiej płyty rapowej w zestawieniu? Ja rozumiem, że hip-hop w polskich mediach nie istnieje, a w niektórych kręgach zaliczenie go do muzyki to w ogóle faux pas i hańba, no ale bez przesady. Czy 'Na Legalu' Peji, 'We Własnej Osobie' WWO, Tabasko OSTRa, któryś z krążków Grammatika czy 'Muzyka Poważna' nie zasłużyly choćby na wzmiankę na liście?
nie ma Nosowskiej/Osieckiej?? ani Turnaua?? Ani sistars?! niefajna ta lista...
W połowie lat 70. zespół Can zmienił wydawcę. Amerykanów z United Artists zastąpili Brytyjczycy z Virgin. Pierwszym albumem, jaki ujrzał światło dzienne z nowym logo na okładce, był „Landed” – najsłabszy z wszystkich dotychczasowych w dorobku formacji z Kolonii.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj album z „trzecionurtowymi” kompozycjami Pavla Blatnego w wykonaniu Orkiestry Gustava Broma.
więcej »Pierwsza nagrana po rozstaniu z wokalistą Damo Suzukim płyta Can była dla zespołu próbą tego, na co go stać. Co z tej próby wyszło? Cóż, „Soon Over Babaluma” nie jest może arcydziełem krautrocka, ale muzycy, którzy w składzie pozostali, czyli Michael Karoli, Irmin Schmidt, Holger Czukay i Jaki Liebezeit, na pewno nie musieli wstydzić się jej.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Pakiet startowy: 50 najlepszych utworów Kazika według czytelników Esensji
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Prezenty świąteczne 2015: Loading…
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Tak to leciało, czyli najpopularniejsze płyty 2010 roku według OLIS
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Esensja słucha: Drugi kwartał 2010
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Michał Perzyna, Jakub Stępień, Jacek Walewski, Mieszko B. Wandowicz
Kontrolowane szaleństwo
— Jakub Stępień
Tego słuchaliśmy, czyli najpopularniejsze płyty 2009 roku według OLIS
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
10 najważniejszych koncertów 2009 roku i coś ponadto
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jakub Stępień, Jacek Walewski
Podsumowanie muzyczne roku 2009 (2)
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek Walewski
Podsumowanie muzyczne roku 2009 (1)
— Jakub Stępień, Mieszko B. Wandowicz
50 płyt na 50-lecie polskiego rocka
— Esensja
Najlepsze książki dekady – wybór czytelników Esensji
— Esensja
Kolejne 50 książek minionej dekady, które warto znać
— Esensja
50 książek minionej dekady, które warto znać
— Esensja
10 najlepszych zagranicznych gier fabularnych dekady
— Esensja
10 najlepszych gier fabularnych wydanych po polsku
— Esensja
Najlepsze gry planszowe dekady – suplement
— Esensja
10 najlepszych gier planszowych dla dzieci
— Esensja
15 najlepszych gier planszowych dekady
— Esensja
50 najlepszych zagranicznych płyt dekady
— Esensja
100 najlepszych filmów dekady
— Esensja
Krótko o muzyce: Przejmująca muzyka na smutne czasy
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Atmosferycznie, romantycznie… trochę nużąco
— Sebastian Chosiński
Trochę się działo!
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Diabeł z jasełek pokazuje rogi
— Jacek Walewski
Underground from Poland: „Budzy” i jego żołnierze
— Sebastian Chosiński
Gdzie jest koniec?
— Michał Perzyna
Nie tacy gorsi
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Tu miejsce na labirynt…: W połowie drogi… ale dokąd?
— Sebastian Chosiński
W audiowizualnej przestrzeni
— Michał Perzyna
Album niekoncepcyjny z konceptem
— Monika Kapela
Wybierz najlepsze utwory Kazika!
— Esensja
50 najlepszych płyt 2018 roku
— Esensja
50 najlepszych płyt muzycznych 2017 roku
— Esensja
Zmarł Zbigniew Wodecki
— Esensja
Chris Cornell nie żyje
— Esensja
50 najlepszych płyt 2016 roku
— Esensja
Music For Mr. Fortuna - konferencja prasowa
— Esensja
50 najlepszych płyt 2015 roku
— Esensja
50 najlepszych płyt 2014
— Esensja
Moda na Castle Party
— Esensja
Hi Pi.
AAAAA racja. Zapomniałem o Gusłach;)